- Ale za to nie mam kaca.
- To bardzo przydatne - potwierdził Jorgo, spoglądając na płomień jedynej palącej się w pomieszczeniu świecy, która jasno rozświetlała jego pobliźnioną twarz. Uniósł pusty kufel i westchnął z utęsknieniem.
- Nalej sobie, śmiało.
- Mogę? - ożywił się nagle.
- Oczywiście. Karczmarz nie będzie miał nic przeciwko.
- To prawda - wyszczerzył orcze kły i zatoczył się za bar. Nie chcąc deptać po martwym barmanie, odciągnął zwłoki na bok i dobrał się do butelki wina. Połowa cierpkiego napoju zniknęła w mgnieniu oka, spływając nie tylko do gardła, ale i po brodzie. - Więc mówiłaś, że jak się nazywasz? - zagadnął, zadowolony z trunku.
- Blanka.
- No tak, Blanka… i chodzisz sobie nocami po karczmach i zabijasz karczmarzy? Ciekawe zajęcie - wymusił uśmiech, obracając w dłoni butelkę.
- Nie do końca.
- A jak? - przesunął świecę w stronę tajemniczej rozmówczyni, ale cień wciąż zakrywał jej postać.
- Taka praca. Takie zlecenie.
- Czyli jesteś wampirem, płatnym zabójcą?
- Płatną zabójczynią. - Poprawiła go.
- No tak, zabójczynią… - pociągnął z butelki, czując się coraz lepiej za barem. Darmowe wino, intrygująca rozmówczyni, która nawet jego, wielkiego orczego wojownika, przyprawiała o lekki deszczyk… Czegóż chcieć więcej?
- A Ty?
- Co ja?
- Kim jesteś?
- Jestem Jorgo… - pacnął swoim zwyczajem pięścią w pierś.
- To już wiem - przerwała mu - Jorgo Gadara, rodu Berga.
- Skąd wiesz?
- Mówiłeś.
- Aaa… tak…
- Może inaczej. Czym się zajmujesz?
- Trzeba było tak od razu - przejechał dłonią po głowie. - Jestem najemnikiem! - niemalże krzyknął dumnie.
- Czyli też zabójcą. - Podsumowała krótko Blanka, unosząc butelkę. - Nasze zdrowie!
- Tak… to znaczy się nie!
- Co nie?
- Nie jestem zabójcą jak ty. - Oburzył się.
- Jak to nie?
- No nie - wypił resztę pozostałego wina.
- Przecież zabijasz.
- Tak, ale nie karczmarzy! - odłożył głośno pusta flaszkę.
- A co to za różnica? - mówiła łagodnym, opanowanym głosem.
- No jak? Walczę w bitwach, twarzą w twarz! Patrzę swoim wrogom prosto w oczy, miażdżę ich swoim…
- Tak - znów mu przerwała - to bardzo heroiczne, ale czy rozsądne? - Wybiła go tym pytaniem z chęci ciągnięcia górnolotnego monologu na tematy męskiej dumy i odwagi.
- No… - podrapał się za uchem, szukając w pijanej głowie odpowiedzi na to proste, lecz zarazem w tej chwili skomplikowane pytanie.
- No?
- No chyba… nie?
- Oczywiście, że nie - przechyliła butelkę. - Po co walczysz w tych wszystkich bitwach? Dlaczego jesteś najemnikiem, a nie służysz w regularnym wojsku?
- Bo lepiej płacą.
- No właśnie. Czyli robisz to dla pieniędzy tak?
- Tak - odparł pochylając głowę i poczuł, że chyba pierwszy raz się tego wstydzi.
- No właśnie. Ja też robię to c o robię dla pieniędzy. Ale i z zasady. No i ryzyko śmierci mniejsze, a pieniądze większe.
- Hmmm… - ork sięgnął po kolejną flaszkę, przygryzł korek i splunął nim na podłogę. - A ile można zarobić, w sensie tak jak ty na przykład?
- No nie wiem, czy mogę zdradzać takie rzeczy. Wiesz… to trochę osobista sprawa… jakby.
- Rozumiem. - Zrobił kilka łyków wina.
- To może najpierw ty mi powiedz, ile zarabiasz, a ja może zdradzę ci swoje zarobki?
- Pasuje - uśmiechnął się - ja tam nie mam tajemnic - wino znów wlało się głośno w szerokie gardło, a siarczyste beknięcie potwierdziło, że dotarło na miejsce przeznaczenia. - Zarabiam dziesięć… - złapał się za brzuch, gdy znów mu się odbiło - no, do piętnastu srebrzaków. - Powiedział dumnie.
- Cóż… ja też około dziesięciu… No, do piętnastu, ale złociszy. - Ork zakrztusił się przełykaną śliną.
- Na miesiąc?
- Na tydzień.
- Nie może być! - potrząsnął głową. - Hoho… to ci robótka…
- Nie narzekam.
- A ten tu - wskazał na truchło karczmarza - co takiego zrobił, że leży teraz martwy?
- Długi. - Odparła krótko, ale rzeczowo.
- A tamten? - pokazał palcem w ciemność, gdzie prawdopodobnie spoczywało ciało nieżywego krasnoluda.
- A ten nic - ork usłyszał jak zabrzęczała zbroja krasnoluda, gdy Blanka szturchnęła go nogą. - Miał pecha.
- No tak - odparł Jorgo, wymuszając uśmiech. - To ile wzięłaś za Jurashkę?
- Jakiego Jurashkę?
- No jak? Za tego - kiwnął głową na zwłoki właściciela karczmy.
- To Salvani, a nie żaden Jurashka.
- To Jurashka, a nie żaden Salvani - zarechotał ork.
- O czym ty mówisz? To Salvani, właściciel „czarciego ogona”.
- Moja droga - Jorgo oparł łokcie o bar i rozpoczął niczym mentor - przychodzę tu od lat i nie przypominam sobie, żeby Jurashka zmienił imię na Salvani, ani tym bardziej żeby zmienił nazwę swojej knajpy z „łysego szczura” na „czarci ogon”.
- Cholera… coś mi właśnie nie pasowało… - zadumała się wampirzyca. - Za dużo wina.
- Chyba trochę narozrabiałaś co? - ork parsknął śmiechem.
- Cóż, wypadek przy pracy - stwierdziła Blanka, ukazując dwa pokaźne, wampirze kły w szerokim uśmiechu.
KONIEC
1 komentarz
agnes1709
No jak to koniec? Zupełnie bez sensu, urwałeś tak... nijak. Żadnej puenty, srenty? Dupę zrobiłeś, chłopie. Zdecydowanie nie zgadzam się na takie zakończenie. Ma być czwórka i tyle, zwłaszcza, że liczyłam na seks karykatur(top byłoby zjawiskowe) a ile możliwości, Panie? Urządzenie ponad wymiar (lewoskrętne), cycki pani gdzieś na plecach (dwie i trzecia malutka), masa, masa opcji I co, zostawisz mnie taką głodną????? Nie radzę