Przypadki Krzysia (13) Tajemnice zielonej szkoły

Poprawione
Jeszcze dobrze nie otworzyłem oczu, a obrazy z poprzedniego wieczora docierały do mojej świadomości. Jednak stało się to, o czym może kiedyś myślałem, ale co starałem wyprzeć z siebie i pod żadnym pozorem nie dopuszczać. Było też coś gorszego, wcale nie czułem zniesmaczenia, wstrętu do siebie lub Marka. Słabe dzienne światło wypełniało pokój, Marek z reguły nie zasłania okien, i w tej poświacie ujrzałem jego twarz, na odległość dłoni, jeszcze na wpół chłopięcą. Ogarnęła mnie jakaś trudna do opowiedzenia czułość, której zaraz się zawstydziłem. To tak jakby walczyły we mnie dwie natury. Cholera. Coś idzie paskudnie nie tak.  
– Już nie śpisz, łosiu? – odezwał się Marek głosem tak naturalnym, jakby między nami zupełnie do niczego nie doszło.  
– Śpię i nie śpię... Próbuję myśleć, ale to też mi nie bardzo wychodzi – przyznałem. – Marek... – zacząłem po chwili namysłu.  
– Co?
– Nie, już nic – zrejterowałem. Jednak nie jestem gotowy na tę rozmowę. Może później, może nie dzisiaj...
Marek ma jednak kilka cech, które są dla niego charakterystyczne i generalnie dobre, choć czasem mogą przeszkadzać w komunikacji. Po pierwsze na zadane pytania odpowiada od razu, a wszelkie wątpliwości wyjaśnia później. Po drugie zaś, jeśli zaczyna mówić o czymś, to kończy, nie przerywa, nic nie zostawia domysłom i tego samego wymaga od innych.  
– No to jak już zacząłeś... Wiesz, że tego nie lubię.  
– Ja cały czas myślę o tym wirusie – skłamałem, aczkolwiek tylko częściowo, bo o wirusie też pomyślałem.  
– Zatem posłuchaj, łosiu, co mam do powiedzenia. Tak, pobawiłem się twoim konikiem, zresztą na twoją wyraźną prośbę. Tak, zrobiłem to w taki sposób, że żadne zakażenie nie jest możliwe. Wreszcie nie, nie boję się, nie jestem zniesmaczony, uważam, że nic wielkiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, nie było to takie złe. A na przyszłość nie gnieć mi tak jajek, nie gramy w marychę. Więc zamiast tracić czas na rozmowę o niczym, zastanówmy się lepiej, co jemy na śniadanie, zamawiamy z miasta czy wystarczą jakieś kanapki. Straciliśmy sporo sił, trzeba to jakoś nadrobić.  
Cały Marek. Element żywieniowy był dla niego ważniejszy niż wszystko inne, przy czym trudno mu odmówić zdrowego rozsądku.  

Stanęło na pizzy z Ubera i późnym obiedzie, gdzieś na mieście. Moja matka by mnie zdrowo objechała za pizzę rano, ale na szczęście nigdy się nie dowie. Na dowóz czekaliśmy pół godziny, na szczęście jeszcze była ciepła.  
– Słuchaj – przypomniał Marek. – Mówiłeś, że jakieś baby o mnie wypytują. Wczoraj nie miałem siły o to pytać, możesz coś więcej?  
– Andżelika. Zauroczyłeś ją w tańcu zapewne – roześmiałem się.  
– Co chciała wiedzieć? – zapytał Marek i miałem wrażenie, że poczuł się nieco przestraszony, przynajmniej jakiś dziwny cień przebiegł mu przez zazwyczaj pogodną twarz.  
– Nie wiem – przyznałem szczerze. – Zasłoniłem się RODO i odesłałem ją do ciebie. Wiesz, Marek, jeśli czegokolwiek się brzydzę u kobiet, to plotkarstwa, intryg i podobnych podłości.  
– W sumie dobrze zrobiłeś, ale trochę sam mogłeś podpytać, po co jej to, wątpię, bym sam się na to zdobył. – Marek nałożył sobie kolejny kawałek pizzy, jeszcze większy.  
– Moim zdaniem to ona po prostu na ciebie leci. Spodobałeś jej się, może w tym tańcu, może później. Może ją za coś chwyciłeś i ona...
Marek palnął mnie w ucho, tak po koleżeńsku, ale nawet się nie uśmiechnął.  
– Nie jestem tobą. Zresztą dobra, poobserwuje się na zielonej szkole.  
– Chce ci się tak długo czekać? To gdzieś na początku marca...
– Popatrz w kalendarz, łosiu – odciął Marek. – Za tydzień. W przyszłą sobotę rano jedziemy.  
Rzeczywiście, ostatnie wydarzenia spowodowały u mnie prawie zupełny zanik poczucia czasu, źle się pakowałem do szkoły, myliłem dni tygodnia, w ogóle wszystko myliłem, nie byłem w stanie normalnie myśleć. Paulina namolnie napraszała się na łyżwy, odesłałem ją w cholerę, pewnie nie mógłbym się nawet skoncentrować na jeździe i obciąłbym komuś palce.  
– Wiesz przynajmniej, kto z nami jedzie z grona?  
– Profesor Romanowski, profesor Zasępa i profesor Dębowy. Chyba to trzecie nazwisko chciałeś usłyszeć, nie? – w jego głosie była wyraźna ironia. Nie podjąłem zaczepki, ale ucieszyło mnie to niezmiernie. Cały tydzień, nawet jeden dzień dłużej, mieć Jolę przy sobie, być blisko niej to była wspaniała wiadomość. A nuż do czegoś dojdzie? Po naszym ostatnim spotkaniu zrozumiałem, że i ona ma na mnie apetyt. Nie wierzę, żeby nie dało się zorganizować jakiejś tajnej randki.  

W niedzielę przygotowywaliśmy się do trudnego testu z matematyki. Jak zwykle korzystaliśmy z Marka książek. Z reguły nie biorę do niego nic swojego, po co? Trzeba oszczędzać kręgosłup. Marek poszedł na dół przynieść herbatę, ja zaś wziąłem podręcznik, by przygotować zadania. Jedna ze stron była założona jakąś kartką i właśnie na tej stronie otworzyła się książka. Obejrzałem kartkę, okazał się nią rachunek wystawiony czternastego lutego, w walentynki, przez pocztę kwiatową. Automatycznie ujrzałem przed oczyma wszystkie trzy bukiety, które do tej pory stoją w wazonach. Ciekawe, komu Marek wysyłał kwiaty, przecież on nikogo nie ma. A może kocha się w którejś potajemnie? Możliwe, czemu nie. A może...? Aż silny dreszcz przeszedł przez moje plecy. Ta łatwość, z jaką znalazł mnie podczas tamtej pamiętnej zabawy, sposób w jaki ze mną tańczył, jak najbardziej serio, choć generalnie wszyscy potraktowali to jako zgrywę... Nie, też mi coś nie pasowało. Słysząc coraz głośniejsze kroki Marka na schodach zanotowałem w pamięci cenę i z niewinną miną otworzyłem podręcznik na wielomianach. Sprawdzi się na internecie.  

Szybko zapomniałem o tym znalezisku, bo już od poniedziałku zaatakowała mnie masa spraw, z przygotowaniem do zielonej szkoły włącznie. Co prawda w marcu będzie ona mniej zielona a bardziej biała, ale lepsze to niż siedzenie w budzie, zwłaszcza że będę miał niemal nieograniczony dostęp do Joli. Nawet zwaliłem sobie konika z tej okazji, wyobrażając sobie, co jej zrobię. I postanowiłem na razie ograniczyć własną działalność seksualną, przynajmniej do momentu wyniku tego cholernego testu na HIV. Jola i żadna inna, jeśli oczywiście nadarzy się okazja, a w to raczej nie wątpiłem. Tymczasem doktor się nie odzywał. On miał mój numer, ja nie miałem jego, klasyczna łączność jednostronna i to dla mnie w tę złą stronę. Co piętnaście minut sprawdzałem telefon, cisza. A nie, był jeden: Łosiu, gdzie położyłeś mój zeszyt od matematyki? Znów jakoś inaczej piknęło mi serce, ale nie przyznałbym się do tego za żadne skarby świata. Doktor jednak milczał. W piątek zaś zadzwoniła Paulina z całą litanią próśb, gróźb i pouczeń, co mam robić a czego nie podczas zielonej szkoły. Zatem mam myśleć tylko o niej, nie zadawać się z Andżeliką, bo tak, ona wie, że ja ją podrywam. Skąd? Andżelika jej powiedziała. No tak, świetne źródło. Chciałaby dusza do raju. Ego Pauliny zaczynało przerastać Sky Tower, najwyższy wieżowiec we Wrocławiu, a jej tendencja do ustawiania mnie w szeregu silniejsza niż dotychczas. Czy miała do tego prawo? Tak i nie. Dopiero teraz zrozumiałem, że od samego początku pozwoliłem jej zbyt wiele. No i ta sytuacja z Markiem. Chciałem pomóc koledze, władowałem się w niezły pasztet. Teraz najchętniej bym wszystko odkręcił, tylko nie bardzo wiedziałem jak. Coraz bardziej dochodziło do mnie, że jak zostawię Paulinę, ona zacznie się na mnie mścić. Jak? Nie miałem pojęcia. Przytłoczony wirusem, Jolą i sytuacją ogólną, nie potrzebowałem żadnej dodatkowej rozrywki i przynajmniej jakiś czas musiałem odgrywać wiernego chłopaka.  

Podróż do Szklarskiej Poręby była wesoła i obfitowała w różne dziwne momenty. Na zbiórkę na dworcu głównym Jola pojawiła się ubrana w elegancką kurtkę narciarską, czerwono-niebieską, spodnie ściśle przylegające do ciała i narciarską czapkę. Mój mały aż zatańczył na ten widok, jeszcze tak kusząco ubranej nie widziałem jej nigdy. Oczywiście już rozbierałem ją w myślach... Ale wydawało mi się, że ona w ogóle się na mnie nie patrzy, bardziej zaaferowana odhaczaniem nas na liście obecności i rozmową z przyprowadzającymi nas rodzicami. Rozglądałem się nerwowo – nigdzie nie widziałem Marka, a do odjazdu pozostało coraz mniej czasu, mniej niż piętnaście minut. Nagle posmutniałem, będzie mi go na pewno brakować. I z kim będę spał w pokoju? Bo że jedynek nie będzie, zostało już nam zapowiedziane. Usiłowałem do niego zadzwonić, ale telefon był wyłączony. Pojawił się dopiero, gdy już całą grupą szliśmy na peron, zziajany, czerwony na twarzy.  
– Co się stało – zapytałem, z jednej strony z uczuciem ulgi, z drugiej wyglądało, jakby Marek miał zaraz zemdleć.  
– Ojciec się wściekł, nie chciał mnie puścić. Powiedział, że jak mam taką ruję, że kupuję lalki do ruchania, to on boi się mnie puścić, bo zrobię tu coś głupiego, a on następnego bachora utrzymywał nie będzie – mówił cicho, uważnie łypiąc na strony, czy nikt nie słyszy i starając się być głośniejszy niż głośnik zapowiadający pociągi. – Wiesz, on zawsze sądził wszystkich swoją miarą. Na szczęście na końcu machnął ręką i dał mi dwie stówy na prezerwatywy.  
Żadne prezerwatywy tyle nie kosztują, no chyba że ze złota, ale jak tym ruchać, nie mówiąc o tym,  jak nałożyć?? Podejrzewam, że to były pieniądze opatrzone hasłem "baw się dobrze". Cóż, przywilej bogatych.

W przedziale, sześcioosobowym, w którym siedzieliśmy w dwunastu, bynajmniej nie dlatego, że pociąg był zatłoczony.
– A do Czech pójdziemy? – dopytywał się ktoś.  
– Tak, ale pod warunkiem, że nie będziecie mówili "szukać" i że zrozumiecie, że divka to nie dziwka – odpowiedział wesoło siedzący pod oknem profesor Romanowski, nasz geograf. To starszy facet, ojciec dzieciom i dziadek wnukom, a przy tym po prostu przyzwoity człowiek, wesoły, z dużą ilością wewnętrznego ciepła i poczuciem humoru. Daj Boże, by wszyscy byli tacy jak Romanowski. Szczęście, że to on był naszym wychowawcą.  
– A jak jest dziwka? – wyrwało mi się.  
– Devka, przy czym wątpię, byś tego potrzebował – uśmiechnął się Romanowski.  
– Aśka, wzięłaś ze sobą flirt? – zapytała Andżelika.  
– No pewnie – roześmiała się Aśka, niewielkiego wzrostu pyzata brunetka. Dobra koleżanka, ale nic poza tym.  
– To rozdaj, zagramy.  
Pierwsze słyszałem o takiej grze, poza grami komputerowymi znałem tylko szachy i chińczyka, a w karty tysiąca i trochę brydża. Flirt towarzyski okazał się bardzo stara grą karcianą. Na kartach były wypisane pytania i odpowiedzi, należało wybrać numer i podać jej osobie, której chcieliśmy coś zakomunikować lub o ją o coś zapytać.  
– Ósemka do ciebie – Andżelika podała mi kartę. "Czy ty przypadkiem nie grasz na dwa fronty?" – przeczytałem. Aha, więc dalej judzi i kopie. Podałem jej odpowiedź "Umyj lepiej naczynia". Później następny atak. "Słyszałam, że żadnej nie przepuścisz". To co było niewinną grą, zamieniało się w jakiś koszmar. Wybrałem "to była blondynka", bo nic innego nie pasowało. Paulina jest blondynką i liczyłem na to, że Andżelika zrozumie aluzję...  

Hotel, a właściwie pensjonat, stary, jeszcze przedwojenny budynek głównie z drewna, był w Szklarskiej Porębie Górnej, ale kawałek od centrum, co miało swoje dobre i złe strony. Dostaliśmy z Markiem pokój na samej górze, na poddaszu, z oknami wychodzącymi na główne wyjście.  
– To co, ja pod lewą, a ty pod prawą ścianą, może być? – zarządził Marek. Mnie było to doskonale obojętne, wybrałem swoją stronę i zacząłem się rozpakowywać. Oprócz ciuchów, butów i podobnych, były też podręczniki, oczywiście nie wszystkie i laptop. Trochę czasu, zanim to wszystko znalazło się na swoim miejscu. Jeszcze nie skończyliśmy się urządzać, gdy rozległo się pukanie do drzwi.  
– Wlazł – krzyknąłem.  
– Nie jesteś w oborze – usłyszałem od drzwi. To była Andżelika.
– Nie przypominam sobie, byś była zaproszona – odpowiedziałem jej opryskliwie. Wciąż miałem do niej żal za tamte plotki, dodatkowo za dzisiejsze agresywne pytania podczas zabawy we flirt.  
– Ja tylko po prośbie przyszłam – powiedziała lekceważąc mnie. – Nie mamy herbaty a do kolacji jeszcze dwie godziny. Nie macie czegoś?  
– Coś się znajdzie – odpowiedział Marek, wyposażony jak na wojnę. Oprócz zestawu odzieżowego miał co najmniej pięć konserw turystycznych, bochenek chleba i kilka innych podejrzanych rzeczy. Dlaczego mnie to nie dziwi? – uśmiechnąłem się.  
– Marek, na którym łóżku siedzisz? – zapytała pozornie beztrosko, lekceważąc mnie zupełnie.  
– Na tym, na lewo od drzwi – pokazał Marek a Andżelika zupełnie bez pytania usiadła na nim.  
Wzięła tę cholerną herbatę, to niech sobie idzie – pomyślałem wściekły. Rozmowa się nie kleiła, zresztą Andżelika dalej pytała prawie wyłącznie Marka, okazując wyjątkowo małe zainteresowanie moją osobą, aż zaczynało to być zwyczajnie niegrzeczne. Wpadłem na pewien pomysł.
– Słuchajcie, ja pójdę się rozejrzeć za jakimś przedłużaczem, bo mi laptop nie sięgnie do gniazdka – powiedziałem, co zresztą było prawdą, gniazdka w tym pokoju były w idiotycznych miejscach. Ale również był dobry pretekst, by zostawić Marka sam na sam z Andżeliką. Zobaczymy, co jest naprawdę grane, bo o tym, że dostanę drobiazgową relację z tej rozmowy, byłem święcie przekonany.  
– Spokojnie – odparł Marek, a wydawało mi się, że Andżelika uśmiechnęła się nieznacznie.  

Przedłużacz dostałem w recepcji wraz z litanią, do czego można używać, do czego nie i jeśli przekroczymy koszty prądu przewidziane na jednego gościa, zostanie nam to doliczone ekstra. Straszenie... Jeszcze obszedłem hotel dokoła, zbadałem wszelkie wyjścia, pokręciłem się po piętrach i sprawdziłem, gdzie kto mieszka. To oczywiście było zaplanowane, chodziło o to, by dać im jak najwięcej czasu. Gdy wróciłem, Andżeliki już nie było, a Marek leżał na łóżku i czytał swój ulubiony Rynek Kolejowy.  
– I jak? – zapytałem krótko.  
– Ty chyba masz rację, ona zdaje się coś do mnie czuje. Jakoś niezręcznie było mi odpowiadać na jej pytania. I te, i podczas tej durnej gry. Ty wiesz, co ona mi przysyłała...
– Najważniejsze, młotku, czy ty coś czujesz.  
– Ja? – zdziwił się Marek. – Chyba nic. Zwykła dziewczyna, jakich setki albo tysiące. Jeśli mnie pytasz, czy robi na mnie wrażenie, odpowiem, że nie. I nie mam zamiaru chodzić na jakieś spacerki, które ona mi proponowała i tak dalej – wybuchnął niespodziewanie.  
– Ale jak by do czegoś doszło? – kusiłem go dalej.  
– Sam nie wiem. I skończmy ten temat. Krzysiek. To łóżko mi w ogóle nie leży. Zamienimy się? Tobie zdaje się jest wszystko jedno, a ja mam kłopoty z kręgosłupem, o czym zresztą wiesz.  
– No pewnie, czemu nie? Ja mogę spać na desce do prasowania, mi to wszystko jedno. To co, podmianka?  
Właśnie przyszło mi do głowy, że my sobie niczego nie odmawiamy i w naszych relacjach po prostu dbamy zarówno o własny interes jak i interes tego drugiego. Czyli nie jestem taki samolubny, jak utrzymuje moja mama. W tym momencie rozległo się pukanie.
– Wejść!
Na progu stanęła Jola, tym razem w spódniczce do kolan i żółtej ponętnej bluzce. Wyglądała jeszcze bardziej ponętnie niż na dworcu, a ubiór tylko podkreślał jej idealne kształty. Uśmiechnąłem się mimowolnie.  
– Cześć chłopaki, przyszłam tylko zobaczyć, jak się urządziliście.  Nie, nie będę wam szperała po szafkach – roześmiała się, widząc nasze niepewne miny. – Mam nadzieję, że nie macie żadnych rzeczy zakazanych, takich jak alkohol czy narkotyki.  
– Ależ pani profesor – udał święte oburzenie Marek. – Gdzie my i takie rzeczy.  
– Co do papierosów, wolałabym, byście nie palili, jak już to poza hotelem i tak żebym nie widziała – zakończyła udając powagę.  
– Na szczęście nie palimy – uspokoił ją Marek.  
– Które są wasze łóżka?  
Pokazaliśmy jej już w poprawnym porządku. Jola jeszcze poszczebiotała trochę, choć widziałem ile samozaparcia kosztuje ją, by nie skupić się wyłącznie na mnie. Jest dobrze – pomyślałem.  

Wieczorem, po kolacji Marek był już w łóżku, ja stałem przy oknie i tępo patrzyłem na podwórze, wyjście z hotelu i ulicę prowadzącą do centrum. Mimo końcówki lutego były pokryte śniegiem, zima tu widać trzymała długo. Już miałem zrezygnować z dalszego obserwowania, kiedy nagle na drodze prowadzącej z hotelu na ulicę pojawiła się drobna postać. Oświetlenie nie było najlepsze, ale po sposobie chodzenia rozpoznałem Jolę.  
– Marek, ja na chwilę wychodzę.
– Zwariowałeś?  
– Spokojnie, nic się nie stanie.  
Ubrałem się szybko, mało nie przycinając sobie majtek zamkiem błyskawicznym. Zasyczałem z bólu i, lekceważąc pytania Marka, wybiegłem przed hotel. Teraz dzieliło nas jakieś sto pięćdziesiąt – dwieście metrów. Jola, nie oglądając się za siebie szła konsekwentnie w stronę centrum, raz co raz poślizgując się na śliskim chodniku. Jeszcze nie doszła co centralnej ulicy, kiedy miałem ją już pod absolutną kontrola. Tymczasem wyszła na słabo oświetloną ulicę i mijała kolejne sklepy i kawiarnie, jakieś Krokusy, Szarotki czy Szrenice, bo tu się wszystko tak nazywa. Wreszcie przed jedną zatrzymała się, przeczytała uważnie neon i, rozglądając się dokoła, jak gdyby podejrzewała, że ma za sobą ogon, weszła do środka. Odczekałem chwilę i przez uchylone drzwi zajrzałem. Była to zwykła kawiarnia, dość pusta o tej porze, ze zwykłymi stolikami jednak stylowo urządzonym wnętrzem i mdłymi światłami, podkreślającymi ciemny wystrój wnętrza. Jola usiadła w kącie, tyłem, a osoby naprzeciw nie rozpoznałem, w tym miejscu światło ledwie dochodziło. O wulwa, tak się nic nie dowiem. Wyszedłem z budynku. Kawiarnia była budynkiem szczytowym, z jednej strony główna ulica, z drugiej mała uliczka prowadząca pewnie do drugiej strony budynku. Okno było okratowane, a pod oknem był niewielki gzyms. A może by tak...? – myślałem gorączkowo. Gzyms był tak na wysokości metra, a okno na szczęście znajdowało się w ciemniejszej części sali konsumpcyjnej. Cudem udało mi się wspiąć i, przylegając do ściany tak, by nie spaść z wąskiej powierzchni gzymsu, zajrzałem do środka. Drugą osobą okazał się profesor Romanowski. Patrzyłem uważnie. Czyżby mnie zdradzała? Ale nie, nie wyglądało na to, chociaż... w pewnym momencie Romanowski, mówiąc coś, poufałym gestem dotknął jej dłoni i tak chwilę trzymał. Wszystko się we mnie zagotowało i mało nie spadłem z tego cholernego gzymsu. Ale nie, po chwili cofnął rękę. Jola tymczasem wyjęła z torebki jakieś papiery, nad którymi pochylili się oboje. Nastroje we mnie buzowały skrajne, a jeden po drugim. No tak, to są chyba dokumenty naszej szkoły. Przecież nie muszą robić tego w hotelu.

Gdy Jola wstała od stolika, a profesor Romanowski podszedł, by założyć jej płaszcz, zeskoczyłem na twardy chodnik. Ostry ból przeszył mi stopę, ale to w tym momencie nie było ważne. Zdążyć przed nimi, to było ważniejsze. Na wpół kulejąc biegłem śliskim chodnikiem, potykając się raz za razem. Śnieg nie był biały, raczej szary i wychodzony, stąd ciężko mi było kontrolować sytuację, patrząc pod nogi. Gdy dobiegłem do hotelu, nie mogłem złapać oddechu. Jakie to szczęście, że recepcja była pusta...
– Była tu Zasępa i sprawdzała, czy wszyscy są w pokojach – przywitał mnie zimno Marek.
– I? – struchlałem.  
– I nic, powiedziałem, że siedzisz w kiblu. Powiedziała, że przyjdzie za dziesięć minut, ale jeszcze jej nie było.  
– Jesteś kochany – powiedziałem, częstując go szerokim uśmiechem. – A ja zrobiłem z siebie konkursowego idiotę – to powiedziawszy streściłem mu wydarzenia ostatniej godziny. Marek patrzył na mnie dziwnym wzrokiem.  
– Kiedyś ta Jola wyjdzie ci bokiem, zobaczysz. Jak to mówią, myśl bardziej głową, mniej główką.  
W tym momencie rozległo się pukanie i do pokoju weszła profesor Zasępa, wysoka, kostyczna pani w wieku około czterdziestu lat, nauczycielka fizyki.  
– Krzysiek, słyszałem, że masz biegunkę. Potrzebujesz jakiejś pomocy?  
– Nie, pani profesor, jestem po prostu zmęczony.  

Czyżby ktoś otworzył drzwi? A może mi się tylko zdawało? Noga mnie piekła, budziłem się i zasypiałem co chwilę. Gdy kolejny raz odzyskałem przytomność, uczułem dziwne sensacje u nasady członka, który stał gotowy na baczność. To akurat nie dziwne, zdarza mi się spać ze stojącym, to chyba sprawa wieku. Ktoś badał nasadę, ale to nie był zwykły dotyk, o wiele szerszy i delikatniejszy. Język? Ciepły oddech owiewał mi łono. Śliski dotyk tymczasem posuwał się w górę i zatrzymał na kołnierzyku. Później to samo z drugiej strony. W głowie zaczynało mi szumieć. Jednym ruchem ręki mógłbym sprawdzić, kto to jest, ale tak skończyłaby się ta przyjemna zabawa, a tego nie chciałem. Dalej lawirując między snem a rzeczywistością zorientowałem się, że śliski jęzor pieści moje wędzidełko, najczulszą część mojego narzędzia. Powoli, potem coraz szybciej, prawie wbijając się w środek. Później zmysłowe oblizywanie główki, od kołnierzyka aż na szczyt. Po kilku chwilach oddechu cały organ zanurzył się aż do końca w czymś gorącym i tu już nie miałem wątpliwości, co robi ten tajemniczy ktoś. Pragnąłem tylko więcej, więcej, więcej. Czułem, jak wulkan się buduje i przygotowuje do erupcji. I znów to spadanie, miękkie, aż do nicości. Nie wiem, co było dalej...

Gdy obudziłem się, w pokoju było już prawie jasno, Marek spał spokojnie na łóżku, a ja zastanawiałem się, komu zawdzięczam to nocne szczęście. Jola? Bardzo możliwe. Te drzwi chyba mi się nie śniły. No bo kto inny? W tym momencie przypomniałem sobie, że przecież Andżelika nie wie, że zamieniliśmy łóżka, nikt jej o tym nie informował. Ale tak kilka godzin od propozycji spaceru do zrobienia loda? To chyba nie tak, choć mówi się, że współczesna młodzież jest dziwna. A może Marek? Zrobiło mi się nagle bardzo gorąco i bynajmniej nie ze wstydu. Ale Marek bardzo charakterystycznie oddycha i słyszałbym oddech. W każdym razie problem nie jest rozwiązany. W tym momencie zapikała komórka. Może to doktor, w końcu coś się dowiem o tym teście? Wyjąłem telefon z bijącym sercem. Cześć, tu Kinga, ta, której oddałeś dokumenty. Chcę koniecznie z tobą porozmawiać.

Ponownie wprowadzony, +145 odsłon i 2 lajki. Niestety poprzednia wersja po dokonaniu jednej drobnej poprawki typu literówka zniknęła. Oczywiście jak zawsze proszę o komentarze, zwłaszcza te negatywne.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 4191 słów i 23736 znaków, zaktualizował 12 lut 2023.

8 komentarzy

 
  • Dyzio55

    Dlaczego negatywne komentarze jeśli się podoba? Nie wypadaj z roli i pisz dalej. Pozdrawiam  ;)

    3 mar 2023

  • Goscd

    Super

    19 lut 2023

  • Uuuuuu

    :yahoo:

    12 lut 2023

  • trujnik

    Dziękuję za miłe wyrazy i proszę o jeszcze (mogą być niemiłe :) ) bo one mnie motywują do pracy. Trzynasty odcinek to i pech musiał być, zrobiłem korektę nie wiedząc, że tak nie wolno, gdy się wyjdzie z poczekalni i musiałem wysłać odcinek jeszcze raz, tracąc 150 oczek. Przypominam, można przeczytać wszystko w e-booku, link na moim profilu. Transfer na mój koszt.

    12 lut 2023

  • elninio1972

    Intryga szersze kręgi zatacza ... Ciekawe :) czekam na dalszy ciąg

    12 lut 2023

  • TomoiMery

    Super👍👍coraz bardziej ciekawie jest🔥🔥

    12 lut 2023

  • luk

    Jedyne co można wytknąć to to że trzeba czekać na kolejną część😉

    12 lut 2023

  • Xe

    Zabije za przerywanie

    11 lut 2023