Alchemik cz.5

Powitał mnie szeroki korytarz wykopany z gliny o którego brzegi były oparte kawałki drewna i pompy z których biło kojące ciepło. Na jego końcu znajdowały się drzwi z blachy, zza których dochodziły odgłosy kroków i pulsowania.
     - A ty co się tak śmiejesz? - zapytał Krętacz
     - A czemu nie? - odpowiedziałem wesoło
     Istotnie moją twarz wypełniał uśmiech od ucha do ucha, częściowo ze szczęścia a częściowo z zakłopotania jak będzie wyglądać nasze przywitanie po tak długim okresie rozłąki. Krętacz zapukał do blaszanych drzwi a odgłosy kroków zza nich stały się coraz bliższe i donośniejsze
     - Już idę - dobiegł znajomy głos
     Drzwi otwarły się na oścież a zza nich wydobyła się znajoma twarz
     - Wchodźcie, mam już nową partię - oznajmił
     Nagle jakby go jednak piorun strzelił. Popatrzył się na nas i zaniemówił. Wyciągnął z kieszeni chustkę i otarł nią twarz. Ponownie spojrzał i stwierdzając, że widok przed nim nie jest żadnym złudzeniem oznajmił nerwowo:
     - Co to ma znaczyć?
     - To twój dawny kolega. Tak się przynajmniej tłumaczył. Jak nas okłamał, to nie martw się, mamy na to sposoby - oznajmił Krętacz
     Zacząłem się pocić i bawić palcami. Najwyraźniej nie był zadowolony z mojej obecności
     - Cześć German. Jak się masz -odpowiedziałem mimowolnie
     Nic nie powiedział, tylko machnął ręką i wszedł do środka. My ruszyliśmy za nim. Za drzwiami znajdowała się duża jama, uformowana w glinie na kształt mieszkalnego pokoju. Była ona wypełniona trzema wielkimi stołami na których znajdowała się aparatura, notatki, kolby maku i miski wypełnione jego przetworami. Przestrzeń nad stołami wypełniały rury zginające się w ukosie aby spotkać się nad ciemnoniebieskim kryształem do którego były podłączone. W ścianach były wyrzeźbione pokaźne otwory, zazwyczaj puste, choć z tego znajdującego się na samym końcu widniała drewniana skrzynka bijąca dziwnym zielonożółtym światłem. Była ona zakryta od zewnątrz kawałkiem gęstego płótna. Rozsiedliśmy się na krzesłach postawionych pod ścianami jamy. Alchemik krążył po jamie, biorąc miski i wlewając je do kobaltowych kanistrów.  
     - Mak był dobry? - wtrącił Alchemik próbując poprawić atmosferę
     - Tak, szef powiedział, że naprawdę się postarałeś - odpowiedział
     - Dobrze sobie zarobiliście? - dodał po chwili
     -  Jeszcze jak, za te pieniądze to będziemy mogli mieć z każdą. Z warkoczami i bez warkoczy, nie ma znaczenia - rzucił dumnie Krętacz
     - Może chcesz abyśmy ci tu jakąś przysłali? - dodał mężczyzna
     Alchemik się wzdrygnął i omal nie wypuścił kanistra z ręki
     - Nie trzeba. Praca mi wystarczy - rzucił w końcu gniewnie
     Postanowiłem przerwać tę dość nędzną próbę komunikacji. Odkąd weszliśmy do jamy, Alchemik zdawał się uważać, że nie uznaje mojej obecności w tym miejscu. Skoro był tak obrażony, to mógł mnie po prostu wypędzić, co by mu szkodziło?
     - Chcesz to porozmawiajmy na osobności. No chyba, że dalej masz zamiar udawać, że nie istnieję. Trzeba przyznać całkiem dobrze ci to wychodzi
     Trzasnął kanistrem o stół a po jamie przeszedł ogłuszający odgłos tłuczonej blachy.  
     - No to tak zróbmy. Jak nie możesz mnie zostawić w spokoju to czemu nie?
     Krętacz i Tłumok popatrzyli się po sobie i zabrali się do wyjścia za drzwi.  
     - Jak będzie robił jakieś problemy, to nas zawołaj - rzucił Krętacz na odchodne
     Alchemik pokiwał głową w odpowiedzi. Rozciągnąłem się na stołku i zacząłem świdrować go wzrokiem. Zostaliśmy sami w tajemniczej, ciemnej jamie
     
     German podparł się łokciami o stół i patrząc w sufit zapytał:
     - Jakim cudem w ogóle się tutaj dostałeś?
     - Poszedłem twoimi śladami i zatrudniłem się w hucie skąd pobierałeś swoje tajemne składniki. Poznałem tam twoich kolegów i dzięki wrodzonemu sprytowi zmusiłem ich do przyprowadzenia mnie tutaj
     - Niezłą jamę teraz masz. I niezłą działalnością się zajmujesz
     - Praca jak praca. Porobię to co lubię, dostanę za to pieniądze i mogę się zająć swoimi zainteresowaniami
     Odwrócił głowę i po raz pierwszy od spotkania w tunelu spojrzał na mnie
     - Chciałbyś mieć taką, P R A W D A?
     Krew się we mnie zagotowała i omal go nie uderzyłem z całej siły w twarz. Wdech, wydech, udało się jednak uspokoić. Trzeba było mu jednak jakoś utrzeć nosa
     - Twój ojciec byłby z ciebie dumny. W końcu dorównałeś choć do 1/10 jego poziomu
     Alchemik zrobił się czerwony na twarzy i trzasnął ręką o stół powodując upadek części aparatury
     - Może dałbyś sobie spokój z moim ojcem. To drugi raz jak o nim wspominasz
      -Wspominam bo nigdy mi nic nie mówiłeś. Ani o swojej przeszłości. A przecież coś musiało doprowadzić cię do miejsca w jakim teraz się znajdujesz
     - No i  doprowadziło. Oj wiele doprowadziło - westchnął
     - On jeszcze w ogóle żyje? - zapytałem
     - Nie, umarł kilka lat temu. A ja kontynuuję jego powołanie
     Skierował wzrok na jarzącą się skrzynię, nad czymś się namyślając
     - Może byś mi o nim opowiedział?
     Skierował wzrok na otwór ze świecącą skrzynkę, przechodząc do wzdychania i zaciskania rąk. Odwrócił się w moim kierunku kilka razy, następnie kilka razy w kierunku otworu, aż w końcu wydusił
     - No dobrze, ale ma to zostać między nami. Moi znajomkowie z fabryki o tym wiedzą, ale to z przyczyn niezależnych ode mnie
     - To dawaj -rzuciłem krótko
     
     - Skoro chcesz…ech… cała historia zaczyna się we Lwowie w 1912 roku. Na świat przyszedł wtedy  syn w całkiem zamożnej rodzinie kupieckiej,  prowadzącej sklep z towarami kolonialnymi. Przynosił on dobre dochody, jako najstarszy syn miał zatem gotową ścieżkę do kariery. Oprócz niego w rodzinie byli jeszcze tylko młodszy brat i siostra. Wszystkie oczy były więc skupione na nim i nie miał co narzekać na zaspokajanie jego potrzeb. Mojemu ojcu jednak to nie wystarczało, ciągnęło go do pradawnej tajemnicy, czuł dziwne, przygniatające przeznaczenie którego nie mógł przezwyciężyć. I odnalazł je w postaci zaginionych alchemicznych ksiąg na strychu domu. Nie ruszano ich od dawna, jego ojciec a mój dziad nie wykazywał nimi żadnego zainteresowania. Dla niego liczyły się dobry zarobek i jak najmniej kłopotów na głowie. Szukając odskoczni ojciec wciągnął się w świat alchemii, zaczął podejmować proste eksperymenty. Dostał się na studia chemiczne i po zdaniu ich z wyróżnieniem podjął pracę w fabryce nawozów azotowych na Mościcach. Wkrótce jednak przyszła wojna. Zakład ewakuowano na wschód, a ojciec stracił pracę. I właśnie wtedy został pierwszym Alchemikiem
     - Jak to uczynił? Miał jakiekolwiek warunki? - zapytałem zdziwiony
     - Lepsze niż kiedykolwiek - odrzekł German z kwaśnym uśmiechem
     - Zbierał odpady chemiczne i złom aby przeprowadzać na nich próby transmutacji. Rozwinął domową produkcję prochu używając przy tym własnego moczu aby sprzedawać pociski partyzantom, no głównie partyzantom. Ci zgodzili się mu za to przekazywać skradzione lub zarekwirowane przez nich kawałki ołowiu i wszelkie substancje zawierające rtęć lub siarkę. Miały służyć spełnieniu marzenia jego i tysięcy poprzednich alchemików. Marzeniu o zamianie ołowiu w złoto. Kiedy jednak był już blisko przydarzył się mu nieszczęśliwy wypadek. Podczas sporządzania prochu, w laboratorium doszło do wybuchu. Stracił wtedy oko i został przykuty do łóżka na pewien czas. Kiedy jednak wrócił do formy, nic go nie mogło powstrzymać. Partyzanci przestali u niego zamawiać materiały, więc to sobie zrekompensował. Wiedział o ukrywających się w okolicy Żydach, zresztą sam niektórych finansował w zamian za podzielenie się swoim majątkiem. Zaczął ich wydawać Niemcom po kolei a ci szczodrze mu się odwdzięczali. Wkrótce jednak Żydzi się skończyli, przeszedł więc do partyzantów. Znał dobrze ich imiona, nazwiska i adresy z czego oni sobie nie zdawali sprawy był więc dla nich cennym sprzymierzeńców. A robił to wszystko za ołów i kwas siarkowy. Za cenę swojej kolaboracji chciał zrealizować marzenia swoich przodków. Okazało, się jednak, że to …niemożliwe przy środkach jakie mu dostarczali. Popadł więc w depresję i zastanawiał się nad odebraniem swojego życia
     
     Alchemik zamilkł, zwiesił głowę i patrzył się w pustkę tym razem rozpościerającą się na podłodze. Nadeszła chwila milczenia, którą musiałem przerwać, z czystej ciekawości jak skończyła się ta przygnębiająca historia
     - I co było jak dalej?
     - A co miało być? -odpowiedział German
     - W przygnębieniu i samotności przeżył resztę okupacji. Kiedy nadeszła Armia Czerwona, został szybko aresztowany i wysłany na Syberię. Pewnie dlatego, że jego brat, który wtedy go już odrzucił był AK-owcem a poza tym mój ojciec na pewno nie był patriotą, ale jak reszcie rodziny było mu daleko do komunistów, w gruncie rzeczy przed wojną brał udział w jakichś działaniach wymierzonych przeciwko nim. Załadowali go do pociągu i wysłali do Norylska, na okrutną północ, gdzie tłumy bądźmy szczerzy niewolników wydobywali miedź, nikiel i platynę dla chwały swojej ojczyzny. Ale to nie był koniec historii, o nie. Nie wiem jak to zrobił ale zaprzyjaźnił się ze strażnikami i szybko stał się jednym z najbardziej szanowanych więźniów w obozie. Jego towarzysze niedoli szanowali jego zdanie i słuchali co ma do powiedzenia. Często wiązało się z uspokajaniem nastrojów, więc władze jak najbardziej to tolerowały. Mało tego, poznał tam Rosjankę, a ta wkrótce urodziła mnie. Po wzorowym przebyciu 10-letniej niewoli wrócił do kraju z nią i z swoim synem w pieluchach. Od razu zapragnął wrócić na Mościce ale nasi komuchy nie mieli zamiaru mu ufać. Poświęcił się zatem chałupniczemu wytwarzaniu chemii domowej i rozprowadzaniu jej na czarnym rynku. Tam też poznał Krętacza i Tłumoka, ci wpadli gdy próbowali sprzedawać fałszywki ale ocalił ich swoimi rosyjskimi koneksjami. Biznes się rozkręcał, a ja dojrzewałem, ale on zdawał się coraz bardziej…pogubiony. Pił hektolitrami, matka przestała go szanować i właściwie otwarcie go zdradzała. Nie to, żeby jakoś się tym przejmował. Do mnie albo nic nie mówił albo wylewał swoją złość i frustrację. W końcu postanowił wziąć się za mnie i zaczął tłuc mi wiedzę z książek swoich przodków. Twierdził, że jestem ostatnią nadzieję rodu i swoimi przyszłymi osiągnięciami muszę wynagrodzić fakt moich narodzin. Przyznam, naprawdę mnie to interesowało ale jego metody wychowawcze były tragedią. Wkrótce się upił, uparł, matka została ze mną kilka lat ale już chora na choroby weneryczne, też się rozpiła i umarła. I tak oto znalazłem się w klitce u Sokołowskiej.  

     Siedziałem i słuchałem tej historii, a każde słowo wywoływało we mnie coraz większy żal i zrozumienie wobec postaci Alchemika. Więc to dlatego przeprowadzał swoje eksperymenta i nie liczył się z ich niebezpieczeństwami. Wiecznie chciał coś udowodnić osobie, które już nie żyła i właściwie niewiele mu dała, co prowokowało go do stosowania zasady, że "cel uświęca środki"
Wysłano
Wstałem i zbliżyłem się do niego chcąc go pocieszyć.  
     - Słuchaj skoro masz taki talent do chemii, dlaczego po prostu nie pójdziesz na studia?
     - Ale ja już byłem na studiach…byłem na nich - odpowiedział oszołomiony
     - Szło mi dobrze przynajmniej na początku, miałem nawet znajomych i dziewczyny się mną interesowały, ale z każdą rozmową, każdym kontaktem z nimi czułem się coraz bardziej nieswojo. Oni nie byli tacy ja, potrafili rozmawiać, żartować…cieszyć się życiem, ja miałem z tym trudności…a nawet kiedy się zbliżałem do punktu aby być powiedzmy normalny, sam sprowadzałem na siebie trudności. Z tym akurat nigdy nie miałem problemów. Nie umiem tego wytłumaczyć ale im bardziej byłem wśród ludzi, im więcej z nimi rozmawiałem, tym bardziej czułem się samotny. Czułem, że nie należę do tego świata, który oni budowali. Wiem jak to brzmi ale taka była prawda
     Pokiwałem głową i objąłem go ramieniem.  
     - Rozumiem cię, naprawdę rozumiem - rzuciłem poklepując go po plecach. On zdawał się być zawstydzony tym co właśnie ujawnił. Wzrok miał wbity w podłogę, ramiona zwieszone a pokój wypełniała dziwna aura wszechobecnego smutku. Otwarły mi się usta i zacząłem mimowolnie recytować cytat z książki jaką ostatnio czytałem
     - Jesteśmy cząsteczkami pradawnej duszy. Wędrujemy po pustym i okrutnym świecie, aby przydać sobie znaczenie. Wielu z nas się to uda, a ci, którzy tego nie osiągną zostaną pobłogosławieni darem ujrzenia prawdy  
     Tak, wiem jakie to pretensjonalne ale chyba wszyscy czytający zgodzą się, że pasowało jak ulał do sytuacji w jakiej się znaleźliśmy
     - Piękne, skąd to wytrzasnąłeś? - spytał Alchemik odwracając głowę
     - A wiesz, tak mnie wzięło na filozofowanie
     Popatrzyłem mu prosto w oczy. Uśmiechnąłem się, a on odwzajemnił ten uśmiech. W końcu było między nami dobrze, wydawało się, że wybaczyliśmy sobie nawzajem
     Jak się jednak okazało nie do końca
     - No to jak, piwko jutro? Albo pojutrze? - zapytałem
     - Pewnie, czemu nie. Wiesz, przepraszam za ten incydent z twoją ręką. Byłem głupi i nieostrożny i … wyciągnę z tego jakieś wnioski
     Poruszony tą obietnicą, postanowiłem go zainteresować sprawą, która tak bardzo mnie wzburzyła.
     - No i tak ma być! Ale skoro już tak mówisz to… myślę, że powinieneś coś zrobić ze swoim handlem narkotykami
     - Niby co? - wzburzył się
     - Zakończyć go. German to naprawdę nie jest dobre. Widziałem odurzonych nim ludzi i to naprawdę nie był miły widok
     Z twarzy Alchemika zniknął uśmiech i odtrącił moje ramię
     - O nie, tego nie zrobię
     - Czemu? Nie masz dojść podążania ścieżką swojego ojca?
     - Po pierwsze ja to robię dla prawdziwych, rzeczywistych celów . Po drugie nie uciekam się do kolaboracji i zwykłego sk*rwysyństwa jak on, moje działania są zgodne z powszechną moralnością
     
     Przypomniała mi się ta grupka nastolatków pod murkiem, którzy stracili kontakt z rzeczywistością. Jak on mógł wygadywać takie rzeczy
     - To nie są szczytne działania, ty im szkodzisz! - niemal wykrzyczałem
     - O tak, szkodzę!? Oczywiście jeśli nigdy nie wystawiłeś nosa poza swój uniwerek to myślisz , że szkodzę!
     - To nieprawda. Spędzam także dużo czasu na wsi - odparłem
     - No to jeszcze gorzej. Wiejska mentalność, żeby było jak było, ale przynajmniej wszyscy mogą udawać że jest wesoło i spokojnie!
     - Słuchaj widziałem co twoje środki robią z ludźmi…
     - Przenoszą ich do lepszego świata!? Spoza tej zapchlonej komuny? Dają im szansę odprężyć się i zrelaksować choć trochę!
     Poczułem jak do ramion napływa mi krew i adrenalina. Jak tak mądry i zdolny człowiek mógł usprawiedliwiać tak szkodliwe działania?
     - Słuchaj, German… - zacząłem naprawdę cierpliwie
     - Musisz się opamiętać. Twój narkotyk czyni z ludzi kukły, wiem bo sam widziałem. Kiedy tutaj przychodziliśmy widziałem grupkę naćpanych nim nastolatków pod murkiem. I to nie wyglądało wesoło, ani trochę
     Alchemik się zacietrzewił, odwrócił plecami i znowu zaczął udawać, że mnie nie ma
     - Ech no dobrze - zacząłem naprawdę cierpliwie i z wyczuciem
     - To po co to robisz?
     Zaczerwienił się na twarzy i wydał usta
     - Nie wiem czy mogę ci to ujawnić
     - Czemu? Kolejne pierdolone sekrety?
     Odszedł w kierunku otworu ze świecącą skrzynką i zaczął się jej uważnie przyglądać
     - Chodź - powiedział w końcu
     Kiedy się do niego zbliżyłem, wziął mnie za kołnierz i zbliżył swoją twarz do mojej tak, że mogłem poczuć jego oddech
     - Ale…niczego…nikomu…nie piśniesz
     Pokiwałem głową przestraszony. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak zdecydowanego i przerażającego
     
         Podeszliśmy do otworu w którym znajdowała się świecąca skrzynia. German nałożył maskę, rękawiczki, kombinezon ochronny i nakazał mi zostać w miejscu. Ostrożnie otworzył skrzynię w której jak się okazało był żółty proszek
     - Widzisz!? Widzisz!? - wykrzyknął
     - Alchemicy w tym moi przodkowie od wieków zajmowali się transmutacją, zwłaszcza tą która dotyczyła zamiany najbardziej pospolitego i ciężkiego ołowiu w szlachetne, królewskie złoto. Ale to nie dla mnie, ja się nie zajmuję ołowiem. Ten oto proszek to wzbogacony uran, pierwiastek który pozwolił nam wznieść się ponad prawa natury. I to właśnie jego pewnego dnia transmutuję w złoto
Patrzył na mnie jak na widza swojego przedstawienia. Jego słowa były mocne i pełne dumy, rzadko słyszalnej w jego głosie
     - I co, nadal uważasz mnie za przestępcę? Za szaleńca?
     Odsapnąłem próbując zebrać w siebie siły. Przysięgam gdyby nie widok żółtego proszku przede mną, nigdy bym nie uwierzył w co właśnie powiedział. A jednak to było prawdą i działo się właśnie tutaj ze mną jako świadkiem
     - German… - odchrząknąłem  
     - Słuchaj stary - zacząłem powoli przechodząc z szeptu w okrzyk  
     - -Ty nie jesteś przestępcą i szaleńcem, ty jesteś zwykłym chorym pojebem!
     Duma znikła z jego twarzy a zastąpił ją posępny gniew
     - Skąd ty to jasnej cholery wytrzasnąłeś? Uran, pieprzony uran? Ty jesteś normalny, to też dla ciebie kurwa wykradali?
     - Jeśli ci się nie podoba, nie musisz tutaj być - odpowiedział szeptem zdającym się przeszywać duszę
     - Tutaj nie chodzi o mnie, ty durniu? Wiesz co ci zrobią jak cię na tym przyłapią!? Wiesz co zrobią…tym twoim pomagierom? To coś służy do budowy bomby jądrowej a ty tak po prostu przyłazisz sobie, zlecasz tego wykradnięcie i trzymasz w swojej cholernej dziurze?
     - Mówiłem, jeśli ci się nie podoba nie musisz tutaj być - powiedział z miną jak cep
     - Ty…ch…olerna trąbo jerychońsko - schyliłem głowę i ruszyłem na niego z zaciśniętymi pięściami
     Było oczywiste, że temu durniowi trzeba dać w mordę aby coś w końcu otrzeźwiło. Postawiłem kilka spokojnych ale mocnych kroków nie zważając na obecność niebezpiecznego pierwiastka. Ten debil chyba tylko stał i się na mnie gapił bo nie zauważyłem żadnego ruchu z jego strony. A jednak…już kiedy stałem z nim twarzą w twarz rozprostowałem pięści, podniosłem głowę i popatrzyłem się ze spokojem w jego niebieskie oczy
     - Wiesz co?  
     Zero odpowiedzi, tylko ten sam posępny gniew w ślepiach
     - Skoro tak to pierdol się. Jesteś chorym pojebem, który mógłby mieć wszystko a zamiast tego błądzi z głową w chmurach szkodząc wszystkim których spotyka. Masz na rękach krew tych wszystkich młodych ludzi, masz na rękach. ..moje obrażenia a może nawet moje zdrowie, masz na rękach krew tych swoich pomagierów spod ciemnej gwiazdy jak to wszystko ujrzy światło dzienne. Jesteś…jak swój ojciec, zupełnie jak on, może nawet gorszy bo on się trzymał starodawnych sposobów uzyskania fortuny
     Jeszcze raz wejrzałem w jego oczy i zauważyłem, że nagle coś w nich pękło. Posępny gniew zniknął i zastąpił go smutek wymieszany z iskrami wstydu
     - No więc skoro nawet to ci nie przywróci rozumu..to pierdol się… i już nie będzie ci przeszkadzał…po prostu mam nadzieję, że już nigdy nie zobaczymy
     Ubrałem płaszcz i czapkę a następnie wyszedłem z ponurego tunelu trzaskając za sobą wrotami. Wydawało mi się, że przy wychodzeniu słyszę dźwięk tłuczonej aparatury ale nie jestem tego pewien. Zbyt byłem pochłonięty emocjami aby to zauważyć. Trzasnąłem klapą przy wyjściu gdzie stali Krętacz i Tłumok. Coś do mnie zawołali, ale ja ich po prostu ominąłem i poszedłem dalej. Nie miało znaczenia czy zostanę dzisiaj obrabowany. Zresztą i tak zostałem, ale i tak nie miało to dla mnie znaczenia. Rzuciłem zbirowi w twarz płaszczem i plikiem banknotów z portfela i poszedłem dalej. Niech się pierdoli wraz z tą całą dzielnicą i jej mieszkańcami, uwzględniając tych przebywających pod ziemią. Wróciłem do mieszkania przeziębiony i  nie namyślając się wiele, położyłem się do łóżka.
     
     
     Jak się wkrótce okazało miało być to moje ostatnie spotkanie z Alchemikiem. Kolejne dni spędziłem nawet nie próbując wstać z łóżka. Moją jedyną towarzyszką była butelka bimbru jaką dostałem od ojca. Nawet go nie lubiłem ale nie było lepszego sposobu na uspokojenie wewnętrznego rozdarcia. Nie chciałem prawić mu takich lekcji, to nie było w moim stylu ale jak inaczej miałem wtedy zareagować? Po kolejnej rundzie wymiotów do ukrytej głęboko w szafie torby zdecydowałem, że muszę przestać gnić i chociaż przejść się na spacer. Ubrałem materiałowe spodnie, flanelową koszulę na lewą stronę oraz klapki i wyruszyłem na miasto. Przed kioskiem zatrzymałem się aby zjeść sezamowego obwarzanka. Po jego spożyciu zakupiłem w kiosku najnowszy numer ''Gazety Krakowskiej''. Przeskoczyłem oczami po stronie tytułowej a kiedy dotarłem do jej dołu uderzył we mnie piorun. Tytuł artykułu oświadczał, że w Nowej Hucie doszło do wybuchu, a na miejsce wydarzenia przybyła już milicja
     - O kurwa, o kurwa - powiedziałem pod nosem
     - Proszę tak nie przeklinać, dzieci tutaj chodzą - powiedziała zniesmaczona ekspedientka
     Zgromiłem ją wzrokiem i udałem się tak szybko jak to tylko było możliwe na miejsce zdarzenia.  
     
     Bagno otoczone betonowymi placem było teraz pełne odłamków szkła i kawałków gliny. Tam gdzie wcześniej znajdowała się wejście, widniała teraz ogromna dziura ozdobiona żółtozielonym szlamem. Po placu budowy krążyli milicjanci i tajniacy, spoglądając posępnie na zastany widok, a sam plac otaczała taśma z napisem ,, wstęp wzbroniony''. Nie zważając na to przemknąłem pośród nieukończonych budynków i wykorzystując nieuwagę służb, przedostałem się pod dziurę, gdzie dawniej znajdowało się laboratorium Alchemika. Pozostały po nim strzaskane kawałki szkła i drewna. I świecąca zielonożółta maź, wyrastająca na nich niczym grzyb w lesie. Już miałem się udać w kierunku dziury wyrastającej z ziemi, kiedy dobiegł mnie okrzyk:
     - Co ty tutaj robisz? To nie jest miejsce dla cywilów - powiedział do mnie milicjant
     Chciałem mu odpowiedzieć ale z moich ust wyrwało się tylko ciche westchnięcie.  Milicjant poderwał mnie gniewnie i wyciągnął poza krawędź dołu
     - Nie słyszysz? Wynoś się i to już!
     Nie zrobiło to na mnie wrażenia. Stanąłem jak kołek a on wymierzył się na mnie swoją bronią
     Zmuszając się do tego ostatkiem sił wykrzyczałem:
     - Wiem co się tutaj stało!
     Na twarzy milicjanta pojawiły się oznaki zainteresowania ale i podejrzliwości.
     - Czemu miałbyś wiedzieć?
     - Byłem przyjacielem człowieka, który tutaj żył i wysadził się w powietrze. Widziałem jego eksperymenty a gdybym opowiedział Panu o nich polegały pewnie uznałby Pan, że to wziąłem je z jakiejś dziwnej krainy mitów i bajek
     Wkrótce potem siedziałem na komisariacie opowiadając milicjantom całą historię. Od naszego pierwszego spotkania gdy zirytował mnie chłód dochodzący z jego pokoju, poprzez nasze podróże po mieście, nieszczęsny incydent z fluorowodorem, jego wypędzenie aż po spotkanie w tajemniczym tunelu, które miało przynieść tak tragiczne skutki. Słuchając tej opowieści, często zadawali mi pytania kierowane tonem głosu człowieka, który chciałby wierzyć w to co mu się opowiada, ale to za dużo dla jego sposobu postrzegania świata. Niemniej jednak po analizie znalezionych na miejscu dowodów, moje zeznania uznano za wiarygodne. Mnie samego oceniano jako ''człowieka cichego i spokojnego, którego moralność uniemożliwia mu  popełnienie czynu zabronionego" ( tak załapałem o co chodzi) i wypuszczono z zastrzeżeniem, że mam się przenieść do innego miasta i nie opowiadać nikomu co się stało między mną a Alchemikiem. I tego właśnie się trzymałem, aż do tej pory  
     
     Co się stało z innymi bohaterami opowieści? Krętacz i Tłumok kiedy dowiedzieli się o wybuchu, zdecydowali się na ucieczkę z kraju. Wpadli jednak w Trójmieście i po krótkim ale zdecydowanym przesłuchaniu przyznali się do kradzieży i nielegalnego handlu jakim trudnili się przez lata. Przyniosło to im pobyt w więzieniu, z którego jak wynika z moich źródeł nigdy już nie wyszli. Sokołowska i marynarz pobrali się i wyprawili wspaniałe wesele, które przywróciło mnie choć trochę do życia. Razem dożyli 90, wybierając się na tamten świat kilka lat. Mi udało się skończyć studia prawnicze, wprawdzie nie w Krakowie ale w Poznaniu. Aplikacja jednak nie poszła mi tak jak spodziewałem i zamieniłem ją na nudną ale spokojną pracę w urzędzie. Zawsze jednak kiedy czułem się naprawdę szczęśliwy, jak bumerang wracały do mnie wspomnienia moich przygód z Alchemikiem. Stawałem wtedy przez oknem, patrząc się w przestrzeń a w mojej głowie jak film ukazywały się smutne wspomnienia naszych doświadczeniem. Nie byłem w stanie także utrzymać więzi z ludźmi, przyjaciół odtrącałem, kobiety ignorowałem. Mój szlachetny jeśli tak można określić dawnych chłopów pańszczyźnianych ród wymrze zatem razem ze mną.

     I to już wkrótce. Kiedy spisuję te słowa za moimi plecami wisi sznur, pomocnik w załatwianiu spraw ostatecznych. Wkrótce opuszczę ten świat i przeniosę się na inny, pozostający poza naszym zrozumieniem. Kto wie może spotkam tam Alchemika aby w końcu się z nim pogodzić i porozmawiać w spokoju i ze zrozumieniem. Tak jak powinnyśmy byli to robić zawsze.
     
     Spisane 20 lipca 1997 roku w Krakowie

Dodaj komentarz