Chutor Bohuna cz.14

Minęły jednak ponad trzy miesiące, nim zbrojny orszak wyruszył za pisemnym pozwoleniem Jego Wysokości, króla, ku odległej Litwie przez niespokojne ziemie Ukrainy i Rzeczpospolitej. Składał się on z dwudziestu konnych Kozaków, najlepszych ludzi Jurka, jego samego i trzech wozów. W pierwszym obłożona licznymi futrami, jechała Paulina wraz ze swą najbliższą służką, dalej czwórka służby, a w piątym, największym, ale i najprostszym, kufry dziewczyny i tobołki służby i Kozaków.
I, pomimo iż celem jej była ojcowizna, za którą skrycie tęskniła, przez kilka pierwszych dni podróży, ni słowa nie rzekła, jeno po cichu paciorki do Przenajświętszej zmawiała, gdy żal z powodu opuszczenia najdroższego grobu serce jej ściskał. Widział zatem i Jurko jej niemą boleść i sam w duchu marniał. A tedy ludzie jego i służba wieczorami przy ognisku szeroko rozprawiali o nieszczęściu panienki i sercu ogromnym dowódcy i zastanawiali się po cichu, kiedy to im przyjdzie radować się z państwem w czasie weseliska.
Przyszedł jednak dzień, kiedy Paulina od rana z uśmiechem pomoc swą zaproponowała przy porannym posiłku. Wszyscy krzątali się chyżo, bowiem pierwszy mróz ściął ziemię i rychło im było ruszać dalej. Bohun jednak siedział wciąż na powalonym pniu drzewa, kiedy dziewczyna podeszła do niego z kubkiem parującego bulionu.
- Witać to, tego roku zima rychlej ku nam śpieszy – powiedziała, przysiadając koło niego bez skrępowania i wręczyła mu kubek.
- Prawda-li to, rychlej – kiwnął głową, szurając butem po zmarzniętej ziemi. – Pewnaś ty, ma pani, że ci nie lepiej w dom powracać?
- A czemuż to pytanie takie zadajesz, mości Bohunie? – odparła pytaniem wyraźnie zaskoczona, patrząc na niego poważnie. – Czy ja ci niemiłą towarzyszką w podróży?
- Ah, jakże to tak prawić, waćpanna możesz! – obruszył się. – Ja jeno z dobroci serca i troski o zdrowie twe pytam, Paulinko. Widzę przecież coś ty smutna i jeno modlitwy żarliwe zmawiasz...
- Kedy to ból w sercu jeno, widzieć tyleż zniszczeń w ukochanej ziemi – wyjaśniła. – I za domem tęskno, ale im my dalej, tym i ból lżejszy.
- A bo tu już i spokojniej, a kedy my wjedziem w ziemie bez walk, i uśmiech, nadzieję mieć trzeba, na twe usta powróci...
- Uśmiech to już nie ten, co onegdaj...
- Jednako piękny zaprawdę, ma miła – powiedział cicho, odważywszy się ją w ten sposób nazwać, by zobaczyć, jaką wywoła to reakcję. Nie zawiódł się, bowiem na jej lica od razu rumieniec mocny wystąpił, a ona sama wzrok spuściła na swe dłonie.
- Ah, Jurko... Trudno to pojąć, jakże ty miłować mnie możesz, skorom i wdowa i nie zdolna, by...
- Cichaj, Paulino, cichaj – mruknął i wziął jej dłonie w swoje, po czym złożył na nich żarliwe pocałunki. – Rzekł ci ja, żem nieskory do dziecięcia chowu. Charakter zbyt nagły. Może to i lepiej. A może i kedy się odwidzi? I sierotę jaką poweźmiem? Jeno ja rad byłbym przy się cię mieć, najmilsza, jako mą ślubną. I świat cały do stóp ci tedy rzucę, do krajów dalekich powiozę, świecideł przywiozę tyleż, co wszystek służbę obdarujesz, a i jeszcze ostanie.
Spojrzała mu w oczy. Jego chmurne spojrzenie omiatało jej drobną twarzyczkę. Nie zdołała jednak odpowiedzieć, bowiem na spienionym wierzchowcu galopem zbliżył się do nich zwiadowca. W miejscu osadził rozpędzonego wierzchowca.
- Bród, mój panie, pod kontrolą – rzekł, zeskakując na ziemię. Jurko nie od razu odpowiedział. Najpierw zmierzył nieszczęśnika jadowitym spojrzeniem, które najpewniej miało zabić i westchnął, rozumując, że Paulina najpewniej już tak rychło nie udzieli mu już odpowiedzi. A zanosiło się na to, że była gotowa zaryzykować.
- Pod czyją to? – westchnął, przecierając twarz dłońmi i sięgnął po kubek, o którym zdołał zapomnieć i wypił jego zawartość niemal jednym haustem.
- Nie uwierzyta mi, panie…
- Gadajże, albo i batogiem zdzielę! – zdenerwował się natychmiast Bohun, ale gdy tylko Paulina położyła mu nieznacznie dłoń na ramieniu, zaniechał kłótni. Ta kobieta była dla niego jak plaster na rany.
- Będzie lepiej, jakże ze mną, panie pojedziesz, bo i ja sam nie wiem, czy mnie wzrok nie zwodzi. Przecie juże tak dawno my o nich nie słyszeli…
- O kim?!

- Przecie to… Lisowczyki – mruknął zaskoczony Bohun kilka godzin później, przyglądając się grupie jeźdźców rozłożonej niewielkim obozem nieopodal brodu. Nie było siły przejechać niezauważonymi.
- Jakże to? – zdumiała się Paulina. – A bo czy to król ów formacyi sam nie zakazał?
- Ano… Zakazał. I dekret wydał. Widzi, panienka, łatwiej jednak papier, jaki spisać, niźli słowa dotrzymać i łapać takich – powiedział cicho zastępca Jurka. – Bo to i każden jeden wojewoda i sołtys musiałby przestrzegać słów pisma, a to przecie lepiej za drobną opłatą oczy przymknąć na występki takiej hołoty i spokój mieć…
- Prawda… Ku naszym wracajmy, uradzim, co dalej…
W kucki, cichaczem i tyłem wycofali się do swych ludzi.
- Co tera? – zapytała Paulina, na powrót sadowiąc się w wozie. – Oni bez opłaty nie przepuszczą.
- A i tedy różnie być może – westchnął Jurko, drapiąc się w zamyśleniu po brodzie. – Lubują się w bitkach, a widząc Kozaków, nie popuszczają… Tu jeszcze wozy mamy, łup to dla nich łatwy.
- Bić się z nimi będziesz?
- Tyś między nami, wolałbym bitki uniknąć – wyjawił. – Przecie wiesz, że o zdrowie i szczęście twe jeno mi się rozchodzi. Krzywdy nijakiej ni uświadczysz. Zapłacim tyle, by o rewanżu nie myśleli.
- Pewnyś?
- Najmilsza – uśmiechnął się łagodnie. – Cały świat, jako rzekłem. Cały świat… O świcie pojadym – zadecydował. – Po nocy pertraktacje łatwiejsze kedy spici jeszcze… Ognia nie palić, strawę zimną zjemy. Konie pilnować, by niepotrzebnie nie rżały.
Noc minęła spokojnie, choć pewna nerwowość widoczna była we wszystkich, w ich ruchach i przytłumionych rozmowach. Najwyraźniej jakoś nikt nie miał ochoty na starcie z Lisowczykami. I choć Kozakom Bohuna niczego nie brakowało, nawet oni słuchali się rozkazów dowódcy i nie zawsze bezlitośni byli. W odróżnieniu od wspomnianych przeciwników. Poza tym bohunowy oddział przyzwyczaił się już do Pauliny i traktował ją w pełni jak swoją, zwłaszcza że zawsze, dla każdego miała dobre słowo pomimo krzywd, jakie jej wyrządzono.
Jednakże to rankiem, kiedy obóz Jurka powoli budził się ze snu, usłyszeli najpierw odległy tumult końskich kopyt, a następnie odgłos trąbki wzywającej do ataku i krzyki oddziału, który całym impetem runął na niespodziewających się niczego Lisowczyków. Jurko natychmiast rozkazał siodłać konie i ostawiwszy z Pauliną dziesięciu, ruszył ku brodowi, by w razie czego włączyć się do walki. Widok pierzchających w popłochu w step Lisowczyków doprawdy godzien był kilku minut zwłoki. Jednakże rozbrzmiał krótki rozkaz i Kozacy rzucili się do walki, ramię w ramię z husarzami zapędzając uciekających w stronę kniei.

- Bohun! – usłyszał nagle głos, którego wolałby już nigdy nie słyszeć i przerwał na moment krępowanie jeńca. – Bohun! – podniósł się niechętnie i z zaciśniętą na rękojeści dłonią, odwrócił ku mężczyźnie, któremu zawdzięczał swoje gorsze chwile w życiu.
- Mości Skrzetuski – prawie warknął, ale skłonił się dwornie, co widocznie wytrąciło Jana na kilka chwil z równowagi. – Przeprawę przez bród, jak widzę, żeś mi ułatwił. Ku Litwie rychlej ruszym.
- Litwie? A cóże ty na Litwie szukasz, Kozacze?
- Nie twa to sprawa, mości pułkowniku. Bywaj – skłonił się i ruszył w stronę pozostawionego nieopodal wierzchowca. Drogę niemal natychmiast zastąpił mu jeden z ludzi Skrzetuskiego, a on sam podszedł do niego powoli.
- Z woli i na mocy władzy nadanej mi przez jaśnie nam panującego księcia Jaremy Wiśniowieckiego, niniejszym ogłaszam cię, Bohunie, wrogiem i w jasyr biorę. Mości książę zadecyduje dalej, cóże z twą głową uczynić, lecz lepiej już będzie, byś modlitwy do Panienki Najświętszej składał.
- Nie tobie o mej niewoli decydować, Skrzetuski – syknął Bohun. – Glejt od samego najjaśniejszego pana, króla naszego wiozę. Spokojny przejazd ku Litwie, a i powrót kedy zechcę zapewnia.
- Wpierwej ku księciu powiozę, oceni on czy prawdę rzeczesz…
- Czytajże! – Jurko właśnie stracił cierpliwość i cisnął ku Skrzetuskiemu obszerny list króla. W miarę czytania twarz Jana przybierała coraz to nowsze kolory, a kiedy spojrzał wreszcie na znienawidzonego Kozaka, spostrzegł, że ten wpatruje się nie w niego, a w młodą kobietę, która właśnie do nich dołączyła. I gdyby nie widział ów szczegółu na własne oczy, pomyślałby, iż to niemożliwe, by człek ten szalony takimż uczuciem zapałał. A kobieta. Nie mniej gorąco mu w oczy pochmurne spozierała, lecz zdawać się mogło, że mocno się z tym kryje, bowiem gdy przeniosła swe spojrzenie na Skrzetuskiego, rumieniec mocny wypełzł jej na policzki.
- Czy waszmość rad słowa króla przeczytać? W drogę daleką nam przyszło już, jako żeśmy zanadto czasu zmitrężyli – powiedziała cicho. – Nie mnie oceniać, cóże was poróżniło, lecz Jurkowi życie, a i więcej zawdzięczam. I radam go u boku swego w podróży mieć…
- A waćpanna to? – zainteresował się Jan, nie zdradzając najmniejszego zamiaru na oddanie listu.
- Paulina Sapieha – powiedziała, unosząc wysoko głowę. Skrzetuski drgnął i skłonił się jej. – I życzeniem mym jechać dalej, mości pułkowniku.
- Winnym ów mordercę do księcia powieźć…
- Jurko nie mordercą a zbawieniem mym – odparła twardo. – List poproszę…
- Waćpanna widać nie wie, jakim to człekiem ów Kozak jest. Pozwól, że pomówię z mym księciem, a tedy z radością powiozę cię osobiście ku celowi twej podróży.
- Potrzeby takiej nie ma – warknęła i wyrwała mężczyźnie list z ręki. – Widać królewska pieczęć niewiele dla cię znaczy, panie…
- Oczywiście, list jest właściwymi pieczęciami opatrzony, lecz lękam się o twe bezpieczeństwo, panienko…
- Nie w tej woli, by to oceniać, panie. Jeno z Bohunem i jego Kozakami czuję się bezpieczna. Każden z nich sercu memu bliski i jeśliś rad oponować, wysłucham cię, panie w wolnej chwili, kedym już w dom w Rozłogach powrócim. Tedy cię, panie z honorami przyjmę…
- W Rozłogach? Jakże to?
- Ruszać nam czas…
- Kedy to Zagończyk! – wykrzyknął Skrzetuski, łapiąc się ostatniej deski ratunku. – Naszych na tyłach siecze!
- Memu sercu miły i tak pozostanie, bez względu, kto on – powiedziała, mierząc Skrzetuskiego twardym spojrzeniem. Gdy nie odpowiedział, chwyciła skraj swej sukni i nie zważając na otaczających ich husarzy, ruszyła ku wozom, a zadowolony Jurko, niczym najwierniejszy pies podążył za nią, uśmiechając się triumfalnie.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii historia i miłosne, użyła 1985 słów i 11184 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Gaba

    Nareszcie! 👍💪

    11 kwietnia

  • elenawest

    @Gaba przepraszam za tak długi czas oczekiwania, ale niemalże zrezygnowałam z pisania 😢

    11 kwietnia

  • Gaba

    @elenawest tak właśnie myślałem... Chociaż dokończ Bohuna, nie ma nic gorszego niż przerwane opowiadania.
    Pozdrawiam Cię 👍

    11 kwietnia

  • elenawest

    @Gaba dziękuję ❤️ Bohun na 100% będzie dokończony 😉 Dramione możliwe że również. Niewykluczone że za jakiś czas pojawi się całkiem nowe, i mam nadzieję, dobre opowiadanie ☺️

    11 kwietnia