GROŹNA BUNTOWNICZKA - CZĘŚĆ 19

Lusi w końcu po kilku godzinach zasnęła. Mogłem w końcu iść do automatu z kawą. Usiadłem sobie w kantorze i upiłem jeden łyk kawy. Właśnie tego mi brakowało. Długo się nie cieszyłem tą ciszą, bo zaraz przyszedł do mnie policjant.  
-Mogę na chwilkę?  
-Jasne niech pan siada.
-Żaden pan. Mów mi po imieniu. Po prostu Mark. Przyszedłem pogadać o wiadomości którą ci pokazałem. Tak się składa, że psycholog został już znaleziony. Rzucił się pod pociąg i zginął na miejscu.  
-Dzięki Mark, że mi to powiedziałeś, ale jakoś mnie to nie pociesza. Co z tego, że go już nie będzie? Nie poniesie kary za to co zrobił, a Lusi do końca życia będzie miała tą sytuację przed oczami. I znając życie nie będzie umiała sobie z tym poradzić i będę miał z nią trzy światy. Sam nie wiem czy sobie z tym poradzę.  
-Spokojnie. Jeszcze wszystko się ułoży. A jak się czujesz?  
-Jakoś się jeszcze trzymam.  
-Ja bym proponował, żebyś się zdrzemnął. Mimo tego co się stało z oprawcą, będę jeszcze tutaj z wami przez kilka dni.  
-Dzięki, ale nie zasnę. Muszę wracać do Lusi.  
-Przed chwilą u niej byłem. Śpi. Nie musisz się martwić.  
-Muszę być przy niej.  
-Ok. Dzisiaj też będzie miała jakieś badania?  
-Tak. Boję się, że będzie to samo co było niedawno.  
-Jeśli będzie trzeba, będę pomagał.  
-Mam rozważyć podanie narkozy na czas badania. Ona nie zniesie tego, że będzie musiała się rozebrać. Nie pozwoli się tam dotknąć.
-Damy radę. Spokojnie. Ten lekarz jest bardzo przekonujący i pozwala jej przemyśleć i pokazuje jej, że te badania to nic strasznego. Poradzi sobie. To silna dziewczyna. Może tego teraz nie widać, ale ja o tym wiem. Masz silną siostrę. Tak samo silną jaki jesteś ty.  
-Mam nadzieję. Już za dużo przeżyła. Jeśli chcesz, to chodź. Ja muszę iść do niej. – powiedziałem i wstałem. Mark poszedł ze mną. W pokoju już był lekarz. Wziąłem głęboki oddech. To oznaczało tylko jedno. Przyszedł robić jej badanie. W pokoju było mnóstwo sprzętu medycznego. Jak Lusi się obudzi, zacznie panikować. Przestraszy się. Siedzieliśmy i czekaliśmy, aż Lusi się obudzi. Lekarz stwierdził, że powinna się wyspać. Nie było sensu jej wybudzać. Spała około dwie godziny. Była taka słodka. Spała tak niewinnie wtulając się w kołdrę. Dlaczego musiało ją to spotkać? Zrobiłbym wszystko, żeby cofnąć czas. Nagle Lusi zaczęła się przebudzać. Otworzyła lekko oczy i natychmiastowo usiadła i przykryła się kołdrą.
-O, dzień dobry. Jak się spało? Jak na razie nie zwracaj na to uwagi. Nie będę nic robił. Spokojnie. – powiedział lekarz, a ja podszedłem do Lusi. Usiadłem obok niej. Przytuliłem ją położyłem się z nią. Chciało jej się spać, ale walczyła z tym. Bała się, że coś jej się stanie.  
-Jak się spało? – powieliłem pytanie Edwina.  
-Boję się, chcę co domu.  
-Jestem tutaj z tobą nie masz się czego bać.  
-Chciałam pić. – powiedziała i podałem jej kubek z wodą. Ręce jej drżały. Ale spijała pomału po jednym malutkim łyczku. Lekarz podszedł do nas i usiadł kolo niej na łóżku.  
-Posłuchaj Lusi. Musimy zrobić kilka badań za jakiś czas, ale nie masz czym się martwić. Są one całkowicie bezbolesne. Wszystko będę ci tłumaczył, ale niestety teraz będziemy musieli założyć wenflon. – powiedział i przysunął do łóżka wózeczek z kilkoma przyrządami lekarskimi.  
-Nie chcę. – rozpłakała się.  
-No to dlaczego wyrwałaś sobie tego co miałaś? Jak byś nic z nim nie zrobiła, to byśmy teraz nie musieli nic robić. Na przyszłość będziesz wiedziała. A musisz to mieć, bo musisz dostać lekarstwa i kroplówkę.  
-Ale to boli! – zdenerwowała się.
-Ale spokojnie. Nie musisz krzyczeć. Boli ale tylko przez chwilkę i to nie jest jakiś najstraszniejszy ból. Boli tylko ukłucie. Zrobię szybko i będzie po wszystkim… - powiedział Edwin, chciał coś jeszcze dodać, ale Lusi wzięła zamach i wylała na niego wodę. Lekarz tylko spojrzał na swój kitel i się uśmiechnął. Lusi przyłożyła palce do ust i zaczęła płakać. –Dlaczego dostałem z wody? Czyżbym był gdzieś brudny? – zapytał z uśmiechem, ale od Lusi nie otrzymał odpowiedzi, tylko szloch. –Ale dlaczego płaczesz? Nic się nie stało. Nie płaczemy, tylko rozmawiamy. Podasz rękę? – zapytał łagodnie, a Lusi wyciągnęła do niego rękę. Ale zaraz ją zabrała.  
-To boli… - powiedziała szeptem jakby do siebie.
-Taki ból jesteś w stanie chyba znieść prawda?  
-Nie chciała pana oblać tą wodą. Przepraszam. Nie będzie pan na mnie zły? – spytała, ale cały czas patrzyła na swoje dłonie.
-Nie będę. Nic się nie stało. Ale podaj rękę. Aż tak źle nie będzie. – Lusi podała rękę i nie zabrała jej. Była dzielna. Sam nie wiem jak bym się zachowywał w takiej sytuacji. Lekarz ułożył jej rękę i sięgnął po jakiś płyn. Zdezynfekował miejsce do ukłucia i sięgną po igłę. Lusi przełknęła głośno ślinę. -Nic się nie martw. Nie będzie źle. Policzę do pięciu i będzie po wszystkim. 1… - powiedział i igła weszła pod skórę.  
-Ał… - Lusi zaczęła płakać, ale nie zabrała ręki. Byłem z niej zadowolony.  
-2…3…4…5… No i już. Hej, Lusi. Spójrz na mnie. Już po wszystkim. Zaraz przestanie boleć. Wszystko dobrze? – zapytał, a Lusi tylko skinęła głową.  
Tak męczyliśmy się z każdym badaniem. Bała się wszystkiego nawet szelestu papieru. Bała się deszczu i dźwięku kroków. Dosłownie wszystkiego. Dzisiaj po tygodniu spędzonym w szpitalu miała wyjść do domu. Zrobiła się bardzo obojętna. Nie chciała z nikim rozmawiać, nawet ze mną.  
-No i jak Lusi, jak się czujesz? Wychodzisz dzisiaj do domu. Pewnie się cieszysz, tylko nie chcesz tego pokazać. Będzie nam ciebie tutaj brakowało. Ale ty pewnie się śmiejesz w duchu, że mnie nienawidzisz. Życzę tobie szczęścia. – powiedział lekarz i wręczył nam wypis ze szpitala. Gdy wyszliśmy ze szpitala był jeszcze z nami Edwin.  
-To jak? Podwieźć was do domu?  
-Dzięki, mamy samochód, ale zapraszamy na kawkę.  
-Z chęcią. Pojadę za wami. Pamiętajcie o przepisach. – zaśmiał się policjant. Cieszyłem się, że w końcu wypuścili Lusi do domu. Będzie mogła się w spokoju zregenerować, odpocząć. W końcu może odzyska siły i przestanie płakać. Gdy dojechaliśmy do domu Lusi od razu pobiegła do pokoju i położyła się na łóżko. Zaprosiłem policjanta do salonu i porozmawialiśmy sobie trochę przy kawie.  
-Dobra, dzięki za kawkę, ale ja już muszę zawijać do domu. Trzeba teraz trochę posiedzieć z rodziną.  
-Dziękuję, że byłeś z nami. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do nas wpadniesz na jakieś piwko.  
-No pewnie, że tak. Mogę jeszcze iść na chwilkę do Lusi?  
-No jasne. – poszedłem z nim do pokoju Lusi. Ona siedziała na łóżku i się kołysała.  
-Hej Lusi. – powiedział i podszedł do niej. –Ja już jadę. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy, ale wtedy jak będziesz miała na twarzy uśmiech a nie łzy. Musisz kiedyś przyjechać z Brianem do mnie. Pogadasz sobie z moimi dziećmi. Musisz pilnować brata. Teraz dużo będzie na twoich barkach. Masz naprawdę cudownego brata. Nie rób mu takich przykrości. Pokaż mu, że świat jest fajny. Tobie też życzę, żebyś w końcu się otwarła. Trzymaj się mała. I do zobaczenia. – powiedział policjant, a Lusi ku naszemu zdziwieniu przytuliła się do niego.  
-Może mi pan obiecać, że psycholog już nigdy mnie nie skrzywdzi?  
-Oczywiście. Obiecuję. – powiedział Edwin i pogłaskał ją po plecach. Pożegnał się jeszcze ze mną i pojechał.
-Lusi, zjesz coś?  
-Nie jestem głodna. – powiedziała i się położyła. Wiedziałem, że teraz będzie z nią ciężko.
Kilka dni później
Lusi prawie wcale nie wychodziła z pokoju i nie chciała nic jeść. Martwiłem się, ale nie mogłem nic zrobić. Dzisiaj zauważyłem, że coś pisała w jakimś zeszycie. Może odreagowuje pisząc opowiadania. Może to jest dla niej jakaś odskocznia. Postanowiłem jeszcze tego nie kontrolować. Musiałem jej dać trochę własnej przestrzeni. Z każdym dniem pokazywała, że potrzebuje troski. Często przychodziła i się przytulała. Myślałem, że już zaczyna się wszystko układać, ale nie wiedziałem, co się wydarzy kilka dni później…

emilka38

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 1548 słów i 8456 znaków.

1 komentarz

 
  • gubernator

    ja się już boje co będzie dalej...

    14 mar 2017