Vive la F... cz.60 (dodatek 2 - cz. 2)

Vive la F... cz.60 (dodatek 2 - cz. 2)„Z dumą i godnością.” – Keler powtórzyła w myślach obietnicę złożoną samej sobie na myśl o ostatnich chwilach w kwaterze Blackmountaina. „Tego mi nie odbierze.”
Pomimo naturalnego w tej sytuacji strachu, postawiona pod zimną ścianą, usłyszawszy odbezpieczaną broń, zdobyła się na ostatnią złośliwość.
-Nie masz odwagi spojrzeć mi w oczy, Blackmountain?! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.  
Pułkownik prychnął.  
-Zgodnie z życzeniem, madame….
Ale nim mogła spojrzeć w oczy swojego oprawcy, Keller została nieoczekiwanie usadzona na krześle. Takim samym jak za pierwszym razem.  I jak wtedy opaska została wprawnym ruchem zdarta z oczu, a światło lampy oślepiło ją gwałtownie. Tego było już zbyt wiele. Spodziewając się uderzenia, kobieta krzyknęła i zatrzęsła się ze strachu. Lecz nagle w mocnym świetle lampy z zaskoczeniem dostrzegła, że za biurkiem siedzi inny, nieznany jej oficer. Na blacie trzymał jakiś dokumenty, a w ręku pióro. Wzrok miał całkowicie beznamiętny.
Mrużąc kilkukrotnie powieki, aby przyzwyczaić oczy do ostrego światła, Keller uświadomila sobie, że inaczej niż poprzednio, bezpośrednio po zdarciu przepaski zasłaniającej oczy , nie otrzymała ciosu w policzek.
„Powinnam już leżeć na podłodze. Może i ze dwa razy. Prawda, Blackmountain?” Spojrzała ze złością , a zarazem pytająco na stojącego obok pułkownika. Odsunął się od biurka, przetaksował Keller wzrokiem i spokojnie zapalił papierosa.  
-Nazwisko? – wycedził.
-Keller. – wyszeptała pośpiesznie. „Co to jest? Przesłuchanie?” – spoglądała raz po raz na pułkownika i zapisującego informacje żołnierza. „Bez sensu… A może to jednak … nie koniec?” – cień nadziei przeleciał jej przez myśl.  
-Imię?  
-Kathrine… - odpowiedziała już spokojniej. Zatrzymała wzrok na twarzy Blackmountaina, ale przez oślepiające światło i unoszący się z papierosa dym nie była w stanie odgadnąć jej wyrazu. Tymczasem Sebastian wpatrywał się w drżącą postać, jakby ważył w myślach dalsze jej losy.  Rzucił okiem na kartkę trzymaną przez podwładnego. Dostrzegł kolejny punkt na formularzu.
„Narodowość.”
-Dobra, sam się tym zajmę. – warknął ostro do młodego. – Odmaszerować.
Drzwi zamknęły się za podwładnym, a Blackmouintain usadowił się za biurkiem.
-Narodowość?
-Moja matka była Francuzką… - Keller spojrzała pytająco na Blackmountaina. Przecież to wszystko wiedział. W co grał? Na tą chwilę jednak nie odważyła się kwestionować zasadności przesłuchania. – Ojciec był Niemcem. – dokończyła szybko.
- Obywatelstwo?
-Niemieckie… - zwiesiła głowę. –Przecież wiesz…
-Pozwoliłem Ci się odzywać, Keller? – warknął pułkownik. Z impetem odsunął krzesło, wstał i szarpnął kobietę w górę. Otworzył kajdanki. – Pisz! – odwrócił dokument w stronę Cathrine i podsunął jej pióro.
-„Dnia 28 lipca 1942 roku, z własnej i nieprzymuszonej woli rozpoczęłam współpracę z Francuskim Ruchem Oporu, wykonując pracę lekarza wojskowego…” -  
Cathrine drżącą ręką zaczęła stawiać kolejne słowa, ale emocje wzięły górę.
-Po co to wszytko? Chcesz mieć podkładkę?
-Nie interesuj się, Keller. – syknął. – Pisz!  
-Na co Ci to? Teraz na koniec?
„-wykonując pracę lekarza wojskowego  oraz przyjmując stopień podporucznika armii francuskiej”.  – dyktował dalej. -Podpisz się!
Keller bez słowa wykonała rozkaz. Wiedziała, że opór byłby bezskuteczny. Ze złością odsunęła pismo od siebie. Spodziewała się najgorszego, ale nie przypuszczała, że jeszcze na koniec zostanie upokorzona.
- To co teraz? Popełnię samobójstwo? Czy po prostu mnie zastrzelisz ?  
-Nie bądź śmieszna. – prychnął. –Idziemy. – popchnął ją lekko w kierunku drzwi.
-Gdzie idziemy? – w narastającej panice odwróciła się do mężczyzna, jakby chciałam zrobić mu awanturę. – Chcesz mnie znów zamknąć na tydzień? I wtedy zlikwidować?  Miej odwagę i zrób to od razu!
-Uspokuj się Keller, albo Cię z powrotem skuję. – warknął Blackmouintain.  
Cathrine dopiero teraz zauważyła, że idzie praktycznie wolna. Przez głowę przebłysnęła jej najbardziej pierwotna z możliwych myśl – ucieczka. Ale zdawała sobie sprawę, że nie zdążyłaby pokonać nawet odległości korytarza, nim Blackmountain zatrzymałby ją jednym strzałem. Świadomość pozornej wolności w jedynym, ostatnim kierunku była przytłaczająca bardziej niż pogodzenie się ze śmiercią. Z tym przez kilka dni zdążyła się już oswoić.
„Z dumą i godnością.” Keller powtórzyła w myślach to co sama sobie obiecała na ostatnią drogę. Uspokoiła oddech, wyrównała tempo. Szła w milczeniu, z podniesioną głową, nie ustępując Blackmointanowi kroku. Nic nie było w stanie jej już wyprowadzić ani zaskoczyć.  
Nic, oprócz niespodziewanej zmiany kierunku. W ciągu kilku sekund z drogi na podwórze, gdzie wykonywane były wyroki na zdrajcach podziemnego państwa, skręcili w stronę wschodniego skrzydła. W milczeniu wnet dotarli pod znajome drzwi oficerki podporucznik Keller. Blackmountain wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył drzwi.  
-Wyśpij się. Rano wracasz do pracy. – uśmiechnął się z zadowoleniem. Zauważył pełne zdziwienia spojrzenie Keller. Nie zamierzał jej jednak wyprowadzać z niepewności. Delektował się chwilą, choć nagle błysk w oku zdradził, że chce z tej chwili wyciągnąć jeszcze więcej.  
-Co się dziwisz? Wracasz do pracy. Doktor LaFeyet był tu tylko przejazdem. Na kilka dni. Nie wiedziałaś? – parsknął śmiechem, jakby opowiedział właśnie wyborny kawał. Udało mu się zwieść Keller, doprowadzić prawie do rozpaczy, przekonać, że czeka już tylko na mniej lub bardziej bolesną śmierć, a na koniec odwrócić wszystko w żart. Wzruszył ramionami i z  udawanym niewinnym uśmiechem wpatrywał się w zaskoczona kobietę. Nie potrafił i wcale nie chciał ukryć satysfakcji.  
Cathrine zadrżała. Przenikliwie spojrzała Sebastianowi w twarz. Czy to był kolejny blef? A może wszystko, co wcześniej było blefem, a teraz dopiero usłyszała prawdę? Wraca do pracy? Jest potrzebna? Jest… bezpieczna?  
Nagle ogarnęła ją złość. Oczywiście - zagrał jej na nosie. Wykorzystał sposobność i pokazał kto tu rządzi. Widocznie za bardzo podniosła głowę.  
„Dobrze, pułkowniku Blackmountain. Zagramy w twoją grę.”
Zrobiła wielkie, naiwne oczy, które nagle wypełniły się łzami. Złożyła dłonie na sercu, jak do modlitwy. Spierzchnięte wargi zadrżały, przełknęła łzy.  
-Wracam…. Do pracy? Myślałam ,że…. –wyszeptała.- …że chcesz się mnie już pozbyć…  
-A po co? – zaśmiał się Balckmouintain.- Przecież już jesteś… nasza. –  zwiniętym w rulon dokumentem lekko postukał Cathirne po ramieniu. Wyborne poczucie triumfu zapodało mu jeszcze jeden gest. – Prawda? – dodał. Jakby od niechcenia delikatnie chwycił opadający na czoło Kathrine niesforny kosmyk i nieśpiesznie założył go za ucho.
Keller nie dała się wyprowadzić z równowagi. Zmrużyła lekko oczy, przechyliła głowę stronę dłoni pułkownika i  uśmiechnęła z udawaną satysfakcją.  
-Tak. Jestem „wasza”.  I nawet mi to na rękę, pułkowniku Blackmouintain. – wycedziła przez zęby. Oczy miała zimne i puste. Stanowczo chwyciła dłoń mężczyzny w nadgarstku i nieśpiesznie, ale zdecydowanie odsunęła ją od swojej szyi.
- A teraz już przepraszam. Muszę się wyspać. Rano idę do pracy. – odwróciła się na pięcie i  zniknęła za drzwiami oficerki, zostawiając Blacmountaina samego. Dłoń mężczyzny zacisnęła się na niewiele wartym dokumencie. Pięść głucho uderzyła o framugę drzwi.
Po drugiej ich stronie, Keller oparła się o nie ciężko, a następnie zsunęła się bezwładnie na podłogę. Zakryła dłońmi usta, by stłumić gorzki szloch. Nie chciała, by Blackmountain go usłyszał, a czuła, że nadal stoi po drugiej stronie. Zakryła twarz dłońmi, oddychając głęboko próbowała uspokoić drżenie całego ciała.
„Co za skurwiel! Zadrwił ze mnie! To była tylko zagrywka!” – ledwo powstrzymała się przed płaczem. –„Znajomy lekarz przyjechał na kilka dni, a ja… ja myślałam… Boże, jaka byłam głupia! Nie! Nie byłam głupia! Miałam prawo się bać, bo wszystko na to wskazywało! To było…”  - szukała w myślach odpowiedniego słowa. – „…podłe!”
Kobieta powoli podniosła się z podłogi. Czuła, że Blackmountain nadal stoi za drzwiami. Przesadnie hałasując weszła pod prysznic. Gorąca woda powoli zaczęła spłukiwać przeżycia ostatnich dni. Gorzkie łzy zaczęły spływać razem z wodą.
Po drugiej stronie, Sebastian w końcu zebrał się w sobie i odszedł w kierunku własnej oficerki. Przełykając wściekłość, opanował chęć wtargnięcia do Keller razem z drzwiami. Dałby jej w końcu prawdziwą nauczkę.  
„Dlaczego nie potrafi siedzieć cicho? Zaakceptować sytuacji? Musi za każdym razem podnieść głowę? Zawsze coś odszczeka albo przynajmniej spojrzy tym pełnym wyższości wzrokiem…. Kurwa mać!”- warknął sam do siebie, przyśpieszając kroku. -„Sama się prosi o kłopoty. Patrzy na mnie jak na ścierwo. Skończonego fiuta. Litość zmieszana z pogardą.” – prychnął otwierając drzwi służbówki.  
Irytację eskalował fakt, że dał się znowu zwieść. Znów uwierzył, że triumfuje, że tym razem dała się złamać. Tymczasem Keller nie tylko szybko podniosła się z ziemi, gdzie po raz kolejny z satysfakcją ją wysłał, ale w dodatku udaje, że nic się nie stało. Że misterna intryga z doktorem LaFayet kompletnie nie robi na niej wrażenia.  
Blackmountain otworzył sobie piwo i w butach położył na sofie. Przysłonił twarz ręką. Nie mógł przestać myśleć.  
„Jak ona mnie wkurwia! Co mam jeszcze zrobić, żeby w końcu pogodziła się z sytuacją? Jestem jej zwierzchnikiem! Nie może mnie tak traktować!”
Mężczyzna usiadł na brzegu sofy, wyciągnął z kieszeni paczkę fajek i bez powodzenia trzy razy próbował zapalić zapałkę. Wreszcie płomień rozżarzył końcówkę papierosa, a zirytowany Sebastian cisnął pudelkiem na podłogę. Z powrotem wyłożył się na tapczanie, próbując uspokoić oddech i skołatane nerwy
Wszyscy wiedzieli, że pułkownik jest wybuchowy, ale tu… to nie było to samo. W końcu i on to zauważył. Keller wciąż, aż do przesady, wyprowadzała go z równowagi i de facto robiła to nie zawsze świadomie i wprost. Denerwowało go praktycznie wszystko -wydęte w ironicznym uśmiech wargi, kiedy mówiła mu „dzień dobry”, spojrzenia spod półprzymknietych oczy, jakby samo patrzenie na niego napawało ją wstrętem, niezauważalne prychnięcia, kiedy wydawał polecenia…  Może mu się tylko zdawało, tylko nadinterpretowywał rzeczywistość, ale może… Miał wrażenie, że Keller celowo ignoruje, ba!, umniejsza go nie tylko jako przełożonego, ale i jako … mężczyznę. Spory łyk piwa pomógł przełknąć gorzką myśl, jednak od razu pojawiła się następna.  
Ukuło go wspomnienie odtrąconej dłoni, kiedy poprawiał jej kosmyk włosów. Może to było niepotrzebne? Chciał dobrze, chciał trochę załagodzić tą idiotyczną, w sumie niepotrzebną akcję z aresztowaniem. Zdenerwował, a nawet bardziej rozżalił go sposób w jaki to zrobiła. Nie filuternie, kobieco. Nie z zawstydzonym uśmiechem… Chwyciła jego dłoń, właściwie  nadgarstek mocno i bez wahania, pewnie odsuwając go od siebie. Powoli, jakby triumfalnie celebrowała każdą sekundę tej sytuacji. Jakby przyłapała go na słabości i pokazała kto na prawdę rządzi. I ten stalowy wzrok. Poczuł się jak mały, strofowany chłopiec. Przygwożdżony jej zdecydowaniem. Odesłany na swoje miejsce.
- Co za… - wśród wszystkich znanych przekleństw szukał najbardziej odpowiedniego określenia dla Keller. Jednak żadne z przychodzących mu na myśl, nie pasowało do wizerunku kobiety, jaki klarował się w jego głowie.- Co za tupet! – dokończył głośno i zafundował sobie kolejny łyk piwa. Zapomniany papieros powoli dokańczał żywota.
-Tak! Jest po prostu bezczelna! Nie docenia ile dla niej robię! – Blackmountain usiadł na sofie. – Nie docenia, albo nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo miałaby przesrane beze mnie. Ile mi zawdzięcza!
„Okej, może początki nie były zbyt szczęśliwe…- pohamował sam siebie w myślach. – Ale teraz gdyby nie ja… Może trzeba jej to uświadomić?  Po prostu wyłożyć kawę na ławę. Niech nie myśli, ze wszędzie wejdzie z ta swoją zblazowaną miną, podniesiona głową i każdy będzie ją szanował. Wielka pani doktor! – prychnął. – Poczekaj Keller, wytłumaczę ci gdzie jest twoje miejsce…
Otwierając kolejne piwo powoli układał w myślach słodką zemstę. Z jednej strony nie mógł się doczekać rewanżu, ale z drugiej nachodziła go dziwna, nieodgadniona wątpliwość. Nie był pewny czy kolejne wystawienie Keller na próbę, doprowadzenie do łez, kolejne postawienie przed emocjonalną ścianą, było tym czego naprawdę chciał. Alkohol powoli rozluźniał mięśnie i uspokajał nerwy. Sebastian poczuł, że zaczyna zapadać w sen, tak jak leżał – na sofie, w mundurze i butach. Było mu z tym dobrze. Ostatnią świadomą myślą przed snem był obraz z przeszłości, który sam, niespodziewanie pojawił się w jego głowie.
Pierwsze spotkanie. Przesłuchanie. Roztrzęsiona Keller klęcząca na podłodze. Z rekami skutymi z tyłu, resztką sił opiera czoło o jego ramię. Materiał munduru powoli nasiąka lecącymi spod zamkniętych powiek, bezgłośnymi łzami bólu i bezsilności.

-Ja cię w to wszystko wpakowałem i ja mogę cię wyciągnąć. Tylko przestań się buntować. Zacznij na prawdę ze mną współpracować. Musisz uznać, kto tu rządzi…. – Blackmountain wymamrotał już przez sen.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użyła 2354 słów i 14085 znaków. Tagi: #wojna #miłość #medycyna #zemsta

Dodaj komentarz