Trylogia Burzy: Błyskawica – Chapter 1

Miłego czytania. ;)


             Z nieba lunął deszcz. Krople wody głośno uderzały o nawierzchnię popękanych ulic. Niebo zszarzało od burzowych chmur. Nigdzie nie było widać ani śladu człowieka. Murowane kamienice wyglądały jak budynki przeznaczone do rozbiórki. Rozbite okna zostały zabite przegniłymi dechami. Zbliżał się już wieczór. Niektóre latarnie nikłym światłem rozjaśniały okolice. Zaiskrzyła błyskawica i uderzyła w starą antenę telewizyjną. Później usłyszeć można było grzmot.
              Koło jednego z ciemnych zaułków przeszła kobieta o czerwonych lokach. Jej włosy  potargane przez wiatr przypominały płomienie. Na sobie miała skórzaną, przetartą na łokciach kurtkę i ciemne, podarte przez liczne upadki, jeansy. Z ramienia zwisała jej stara torba. Tuż za nią podążał śnieżnobiały lis o mglistej postaci. Jego futerko lekko połyskiwało. Esselance włożyła dłonie do kieszeni i popatrzyła w lewo. Za przepełnionym kontenerem usłyszała jakiś szelest. Zatrzymała się, mając jeden but w kałuży. Podeszła do miejsca, z którego wydobył się dźwięk. Zza kilku kartanów spoglądały na nią przestraszone, oliwkowe oczy bladej dziewczynki. Ubrana była w przydużą i całą przemoczoną bluzę. Postrzępione, kasztanowe włosy okalały jej twarzyczkę. Odsunęła się od Esse i przycisnęła jak najbardziej do ściany.
              –  Nie bój się mała  –  powiedziała niebieskooka, uśmiechając się łagodnie, i ukucnęła przy niej.
             Dziecko tylko jeszcze bardziej się oddaliło.
              –  Jesteś głodna? Masz.  –  Podała jej pół pajdy chleba, wyciągając ją wcześniej z torby.
              Szatynka złapała pospiesznie pieczywo i odgryzła kawałek, jakby kobieta miała się rozmyślić z podarowania jedzenia. Kilka kosmyków wpadło jej do ust.
              –  Trzymaj się.  –  Pogłaskała ją lekko po głowie i wyprostowała się.
             Osoby bezdomne były w tych czasach codziennością. Trudno o zdobycie lokum lepszego niż zniszczone budynki. Tylko ci najbardziej zaradni byli wstanie zdobyć coś z ogrzewaniem i chociaż znikomymi meblami. Zazwyczaj najlepszym rozwiązaniem były piwnice kamienic, klubów i opuszczonych domów.
              Czerwonowłosa dziewczyna wyszła z zaułka i  ruszyła dalej przez Strefę 9, najbardziej zaniedbaną z całego miasta. Tutaj, na obrzeżach Quinnes, najrzadziej można było spotkać Wybranych. Raczej nie zapuszczali się w te strony. Pojawiały się jedynie pomniejsze jednostki inspekcyjne z nisko postawionych Gangów. Z tych powodów patrole zespołu w tych okolicach nie były jakoś szczególnie ciężkie. Zwykły spacer po najbliższych dzielnicach i rozdanie najpotrzebniejszych rzeczy bezdomnym i głodującym. Gdyby nie padający wtedy deszcz, byłoby naprawdę przyjemnie.
              Białemu liskowi, który wciąż dotrzymywał jej towarzystwa, zjeżyła się sierść na karku. Zawarczał cicho i wskoczył, a bardziej wleciał, swoją mglistą postacią na jej ramię. Prawie nie poczuła jego ciężkości.
              –  Coś się stało, Nixe?  –   zapytała, spoglądając w błękitne ślepia zwierzęcia.
              –  Nie jestem pewny. Mam wrażenie, że wyczuwam jakieś ślady innych duchów  –   odrzekł jej Deamon. Nie słyszała go jednak za pomocą swoich uszu. Jego głos brzmiał w jej myślach, jakby był ich częścią.
              –  Gang?  –  zdziwiła się.
              –  To tylko dwie osoby. Bardziej inspekcja  –  powiedział spokojnie.
              –  Uda nam się ich zaatakować?  –  spytała niemal natychmiast, a w jej krwi rósł poziom adrenaliny.
             Słychać było ciche westchnięcie stworzenia.
              –  Nie widzę przeciwwskazań  –  odezwał się.  –  Jednak nie doradzałbym ci tego. To zawsze jakieś ryzyko Esselance.
              –  Miałeś do mnie nie mówić pełnym imieniem.  –  Naburmuszyła się i wydęła dolną wargę.
              –  Nie to jest teraz ważne. Powinnaś zawiadomić resztę   –   warknął lekko poirytowany.
              –  Przesadzasz jak zwykle! Z której strony ich wyczuwasz?  –  Rozglądnęła się wokół siebie.
              –   Południe  –   mruknął niezadowolony z wygranej swojej właścicielki.
              Ucieszona z tej wiadomości natychmiast ruszyła we wskazanym kierunku. Deamon pomimo pędu, nie spadł z jej ramienia. Przemykali pomiędzy kamienicami. Towarzyszyły im jedynie chluśnięcia, wszechobecnej na ulicach, wody i strugi deszczu. Przeszli koło starej sklepowej witryny z popękana szybą. W środku pomieszczenia młody mężczyzna ubrany w kurtkę parkę i stare, wytarte jeansy przygrywał na gitarze akustycznej. Przez szpary w oknach wydostawały się ciche dźwięki. Tuż obok niego zgromadziło się grono osób w podobnym wieku. Koło ścian leżało kilka okrytych kocami materacy, a w rogu stał wzorzysty narożnik. Widocznie urządzili tam sobie azyl. Miło było widzieć, że to miasto jeszcze żyło. Zwolniła, aby lepiej im się przyjrzeć. Uśmiechnęła się, gdy rozpoznała kilka osób z występu w klubach.
              Gdy minęła budynek ponownie przyspieszyła. Po chwili usłyszała kroki. Jedne głośne i pewne, a drugie ciche, prawie zlewające się z kroplami wody. Nie mogły one należeć do mieszkańców Strefy 9. Ci zazwyczaj przemykali do swojego celu. Nie spacerowali w miarowym tempie. Wychyliła się za róg. To musieli być oni. Mężczyzna i kobieta, a przy nich ich Deamony. Od razu widać było, że są z wyższej sfery. Brak podartych, czy jakkolwiek inaczej zniszczonych, ubrań rzucał się w oczy. Deszcz spływał po nieprzemakalnych kurtkach, a buty uderzały o kałuże.  
               Esselance cofnęła się, aby jej nie zauważyli. Jej oddech lekko przyśpieszył. Wydychane powietrze przyjmowało postać pary. Oparła się o ścianę. Ilość adrenaliny w jej organizmie rosła. Uśmiechnęła się na myśl, że wreszcie będzie mogła użyć swoich mocy. Naprawdę nie wyobrażała sobie bez nich życia. Dawno już nie miała okazji z nich korzystać. Na jej patrolach nic ciekawego się nie działo. Kilka rozdanych bułek i jakiś rozgrzewaczy. Dużo bardziej wolała dreszczyk emocji towarzyszący walce.
              Kroki zbliżały się. Nix patrzył zniecierpliwiony na swoją właścicielkę, ale nie odzywał się. Zeskoczył na podłogę z cichym szelestem. Coś zapiszczało.
              –   Esse! Deamon nas wyczuł!  –   krzyknął lis.
              Dziewczyna zaklęła cicho pod nosem. W tym momencie cieszyła się, że tylko ona go słyszała. Szybko oddaliła się od sklepu. Może inspekcja nie zauważy znajdującego się w nim towarzystwa. Specjalnie głośniej uderzając nogami o ziemię wbiegła w jedną z uliczek. Osoby za nią również przyspieszyły. Zacisnęła oczy. Serce biło jak oszalałe.
              –  Hej!  –  Usłyszała krzyk mężczyzny. Towarzyszyło mu ciche warknięcie. Odwróciła się, ale zaraz tego pożałowała. Oprócz Wybranych biegł za nią kojot. W powietrzu natomiast znajdował się nietoperz.
              –  Cudownie  –  mruknęła skręcając w lewo. Była przerażona. Nie tak to sobie wyobrażała.
              Na oślep skierowała dłoń w tył i wystrzeliła z niej promieniem światła. Oślepiła nim rudowłosą kobietę. Wybrana wywróciła się, uderzając podbródkiem o zniszczony asfalt. Syknęła cicho. Uchyliła usta, a z nich wydobyły się ultradźwięki. Nixe zaskomlał cicho, kładąc uszy, by choć trochę to zagłuszyć.
              –  Wytrzymaj. Jeszcze tylko jeden  –  pocieszyła go Esse.
              Szakal o lekko złocistym futrze wielkim susem doskoczył do dziewczyny. Szczęki zwierzęcia nie mogły jednak jej dotknąć. Był namacalny tylko dla właściciela. Z opuszków palców kobiety posypały się świetliste drobiny, parząc pysk i wpadając do oczu psowatego. Ten jednak się nie poddawał i, chociaż wolniej, nadal biegł przy niej. Mężczyzna również się zbliżał. Skręciła dwa razy w prawo. Próbowała ich zgubić. Spanikowana zauważyła, że znajduje się w zaułku. Rozglądnęła się w lewo i prawo, szukając jakiś szpar lub otwartych okien. Nic.
               Wybrany wykorzystał moment jej nieuwagi i uderzył pięścią w podłoże. Wytworzyła się szczelina, która przesuwała się coraz bardziej naprzód. Wkrótce dotarła do nogi Esselance, uniemożliwiając jej ucieczkę. Odsunął wtedy dłoń i spokojnym już krokiem zaczął się zbliżać. Kojot cicho warczał.
              Nix zeskoczył z ramienia dziewczyny i wylądował obok niego. Korzystając z zaskoczenia, wgryzł się w jego łapę. Zwierzę zaskomlało i próbowało jakoś się ratować. Mężczyzna również odczuwał jego ból. Im bliżej się jest swojego Deamona, tym silniejsze jest wasze połączenie emocjonalne i zmysłowe. Skrzywił się i upadł, chwytając za prawą nogę. Uwięziona kobieta wyciągnęła stopę z buta, aby jak najszybciej wydostać się z pułapki. Pobiegła przed siebie i wskoczyła na zamknięty kontener. Z niego wspięła się na balkon, który zadrżał pod ciężarem. Jej śladem poszedł lis, puszczając wcześniej swoją ofiarę. Przedostali się na dach.
              Stanęła niepewnie na ledwo trzymających się dachówkach. Wiatr rozwiewał jej włosy na wszystkie strony. Spojrzała w dół, gdzie Wybrany zbierał już się z ziemi. Chwiejąc się lekko, ruszyła przed siebie. Z drugiej strony budynku znajdowały się schody przeciwpożarowe. Zeskoczyła na nie, a następnie przedostała się na dół.
              Nie mogła wrócić do klubu. Szakal z pewnością by ją wytropił. Zraniona łapa tylko go spowolniała. Ukryła twarz w dłoniach. Co robić? Przecież nie może się poddać. Nie może... Usłyszała jak coś spadło na chodnik. Widocznie Wybrany próbował dostać się na dach.
              –  Cholera  –  warknęła pod nosem.  –  Nix, masz jakiś pomysł?
             Zwierzę pokręciło łebkiem przecząco.
              –  Nie wiem, jak można zamaskować twój zapach.  –   Zamyślił się chwilę.  –   A gdyby ukryć cię na Starym Wysypisku?
              –  Też o tym myślałam.  –  Westchnęła.  –  Jesteś pewny, że to bezpiecznie? Ten teren jest zakażony od jakiś stu lat.
              –  Tak twierdzi Rząd. Nie wiesz, czy to prawda. –  Popatrzył na nią ostro. –  To jedyna opcja.
              –  Wiem.  –  Przygryzła wargę i ruszyła szybko przed siebie, zaraz orientując się, gdzie jest.
              –  Uda nam się   –   powiedział pocieszająco lis.
             Uśmiechnęła się lekko i przyśpieszyła.
              –  Teraz w lewo... Prosto... A potem...  –  mamrotała pod nosem, próbując przypomnieć sobie drogę.
              Stare Wysypisko nie było raczej popularnym miejscem spotkań. Od wieku uważano je za zakażone. Większość osób wiedziała jedynie, że znajduje się na południowym-zachodzie miasta. Mówi się, że jeśli ktoś za długo tam przebywa, to jego organizm mutuje. Wyrasta mu trzecia ręka, palce łączą się błonami lub twarz zostaje zniekształcona.  Tak przynajmniej twierdził Rząd i w to wierzyli mieszkańcy Quinnes. Nikt nie miał ochoty sprawdzać tego faktu. Nadprogramowe kończyny nie były zazwyczaj mile widziane. Nikomu też nie pomagały bulwy na ciele. Oczywiście nigdy nie wytłumaczono, co zakaziło Wysypisko. Można było tylko snuć przypuszczenia. Czy to radioaktywny płyn, choroba, a może promieniowanie? Każdego nurtowała ta myśl.
              Esselance wzdrygnęła się na samą myśl. Mimo to musiała dążyć w niechcianym kierunku. To jedyne miejsce, którego Wybrany nie będzie chciał przeszukiwać. Usłyszała warknięcie. Szakal? Tak szybko ją wytropił? Przecież miał zranioną łapę.
              –  Nixe... Co teraz?  – zapytała zdenerwowana.  –  Słyszę ich...  –  Jej głos drżał lekko.
             Nie otrzymując odpowiedzi, odwróciła się do towarzysza. Psowaty Deamon rzucił mu się do gardła i wbił w nie kły. Z rany zamiast krwi wydobyła się lekko migocząca mgła. Biały lis nawet nie zapiszczał. Próbował się szamotać, ale niewiele to dało. Oczy dziewczyny wypełniły się łzami, które po chwili spłynęły na policzki. Chwyciła się za szyję. Jej przyjaciel upadł na ziemie, gdy szczęki kojota poluzowały się. Tuż obok niego znalazła się właścicielka.
              Wybrany, który z boku obserwował wszystko, zagwizdał na swojego Deamona, a gdy ten  do niego podszedł, pogłaskał jego łeb. Był zadowolony z pracy zwierzaka.

~*~

              Chłopak z kapturem na głowie przemierzał jedną z ulic Strefy 7. Spod materiału wystawały kosmyki o dość nietypowym białym ubarwieniu. Ręce schował w kieszeniach czarnej bluzy. Lekko przygarbiony, szedł naprzód. Rozglądał się po okolicy, poszukując burzy czerwonych włosów. Był znudzony i zmarznięty. Deszcz całkowicie przemoczył ubranie, a woda chlupotała w butach. Alexander najchętniej wróciłby do klubu i ogrzał się.
              –  Dlaczego Esse musiała zgubić się akurat podczas burzy? Nie mogła wybrać sobie innej pogody?  –  mówił cicho, zdenerwowanym głosem.
               –  Nie marudź. Dobrze wiesz, że nie o opady ci chodzi   –  zakpił z niego kruk przelatujący mu nad głową. Gdyby nie to, że był zwierzęciem, zapewne uśmiechnąłby się złośliwie.
              –  Nie odzywaj się, Kuroshi  –  syknął, a jego zielone tęczówki aż zaiskrzyły ze złości.
            W głowie usłyszał śmiech swojego Deamona.
              –  Widzisz ją gdzieś?  –  zapytał nieco zniecierpliwiony Alex.
              –   Nie. Bez zmian.
              Chłopak westchnął. To nie miało najmniejszego sensu. Zahuczał grzmot, a on skręcił i, zauważając spory budynek z zszarzałymi firankami w oknach i lekko popękanym tynkiem, przystanął. Pozostałe domy były opustoszałe, a przynajmniej takie sprawiały wrażenie. Zacisnął oczy, próbując nie przywoływać wspomnień. Pochodził właśnie z tej Strefy. Zostawiono go pod drzwiami sierocińca. Nigdy nie dowiedział się dlaczego. Tą historię znał tylko on i Kuro. Nie potrzebował litości, współczucia, słów wsparcia. W tych czasach każdy miał ciężko. Jego przeszłość nie była jakaś szczególna.  Ale... Kim byli jego rodzice? Co sprawiło, że go opuścili? Te pytania kłębiły mu się po głowie każdego dnia.  Zresztą, kto chciałby dziecko z Deamonem Śmierci?
              Odwrócił się i ruszył w kierunku, z którego przyszedł. Miał dość. Esselance na pewno tu nie było. Dlaczego miałaby się zapuszczać w takie rejony? Teraz jeszcze czekało go jakieś pół godziny drogi w deszczu. Niebo przecięła błyskawica.
              –  Cudownie.

~*~
              Ciszę w Strefie 8 przerwał grzmot. Niebo gwałtownie pojaśniało, ale trwało to jedynie chwilę. Zackary zamrugał, aby ponownie przyzwyczaić się do panującej wokół ciemności. Szukał dopiero od dwóch godzin, ale już był cały przemoczony, a jego czarne włosy zakręciły się od wilgoci. Zdecydowanie podczas takiej pogody wolałby spać, szczególnie, że było już grubo po północy. Zaciągnął bardziej kaptur na głowę, chociaż niewiele to zmieniło. Potarł ręce o siebie, by wytworzyć choć trochę ciepła. Niestety nie mógł włożyć ich do kieszeni. To miejsce zajął już Lucifer, Deamon chłopaka.
              –  Luce, zimno mi w dłonie  –  mruknął wyraźnie niezadowolony.
              –  Przeżyjesz.  –   Spod materiału wychylił się czerwony skorpion.
              –  Ehh...  –  Jego właściciel westchnął głośno.
              Przeszedł obok małego, protestanckiego kościółka. W jego dachu widniała dość spora dziura, zapewne przegniłe belki nie wytrzymały jego ciężaru. Drzwi otworzyły się gwałtownie przez mocniejszy podmuch wiatru, a zawiasy zaskrzypiały głośno. Zza budynku usłyszał jakiś trzask. Spiął wszystkie mięśnie, a jego serce zaczęło bić szybciej. Szybko ruszył w kierunku, z którego wydobywał się dźwięk. Przycisnął się do murowanej, szorstkiej ściany i, wychylając się zza rogu, spojrzał w prawo. Natychmiast odetchnął głęboko. Koło śmietnika siedział mały, łaciaty kot. Najprawdopodobniej zrzucił metalową pokrywę i to ona przestraszyła Zacka.
              –  Popadam już w paranoję...  –  wymamrotał.
              –  Zdecydowanie.
              –  Nie musiałeś mi przytakiwać.  –  Zauważył chłopak i zmrużył oczy.
              –  Wiem.  –  Deamon ponownie wyglądnął z kieszeni bluzy.
              –  Jesteś denerwujący.
              –  To też wiem.
              –  Ugh...
             Zackary usłyszał w głowie złośliwy śmiech skorpiona. Nie zwrócił na to większej uwagi i wrócił na główną drogę. Ruszył w kierunku, z którego przyszedł.
              –  Lepiej wracajmy. Nic tutaj nie wskóramy, oprócz przeziębienia się.  –  Postanowił.
              –  Jak wolisz. Mnie tutaj ciepło  –   mówiąc to zapalił na czubku kolca mały płomyczek.
              –  Lucifer!  –  krzyknął zdenerwowany właściciel Deamona, szybko gasząc ogień.

~*~

              Przez ulicę, pośród strug deszczu, szły dwie postacie. Jedna wysoka, musiała mieć ponad 1,75m, a druga niższa o jakieś dwadzieścia centymetrów. Ich włosy ukryte były pod kapturami bluz, a ręce schowane w kieszeniach. Lekko drżały z zimna. Wokół szyi wyższej owijała się szarawa fretka, a na ramieniu drugiej siedział zielono-niebieski koliber. Rozglądały się nerwowo na boki. Wyglądały jakby kogoś szukały.
              –  Cholera... Widzisz ją gdzieś? Na pewno w tej okolicy chodziła na patrol?  –  pytała osoba po lewej, był to zdecydowanie dziewczęcy głos.
              –  Nie. I tak.  –  odpowiedziała niższa od niej, również dziewczyna. Koliber zaświergotał zgodnie. W głowie jego właścicielki, tuż po ćwierkach, pojawiły się słowa:
              –  Potwierdzam.
              –  Cecil, krążymy po tej okolicy około dwóch godzin. Widzę to suche drzewo trzeci raz!  –   Zdenerwowała się wysoka, gładząc futerko szarego zwierzątka
              –  Luna... Nie możemy się poddać.  –  Przyjaciółka próbowała ją uspokoić. Wiatr zerwał z jej głowy kaptur i rozczochrał blond włosy. Szybko założyła go z powrotem.
              –  Zimno mi...  –   narzekała fretka, Deamon Lunadione.
              –  Wiem, Moonlight  –  mruknęła do niej właścicielka.
              Nagle usłyszały głośny, przeciągły i dość nieprzyjemny dźwięk. Zakryły uszy i ukryły szybko za kontenerem. Gdy kroki zbliżyły się, wychyliły się lekko, ale nie na tyle, żeby dać się zobaczyć. Ulicą szedł dość postawny mężczyzna, a u jego boku szakal. Był to zdecydowanie Wybrany. Przysunęły się bliżej ściany. Wstały dopiero, gdy były pewne, że odeszli. Odetchnęły z ulgą.
              –  Myślisz...  –  zaczęła Cecilla.
              –  Tak?
              –  Myślisz, że Esse ich spotkała?
             Luna ucichła na chwilę, ale zaraz odpowiedziała:
              –  Mam nadzieję, że nie.
             Blondynka pokiwała głową.
              –  Umm... Cecil?
              –  Tak, Titus?   –   Zwróciła wzrok na kolibra.
              –   Wyczuwam skrawki energii Nixe... Dosłownie skrawki.  –  Usłyszała w umyśle jego odpowiedź. Głos miał niepewny. Jakby... Wystraszony.
              –  Co masz na myśli?  –  wyjąkała.
              –  Ceci? Coś nie tak?  –  zapytała Luna, która słyszała rozmowę tylko ze strony jej przyjaciółki.
              –  W pobliżu są części energii Nixa  –  wytłumaczył jej Moon. Jego właścicielka rozszerzyła oczy w zdziwieniu.
              –  Moonlight, nie przerywaj mi!  –   fuknął ptak. –  Nie wiem, co to znaczy  –   zwrócił się do Cecilli.   –  Ale lepiej  iść po resztę. To może być niebezpieczne dla was samych.
              –  Jasne.  –  Popatrzyła na Lunadione.  –  Wracamy do klubu. Musimy sprowadzić pozostałych.
              Dziewczyna skinęła głową, zgadzając się. Koliber zeskoczył z ramienia blondynki i poleciał przed nimi, aby się nie zgubiły. Pobiegły za nim.

~*~

Yo! Oto Chapter 1 :)
Następny jest już napisany i wysłany do bety.
Jeśli pojawią się za jakiekolwiek błędy to proszę napiszcie mi o tym. ;)
Przepraszam od razu jeśli będą zepsute pauzy i/lub braki spacji koło nich, nie wiem co się z nimi dzieje ;-;
Jak wam się podoba rozdział? ^^
Został zbetowany przez Green Tea z http://betowanie.blogspot.com/. Dziękuję. :)

Sileth

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 3311 słów i 19510 znaków, zaktualizowała 21 gru 2015.

5 komentarzy

 
  • Gabi14

    Ciekawie, czy motyw zaciągnięty ze "Złotego Kompasu" prawda? :)

    30 gru 2015

  • Sileth

    @Gabi14 Em, właściwie to nie. Nie kojarzę "Złotego Kompasu", więc czuję się nieco zdziwiona. xD

    30 gru 2015

  • Gabi14

    @Sileth Obejrzyj to zrozumiesz moje skojarzenie :) albo chociaż poczytaj co w tym filmie jest, bo to moje pierwsze skojarzenie :)

    30 gru 2015

  • Sileth

    @Gabi14 Na pewno na niego zerknę. ;)

    30 gru 2015

  • nienasycona

    Bardzo ładne i ciekawe. Byłoby jednak lepiej, gdybyś zamiast zdań pojedynczych i równoważników, zastosowała czasem zdania wielokrotnie złożone. Byłoby płynniej.

    30 paź 2015

  • Sileth

    @nienasycona Dziękuję. :) Postaram się coś z tym zrobić.

    30 paź 2015

  • OlaUnicorn

    Czekam na następną część!  :rotfl:   <3  Masz talent :yahoo:

    30 paź 2015

  • Sileth

    @OlaUnicorn Hah, dziękuje. ^^

    30 paź 2015

  • Nieznana55

    Masz talent czekam na następną część :rotfl:  :yahoo:  :jupi:

    29 paź 2015

  • Sileth

    @Nieznana55 Dziękuję. :) Kolejna część już napisana, czeka tylko na sprawdzenie przez betę. ;)

    29 paź 2015

  • NataliaO

    Rozdział dobry, masz talent do pisania. Wciaga :)

    29 paź 2015

  • Sileth

    @NataliaO Dziękuję bardzo :) Miło mi to słyszeć.

    29 paź 2015