Sek(s)rety Pandory (część 4)

Wykorzystując chwilowe zamieszanie, jakie wytworzył wiwatujący tłum na cześć zwycięzcy pojedynku, Jake wziął swego syna na stronę. Lo'ak przeczuwał kłopoty, więc nie odzywał się ani słowem. Wiedział, że teraz czeka go ciężki wykład, jaki wiele razy odbywał ze swoim ojcem.

– Co ty do cholery wyprawiasz! – zaczął od razu Jake, nie gryząc się w język. – Miałeś tylko spędzać czas z przyjaciółmi, zanim staniesz się dorosły i zdecydujesz, z kim stworzysz więź!  
– My już wcześniej zdecydowaliśmy! – odparł głośno Lo'ak, patrząc w kierunku Tsirey, która z daleka ich obserwowała.
– To córka wodza plemienia! – wskazał prawą ręką w jej kierunku. – Takie rzeczy najpierw ustala się z nim oraz ze mną, a nie bierze się sprawy w swoje ręce i licząc, że jakoś to będzie!
– To co, mam ją zostawić! – niemal wykrzyczał, a następnie dodał. – Ty i sanok, połączyliście się bez zgody Eytukana. Sami mi o tym opowiadałeś!
– Milcz – westchnął, a następnie wziął kilka głębszych oddechów. – Czy ty nie rozumiesz, że staram się utrzymać jak najlepsze stosunki z każdym klanem. Tego wymaga status Toruka Makto, jako ten, kto jednoczy wszystkie plemiona. Jak myślisz, co się stanie, jeśli ludzie ponownie zechcą zniszczyć Vitraya Ramungong (Drzewo Dusz), a ja nie będę mógł zgromadzić odpowiedniej ilości wojowników. Omatikaya to za mało na jeszcze większe niż poprzednio siły ludzi. Sam widziałeś, jak potężnym arsenałem broni teraz dysponują.  
– Zaraz – Lo'ak spojrzał na niego podejrzliwie. – Nie mów, że chcecie ponownie wrócić do Omatikaya?
– Właśnie zamierzam i liczyłem, że wrócisz ze mną. Teraz, sam nie wiem – pokręcił głową, a kilka koralików wplecionych we włosy, obiło mu się na policzkach. – Planowałem, że ewentualną walką na morzu, zajmą się klany nadmorskie z wodzem Metkayina na czele. Miał on już styczność z ludzką technologią i wie, jaką strategie przyjąć. Teraz jego odmowa, może nas wiele kosztować.  
– Tato, przepraszam – spuścił głowę, właśnie zdając sobie sprawę z własnego błędu. – Ja nie chciałem, to po prostu tak wyszło podczas naszego polowania.
– Wiem synu, a teraz chodźmy – położył swoją ojcowską dłoń na ramieniu Lo'aka. – Jeszcze nie rozmawiałem o tym z Tonowari. Mam nadzieję, że przegrana Ronal, nie pogorszy już i tak złej sytuacji.  

Neytiri stała w środku tłumu, wznoszącego do góry swe pięści oraz włócznie. Przyjmując gratulacje obok pokonanej Ronal, mogła odczuwać satysfakcję z wygranej. Stojący między nimi wódz plemienia, trzymaną w ręku włócznie, podniósł do góry. Ustawił ją poziomo, dając tym samym, możliwość zabrania głosu przez zwycięzcę pojedynku.

– Nie przybyłam tu po to, żeby upokorzyć waszą Tsahik. Walczyła dzielnie i godnie, jak każdy Na'vi – powiedziała donośnym głosem Neytiri i robiąc ukłon w stronę Ronal, kontynuowała. – Pragnęłam wyłącznie zobaczyć syna, zanim wrócę walczyć z Ludźmi Nieba! Walka z nimi nie będzie równa, bo obcy nie mają żadnego honoru! Przyszli do naszego potężnego Drzewa Domowego i w ciągu kilku chwil je spalili! Zniszczyli nasze święte Drzewa Głosów! Byli nawet gotowi wymazać Eywę z naszego życia! Oni chcą wyłącznie wszystko niszczyć, palić i zabijać, wyłącznie dla przyjemności! Dlatego zwracam się do was wszystkich! Jesteście gotowi przyłączyć się do walki u boku Toruka Makto?  

Jake, który stał na linii tłumu, słyszał szepty rozmów na swój temat, ale i pohukiwania młodych wojowników w jego kierunku. Po cichu był wdzięczny Neytiri za pomoc, że zamiast pogorszyć sytuację, wykorzystała wygraną do utrwalenia sojuszu z jednym z największych nadmorskich klanów. Swój głos postanowił zabrać w końcu sam wódz plemienia.

– Ludzie Nieba chcieli zniewolić wszystkie nadmorskie klany! Nie mieli szacunku dla naszych wodnych braci i sióstr! Wiele Tulkunów umarło z ich ręki i nie można temu zaprzeczyć, jak również wyprzeć z naszej pamięci – przemówił donośnie Tonowari i spojrzał na swój lud. – Metkayina gotowa jest bronić ziemi i wody do ostatniego wojownika!  

Podniosła się ogromna wrzawa, a nastroje stały się bardziej bojowe. Zasadniczo byli gotowi już teraz wyruszyć na wojnę. Jake musiał jednak nieco uspokoić zgromadzony tłum, znając porywczość Na'vi. Stanął obok wodza, który ponownie wzniósł do góry dzidę i poczekał, aż będzie mógł przemówić.  

– Być może część z was, nadal uważa mnie za obcego – rozejrzał się naokoło, zatrzymując na Ronal, która spuściła wzrok. – Neytiri jest jednak jedną z was, urodzoną tutaj i wychowaną. Ona, jak nikt inny wie, że zerwałem z dawnym życiem. Nasze dzieci, mimo pewnych różnic – wyciągnął dłoń i pokazał pięć palców. – Należą do tego świata, którego będę bronił, dopóki starczy mi sił. Dziś prosimy wyłącznie o bezpieczne schronienie, zanim jutro nie wyruszymy dalej.

Ronal nie mogła z nim argumentować i spojrzała na swoją córkę w objęciach obcego. Tak ciągle myślała o synu Jake'a, jako kimś spoza jej klanu, spoza tej planety. Dopiero teraz zobaczyła, jakie uczucie łączy tę dwójkę. Na początku, gdy dostrzegła zmiany na ciele Tsirey, nawet była gotowa wykluczyć córkę z klanu. Złamała zasady czystości krwi, kopulując z demonem. Powinna się tego domyślić na początku, ale jej partner nalegał na pozostanie Lo'aka. Teraz było już za późno i musi ten fakt zaakceptować. Demon czy nie, córka musi mieć partnera i pomoc w wychowaniu dziecka.  

– Jeśli jesteście głodni, mamy świeżo złowione ryby – nagle odezwała się Ronal, zaskakując wszystkich nagłą uprzejmością, lecz nie do końca. – Tym razem wygrałaś.
– Jak chcesz rewanżu, możemy to zrobić bez świadków – Neytiri spojrzała wyzywająco w oczy drugiej kobiecie, której duma nie pozwalała na porażkę. – Tylko ty i ja.
– Przyjmuję twoją propozycję – położyła dłoń na piersi i zrobiła ukłon w kierunku tymczasowej zwyciężczyni pojedynku.  
– Ronal! – napomniał ją wódz, wiedząc, że mogą się pozabijać. – Wystarczy!
– Zapraszam was do naszego Marui – partnerka wodza wskazała na podwieszoną między korzeniami drzew chatę i ponownie zwróciła się do Neytiri. – Możesz usiąść u mojego boku. To była dobra walka.

Neytiri zrobiła ukłon w jej stronę i wraz z Tuktirey, udała się za partnerką wodza. Jake oraz Tonowari, poczekali jeszcze chwilę, aż tłum, który ich otaczał, zaczął się rozchodzić. Mieli kilka trudnych spraw do wyjaśnienia, między innymi, związku ich dzieci.

– Rozumiem Ronal – zaczął mówić Jake do wodza. – Jeśli mój syn jest dla ciebie powodem do wstydu, jutro wróci z nami do Omatikaya.
– Moja córka, niedługo spodziewa się pierwszego dziecka, a Lo'ak jest synem potężnego wojownika – Tonowari położył dłoń na ramieniu drugiego mężczyzny. – Jesteś Torukiem Makto, a twój syn spełnił tylko swój obowiązek. Muszę przyznać, że legendy mówiły prawdę o synach jeźdźców Toruka.
– Jakie legendy? – zapytał z ciekawości Jake, bo znał tylko jedno legendę związaną z wielkim Lenopteryxem. – Naprawdę chciałbym ją poznać, bo Neytiri nic więcej nie mówiła, niż to, że było pięciu jeźdźców.
– Zarówno jeźdźcy Ostatniego Cienia, jak i ich synowie, zostali obdarowani płodnością od samej Eywy – wódz uśmiechnął się do niego i dodał na koniec. – Spodziewaj się Ty, jak i twój syn oraz córki, że na pięciu się nie skończy.
– Pięciu czego? – Jake zmarszczył brwi, a dopiero po chwili, zrozumiał sens jego słów.  

Tymczasem zjawił się Aonung, syn wodza, który w przyszłości ma objąć władzę w plemieniu. Uśmiechnął się do Kiri, która rozmawiała z Lo'akiem oraz Tsireyo. Zauważył, że po dwóch latach od ich ostatniego spotkania, zaszły pewne zmiany na jej ciele. Między innymi to, że urosły jej piersi. Stały się teraz pełniejsze, niemal takie jak u jej matki, która wciąż przebywała w zbiorniku wypełnionym błękitnym płynem. Wśród swych nastoletnich rówieśniczek, zdecydowanie się wyróżniała.  

– Hej dziwaku! – mrugnął okiem, ale nie słysząc i nie widząc jej reakcji, dodał. – Nic nie powiesz lub pokażesz?
– Nie – pokręciła głową i wzruszyła ramionami. – Jest w porządku.
– Jesteś jeszcze większym dziwakiem, niż sądziłem na początku – westchnął, licząc na małe przedstawienie. – To może coś zjemy, bo Lo'ak całkiem sporo złowił, jak na demona.
– Mógłbyś przestać? – napomniała go jego siostra Tsireya. – Chociaż raz, mógłbyś być miły.
– Przecież jestem – wzruszył ramionami i zwrócił się do Lo'aka. – Prawda mały bracie?
– Masz mój gest pozdrowienia – wyciągnął w jego kierunku ściśniętą w pięść dłoń, a następnie wystawił środkowy palec.  
– To rozumiem! – roześmiał się i spojrzał w kierunku Kiri, stojącej ze skrzyżowanymi ramionami. – Widzisz, tak się to robi!  

Aonung wciąż zachowywał się jak prawdziwy kutas, ale jest coś, czego nie wiedział. Kiri subtelnie odwzajemniła jego uśmiech i poszła wraz z całą resztą za płetwo-ogoniastym. Strasznie ją denerwował jego bezczelny i arogancji charakter. Przy najbliższej okazji, postanowi dać mu jakąś nauczkę. Zastanawiała się tylko, czy wypada używać swej mocy, przeciwko swym braciom i siostrom.  

– Chodź szybciej dziwaku, bo będziesz lizać ości – powtórzył Aonung, nie zdając sobie sprawy, że to o jedno słowo dziwak za dużo.
– Już idę bracie – odparła mu łagodnie Kiri i ponownie mogła dostrzec na jego twarzy duże rozczarowanie.  

Marui wodza było największe i tak jak reszta, przymocowane było do korzeni drzew namorzynowych. Znajdowało się najbliżej morza, otoczone od strony lądu innymi domostwami. Jake mimo zapewnień Tonowari, wciąż czuł się nieswojo, zwłaszcza w towarzystwie Ronal. Trzymała ona na kolanach, swoją dwuletnią córkę Tisu. Mając zdjęty napierśnik, karmiła ją piersią. Jego syn mógł mówić o wielkim szczęściu, że nie został wygnany lub co gorsza, zabity. Plemiona były różne i różnie podchodzono do takich wydarzeń. Neytiri ostrzegała swego partnera, żeby do liderów klanu, podchodzić z szacunkiem. Bez względu na to, jakim statusem dysponuje wśród Na'vi.  

– Jak chcecie pokonać Ludzi Nieba? – zapytał Tonowari, biorąc w dłoń małże, która dopiero co się otworzyła pod wpływem ciepła paleniska.
– Ludzie mają swoją liderkę, ale bez niej, będą mniej chętni do walki – odpowiedział Jake, biorąc porcję dla siebie. – Tak z grubsza wygląda mój plan. Nie wiem tylko, jak ją wywabić z tej kamiennej nory.
– Sama zabiję kobietę, która jest odpowiedzialna za śmierć mojego syna – odparła wprost Neytiri i wyciągnęła swój nóż, który mienił się odcieniami błękitu w płomieniach ognia. – Wykroję jej serce!
– Tuk idź i pobaw się z Ilu – Jake zwrócił się do swej najmłodszej córki. – To nie rozmowy dla dzieci.
– Dobrze sempul – dwunastolatka zerwała się na nogi i w podskokach, pobiegła do obszaru, gdzie kręciła się para zwierząt.
– Powinna wiedzieć, co się robi z Ludźmi Nieba – powiedziała Ronal, kiedy nastolatki już nie było.
– Ma rację Jake – odezwała się Neytiri, która schowała nóż do skórzanej pochwy z boku uda, choć raz zgadzając się z drugą kobietą.
– Myślałem, że już o tym rozmawialiśmy? – Jake spojrzał pytająco w stronę swej partnerki.
– Kiedy przyjdzie czas, będzie musiała sama polować i zabijać – Neytiri położyła dłoń na jego udzie. – To obowiązek każdego Na'vi i wiesz o tym dobrze, mój Jake.
– Mam nadzieję, że ta chwila nastąpi, jak najpóźniej – lekko się uśmiechnął w kierunku swej partnerki, bo oczami wyobraźni, widział Tuk z ociekającym krwią nożem.

Nastolatkowie zebrali się w chacie syna wodza, gdzie na uniesionym blacie z kamienia, smażyły się wypatroszone ryby. Żołądek Kiri zaczął burczeć, przypominając sobie, że jeszcze nic nie jadła. Nie uszło to uwadze Aonunga, który podał jej pierwszy gotowy kawałek. Trzymając ciepło rybę w liściu z algi, ugryzła pierwszy kawałek i westchnęła. Zaczęła żuć, czując lekko ostrawy smak, przyprawionego filetu szczyptą soli i pieprzu. Może Aonung był dupkiem, ale za to potrafił świetnie przyrządzać potrawy z morza. Jego siostra Tsireya, trzymając w ręku swoją porcję, palcami wyskubywała małe fragmenty między ościami. Lo'ak za bardzo nie był głodny, toteż wziął dwie małże.  

– Niedawno Lo'ak znalazł największą perłę, jaką w życiu widziałem – Aonung sięgnął po czarkę, którą zanurzył w dużym glinianym dzbanie z wodą. – Mówiłeś, że zrobisz z niej naszyjnik dla mojej siostry.
– Mogłabym zobaczyć? – zapytała Kiri, gdy odłożyła na bok, liść z ościami.  
– Jest w namiocie siostry i leży gotowy na półce – Lo'ak pozwolił, by głowa Tsirey, spoczęła mu na ramieniu.
– Dlaczego, go nie nosisz? – zapytała Kiri, widząc brak naszyjnika na jej szyi.
– To naprawdę duża i ciężka perła – roześmiała się i pogłaskała swój brzuszek. – Poza tym, mam w sobie coś cenniejszego.
– Macie już jakieś imię? – dopytywała nastolatka.
– Jeszcze nie wiemy – wzruszyła ramionami przyszła młoda mama. – Jak chcesz, możesz dotknąć.

Kiri przysiadła się bliżej i delikatnie dotknęła wypukłości. Jakie było jej zdziwienie, gdy usłyszała kilka myśli należących do małego chłopczyka. Zamrugała oczami i spojrzała się na Tsirey z uchylonymi ustami. Nie wiedziała, czy mówić o swym odkryciu lub zachować milczenie. Nie chciała być uznana za jeszcze większego dziwaka, a to byłby tylko kolejny pretekst dla Aonunga.

– Nie wiem jak wy, ale ja idę się ochłodzić – powiedział Aonung, wstając i wychodząc z jego Marui.

W jego ślady udał się Lo'ak oraz Tsireya, a tylko Kiri została w zaciemnionym miejscu. Aonung idąc elastycznym pomostem, schylił się po nadmuchaną przeźroczystą błonę, która przypominała piłkę plażową. Udał się do miejsca, gdzie woda była nieco płytsza i zeskoczył. Zanurkował, a następnie wynurzył się w towarzystwie samicy Ilu. Kiri zaczęła obserwować zabawę syna wodza ze zwierzęciem, które pyszczkiem odbijało kulisty przedmiot. Inteligentne stworzenie, nawet potrafiło balansować piłką przez dłuższą chwilę. Obserwując zwierzę, nagle obraz się rozmazał i poczuła wilgoć na swym ciele. Zobaczyła Aonunga przed sobą, który razem z nią, zanurzony był w wodzie. Chciała coś powiedzieć, ale zamiast tego, wydobyło się z jej pyska zbiór pisków. Właśnie stworzyła telepatyczną więź z Ilu.  

Tym razem, szybciej zdała sobie sprawę z sytuacji i nie wpadła w panikę. Poruszając delikatnie płetwami, poczuła siłę zwierzęcia. Zanurzyła głowę i rozejrzała się po dnie zatoki. Woda była krystalicznie przejrzysta, a wzbity pod nią biały piasek i szybko opadał. Wokół niej pływało kilka egzotycznych kolorowych ryb. Lekko przekrzywiła głowę, zastanawiając się, jak zemścić się na chłopaku. Otworzyła pyszczek, czując pod swym językiem, szereg ostrych zębów. Chciała w pierwszej chwili, odgryźć mu jaja za wszystkie zniewagi. Szybko doszła do wniosku, że to byłaby zbyt surowa kara. A dodatkowo, nie chciała sprawdzać, jak smakują rodowe klejnoty syna wodza. Bardzo za to miała ochotę, żeby go dziś kopnąć w krocze.  

Zamknęła swój pyszczek, a następnie cofając długą elastyczną szyję, wystrzeliła głową w kierunku pachwiny nic niespodziewającego się chłopaka. Usłyszała w wodzie stłumiony jęk, kiedy jego kulki zostały brutalnie zmiażdżone. Przestraszyła się w pierwszej chwili, że mogła mu faktycznie wyrządzić krzywdę. Zaczęła potrząsać głową, chcąc wrócić do swego pierwotnego ciała. Pojawił się nagle błysk światła w jej umyśle i ponownie poczuła ciepło paleniska. Usłyszała głośne zawodzenie Aonunga oraz powstały zamęt w wiosce. Zobaczyła, jak jest on wyciągany z wody na pomost. Pomógł mu jeden z dorosłych, który był w pobliżu. Trzymając dłoń na kroczu, głośno przeklinał. Kilka z tych niecenzuralnych słów, nawet nie znała.  

– O Kur... ! – wyrzucił z siebie, gdy wił się z bólu. – Pieprz... Ilu!
– Synu co się stało? – szybko zjawiła jego matka i jakby nie mogąc uwierzyć, dodała. – To Ilu to ci zrobił?
– Tak! – odpowiedział szybko.
– Odsuń dłonie – Ronal uklękła i położyła dłoń na głowie swego syna. – Chcę cię zbadać.
– Nie tutaj! – rozejrzał się, a widok rozbawionego tłumu, raczej mu nie pomagał.
– Weźcie go za ramiona i nogi – zwróciła się do dwóch męskich Na'vi, stojący kilka kroków od niej. – Zanieście go do jego Marui.
– Tak Tsahik – odparli mężczyźni.

Kiri zaczęła mieć wyrzuty sumienia, widząc Aonunga leżącego plecami na plecionej macie, który wciąż jęczał z bólu. Jego matka uklękła obok niego i odchyliła przepaskę, która zasłaniała jego narządy płciowe. Dłonią zaczęła dotykać jego jąder, szukając jakichś anomalii. Oprócz tego, że były nieco opuchnięte, zdawały się całe. Ronal sięgnęła do członka i objęła go dłonią, sprawdzając prawidłowość reakcji. Zaczynał rosnąć, gdy nim poruszała, więc jakiś większych szkód nie odniósł. Cofnęła dłoń i zasłoniła krocze jego przepaską.  

– Nic ci nie będzie, ale przez parę dni, unikaj zbędnych emocji – pogłaskała syna po głowie. – Rozumiesz, co mam na myśli?
– Tak sanok – odparł Aonung, wciąż odczuwając ból w pachwinie, dodał. – Głupi Ilu!

Kiedy Ronal wstała i zaczęła wychodzić, ostatni raz spojrzała na swego syna oraz zwróciła się do Kiri. Nie mogła jej podejrzewać, że to ona była sprawczynią całego zamieszania. Zamiast tego, poprosiła ją czuwać nad Aonung'em i służyć ewentualną pomocą. Nastolatka skinęła głową i wstając z podłogi, podeszła do dużego dzbana i napełniła czarkę świeżą wodą. Uklękła obok niego i podała ją cierpiącemu chłopakowi. Wypił ją całą i westchnął, kładąc rękę na czole.

– Przepraszam za to – wyrwało się z jej ust i szybko zasłoniła je dłonią.
– Za co chcesz mnie przepraszać? – zapytał Aonung, patrząc niezrozumiale na Kiri.
– Nie, nic! – zaczęła się śmiać i odwróciła głowę.  

Musiała szybko wyjść z jego Marui, ponieważ nie mogła opanować rozbawienia. Na szczęście, nikt nie zwrócił uwagi na dziwne zachowanie młodej nastolatki. Późnym wieczorem, Aonung mógł już chodzić, chociaż wciąż odczuwał skutki uderzenia. Nie zbliżał się do wody, a szczególnie trzymał się z dala od kilku Ilu, które bawiły się z najmłodszymi w klanie. Zmierzając do swych kolegów z klanu, mógł usłyszeć rozmowy na temat wydarzenia sprzed kilku godzin. Mijane młode dziewczęta, śmiały się i chichotały, tylko jemu nie było do śmiechu.  

Noc nad morzem jest niesamowita. Tam, gdzie woda była spokojna, miała ciemno-lazurowy odcień, a każda fala, która docierała do brzegu, mieniła się jaskrawym błękitem. Małe stworzenia unosząc się tuż przy powierzchni, tworzyły gwiezdny spektakl. Przypominało to odbicie nieba, tylko że tu konstelacje były na wyciągnięcie ręki.  

Kiri idąc wzdłuż brzegu plaży, obserwowała rozświetlanie się wody, gdy omywała jej bose stopy. Olbrzymi Polifem wysiał nisko nad morzem, rzucając na nią trochę błękitnego światła. Spojrzała w górę, a niebo było tak przejrzyste, że można było dostrzec najdalsze galaktyki. Ten widok, jak zawsze zapierał dech w piersiach. Z uchylonymi ustami, podziwiała nieboskłon tak inny niż na Ziemi. Nie zwracała uwagi, gdzie stawiała swoje kroki, bo przed sobą miała tylko plaże i morze. Niemal zatonęła w swym myślach, rozważając nad pięknem otaczającej jej przyrody.  

Szła tak długo, aż znalazła się na środku zatoki. Odgłosy wioski niemal ucichły, a do jej uszów docierał tylko szum fal, rozbijających się daleko od brzegu. Rozejrzała się zdezorientowana, gdy odkryła, że właśnie stąpała po wodzie. Zamrugała oczami, jakby nie wierząc, co właśnie widzi. Widziała pod sobą, przepływające ławice różnokolorowych zwierząt. Zarówno małych złotych rybek, jak i płaszczko podobnych stworzeń. Do tego przepiękny, majestatyczny widok bioluminescencyjnej wodnej roślinności, poruszanej słabymi podmorskimi prądami. Nie mogła tego pojąć, jak jest to możliwe, że nie tonie. Wtedy uświadomiła sobie, że to mógł być jeden z darów od Eywy.  

Zaczęła iść dalej coraz dalej w głąb morza, czując wilgoć pod stopami, a jednocześnie doświadczając stabilności podłoża. Uśmiechnęła się, gdy małe złote stworzenia zaczęły łaskotać palce u jej stóp. Przykucnęła i zanurzyła rękę, aż po nadgarstek w krystalicznie czystej wodzie. Jeszcze czegoś takiego nigdy nie doświadczyła. Stojąc na przeźroczystej tafli, mogła dłonią zmącić jej powierzchnie. Wstała i zaczęła zmierzać w kierunku wiszącego nad horyzontem Polifema. Była już tak daleko od brzegu, że ledwo go dostrzegała. Z tej odległości, świetlna iluminacja wody, zlewała się z bioluminescencją lasu. Musiała zacząć wracać, zanim całkowicie straci orientację. Miała przy tym nadzieję, że nikogo nie będzie w pobliżu, gdy będzie schodzić z morza.

W Metkayina trwała wieczorna zabawa przy ognisku, rozpalonym na wąskim brzegu plaży. Większość mieszkańców siedziała na olbrzymich korzeniach drzew namorzynowych. Niektóre z par, jak Lo'ak i Tsireya, znajdowali się w błękitno-brązowych łodziach. Z dala obserwowali tańce i okrzyki młodych wojowników przy akompaniamencie bębnów. Męska część trzymała w ręku dzidę i pohukiwali, a co kilka kroków wokół paleniska, uderzali trzonkiem o ziemię. Kobiety również dołączały do męskiego grona, przyozdobione w imitację płetw na swym plecach, naśladowały podwodne zwierzęta.    

Jeszcze więcej gałęzi dołożono do ognia, aż płomienie sięgały do kilku metrów w górę. Wtedy też dla najbardziej odważnych, urządzono skoki przez palenisko. Najczęściej byli to młodzi wojownicy, chcący się wykazać. Tym którym się udało, sam wódz podawał czarkę z alkoholem.  

Jake wraz ze swoją partnerką, siedzieli z tyłu na zwalonym pniu, popijając trunek ze sfermentowanych dzikich jagód. Jasnożółty napój był w smaku lekko cierpki i działał bardzo pobudzająco. Wypity w dużych ilościach, znacznie wzmagał libido u mężczyzn. Nic więc dziwnego, że Neytiri często prosiła o dolewkę dla swojego partnera. Młoda kobieta zajmująca się rozdawaniem trunku, któryś raz kolei napełniała jego miseczkę.  

– Wiesz, że po tym, będę musiał cię zgwałcić – odparł Jake do swej partnerki, wcale nie uważając na to, co mówi.  
– Wiem – rozejrzała się, a widząc, że nikt nie zwraca na nich uwagi, wsunęła dłoń pod jego przepaskę i mruknęła mu do ucha. – Moje usta są do twojej dyspozycji, ale jeśli chcesz czegoś więcej, musisz się postarać.

Neytiri filigranowo się uśmiechnęła i odstawiła swoją czarkę na pień. Cofnęła swoją dłoń od jego pachwiny i wstała, udając się w kierunku zgromadzonych członków plemienia wokół ogromnego płonącego stosu. Kołysała przy tym seksownie biodrami oraz swym zakręconym ogonem. Obróciła się i spojrzała przez ramię. Dostrzegła tworzący się namiot u swego partnera i błysk ognia w jego oczach.  

Gdy oficjalne występy już się zakończyły, przyszła kolej na zabawę dla reszty mieszkańców nadmorskiej wioski. Zmienił się rytm bębnów na znacznie szybszy. Każdy, kto miał ochotę i partnera, mógł dołączyć do tej orgii krzyków i dzikiej muzyki. Podniecenie unosiło się w powietrzu, a niektórzy już zaczęli kopulować na skraju wioski. Było kilka całujących się par kobiet, a nawet mężczyzn. Samotna Neytiri, znajdowała się pośród ocierających biodrami osobników różnej płci, czekając na swego wielkiego jeźdźca.  

Ten wyłonił się z cienia, niczym wielki czerwony ptak, gotowy do ataku na swą ofiarę. Była na ten moment bezpieczna, gdyż oddzielał ich kilkumetrowy słup ognia. Między jęzorami płomieni, widzieli swoje twarze. Dostrzegając, że się zbliżał, przyśpieszyła swego kroku, wciąż utrzymując dystans. Nie była taka łatwa, jak ktoś mógłby sądzić.  

Jedna z par, zasłoniła mu na chwilę widok, a wtedy ona jakby się rozpłynęła. Rozejrzał się, a nawet obiegł wokół płonący stos. Nie było jej nigdzie i nie wiadomo, gdzie mogła się udać. Chodząc po skraju obozu, spotkał Tuktirey, która siedziała w kółku z innymi dzieciakami. Bawili się z częściowo oswojonym białym Riti. Ten innej niż zwykle barwy nietoperz, żył na terenach nadmorskim w pobliżu wiosek. Skuszone odpadkami z ryb, zbliżały się do ludzi.

– Nie widziałaś sa'nok? – zapytał Jake, rozglądając się wokół.
– Nikomu nie kazała mówić, że idzie pływać – odwróciła się i wskazała palcem na oświetloną błękitem plażę.
– Dobrze, nikomu nie powiem – mówiąc półszeptem, przyłożył palec do ust. – Muszę się tylko upewnić, że jest bezpieczna.

Jake zostawił swoją córkę, której uwaga szybko przeniosła się do zwierzęcia i próbami pogłaskania go po grzbiecie, unikając przy tym ugryzienia. Spojrzał jeszcze raz przez ramię i upewnił się, że Tuk za nim nie podąża. Odgłosy okrzyków stały się praktycznie niesłyszalne, a wysoki płomień był ledwie widoczny. Las był taki cichy i spokojny. Słabe fale, leniwie omywały brzeg plaży. Bioluminescencja z roślin i wody, dawały wystarczająco dużo światła do rozpoznania swej partnerki.  

Widział ją, jak wyłaniała się z morza, niczym piękna syrena. Mokre włosy, zasłaniały jej klatkę piersiową. Świecące pigmenty na jej ciele, układały się w literę V, wskazując na jej łono. Nie odwracając od niej wzroku, zaczął zdejmować własną przepaskę z bioder i klatki piersiowej. Odłożył je na pobliski wyrzucony na brzeg głaz, gdzie było też skromne przyodzienie jego partnerki. Grube przyrodzenie obijało mu się o uda, kiedy szedł jej na spotkanie.  

Wracająca Kiri, szybko weszła do lasu, gdy spostrzegła na brzegu, kochającą się parę. Trzymając się linii drzew, chciała wykorzystać gęsto roślinność, żeby móc ich obejść. Poruszając się niemal bezszelestnie, poczuła ogromną chęć ich podejrzenia. Zakradła się najbliżej, jak tylko mogła, bez jej wykrycia. Szerokie liście paproci, doskonale maskowały jej sylwetkę. Rozchyliła swe usta, gdy zorientowała się, kim była owa para.

Całowali się, stojąc zupełnie nago na plaży. Neytiri masowała penisa lewą dłonią, między swymi udami, a dłonie Jake'a, spoczywały na pośladkach swej partnerki. Mocno je ścisnął i uniósł jej ciało. Wtedy ona objęła go za szyję obiema dłońmi, żeby móc łatwiej utrzymać pozycję. Nogi, które straciły grunt, zacisnęły się na jego miednicy.  

Próbował samodzielnie wprowadzić stojącego pionowo członka, który opierał się na jej żołądku, ale nie mógł trafić w zwartą cipkę. Każda próba kończyła się, ześlizgiwaniem po jej wąskim przesmyku. Neytiri trzymając lewą dłonią za kark partnera, prawą ręką naprowadziła penisa do swego wnętrza. Mruczała, gdy już w nią wszedł i zaczął rozpierać ją od środka. Bioluminescencja na jej ciele, aż cała rozjaśniała, gdy nabiła się na niego, aż po nasadę. Towarzyszyło jej nieznośnie przyjemne uczucie, napierania główki na wewnętrzne organy.  

Przyjemność nie była jednak pełna, gdyż brakowało jeszcze jednego elementu. Sięgnęła po jego warkocz i powiesiła go na ramieniu jej partnera. Następnie sięgając za swój, zbliżyła jego zakończenie do rzęsek swego mężczyzny. Otworzyła szeroko oczy, gdy nastąpiła eksplozja doznań. Czuła jego żar i pożądanie do niej.  

– Och Jake! – wyjęczała i odrzuciła głowę do tyłu, gdy gwałtownie opuścił ją na swe biodra.

Głownia twardego przyrodzenia, ponownie uderzyła ją w żołądek. Była z nim niesamowicie ciasno spasowana, że mogła wyczuć każdą naprężoną żyłkę na jego członku. Spojrzała na niego na wpół sennym wzrokiem. Widziała na jego twarzy bijącą dzikość i zezwierzęcenie. Warczał przez zaciśnięte zęby, gdy unosił ją i opuszczał. Robił to coraz szybciej, mając pilną potrzebę zaspokojenia swych najbardziej z pierwotnych potrzeb. Czytając w jego myślach, wiedziała, że musiał zaspokoić swe pragnienia, zadowolić swoją partnerką i koniecznie ją zapłodnić!  

– Na Eywe! Dochodzę Jake! Dochodzę! – wykrzyczała przez zachrypnięte gardło i mocniej wbiła paznokcie w jego skórę.
– Och kurwa! – warknął Jake.

Opuścił gwałtownie ją na swe biodra i mocno je wypchnął, dobijając swymi jądrami do cipki. Neytiri krzyknęła ochryple i odrzuciła głowę do tyłu. Poczuła wewnątrz drgania penisa i uderzanie gwałtownie wyrzucanej spermy w jej macicę. Jeszcze raz ją podniósł i ponownie opuścił. Kolejna obfita dawka nasienia, wypełniała szczelnie jej wnętrze.  

Neytiri ciężko dyszała, przytłoczona wybuchem doznań, jakie otrzymała od swego partnera. Jak tylko oprzytomniała, zwolniła uścisk nóg na jego miednicy, zresztą czuła się trochę słabo. Stanęła nieco chwiejnie na piasku, a kilka kropel lepkiej cieczy, pociekło po jej udach. Nie czuła wstydu, a odgarnęła kilka kosmyków za swe uszy, żeby zmienić pozycję. Oparła się o pobliski gładki głaz, który wciąż pozostawał ciepły po całym dniu na słońcu. Nachyliła się i wypięła swój tyłek, machając przy tym niespokojnie ogonem. Wtedy poczuła, że był odpychany na bok. Odwróciła głowę i zobaczyła, że Jake już za nią stał, gotowy na kolejny raz. Był tak napalony, że nawet nie musiała uciekać się do sztuczki z ogonem.

Złapał ją za pośladki i chwilę się nacieszył wypiętym, jędrnym tyłkiem. Tym razem trafić w jej cipkę, zdecydowanie było mu łatwiej i to mimo tego, że cała ociekała jego spermą. Udało mu się to za drugim razem. Wnętrze było tak niesamowicie śliskie i gorące po ostatnim stosunku. Nachylił się nad jej ciałem i objął ją lewą ręką wokół tali. Prawą zaczął pieścić jej małe piersi, ściskając każdą z nich.  

– Zerżnij mnie! – Neytiri obróciła głowę w lewo, smagając odchylonym na prawy bok ogonem.

Jake uśmiechnął się, kiedy używała ludzkiego słownictwa. Zostawił jej piersi i klepnął ją mocno w pośladek. Odbiło się to głośnym echem od pobliskiego skalnego klifu. Złapał ją obiema dłońmi za tyłek i wszedł w nią tak głęboko, że aż głośno syknęła. Przez łączącą ich więź, mógł wyczuć jej ból, ale też i zadowolenie. Zaczął z wolna, ale to nie usatysfakcjonowało jego partnerki.

– Pieprz mnie szybciej! – spojrzała przez ramię na swego partnera, wpółsennym wzrokiem.  

Lubił się nią delektować, kiedy czas ich nie gonił, ale nie tym razem. Ta nieziemska cipka, dawała mu tyle radości, ile nie miał z żadną inną kobietą. Niemal tworzyli wspólny organizm, gdy jej łono, tak ciasno go otulało. Każdy cal jej wnętrza dawał mu nieopisaną rozkosz, którą przekazywał jej przez łączącą ich więź.  

– Jesteś najlepsza – wydyszał, między kolejnymi pchnięciami.
– Nie musisz mówić – ponownie spojrzała przez ramię i posłała mu krótki uśmiech przez zbliżającym się kolejnym orgazmem. – Och tak! Zaraz dojdę!

Nie trwało to długo, jak zaczęła się pod nim cała trząść i musiał zwolnić. Napajał przy tym, szczytowaniem swej partnerki. Czuł jej wewnętrzną satysfakcję, a to go jeszcze bardziej nakręciło. Jak już doszła do siebie, klepnął ją w tyłek. Neytiri jęczała już bez opamiętania, a jego potrzeba zbliżała się szybko do krawędzi. Wciąż miał jej tyle siebie do przekazania.  

Wbił się z całą mocą i niemal przygniótł swoim ciężarem. Neytiri czując słabość w nogach po ostatnim razie, padła na kolana. Jake przebierając nogami, próbował się zaprzeć na sypkim podłożu. Wykopał palcami stóp, dwa podłużne zagłębienia. Jego jądra się skurczyły, gdy wyciskana była z nich cała sperma. Cały drżał na ciele i ciężko oddychał, gdy spełniał swój obowiązek.

– Neytiri... – powiedział chrapliwym głosem.  

Neytiri dyszała razem z nim, gdy jego orgazm ją przytłoczył. Miał on bardzo silny umysł i jego myśli, potrafiły ją zdominować. Poczuła, jak jego dłoń odsuwa włosy z jej ramienia, a następnie składa na nim pocałunek. Oboje na ten moment byli usatysfakcjonowani. Nagle zaalarmował ich stłumiony jęk w głębi lasu. Zaczęli go obserwować, ale nie dostrzegli niczego, prócz spokojnie świecącej się roślinności. To ich uspokoiło, wrócili więc cieszenia się wspólną intymną obecnością.

Kiri pierwszy raz widziała stosunek seksualny, a w dodatku jej przybranych rodziców. Między udami zrobiło jej wilgotno i nie mogła się powstrzymać przed pocieraniem dziewiczej waginy. Kiedy i ją dopadł orgazm, złapała się za gałąź pobliskiego krzewu. Musiała zakryć usta dłonią, bo o mały włos mogła zostać wykryta. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co by było, gdyby ją znaleziono na podglądaniu. Dyskretnie się wycofała, gdy Jake i Neytiri, wymieniali się pocałunkami. Wróciła do obozu i kiedy nikt nie widział, pierwszy raz napiła się napoju przeznaczonego dla dorosłych członków plemienia.

Adelante

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda i erotyczne, użył 6107 słów i 34317 znaków, zaktualizował 2 kwi o 9:37.

Dodaj komentarz