Tears dont fall - 8

Wchodząc na korytarz, jak zawsze spuściłem głowę. Nie zdążyłem nawet zbliżyć się do ludzi z klasy, gdy usłyszałem coś w rodzaju „Woooow...”.
Tak, odezwała sie większość z nich i była to dla mnie dosyć krępująca sytuacja a od rana i tak nie czułem sie najlepiej.
Cały czas miałem ochotę stamtąd uciec.
Usiadłem pod ścianą, jakby nigdy nic, czując na sobie ciekawskie spojrzenia.  Jakby przeszywali mnie wzrokiem.
- Co sie stało, że zmieniłaś stylówkę? – zapytała koleżanka. Uśmiechała się, chcąc zgrywać sympatyczną. Jednak wiedziałem że drwiła ze mnie i zaraz z innymi zaczną mnie obgadywać.
Nie odpowiedziałem nic, tylko sie do niej uśmiechnąłem. Nie gadam zludźmi którzy mają mnie za nic. Zauważając jak mało czasu zostało do dzwonka, zacząłem sie martwić że Szymon jednak sie nie zjawi a ja przechodzę przez to piekło bez powodu.
Pojawił się w drzwiach dwie minuty przed dzwonkiem. Spojrzał na mnie, nasze oczy sie spotkały... jednak poszedł dalej, siadając na drugim końcu ciągu plecaków ustawionych przy ścianie.
- Ciekawe dlaczego... – zastanawiałem się, gdy nie podszedł do mnie dopóki nie zadzwonił dzwonek.  Gdy wchodziliśmy za nauczycielem do klasy, przywitał się ze mną na szybko i zajął swoje miejsce w klasie.
Ja siedziałem na drugim końcu klasy. Nie zaprzątałem sobie głowy jego osobą, w nadziei że jeszcze ze mną pogada czy coś. A jakby powiedział komplement... serce by mi eksplodowało.
Spojrzałem tylko na niego. Siedział bokiem i nie widział mojego wzroku.
Rozmarzyłem się i nawet nie spostrzegłem kiedy nauczycielka biologii rozpoczęła lekcję. Skupiłem się i wytrwałem do przerwy.
Wyszliśmy z klasy a moje oczy zaczęły poszukiwać Szymona który wtopił się w tłum. Bardzo chciałem go odnaleźć i zacząć rozmowę.
Jednak, nie było po nim śladu. Na korytarzu zostały tylko obce twarze a ja stałem  samotnie jak debil.
Czułem że idąc korytarzem, ciągne za sobą spojrzenia innych. Normalnie nie sprawiało mi to radości, dzisiaj jeszcze bardziej.
Podszedłem pod salę w której mieliśmy następne zajęcia i rzuciłem plecak na podłgę. Usiadłem obok niego i bezczynnie czekałem aż zjawi sie moja zguba.
W końcu, przyszedł. Odetchnąłem zulgą, gdy ten jakby nigdy nic usiadł obok mnie z drożdżówką w ręku.
- Jakaś zmiana nastąpiła? – zaśmiał się, sadzając swój tyłek blisko mojego. Odsunąłem się i uśmiechnąłem.
- Nie, to tylko chwilowe – powiedziałem zadowolony. Zauważył, to dobrze.
- A z jakiego to powodu? Wogóle nie przypominasz siebie – Powiedział to, jakby nie imponował mu mój strój. Zabrzmiało to jakby miał do mnie pretensje że nie przypominam siebie.
- Po prostu mam taki dzień – powiedziałem, całkiem obojętnie. Takiej reakcji z jego strony sie nie spodziewałem.
- Dobrze sie czujesz? – Mówiąc to, nachylił się żeby zobaczyć moje spuszczone w dół oczy – Jesteś jakaś...
- Normalna? Tego słowa szukasz? – Wyrzuciłem te słowa z ust, jak z karabinu maszynowego. Zawiść ustąpiła miejsca narastającej złości.
- Nie, co ty... Znaczy...no... – Brunet zaczął sie jąkać. Jego zakłopotanie przestało mnie obchodzić gdy pod wpływem impulsu odszedłem stamtąd nie dając mu skończyć zdania.
Szedłem dość szybko, mijając na korytarzu ludzi sunących za mną wzrokiem. Moje dziwne zachowanie i rozhisteryzowana twarz napewno zwracały uwage.
Czułem że wybuchne. Złość i rzeczy których nienawidze czyli odrzucenie i udawanie kogoś innego kumulowały się i sprawiały że byłem tykającą bombą która musi w końcu wybuchnąć. Odliczanie zaczęło sie dzisiaj rano.
Wpadłem do łazienki, na szczęście była pusta. Zamknąłem sie szczelnie w jednej z kabin i czekałem aż zadzwoni dzwonek.
Siedziałem, w myślach wyzywając Szymona od najgorszych. Tak naprawde nic nie zrobił, tak naprawde to ja byłem naiwny...
Tak. Głupi ja...
Jak mogłem pomyśleć że nagle sie we mnie zakocha bo zobaczy mnie w babskich szortach?!
Czułem że kilka łez poleciało po moim policzku. Szlochałem cicho, podpierając reką głowę na kolanach.
Jak to możliwe że byłem aż tak głupi?
Miałem żal do siebie,do niego... nie wiem do kogo bardziej ale chciało mi sie płakać dlatego w ciszy spędziłem kilka minut, zalewając moje gołe nogi słoną cieczą.
Pociągnąłem nosem, wycierając mokre policzki.
Zamrugałem oczami i przekroczyłem wszystkie swoje granice.
Otwartą dłonią wymierzyłem cios w policzek. Czując pieczenie, uderzyłem sie jeszcze raz. I kolejny...
Szlochając głośno, chciałem aby  ból fizyczny pokonał ten głębszy rodzaj bólu, wewnętrzny. I tak sie stało.
Masując obolałą twarz, czułem sie jak ostatni głupek i idiota. Ale czasami inaczej nie można.
Robiłem to już kiedyś, zawsze kończąc z poczuciem winy. Ale w niektórych sytuajach tylko ból dawał mi ukojenie. Nie było innego sposobu aby sie uspokoić.
Spojrzałem na siebie, w tych ciuchach wyglądałem naprawde koszmarnie.
Będąc podburzonym, wyszedłem z łazienki i udając że nic sie nie stało, wróciłem na lekcję. Usiadłem w ostatniej ławce w Sali matematycznej, mając przed sobą plecy Szymona.
- Hej, spóźniłaś sie – Chłopak odwrócił się i kątem oka widziałem jego uśmiech. Teraz jednak, nie robił na mnie żadnego wrażenia.
Udałem że szukam czegoś w plecaku i czekałem aż nauczyciel przywoła ucznia do prządku. Gdy to zrobił, w spokoju zająłem sie lekcją, nie zwracając wogóle uwagi na osobę przede mną.
Cały dzień, gdy tylko Szymon sie do mnie zbliżał, ja uciekałem mówiąc że sie śpiesze albo mam coś do zrobienia. Za którymś razem chyba ogarnął że to nie obowiązki tylko po prostu nie mam ochoty z nim gadać bo gdy nadeszła długa przerwa, samotnie powędrowałem do składziku w którym zwykle spędzałem przerwy.
Wszystko było normalnie. Słucham muzyki którą lubie... mam na sobie ciuchy których nienawidze a moje życie od jakiegoś czasu jest kolejką górską. Wzlot, upadek, szczęście, smutek i tak w kółko.
Ze słuchawkami w uszach, siedziałem  tam i jadłem drugie śniadanie. Pogrążony w swoim świecie, skupiałem sie na zapomnieniu o dniu dzisiajszym i kilku ostatnich. Jakbym chciał cofnąć czas i nie poznać tego dupka.
Tak, nie przyjść wtedy do tego miejsca, powłóczyć sie po korytarzach zamiast siedzieć tutaj.
Nie zauważyłem, kiedy drzwi sie otworzyły. Do zaciemnionego pokoiku wpadło światło a ja od razu zwróciłem uwagę na kobietę. To ta sama którą spotkałem na korytarzu kilka dni temu.
- O, znowu sie spotykamy. Co tak tu siedzisz? – Miała sympatyczny głos i uśmiech a włosy zawinięte za ucho. Ubrana wyjściowo, niczym Anka wczoraj. W marynarkę i eleganckie spodnie.
- Ja... Emm... – Nie miałem przygotowanej wymówki, więc chciałem zrobić to samo co ostatnim razem. Po prostu jak najszybciej sie stąd ulotnić.
- Przecież widze że masz jakiś problem – stawierdziła, zakładając ręce na piersiach – Jeśli to z siebie wyrzucić, będzie ci lżej.
- Nie mam zamiaru niczego wyrzucać – burknąłem, przepychając sie obok niej do drzwi.
- Chodź ze mną do gabinetu. Pogadamy.
A, no tak. Jest psychologiem.
Stałem w miejscu, zastanawiając sie chwilę. Czy mam coś do stracenia... tak, jedną lekcje która mnie ominie.
- Ide tam tylko po to żeby nie iść na chemie, ide tam  tylko po to żeby nie iść na chemię... – powtarzałem w myślach, podążając za kobieta.
Otworzyła mi drzwi i wpuściła mnie do pokoju. Był urządzony jak każdy gabinet w tej szkole. Tanie biurko, krzesła, stolik, szafki na segregatory i dokumenty.
Spoglądając na mnie, zajęła jedno z krzeseł. W ciszy i niepewności, usiadłem na drugim po drugiej stronie stolika.
Spuściła ze mnie wzrok, widząc że to mnie krepuje.
- Możesz mi powiedzieć co jest? Dlaczego snujesz sie jak duch po korytarzach a potem znajduje cie płaczącego w składziku? – Mówiła to z uśmiechem, w innych okolicznościach mógłbym polubić tą babke. Wydawała sie sympatyczna i miła.
- Bo jestem jednym wielkim kawałkiem gówna? – powiedziałem. Nie czułem zahamowań, chciałem po prostu wyrzucić z siebie emocje. Chyba w końcu po to mnie tu zaciągneła.
- Dlaczego tak myślisz?
- Bo tak jest. Jednego dnia jestem kimś, latam dosłownie, szczęście podają mi na tacy a potem okazuje sie że to tylko jedno wielkie złudzenie.
Nastała chwilowa cisza, jakby moja rozmówczyni sie zamyśliła.
-Możesz pisać wiersze, powiem ci... – rzekła, przekładając jakieś papiery na biurku za sobą.
- Już to robie – parsknąłem cicho.
- Słucham?
- Już to robie – powiedziałem głośniej i wgapiłem wzrok w podłoge.
Po chwili, spytała „ A dlaczego dzisiaj wyglądasz tak inaczej?”
Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Fakt, ostatnio widziała mnie jako mnie a nie jakąś udawana laske.
- Bo chciałem komuś zaimponować a okazało sie to wielkim błędem – powiedziałem, wierząc w 100% w to co mówie.
- Chcia...łem? – Tak, kolejna osoba która nie może mnie zaszufladkować.

- Edi... Jestem po prostu Edi.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 1698 słów i 9225 znaków.

Dodaj komentarz