Dzień Kobiet, czyli uważajcie na życzenia, bo mogą się spełnić! (część 6 i ostatnia)

Dzień Kobiet, czyli uważajcie na życzenia, bo mogą się spełnić! (część 6 i ostatnia)***

ROZDZIAŁ 6/6 – EPILOG

*

     – Steniu… pani Ste… proszę się obu… czy wszys… dobrze… halo, proszę pa… pani Steniu! Proszę otworzyć oczy!
     Wykrzykiwane słowa boleśnie dudnią w uszach, a poklepująca policzek dłoń staje się coraz bardziej natarczywa. Walcząc z obezwładniającą słabością, Stenia podnosi powieki. Z początku nie ma całkowitej pewności, lecz już po chwili poznaje nikogo innego jak recepcjonistkę, klęczącą nad nią na zalanej wodą podłodze.
     – Tylko proszę się nie podnosić! Krew pani leci z głowy! – Blondynka aż trzęsie się z nerwów.
     Stenia odruchowo sięga ręką ku pulsującej potylicy, po czym podsuwa czerwone palce pod wciąż zamglone oczy.
     – Ale jak…? – wystękuję głosem jak zza grobu.
     – Nie wiem! Naprawdę! Długo pani nie było i myślałam, że pani sprząta, ale jak poszłam do łazienki, to zobaczyłam, że woda się leje i… i pani tak leżała… To zaraz zadzwoniliśmy na pogotowie, a że nie miała pani nic na sobie, to chociaż tak przykryłam…
     – Dziękuję! Ale ja sama nie wiem, co się stało… – ledwie chrypi.
     Tą samą zakrwawioną ręką stara się poprawić zsuwający się z ciała ręcznik, a drugą podpiera się na łokciu. I intensywnie próbuje przypomnieć sobie, co właściwie się stało? Owszem, pamięta poślizgnięcie, ale to wcześniejsze, jeszcze w toalecie. Czyżby drugi raz miała takiego pecha, że pokonała ją śliska podłoga? A może wcale nie?
     – Mam takie pytanie… czy… nikogo poza mną tu nie było? – wydusza z siebie. – Bo wydawało mi się, że… jakiś mężczyzna…
     – Nie! Na pewno nie! – Dziewczyna odpowiada szybko i pewnie. – Nikt poza panią już nie wchodził, a ci z imprezy są w komplecie. Sprawdziliśmy! Niemożliwe, żeby ktoś obcy tu był! Nawet nie miałby którędy wejść!
     – Tak, tak, na pewno… przepraszam, źle się czuję…
     – Ale co się dzieje? Gorzej pani? To ja lecę sprawdzić, może karetka już przyjechała! Zaraz wracam, zaraz!

     Stenia zostaje sama. Niby wie, że to niemożliwe, że wtedy naprawdę spotkała nieznajomego, że potem to wszystko się stało, że… Ale jednocześnie czuje, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Wsuwa powoli roztrzęsioną dłoń między nogi. Najpierw obmacuje opuszkami skórę, po czym z największą ostrożnością wnika głębiej.
     Boi się spojrzeć, choć wie, że przecież musi. Musi! Bo inaczej zaraz zwariuje.
     Tym razem palce nie są pokryte jedynie krwią, a obrzydliwie lepką breją o ohydnym kolorze, który ciężko jest w ogóle opisać. Stenia wpatruje się w nią nierozumiejącym wzrokiem. Jest tak oszołomiona, że zupełnie nie zauważa, iż nie jest już sama.
     – Dzień dobry. Jestem lekarzem i zaraz panią obejrzę. Tylko najpierw proszę mi powiedzieć, jak się pani czuje. Czy coś boli? Czy dolegają pani zawroty głowy, nudności? Proszę pani! Halo? Proszę odpowiedzieć!
     Lodowaty prąd przenika ciało Steni. Ten głos… Niby obcy, a przecież tak znajomy!
     Odwraca oczy, wielkie jak spodki.
     Doktor klęczy tuż obok niej. Tuż za nim stoi pielęgniarz, a zza rogu wychyla się jeszcze blond czupryna, ale to jest w tej chwili zupełnie nieistotne… Lekarz przechyla lekko głowę i mruży powieki, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Po dłuższej chwili mechanicznie poprawia maseczkę, wzdycha głośno i kontynuuje, tym razem bardzo powoli, słowo za słowem.
     – Pani… Steniu, tak? Dobrze mi powiedziano? Uderzyła się pani w głowę i muszę panią zbadać! Jeśli nie czuje się pani komfortowo, proszę się czymś okryć, ale ja naprawdę jestem tutaj tylko po to, by pani pomóc… Przepraszam, ale co pani robi?
     Stenia bez słowa przysuwa się bliżej. Nie dba zupełnie o ręcznik, który zsuwa się całkowicie i odsłania nagie ciało. Skupia wzrok na tym razem szeroko otwartych oczach. Sięga ręką w kierunku twarzy, jednak doktor w porę odsuwa się, zwiększając dystans.

     Na moment zamiera w bezruchu, po czym dosłownie jak w amoku rzuca się na lekarza. Nie zważając zupełnie na jego paniczne próby oswobodzenia się, na ramiona pielęgniarza próbujące ją odciągnąć, ani tym bardziej na paniczne pokrzykiwania recepcjonistki, zdziera maskę i czepek.
     Wpatruje się z narastającym przerażeniem w idealnie prosty nos, pełne usta i mocny podbródek. W zwichrzone włosy barwy kruczych skrzydeł. W idealnie białe zęby. W oczy tak ciemne, jakby wytoczono je z obsydianu.

     Traci przytomność po raz trzeci. Tym razem ostatni.

***

Tekst i okładka (c) Agnessa Novvak

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 08.03.2021. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz