Zagubiony |18+| rozdział 25

Zagubiony |18+| rozdział 25Przez kilka kolejnych tygodni docierali się w tym wspólnym mieszkaniu, co rusz wpadając na siebie w kuchni, czy w łazience. Na szczęście oboje byli wtedy ubrani... Do czasu.
Wciąż jeszcze zaspana otworzyła drzwi do łazienki, chcąc załatwić naglącą potrzebę przed robieniem śniadania, gdy w progu zderzyła się z czymś dużym, twardym i pachnącym upojnie. Odbiła się od ciepłej przeszkody, pisnąwszy zaskoczona i byłaby upadła, gdyby nie silne ręce Steve'a, który uchronił ją przed niechybnym upadkiem. A właściwie jedna ręka, bo drugą przytrzymywał sobie zawiązany na biodrach ręcznik. Najwyraźniej dopiero co wyszedł spod prysznica.
- Wybacz, nie wiedziałam, że tam jesteś — bąknęła, gdy stanęła już o własnych nogach. - Jakimś sposobem udało mi się nie zarejestrować szumu lejącej się wody... - odgarnęła włosy za ucho i przygryzła wargę.
- Nic się nie stało — powiedział, nieco mocniej podciągając ręcznik, ktory zdradzał wszelkie zamiary wylądowania na podłodze. - Już skończyłem, możesz wchodzić.
- Yhm... Dzięki — uśmiechnęła się nieco niepewnie, przeciskając się koło niego w drzwiach, bo ten dupek najwyraźniej ani myślał usunąć się jej z drogi i zamknęła za sobą drzwi, po czym oparła się o nie ciężko, zamykając oczy i oddychając głęboko. Boże drogi, co się z nią działo?! Przecież Steve był tylko kumplem, dobrym kumplem i nic ich nie łączyło. Więc skąd ten ślinotok na widok jego gołej klaty?
- To hormony — szepnęła, ściągając szybko koszulkę nocną, po czym weszła pod prysznic, puszczając zimną wodę. - Nie masz faceta, to głupiejesz...
Gdy pół godziny później wyszła wreszcie z łazienki, Steve okupowany był już przez Beccę, która najwyraźniej zmusiła go do zrobienia jej śniadania, bo wcinała płatki z mlekiem, gdy Anna przemknęła do swego pokoju, by się ubrać. Gdy po kilku minutach zjawiła się w kuchni, małej już nie było, właśnie rozwalała na podłodze wszystkie swoje zabawki.
- I skąd wiem, że to później ja będę je sprzątać? - westchnęła kobieta, sięgając po kubek z suszarki.
- Pomogę ci — odezwał się Steve ciut ochrypłym głosem. Jej nagie nogi częściowo tylko skryte pod nieco na nią za dużą bluzą, która raczej na pewno nie należała do niej, a do Buck'a, nie pozwalały mu zbyt na swobodną rozmowę.
- I tak bardzo mi pomagasz, dzięki — odparła, siadając przed nim na krześle. Podwinęła jedną nogę i zaczęła sączyć powoli świeżo zaparzoną kawę. Kiwnął głową, uśmiechając się lekko.
- Chyba już nie męczą cię koszmary, co? - odezwał się po chwili. Podrapała się łyżeczką po nosie, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Wiesz... W sumie to nie pamiętam, kiedy coś mi się śniło ostatnio — przyznała, wzruszając ramionami. - Twoje mieszkanie ma na mnie jakiś zbawienny wpływ.
- Być może dlatego, że nie mieszkasz już sama...
- Boję się, że już zawsze będę mieszkać sama — szepnęła, grzejąc ręce o kubek. - Że będę sama.
- I to jest akurat totalna bzdura, wiesz? Jesteś super dziewczyną, znajdziesz sobie kogoś, jeśli... No wiesz — odchrząknął lekko. Pokiwała głową. Rozumiała go doskonale. - No właśnie. Poza tym masz Beccę, nigdy nie będziesz sama.
- Tak, tylko że córka mnie nie przytuli nocą, nie pocałuje, nie będzie się ze mną kochać. Od zniknięcia Buck'a minęły już cztery lata i... - przygryzła wargę. - Coraz rzadziej wierzę w to, że uda się go jeszcze kiedykolwiek odnaleźć... Że uda się ich sprowadzić wszystkich z powrotem.
- Nie wolno ci tak myśleć, Anno. Nie wolno, rozumiesz? Robimy wszystko, by znaleźć sposób na cofnięcie czynów Thanosa.
- Wiem, Steve, wiem, po prostu tracę już nadzieję. Nie sądziłam tylko, że nastąpi to tak szybko.
- Posłuchaj mnie — powiedział stanowczo. - Zrobię wszystko, by przywrócić go do życia. By znalazł wreszcie szczęście z tobą i Beccą, rozumiesz?
Uśmiechnęła się słabo, kiwając głową.
- Zajmiesz się małą? Chciałabym się przejść...
- Jasne, nie krępuj się, znikaj — machnął ręką.
- Jesteś cudowny — pocałowała go w policzek i wyszła do pokoju zajmowanego wraz z córką.

Kilka dni później.
- Obudź się, Anno! - niemal krzyknął, potrząsając ją stanowczo za ramię. Wzdrygnęła się, otwierając zaspane oczy i spojrzała na niego mało przytomnie.
- C-co się stało? - jęknęła, siadając na łóżku.
- Miałaś koszmar — wyjaśnił, siadając obok niej. - Becca nie mogła cię obudzić, dobrze, że usłyszałem twoje krzyki. Co ci się śniło?
- Krzyczałam? - zapytała zaskoczona, przecierając twarz dłońmi. Była mokra od łez. A więc też płakała.
- Powtarzałaś imię Buckiego... Co ci się śniło, Anno? - pogładził ją po policzku, wyczuwając, że kobieta wciąż drży. Westchnęła ciężko.
- Gdzie Becca? - zainteresowała się.
- W salonie, poprosiłem, żeby tam poszła...
- Dziękuję, zaraz się nią zajmę.
- Spokojnie, zdążyła już zasnąć. Anno, powiesz mi, co to był za sen?
- Śniło mi się, że sprowadziliście wszystkich wymazanych przez Thanosa — powiedziała cicho, patrząc na niego dużymi oczami.
- To dobrze...
- Nie, nie rozumiesz! - pisnęła. - Wszyscy stali się demonami! Bucky zabił Beccę, mówił, że to moja wina, że ja do tego dopuściłam, że...
- Ciii — przerwał jej, przytulając ją mocno. - Nic, co zrobił Thanos, nie jest twoją winą, mała, rozumiesz? A to był tylko sen, głupi sen, nic więcej.
- Był taki realny — załkała, wtulając się w jego silne ramiona. Pogładził ją po plecach, starając się ją uspokoić.
- Tak, wiem i rozumiem to, ale to był tylko senny koszmar, Bucky nigdy nie powiedziałby czegoś takiego. Przecież on cię kocha.
- Ja jego też — szepnęła, wciąż mocząc mu przód nieco obcisłej koszulki.
- Chcesz, żebym poszedł po Beccę?
- Nie... Proszę, zostań tutaj — zacisnęła mocniej palce na materiale ubrania, nie pozwalając mu się ruszyć. - Nie chcę być sama.
- I nie będziesz, obiecuję.

Gdy obudziła się rano, Steve'a już koło niej nie było. Ubrała się więc szybko i przeszła do kuchni, w której razem z małą jedli śniadanie. Czterolatka natychmiast zeskoczyła ze swojego miejsca i podbiegła do mamy, obejmując ją mocno na wysokości nóg.
- Nie płac, mamusiu, wujek nas obloni — powiedziała, jak zawsze uroczo sepleniąc. Anna uśmiechnęła się rozczulona i nieco zażenowana jednocześnie i wzięła dziewczynkę na ręce.
- Wiem — powiedziała cicho, po czym posadziła ją ponownie na jej wysokim krzesełku i pocałowała Steve'a w policzek. - Dziękuję za wszystko i przepraszam, że zmusiłam cię, byś został.
Nieco zaczerwieniony poklepał ją po dłoni.
- Nie musisz za nic przepraszać. Byłaś roztrzęsiona, ja to rozumiem.
- Ale przecież musiało być ci strasznie niewygodnie — bąknęła, nakładając sobie naleśników, których nasmażył Rogers. Dopiero wtedy skojarzyła, że to ich zapach ją obudził. Pachniały obłędnie, a smakowały jeszcze lepiej. - Jezu, Steve, jesteś najlepszym kucharzem świata!
Zachichotał cicho.
- Daj spokój, to po prostu smak mojego dzieciństwa. Pamiętam, jak takie placki smażyła moja mama, nim zmarła. Nic wielkiego — wzruszył ramionami. - A co do niewygody, to w sumie dość szybko mnie puściłaś, więc nie było tak źle.
- Ale gdzie spałeś, skoro Becca zaanektowała kanapę?
- Podłoga jest świetna na plecy — zaśmiał się, puszczając jej oczko. - A tak naprawdę, to ja nie potrzebuję dużo snu, Anno. Z koszmaru obudziłem cię około piątej rano, a usnęłaś koło szóstej, więc już nie opłacało mi się kłaść, więc zacząłem ćwiczyć — wyjaśnił.
- Przeze mnie pewnie się nie wyspałeś...
- Anno, przecież mówię, że ja nie potrzebuję dużo snu, mną naprawdę się nie przejmuj.
- No... Skoro tak uważasz.
- Oczywiście. I wyjdźcie wreszcie z domu. Jest ładna pogoda, idźcie na spacer...
Kiwnęła głową. Tak, to zdecydowanie był dobry pomysł tego dnia.

- Znalazłam pracę — powiedziała któregoś dnia jakiś miesiąc później, wchodząc do mieszkania. Doskonale wiedziała, że Steve wychodzi dopiero późnym popołudniem, więc śmiało mogła poświęcić kilka godzin na włóczenie się po częściowo opuszczonym mieście.
- To świetnie! - dobiegł ją nieco przytłumiony głos przyjaciela i kiedy zajrzała do salonu, zastała go w szale zabawy z Beccą, przywalonego toną poduszek i samą dziewczynką, która namiętnie tarzała się po nim i poduszkach i jedynie wyciągnięta ręka mężczyzny z uniesionym w górę kciukiem gwarantowała, że wszystko jest z nim w porządku.
- Co wy robicie? - zachichotała, całkowicie rozbrojona tą sceną. Widziała już wiele razy, jak poważny i stateczny kapitan Ameryka wariuje z jej córeczką, ale teraz było w tym coś wyjątkowego.
- Bawimy się. Ja właśnie się poddałem — wyjaśnił Steve tym samym przytłumionym głosem, w którym jednakowoż dźwięczała radość. Po chwili ku ogromnej, piszczącej radości Becci wykopał się spod poduszek. Mała uciekła do kuchni, śmiejąc się szczęśliwa. Na usta Anny wypełzł jeszcze szerszy uśmiech.
- Chyba nie pamiętam, kiedy była tak bardzo szczęśliwa — przyznała, pomagając Steve’owi zbierać poduszki. - Dziękuję.
- Ależ nie ma za co, ja też miałem niezłą zabawę — przyznał. - A więc, co to za praca?
- Jako fryzjerka — wyjaśniła, rumieniąc się lekko. - Nie jest to jakaś super praca, ale...
- Ale jest twoja. Świetnie — obdarzył ją ciepłym uśmiechem. - Ale wydaje mi się, że mówiłaś, że pracowałaś w gabinecie kosmetycznym...
- Tak, ale, jak się okazało, na tym również się znam. A teraz jednak ludzie bardziej potrzebują fryzjera, niż kosmetyczki — przyznała. - No i będę mieć swoje własne pieniądze. Do tej pory czułam się, jakbym okradła Tony'ego.
- Nie powinnaś o tym tak myśleć, Tony sam zaproponował ci te pieniądze, więc nie powinnaś mieć żadnych obiekcji — zaoponował. - Ale naprawdę się cieszę, że będziesz pracować. Powtarzałem ci już od dawna, że powinnaś znaleźć coś dla siebie. To naprawdę ci pomoże.
Kiwnęła głową szczęśliwa i złapała na ręce rozpędzoną dziewczynkę.
- Chyba będziemy mieć dzisiaj dzień zabaw — zaśmiała się. Steve tylko puścił jej oczko.

Następnego dnia.
Niczym oparzony wpadł wieczorem do mieszkania. Zaskoczona tym pędem wyjrzała z salonu, gdzie spokojnie czytała książkę.
- Steve, co się dzieje? - zapytała, patrząc na niego w szoku, gdy biegał po mieszkaniu.
- Muszę wyjechać — powiedział, zatrzymując się na chwilę w korytarzu. - Nie będzie mnie kilka dni, to bardzo ważne.
- Jak to, wyjeżdżasz? Teraz, gdy znalazłam pracę? A co z Beccą? - czuła, że w tej chwili zachowuje się dość egoistycznie, ale wcześniej nic nie wspominał o żadnym wyjeździe...
- Spokojnie, wszystko załatwiłem — mruknął, wyciągając z kąta swoją tarczę. - Córka Scotta będzie przychodzić do Becci. To odpowiedzialna dziewczyna, na pewno się na niej nie zawiedziesz...
- Jakiego Scotta, o kim ty mówisz?
- O Langu, pamiętasz go? Taki szurnięty facet, zamieniał się w mrówkę...
- Przecież on również wyparował, nie? - zdumiała się jeszcze bardziej.
- No, jak się okazało nie do końca. Opowiem ci później, pa — złapał swoje rzeczy, cmoknął ją zdawkowo w czubek głowy i w sumie tyle go widziała. Chciała jeszcze za nim pobiec i nawrzeszczeć na niego, ale była tym wszystkim tak bardzo oszołomiona, że po prostu klapnęła sobie w fotelu.
- Mamusiu, a gdzie pobiegł wujek? - Becca też koniecznie chciała wiedzieć, co się właściwie stało.
- Nie mam pojęcia...

Dwa dni później.
Wzdrygnęła się gwałtownie, słysząc podejrzane głosy w kuchni. Cicho, czego nauczył ją Steve, wstała z łóżka i nie świecąc światła, by nie obudzić małej, wzięła do ręki kij bejsbolowy, swój nabytek sprzed kilkunastu dni, i na palcach ruszyła po omacku do kuchni, cały czas nasłuchując. Głosy były przyciszone, ktoś rozmawiał szeptem, krzątając się po kuchni. Włamywaczy było dwóch. Tak przynajmniej wywnioskowała.
Stanąwszy w progu, oświeciła gwałtownie światło, biorąc jednocześnie solidny zamach i z bojowym okrzykiem ruszyła do natarcia. Ciężki drewniany kij zatoczył w powietrzu łuk, po czym z brzękiem uderzył w metal. Anną zachwiało, od siły uderzenia zdrętwiała jej ręka, a w kuchni rozległ się głos, którego niemal już zapomniała:
- No, no, nie wiedziałem, że jesteś aż tak dobrym pałkarzem, Anno...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy i erotyczne, użyła 2377 słów i 12855 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto