Opowieści podróżnika — Most i naszyjnik

Siedziałem przed domem Myrny, wpatrując się w ulicę. Okolica nie słynęła ani z bezpieczeństwa, ani z ładnych widoków. Małe, ceglane, kwadratowe domki, rozróżniał jedynie układ pęknięć na ścianach, a płaskie dachy były w istocie deskami przybitymi do belek, podpierających konstrukcję, a że robiono to na odwal się, to podczas deszczy wnętrza mieszkań zalewała woda. Sama ulica również znajdowała się w opłakanym stanie. Bruk wyłożono niestarannie, a po bokach jezdni wyżłobiono rynienki, którymi spływały nieczystości. Fetor, jaki roztaczały, był niemal niemożliwy do zniesienia. Ci, którzy tu nie mieszkali, czyli między innymi ja, powinni trzymać się od takich miejsc z daleka.
   Ale co miałem zrobić? Domostwa miały ledwie jedną izbę, a Myrna się przebierała. Od bardzo długiego czasu. Tyle dobrego, że było wcześnie, więc nikt nie łaził po ulicy.
   Jeżeli pominąć spitego w sztok chłopa w wieku jakiś siedemdziesięciu lat. Wysoki i chudy jak szczapa mężczyzna o wyglądzie patyka, wspinał się na schody kolejnych domostw, po czym próbował otworzyć znajdujące się tam drzwi miedzianym kluczem. Czarne włosy aż błyszczały od tłuszczu, a skórę miał przeoraną zmarszczkami.
   Już prawie wdrapał się po schodach ostatniego domostwa, co w jego stanie stanowiło nie lada wyczyn, kiedy drzwi od jego domu otworzyła jakaś gruba baba odziana w czerwoną suknię z białymi kropkami i mnóstwem plam. Wałek do ciasta, który dzierżyła w ręku, nieuchronnie zbliżał się do głowy nieszczęśnika. Kiedy się z nią zderzył, mężczyzna wylądował z powrotem na bruku.
   — Ani mi się waż wracać do domu w takim stanie!
   — Ale Helgo… kochana moja… gdzie ja się podzieję w tę noc? — wybełkotał pijak.
   — Było o tym myśleć, zanim się nachlałeś!
Rzuciła w niego wałkiem, po czym z trzaskiem zamknęła drzwi.
   Biedny pijaczyna. Podszedłem do niego, aby pomóc mu wstać. Bijący od niego odór potu i alkoholu w połączeniu ze smrodem ulicy sprawiał, że chciało mi się wymiotować, ale nie dałem tego po sobie poznać.
   — Dziękuję ci, panie — wymamrotał.
   — Nie ma za co. Skąd idziesz?
   Odpowiedź, jaką udzielił, nie była sensowna, ale zważywszy na jego stan nie było w tym nic niezwykłego.
   — Ledwo chodzę.
   — Słabyś?
   — I jak jeszcze! Ja nigdy zbytnio się nie pieszczę, ale mi dokucza ból głowy okrutny.
   — Pewnie wczoraj byłeś wesół, dlatego dziś się smucisz. — Zaśmiałem się, poklepując go po plecach. — Przejdzie ból. Powiedz mi, proszę, jak to było?
   — Jak było, opowiem. Upiłem się przedwczoraj dla imienin żony. Dzień ten musiał być obchodzony uroczyście.
   — Ależ oczywiście — odparłem nieszczerze, lecz on niczego nie zauważył.
   — Żona chciała zaprosić sąsiada, a że wina mieliśmy dosyć, a i dobre było, to spełniłem jej prośbę. Uczta trwała do świtu.
   — Aż żałuję, że mnie tam nie było. — Pijackie burdy są świetnym materiałem, na opowiastki w karczmach.
   — W południe się obudziłem, głowa ciążyła mi jak ołów, krztusiłem się. Helga radziła wodę, lecz to napój mdlący. Jakoś koło apteczki przeszedłem niechcący. Koniak mi zapachniał, trochę nie zawadzi.
   Zawadzi bracie, oj zawadzi.
   — Napiłem się więc przecie kaca klinem się leczy.
   — Dokładnie. — Kaca, nie klin.
   — Wtem dwóch gości przybyło! Jakże nie poczęstować, gdy kto w dom przychodzi? Jak częstować, a nie pić? I to się nie godzi.
   — Toż to już wywalenie ich na zbity pysk byłoby mniejszą obrazą! — I właśnie dlatego, polecam następnym razem to zrobić.
   — Więc ja znowu do wódki, dobra jest na żołądek, ustały nudności i ból głowy. Zdrów i wesół wychodzę z moimi kompany. Struan, co się bardzo niestrawności bał, trochę wina radził. Kieliszek jeden nie zawadzi. Przystałem na takowe prawdy oczywiste.
   — Tego nawet nie trzeba udowadniać. — Właśnie dlatego nie próbuje się tego.
   — Gadamy o wszystkim i o niczym, a butelka nieznacznie jakoś się wysusza. Przyszła druga. Potem trzecia, czwarta i piąta. Zanim się spostrzegliśmy poszła szósta i siódma, za nimi dziesiąta. Naówczas, gdy nas miłość ojczyzny zaprząta, Tod przypomniał zachodnie klęski.
   — Zachodnie klęski? Coś chyba pokręcił. Na zachodzie jest tylko morze i to jedno z tych bezkresnych.
   — Tak, ale my i tak w płacz nad królem naszym. „Król był zwycięski!”, wykrzyknął jeden, „Nieprawda!”, drugi płacze. Ja ich chciałem pogodzić i rzeczy tłumaczę, ale pan Struan mi przymówił: „Zamknij się i słuchaj”, mi rzecze, „Nauczę cię rozumu, człowiecze”. On do mnie, ja do niego, Helga do nas. Nie wiem, jak to się skończyło, ale wiem, żem dostał w łeb butelką. Oby w piekło przepadło obrzydłe pijaństwo!
   — Dobrze mówisz.
   No tak, jakiej innej historyjki mogłem się spodziewać? W sumie powinienem się cieszyć, że nie musiałem rozmyślać o jej prawdziwości. Otrząsnąłem się na widok jego pleców, po czym zawołałem do niego.
   — Gdzież idziesz?
Przystanął, po czym spojrzał na mnie.
   — Napić się, a gdzie niby mam iść?
   — To chyba nie najlepszy pomysł. — Wykonałem kilka zamaszystych kroków, po czym położyłem mu rękę na ramieniu. — Jak masz na imię?
   — Monahan, a ciebie jak zwą?
   — Evan. — Podałem mu rękę. — Stać cię w ogóle na to picie?
   — Niestety nie, ale gdybyś był mną, też sięgałbyś po kolejne kieliszki — powiedział smutno.
   — Masz jakiś problem?
   „Wyśmienicie” — Pomyślałem. — „Jak widać pieniądz dla najemnika nawet tu się znajdzie”.
   — Niestety — westchnął ciężko. — Gadają, że na moście duch straszy. Wiesz, chodzi po nim, śpiewa. Zaczepi czasem kogoś, ale to rzadko raczej. Mimo to wszystkim przeszkadza. No bo wie pan, innego mostu to my nie mamy.
   — Rozumiem — rzekłem ostrożnie.
   — To dobrze. No, straszy tak koło dwudziestej. Wtedy z mostu skoczyła. Na tym kończą się problemy miasta, ale moje nie.
   — Mów dalej — powiedziałem z udawanym zaciekawieniem.
   — Więc Jenifer, ta dziewczyna co się zabiła, była moją córką. No i to mnie to wódki ciągnie. Bogowie, ona miała tylko dwanaście lat.
   Wyglądał na takiego, co się zaraz rozpłacze, lecz nie zrobiło to na mnie wrażenia. Jasne, jego los nie należał do najciekawszych, ale bywa i tak. Poza tym nie znałem ani jego, ani Jenifer, więc nie widziałem powodu do zmartwień. Dość łez wylałem nad moją siostrą.
   — Przykro mi — skłamałem gładko. — Jest coś jeszcze?
   — Ano jest. Część miasta myśli, żem ją zepchnął z tego mostu. Myślałby kto! Ja, dziecko moje miałbym zabić?
   — Oczywiście, że nie. — Może nie byłem do końca pewien, ale co mi tam. Bez dowodów leżącego się nie kopie.
   — Naprawdę tak pan sądzi? — Jego głos przepełniała radość i nadzieja. — Dziękuję ci. Słuchaj — rzekł, przypatrując mi się badawczo. — Najemnikiem jesteś, tak? Nająć cię można?
   — Jeśli cię na to stać — odparłem chłodno. Dobry pieniądz nie jest zły.
   — Pieniędzy może i nie mam — mówiąc to, sięgnął do paska spodni. — Za to mam zaklętą sakiewkę! Monety się w niej nie kończą. Magię trzeba niestety znać, więc ja z niej pożytku nie mam. — Sądząc po jego wyrazie twarzy, wierzył w to.
   „No dobra. Może nie uda mi się zarobić dużo, ale coś się wymyśli”.
   — Jak włożysz do niej sto leonorii, to mamy umowę.
   — Mówi pan sto? — Podrapał się po głowie — Mogę dać panu siedemdziesiąt.
   — Dobrze, to wystarczy — powiedziałem po dłuższej chwili, a następnie podałem mu rękę. W takiej zatęchłej dziurze cudem było dostanie roboty, więc nie zamierzałem użerać się o garstkę monet.
   — Może napije się pan ze mną, aby uczcić naszą umowę?
   — Odradziłbym ci picie na dzisiaj. Zresztą i tak bym nie mógł. Jestem umówiony z kochanką.
   — Rozumiem, rozumiem — rzekł z uśmiechem. — Z kobietami trzeba ostrożnie.
    
Jakiś czas później.
  
Wysoka blondynka o czarnych oczach, zawsze patrzących na innych z zadziornym błyskiem, w końcu wyszła na zewnątrz. Miała na sobie długą, niebieską suknię. Dokładnie tę, co wcześniej.
   Więc po co, do kurwy nędzy, siedziała tam dwie godziny? Z kobietami trza ostrożnie? Gówno prawda, ja tam zapytam o to tak czy siak. Jeszcze podczas wstawania rzekłem, a raczej warknąłem:
   — Dłużej się nie dało?
   — Cicho bądź, nie mam żadnej ładnej sukienki — odpowiedziała urażona.
Cała ona. Powiesz jedno słówko, a się rozpłacze, ale ranienie każdego dookoła nie sprawiało jej problemów. Gdyby nie jej wygląd i seks, nigdy w życiu nie pomyślałbym o zaznajomieniu się z nią.
   — Jak zwykle to samo — westchnąłem. — Ile potrzebujesz?
   — Widziałam taką ładną spódniczkę. Dużo tańszą niż na to wygląda. — Przybrała tak słodki wyraz twarzy, jak tylko potrafiła.
   — Ile? — powiedziałem twardo.
   — Evan, kochanie ty moje, nie można myśleć tylko o rzeczach materialnych.
   — Pytanie jest proste, kotku. Ile? — Zaczynałem powoli tracić cierpliwość. Miałem nadzieję, że w końcu to wyczuje i udzieli mi odpowiedzi.
   — Dwa tysiące, skarbie — szepnęła z rumieńcem na policzkach.
   — Kobieto, to za dużo! — zawołałem, łapiąc się za głowę. — Za takie sumy ludzie kupują domy, a nie jakieś szmaty, które znudzą się po tygodniu!
   Wymierzyła mi siarczysty policzek.
   — Muszę jakoś wyglądać na naszym spotkaniu — rzekła zapłakana.
   — Ta suknia wystarczy — odparłem zniechęcony.
   To nie miało sensu. Będę krzyczał i klął, a ona obrazi się, a następnie rozpłacze, próbując wywołać u mnie poczucie winy. Nie uda się jej, ale będę udawał skruszonego. Jak do tej pory zawsze tak było, ale teraz miałem dość. Odwróciłem się, aby odejść, ale powstrzymała mnie jej ręka.
   — Nieprawda! Ja to robię tylko dla ciebie. Potrzebuję tamtej sukni, abyś był ze mnie dumny! Przecież dla ciebie to tylko kilka zleceń, kochanie. — Odepchnąłem jej dłoń.
   — Każde zlecenie mogę przypłacić życiem — powiedziałem chłodno, ignorując to, że nigdy o takich błahostkach nie myślałem.
   — Po prostu przyznaj, że mnie nie kochasz. — Łzy spłynęły jej po policzkach.
   — O bogowie! — rzekłem sam do siebie. — W całej Leonorii nie znajdzie się takiej kobiety jak ty. — Rzuciłem jej gniewnie sakiewkę. — Wypchaj się tą sukienką, a ja zrobię małą robótkę. — Odszedłem kilka kroków, po czym spojrzałem za siebie. — I jeszcze jedno. Możesz nie przyjść na nasze spotkanie.
   Stała zszokowana na środku ulicy, niezdolna do ruchu. Znajdowała się na skraju płaczu, ale to nie był już mój problem. Trza było nie myśleć jedynie o kieckach. Miałem lepsze rzeczy do roboty niż nieustanne dogadzanie jej. Na przykład chodzenie od karczmy do karczmy w poszukiwaniu informacji o Jenifer.
   Ludzie sporo o niej mówili, ale w większości były to plotki. Z pewników udało mi się ustalić jedynie to, że śpiewała pieśni w nieznanym miastowym języku. Czasami szeptała też coś pod nosem, a paru „odważnych” debili ją podsłuchało. Mówiła o czterech klątwach oraz mrocznej magii. Nie zalatywało od niej rozkładem, a więc nie miałem do czynienia ze zwykłym duchem. Raczej nekromantą to ona nie była, a więc pozostały jedynie dwie możliwości: zjawa albo poltergeist.
   Tak czy siak, potrzebny jest ktoś obeznany w tym rodzaju wskrzeszeń, aby taki stwór powstał. A to zła wiadomość. Nienawiść, jaką pałają te stworzenia do swoich panów oraz magiczne wzmocnienia czynią je o wiele gorszym przeciwnikiem niż pospolita dusza. Jak się jednak okazało, najciekawsza rozmowa dopiero na mnie czekała. Gdy dzwony wybiły osiemnastą, udałem się z powrotem do domu Monahana. Chciałem go spytać o to, czy zna kogoś władającego magią. Jednak drzwi otworzyła mi Helga.
   — Czego chceta? — zawarczała.
   — Jest może Monahan?
   — Znowu chlać wam się zachciało?! — Nie wiem skąd, ale wyjęła wałek. Zanim zdążyła się nim zamachnąć, uspokoiłem ją.
   — Nawet nie znam pani męża. Po prostu mnie wynajął.
   — To na co ci on? Zrobiłeś to, co miałeś zrobić? — prawie wykrzyczała te słowa.
   — Jeszcze nie… — widząc, że bierze zamach wałkiem, uspokoiłem ją ruchem ręki — …potrzebuję pewnej informacji, abym mógł to zrobić.
   — Dobra, niech wam będzie. Tylko mówta szybko. — Zaplotła potężne ramiona na piersiach.
   — Zna pani kogoś, kto czaruje? Pani córka jako duch jest dla mnie… Nieosiągalna. Potrzeba jakiegoś maga, zna pani kogoś takiego?
   — Chłopie, gdybym znała kogoś takiego, to mieszkałabym w takim syfie? — Pogroziła mi pięścią. Tą to łatwo wkurzyć.
   — W sumie to ma pani rację, mimo wszystko dziękuję bardzo. — Ukłoniłem się nisko, po czym szybko odszedłem. Zatrzasnęła za sobą drzwi, bluzgając przy tym strasznie.
   No trudno, skoro nie udało się tu, to sprawdzimy gdzie indziej.
    
   Sporo później.

   Most nie należał do zbyt skomplikowanych. Ot, prostokąt z szarej cegły, któremu odcięto od spodu połówkę koła. O wiele bardziej interesująca była unosząca się parę centymetrów nad jego powierzchnią Jenifer.
   Wyglądała tak, jak opisywali ją wieśniacy. Niska dziewczyna o falujących włosach, sięgających do ramion błyszczała zupełnie tak, jakby ktoś obsypał ją kryształkami lodu. Z magii utkała sobie o wiele za długą, poszarpaną suknię żałobną. Siarczysty mróz, jaki od niej bił, zmusił mnie do szczelniejszego otulenia się koszulą. W miarę jak Jenifer wyśpiewywała kolejne słowa pieśni, zimno rosło w siłę.
   Z tego, co wiedziałem, ten rodzaj magii nie był skuteczny. Słowa są ulotne i niestabilne, babka mi to kiedyś mówiła. Każda głoska wypowiedziana o ułamek sekundy za długo lub krótko, oddech, jaki weźmie się podczas wypowiadania zaklęcia i tak dalej drastycznie odbija się na jego sile.
   Ale to było nieistotne. Ważne było, że mimo najszczerszych chęci, nie miałem przy sobie maga, a ona mnie wypatrzyła, grzebiąc szanse na spojone szpiegowanie. Podfrunęła do mnie zaciekawiona.
   — Witaj Jenifer. — Ledwo bo ledwo, ale jednak się ukłoniłem. Przez lata nauczyłem się dobierać dobrą minę do złej gry. — Jak się masz?
   Wyprostowała się gniewnie, po czym zasyczała:
   — Kim jesteś?
   — Zwą mnie Evan. Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. — Powstrzymałem się przed przyjęciem pozycji do walki.
   — Bo jest głupie, jak mam się czuć z moimi klątwami?
   „No kurwa nie. Znowu będę musiał słuchać pierdolenia zjawy o jej nieszczęściach”.
   — Wybacz, ale chyba nie zrozumiałem.
   — A co tu jest trudnego? — Zdenerwowała się, ale po chwili odzyskała nad sobą kontrolę. — Dobrze, wyjaśnię ci to. Pierwszą jest ślepota. Nie widzę materii, a inne dusze oraz magię. Drugą jest nieopisany ból. A trzecia to brak wolnej woli. Muszę być posłuszna instynktom oraz mojej pani. — Skończyła. Krótka wypowiedz zjawy o jej problemach… Postanowiłem zapisać to w dzienniku.
   — Jaka jest czwarta klątwa? — zapytałem z udawaną ciekawością.
   — Nie powiem. To zbyt… intymne.
   „Niech jej będzie. Oby to nie było nic ważnego”.
   — Jak chcesz… — Wzruszyłem ramionami. — …to twoja historia. Mogłabyś mi powiedzieć, gdzie jest twoja pani?
   — Tak — odpowiedziała beznamiętnie. — Obecnie przebywa gdzieś w Leonorii. — No to mi dziewczyna ułatwiła sprawę.
   — Dziękuję za tę informację — Dygnąłem po raz drugi. Kto by pomyślał, że będę się kłaniać dziecku? — Ale wiesz, Leonoria to ogromny kraj, byłabyś taka miła i określiłabyś nieco dokładniej to miejsce? — Zdziwiłem się tym, że znam takie słownictwo.
   — Jak? — warknęła. — Przecież jestem ślepa. — W sumie to była celna uwaga. — Poza tym nawet nie wiem jak ona wygląda. Słyszę tylko jej głos.
   Zamilkła. Wydawało się, że wysłuchuje czyiś słów. Instynkt mówił mi jedno: „Ta, co ją wskrzesiła, właśnie wydaje na ciebie wyrok śmierci. Spierdalaj stąd jak najszybciej”.
   Oczywiście nie mylił się, już po chwili Jenifer przybrała groźny wyraz twarzy rzucając się na mnie z opętańczym piskiem. Na całe szczęście była zbyt pewna siebie. Spodziewała się tego, że ją zaatakuję, ja jednak wykonałem gwałtowny unik w prawo. Dobiegłem szybko do barierki, po czym wskoczyłem do wody. Zanim wpadłem do lodowatej otchłani, zdołałem usłyszeć jej okrzyk wściekłości i frustracji. Dobra wieść była taka, że nie wypatrzyła mnie w tej topieli, a zła była taka, że nie umiałem pływać.
   Mojej desperackiej walki z rozwścieczonym żywiołem nie ułatwiał ciężar ubrania oraz broni. Nurt bezlitośnie uderzał mną o kamieniste dno, a zimno łapczywie dobierało się do mojego życia.
   W każdym razie tego dnia Śmierć nie miała zamiaru po mnie przyjść. Długie, drewniane coś walnęło mnie z głowę, a chwilę później ktoś wykrzyczał.
   — Złap się wiosła!
   — Dziękuję — wydyszałem zmęczony zaraz po tym, jak chwyciłem moją ostatnią deskę ratunku, po czym usadowiłem się na siedzisku łodzi.
   Podniosłem wzrok na towarzysza, którego nasłał mi los. Zainteresował mnie fakt, że był orkiem. Co prawda skrył się pod wielkim, czarnym płaszczem, ale pełną pomarańczowych plamek skórę o piaskowej barwie widać było jak na dłoni, to samo dotyczyło się licznych blizn i odcisków. Nawet wśród swoich musiał uchodzić za wysokiego, przez co czułem się przy nim dziwnie. Nie przywykłem do przebywania w pobliżu osób wyższych ode mnie. Do stereotypowego wizerunku orka brakowało mu tylko muskulatury.
   — Nie ma za co. Na przyszłość polecam jednak znaleźć sobie inne miejsce do kąpieli — zaśmiał się pod nosem.
   — Bardzo zabawne — kiedy to powiedziałem, wykasłałem resztki wody z płuc. Cholera, niby nic takiego, a jednak bolało jak diabli.
   — Jennifer ciebie pogoniła, prawda? — odezwał się, gdy doszedłem już do siebie. — Nawet nie zliczę ilu ludzi musiałem przez nią wyławiać z wody. Tak swoją drogą… — Wepchnął mi wiosła do rąk. — …jestem już stary, ale chyba mam u ciebie przysługę.
   — Oczywiście — warknąłem. Czy już nikt na tym świecie nie pomaga za darmo? — Od razu mówię, że nigdy nie miałem wioseł w ręku.
   — A co to za problem? Do doku prosta droga, a ty musisz jedynie robić kółka kawałkami drewna — powiedział to tak, jakby pouczał mnie, jak oddychać.
   Problem polegał na tym, że zależało mi na szybkim dotarciu na stały ląd. Zlecenie czekało, a zawsze mógł przypałętać się ktoś, kto zgarnąłby mi je sprzed nosa. No ale skoro już życie uratował, to tyle mogłem dla niego zrobić.
   — Zapomniałem się przedstawić — westchnąłem głęboko. — Jestem Evan, syn Edena. Łowca nagród.
   Morven wyglądał na dość zadowolonego, kiedy podawał mi dłoń.
   — Jestem Morven, syn Morgana. Rybak. Miło mi, że znasz nasze powitania.
    
   Jedną nudną rozmowę później.

   Dystans, który Morven pokonałby pewnie w pięć minut, ja przemierzałem trzy kwadranse. Tyle dobrego, że łódkę była dwuosobowa, więc nie musieliśmy się ściskać. Ponieważ nasza paplanina nie kleiła się zbytnio, zacząłem rozmyślać o wszystkim, co mnie dzisiaj spotkało. Jak do tej pory było tego dość dużo…
   — To już tu, dawaj mi wiosła.
   Drgnąłem zaskoczony, po czym spełniłem jego prośbę. Ten dok nie wyróżniał się niczym od reszty, jeżeli nie liczyć małej chatki zbudowanej ze starych desek. Na jej dachu znajdował się wielki, blaszany zbiornik. Służył prawdopodobnie do zbierania deszczówki, ale zasłona pod nim sugerowała, że równie dobrze mogło to być miejsce do mycia. Nawet dobry pomysł, zważywszy na okoliczne opady. Rybak pokazał mi jeszcze ulokowany za domem zbiornik na ryby, gdzie wrzuciliśmy to, co udało mu się złowić zanim wypłoszyłem mu całą zwierzynę.
   Po skończonej robocie weszliśmy do środka, żeby się wysuszyć. To, co ujrzałem, wprawiło mnie w kilkusekundową zadumę. W małej, dwuizbowej chacie zdołał upchnąć warsztat, sypialnię, kuchnię, jadalnię, wędzarnię oraz kominek. Właściwie każdy skrawek przestrzeni miał kilka zadań. Przykładowo: kanapa służyła jako łóżko, a kiedy podstawić przed nią stolik, co właśnie robił, służyła jako miejsce do spożywania posiłków.
   Gwizdnąłem przeciągle.
   — Ładnie się tu urządziłeś — rzekłem z podziwem w głosie.
   — Wiem, znam się na takich drobiazgach. Kiedyś pracowałem jako budowniczy.
   — Naprawdę? — zapytałem tylko po to, aby podtrzymać rozmowę.
   — Tak. Konkretnie murarzem, a potem cieślą.
   — Co budowlaniec robi na łodzi i to w takim miejscu? — Usiadłem na stołku.
   — Kiedy przekwalifikowałem się na cieślę, zacząłem pracować czasem przy statkach. Marynarze w karczmach często gadali przy kuflu o przygodach, jakie przeżyli. Młody wtedy byłem i strasznie mnie to ekscytowało. Kiedy usłyszałem, że na jednym ze statków brakuje załogi, zaciągnąłem się i przez trzy lata przemierzałem morza na pokładzie kolejnych łajb. — No proszę, zaczyna się robić interesująco. Jeszcze nie spotkałem nudnego marynarza.
   — Potem zdarzył się jakiś wypadek, ale nie mogąc zapomnieć o woni, morza zacząłeś łowić ryby?
   — Nie do końca. Jeden ze statków, na którym pracowałem, został napadnięty przez piratów. Może i moją pracą była tylko konserwacja, ale, na bogów, chcieli mnie zabić. Wziąłem miecz i ukatrupiłem jakichś dwudziestu…
   — Jak to mówicie na morzu? Bujać to my, ale nie nas — przerwałem mu.
   — No… Może nie zrobiłem tego sam — rzekł lekko zawstydzony. — W każdym razie kapitan stwierdził, że mam talent do wojaczki i wysłał mnie do wojska na szkolenie. Najpierw wojowałem na morzu, a po dwóch latach na lądzie.
   — Służba się skończyła, a ty zacząłeś łowić ryby dla świętego spokoju. Mam rację?
   — Nie. Co prawda zaczynałem się powoli starzeć, ale nie myślałem o odpoczynku. Kiedy służba się skończyła, zacząłem zarabiać jako odkrywca, badający niekończące się pustynie. Przy okazji szukałem zaginionych skarbów, polowałem na przeróżne monstra oraz pracowałem jako przewodnik.
   Jego odpowiedź nie zdziwiła mnie zbytnio. Ktoś, kto może opowiedzieć taką historię o swoim życiu, raczej nie lubi siedzieć za długo w jednym miejscu.
   — A co robiłeś później? Oraz, co ważniejsze, czemu rzuciłeś tamte zawody?
   — Byłem już za stary, a osiedliłem się tutaj, gdyż znalazłem tani dok. Ot, koniec sprawy. Powróciłem do zawodu cieśli, aby mieć za co kupować piwo, lecz wiek ponownie okazał się przeszkodą. Praca męczyła mnie niemiłosiernie, dlatego zrobiłem sobie łódź — mówiąc to, wskazał wzrokiem zakotwiczoną na zewnątrz łódkę.
   — Aha. — Kiwnąłem głową. — Jak już ją zrobiłeś, zostałeś rybakiem? — powiedziałem, chcąc zakończyć już tę rozmowę, aby przejść do nieco ważniejszych spraw.
   — Nie od razu. — Pokręcił przecząco głową — Na początku przeprawiałem ludzi przez rzekę, ale potem zbudowali ten most. No, ale kto wie? Może ludzie stracą do niego zaufanie i znowu będę mógł ich przewozić?
   — Kto wie — powtórzyłem cicho. — A tak swoją drogą, myślałem, że to ja prowadzę ciekawe życie — zaśmialiśmy się głośno.
   — Widzisz? Każdy uczy się cały czas. No, ale to nie jest chyba to, o czym chciałeś pogadać. Przedstawiłeś się jako łowca potworów, ale widzę, że zgubiłeś miecz w rzece.
   — Co? — Sięgnąłem ręką po ostrze, ale natrafiłem jedynie na powietrze. — No cholera jasna! — warknąłem.
   — Spokojnie, spokojnie, mogę załatwić ci nowy — rzekł krótko.
   — Jeżeli teraz powiesz mi, że w międzyczasie dorabiałeś jako kowal, to ci nie uwierzę.
   — Nie, nigdy nim nie byłem, ale mogę dać ci miecz, którym walczyłem za czasów mojej służby.
   — Tak za darmo? — Ton mojego głosu był nieco zbyt podejrzliwy.
   — Oczywiście, że nie. — Uśmiechnął się złośliwie. — Umiem zrobić wiele rzeczy, ale nie buty. Twoje wyglądają na całkiem solidne, wystarczy je jedynie wysuszyć.
   — Żartujesz sobie, co ja pocznę bez butów? Walka bez ranienia się w stopy stanie się cudem. — Ze złości aż poderwałem się ze stolika.
   — Może i buty są ważne, zwłaszcza w dzikich miejscach, ale bez miecza raczej nie będziesz zbyt dobrym najemnikiem. — Zabrał się za gotowanie zupy. — Jesteś może głodny?
   — Nie, nie jestem. A co do butów, to niby tak, ale… — Ale co? Niestety, miał rację. — No dobra, niech ci będzie — warknąłem, zdejmując obuwie. — Ale tylko dlatego, że zanim załatwię chociaż połowę papierów na miecz, to tego ducha załatwią sto razy.
   — Heh, twardy z ciebie negocjator.
   — Cicho bądź, kupię sobie nowe.
   — No dobrze już dobrze, nie obrażaj się tak, bo to niegrzeczne.
   — Będziesz mi tu o kulturze prawił? — prychnąłem, a on się roześmiał.
   — Masz rację, nie wypada mi. Pozwól, że to nadrobię… — wyciągnął wódkę z jednej z szuflad w kuchni. — …i zaproszę cię do picia. Co ty na to?
   — W sumie… — rzekłem niepewnie, ale zreflektowałem się po chwili. Mogłem nie chcieć pić alkoholu z obcym, ale muszę mieć jego miecz. A cele są ponad pragnieniami. — Niech będzie, byle nie za dużo. Jutro mam robotę.
   Nagle Morvena przybrał poważniejszy wyraz twarzy i nachylił się przede mną.
   — W sumie to nie zapytałem o najważniejsze. Dużo wiesz o duchach? — powiedział, nalewając wódkę do kieliszków. Przy czym wcale nie starał się przestać zgrywać strasznego gostka.
   — Tyle, ile mi trzeba. — Skrzywiłem się po spróbowaniu alkoholu. To nawet nie była wódka, a tani sikacz. — No nic. Zupa i wóda, tego mi trzeba było.
   Bardzo, bardzo dużo butelek później.
   Dowiedziałem się o jednym. Nigdy nie powinno pić się z kimś, kogo się nie zna. Nie mam zielonego pojęcia skąd Morven wziął tyle wódki, ale wiem, że następny kac będzie najgorszym w moim życiu. Normalnie upicie się nie byłoby aż takim problemem. Ot, zatrzymałbym się na dłużej w karczmie i nie przyjmowałbym zleceń przez dobę.
   Jednak Morven mieszkał we wschodniej części miasta, a jedyna w mieście gospoda była na zachodzie, więc musiałem przejść przez most. Tyle że tam ciągle mogła straszyć Jenifer. Oczywiście, jeżeli coś idzie się jebać, to robi to po całości. Mój towarzysz spił się jeszcze mocniej niż ja, więc gdyby przeprawił mnie łódką, byłoby to samobójstwo. Ostatnia deska ratunku, czyli inni rybacy, też się spierdoliła. Żaden nie chciał przeprawić „pijanego i obdartego żula”.
   I tak oto wylądowałem przed mostem. Dobrze, że przynajmniej potrafiłem jeszcze trzymać pion. Ponadto dziewczyny tutaj nie było. Czyżby los choć raz postanowił być dla mnie litościwy? Wykonałem zaledwie parę kroków, a potem przekonałem się o ogromie mego błędu.
   — Nie myślałam, że wrócisz — rzekła zza moich pleców Jenifer.
   — Człowiek uczy się całe życie.
   Uśmiechnąłem się pod nosem. Słudzy Śmierci wolą rozmawiać, niż atakować bez namysłu. Ten przypadek mógł być co prawda wyjątkiem od reguły, lecz i tak robienie dobrej miny do złej gry było najlepszym możliwym rozwiązaniem.
   — Bardzo śmieszne. — Przybrała urażony wyraz twarzy. — Myślisz, że chcę ganiać za każdym, kto wejdzie na most?
   — Pewnie nie.
   Stanąłem na baczność, przypomniawszy sobie godziny musztry w koszarach. To akurat było zbędne, ale zawsze lubiłem chwalić się tym przy ładnych pannach i dzieciach. Te pierwsze często zwracały na mnie uwagę, a dzieciaki rozpowiadały wszystkim, że do miasta zawitał ktoś, kto umie machać mieczem i jest gotów to wykorzystać. No i czasem rzucały drobniaki.
   W każdym razie tu zadziałał odruch, ale w myśl zasady „Pijany czy nie, trza się jakoś prezentować” postanowiłem pozostać w tej pozycji.
   — Jednak wystarczy, że na sekundę znikniesz, a ja w tym czasie pójdę do gospody i nasze problemy znikną.
   — Pewnie idziesz wytrzeźwieć? — Położyła się w powietrzu.
   — Tak, a tobie co do tego? — zapytałem opryskliwie, po czym ugryzłem się w język.
   — Czy nie lepiej pójść za mną, póki moja pani śpi? — Te słowa pobudziły moją czujność. To mogła być jedyna okazja, żeby odnaleźć tę Służkę Śmierci, lecz równie dobrze mogłoby się to okazać pułapką.
   — Gdzie byśmy poszli? — zapytałem z rezerwą.
   — Chodź za mną. — Zeszła na ziemię, po czym wyminęła mnie powoli. — Długo by gadać.
   Stałem tam jakieś dwie minuty, analizując czy warto za nią pobiec. Ostatecznie uznałem, że owszem, warto. Koniec końców co jej mogłem zrobić? Nic. Nawet gdybym znowu skoczył do rzeki, to tym razem nikt by mnie nie wyłowił, więc gdyby chciała mnie zabić, po prostu zrobiłaby to.
   Kiedy zacząłem za nią biec, uświadomiłem sobie, że nawet na trzeźwo byłoby mi ciężko za nią nadążyć. Często skręcała w boczne uliczki, w których ledwo się mieściłem, przenikała przez płoty, przez które ja przeskakiwałem albo kluczyła w kółko. Po kilkugodzinnym biegu przez pół miasta znaleźliśmy się obok mieszkania Jenifer. Dziewczynka spojrzała lekceważąco na mój stan, po czym mruknęła pod nosem coś o tym, że nie umiem biegać. Chciałem jej wytłumaczyć, że ścieżki, brukowane drogi czy lasy to nie ciasne zaułki i dachy, lecz nie miałem ochoty wdawać się w zbędne dyskusje z dzieckiem.
   Zamiast tego spojrzałem na księżyc, unoszący się na granatowym niebie. O tej porze Monahan i Helga pewnie dawno już spali.
   — Chcę wziąć ze sobą mój naszyjnik.
   — Na co ci on? I tak nie chwycisz go w dłonie.
   — Zauważyłam — odparła lodowato. — Po to cię tu przyprowadziłam. Naszyjnik jest dla mnie ważny i bez niego nie ci pomogę.
   — Dobra, niech ci będzie — powiedziałem, zaciskając zęby, po czym podniosłem rękę, aby załomotać w drzwi.
   — Tylko zapukaj! Ja poczekam na dachu, żeby nie wystraszyć taty.
   — Oczywiście — rzekłem ironicznie. — Na pewno ucieszą się z tej niezapowiedzianej wizyty w środku nocy.
   — Po prostu nazmyślaj coś o tym, że odejdę tylko, jeśli dostanę ten naszyjnik — powiedziała to takim tonem, jakby tłumaczyła coś dwuletniemu dziecku.
   W sumie to był dobry pomysł. Z czystej złośliwości zapukałem aż za delikatnie. Seria hałasów oraz wściekłe „Kurwa, kto to może być o tej porze?”, wypowiedziane kobiecym głosem, stanowiły jasny dowód na to, że zastałem gospodarzy. Czekałem jakieś trzy minuty na to, aby Monahan uchylił mi drzwi. Co prawda zdążył wytrzeźwieć, ale senność sprawiała, że ledwo trzymał się na nogach.
   — Czego chcecie, panie najemniku? — rzekł sennie.
   — Wybaczycie to najście, po prostu dowiedziałem się, jak pomóc pańskiej córce.
   Drzwi zamknęły się gwałtownie, po czym dało się usłyszeć dźwięk rozsuwanej zasuwy. Kiedy tylko Monahan ponownie je otworzył, tym razem na całą szerokość, wszedłem do środka.
   — Niech pan nawet nie przeprasza za tę wizytę, w końcu sprawa jest bardzo ważna — rzekł, wskazując mi krzesło. Z racji tego, jak patrzyła na mnie jego żona, wolałem nie korzystać z oferty.
   — Chodzi o wisiorek pańskiej córki.
   — Niestety, Jenifer zgubiła go jakiś czas temu — powiedział, drapiąc się po głowie. — Tak się zastanawiam kochanie... — Odwrócił się do Helgi. — ...czy nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy ja i pan Evan spróbowali go znaleźć?
   — Mam, ty debilu chędożony! Chcesz wpuścić jakiegoś obcego, uzbrojonego faceta do naszego domu! W środku nocy! — wykrzyknęła wściekle.
   — Ale kochanie moje... tu chodzi o naszą córkę. — Próbował przekonać ją Monahan, kuląc się przy tym jak szczenię.
   — Co ci będzie po córce, kiedy on posieka ciebie na kawałki?!
   Kiedy się kłócili, rozejrzałem się nieco po izbie. Bałagan, jaki tu panował, był niewyobrażalny. W niedbale zrobione fundamenty wbito brutalnie deski, służące zapewne za podłogę, a w kuchni było trochę zepsutego mięsa. Nawet gładź położono niedbale. Aż dziw bierze, że nie wybrali życia na ulicy.
   No, ale to gdzie żyją mnie nie obchodzi tak długo, jak długo mogą mi zapłacić.
   — A może zgodzi się pani na tę propozycję, jeżeli znajdę kogoś, kto odnowi wam ściany i dach? — powiedziałem, nie mając ochoty na słuchanie ich małżeńskich kłótni.
   — Będzieta wtedy trzeźwi? — zapytała niepewnie.
   — Żono moja droga, zgódź się. Pomyśl o naszej córce. Poza tym zawsze narzekałaś na to, że zimą zimno w izbie.
   — Czy ten ktoś zrobi tę robotę? — powiedziała podejrzliwie.
   — Jeżeli tego nie zrobi, sam to załatwię. — Już miała się zgodzić, ale nagle się rozmyśliła.
   — Czekajta no, przecież nikt nie odnowi ścian w godzinę. Gdzie będziemy przez ten czas mieszkać? — Dobre pytanie. Że też ta babka nie mogła po prostu powiedzieć: „W porządku, znajdź ten naszyjnik”.
   — Wynajmę wam pokój w gospodzie. Sami możecie wybrać, jaki i gdzie.
   — Dobra, niech będzie jak chceta — odparła. — Ale jak coś mi zginie, to tak zdzielę wałkiem, że przez rok nie będziesz mógł na dupie siedzieć. — Już się boję.
   Szkoda tylko tego, że nieważne jak tani pokój wybiorą, raczej więcej wydam niż zarobię. No, chyba że Monahan jednak naprawdę ma magiczną sakiewkę. W każdym razie wykonam zadanie, a to najważniejsze.
   Monahan ochoczo zabrał się za przeszukiwanie każdego zakamarka domu, Helga stwierdziła, że dzięki mnie może już szykować śniadanie, bo pewno nie zasną, a ja obrzuciłem izbę wzrokiem, szukając potencjalnych kryjówek.
   Pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałem, była podłoga. Pomiędzy deskami były szczeliny na tyle duże, że mogło tam coś wpaść. Niestety, nie znalazłem tam nic poza piachem i robalami. Naszyjnik nie leżał też pod wycieraczką, będącą w istocie starą, męską koszulą. Do szafy zajrzałem jedynie na sekundę. Trzymali w niej ubrania, więc gdyby coś tam było, to raczej znaleźliby to. Kiedy padłem na ziemię, aby spojrzeć pod mebel, ujrzałem martwego szczura oraz jeszcze większą masę kurzu.
   Co ona zrobiła z tym szmelcem? Wrzuciła go na dach? W sumie tam poleciała, więc znając jej charakter, to możliwe. Po raz kolejny omiotłem wzrokiem pomieszczenie. Został jeszcze wyblakły dywan. Zajrzałem pod niego, lecz było to ogromnym błędem. Takiej chmury kurzu, jaka wtedy wzniosła się w powietrze, nie widział chyba nikt. Krztusząc się, przeklinałem w duchu Helgę. Nie mogłaby raz na jakiś czas posprzątać? Pocieszyłem się tym, że nie zobowiązałem się odnowić całej tej rudery.
   „Gdzie by tu jeszcze można poszukać? A może źle do tego podchodzę?”. — Przeszło mi przez myśl, gdy mój wzrok utkwił na szkatułce z biżuterią. — „Czasem najciemniej jest pod latarnią”.
   Jednak zajrzenie tam mogłem przypłacić bolesnym spotkaniem z wałkiem właścicielki. Jednak, wyjątkowo, szczęście się do mnie uśmiechnęło. Zaczęło padać, a woda wdarła się do środka. Każdy mieszkaniec takich dziur ma na ten problem własne rozwiązanie. Okazało się, że Helga narzuca na dach grubą tkaninę. Kiedy wyszła, aby zrobić swoje, natchniony instynktem zajrzałem do środka pudełeczka.
   Breloczki, tanie pierścionki, parę tandetnych drobiazgów, lecz żadnego naszyjnika. Dla pewności wysypałem biżuterię na stolik. Niestety, dalej nie było tu tego, czego szukałem. Za to moją uwagę zwrócił fakt, że szkatułka wydawała się niższa od wewnątrz, niż od zewnątrz. „Podwójne dno, Helgo? Żałosna sztuczka”. W kryjówce schowano naszyjnik, który jednak z całą pewnością nie należał do Jenifer. Była to ciężka, stalowa robota pomalowana na czarno. Na łańcuszku zawieszono prawdziwą czaszkę jakiegoś nieznanego mi, miniaturowego ptaka. Całość aż zalatywała magią. Chyba nekromancją, ale z czarodziejstwem spotkałem się tylko trzy razy w życiu, więc nie byłem pewien.
   — Czy to amulet do czarnej magii? — zawołał pobladły ze strachu Monahan. — Moja Helga to czarownica?
   — Jeśli chodzi o naszyjnik, to wydaje mi się, że tak, ale nie jestem ekspertem — odparłem zamyślony, a po chwili dodałem — Co się tyczy drugiej sprawy, to raczej nie. Nekromanci lubią podstępem sprzedawać swoje amulety, gdy ktoś zacznie coś podejrzewać, a potem zrzucają winę na kupującego. A nawet jeśli nie macie w pobliżu nekromanty, to każdy, kto ożywia zmarłych mógł na to wpaść. To nic odkrywczego.
   — To dobrze — powiedział uspokojony, a w tym samym momencie Helga weszła do domu.
   Kiedy nad zobaczyła, jej twarz przybrała czerwoną barwę.
   — Zabierzcie łapy od mej biżuterii!
   — Oczywiście Helgo, kochana moja. — Monahan odskoczył tak gwałtownie, jakby biżuteria zmieniła się w rojowisko węży. — Strasznie cię przepraszam.
   — Co ty sobie myślisz? Że jak przeprosisz, to będziesz mógł grzebać po moich rzeczach? — wykrzyknęła wściekle.
   Wydawało się, że o mnie zapomnieli. Zacząłem obracać znalezisko w dłoniach. Coś tu było stanowczo nie tak... Po co Jenifer była potrzebna jakaś błyskotka? Przecież to tak, jakby ktoś bez miedziaka przy duszy chciał pustą sakiewkę. No i jeszcze ten amulet. To mógłby być przypadek, ale nie wierzyłem w nie. Poza tym Jenifer raczej nie utrzymywała z ojcem złych relacji, a przecież na pewno wiedziała o jego niewinności. Więc czemu nikomu o tym nie powiedziała?
   Z zamyślenia wyrwało mnie uderzenie wałka o nos.
   — Kurwa — wykrzyknąłem, łapiąc się za twarz. — Złamałaś mi go, głupia babo! — warknąłem, spoglądając na ślady krwi na ręce.
   — Ciesz się, że cię nie wykastrowałam, skurwysynie! — Wyrwała amulet z moich rąk.
   — Spokojnie, kobieto — powiedziałem nieco uspokojony. Cholerny wałek, niby niegroźny, ale jak ktoś ciebie nim walnie, to boli jak diabli. — To należy do ciebie? — kobieta spojrzała na przedmiot w swojej dłoni.
   — Nie, oczywiście, że nie. Ktoś mi to podłożył — rzekła przestraszona, odrzucając z obrzydzeniem wisiorek.
   — To dziwne. Nie masz żadnego naszyjnika, a pomimo tego, kiedy zauważyłaś go w mojej dłoni, wyrwałaś mi go zupełnie tak, jakbym był złodziejem. — Wyprostowałem się powoli. Nos już jakby nie bolał, a ja oprzytomniałem na tyle, by przypomnieć sobie o pewnej sztuczce. Ludzie łatwo gadają, gdy targają nimi emocje, więc mogłem coś od niej wyciągnąć absurdalnymi zarzutami.
   — Nonsens. Po prostu się pomyliłam i tyle. — Odwróciła się gniewnie do męża. — A ty, debilu, czemu żonie nie pomożesz?
   Monahan usiadł przy stołku i nalał sobie wódki. Najwyraźniej przywykł już do wybuchów gniewu żony.
   — Bo i tak sobie poradzisz, Helgo moja kochana, a ja nie zamierzam nadstawiać swego życia. — Miałem pewne wątpliwości co do tego, czy mówił tu o mnie.
   — Niech już pani nie… — Walnęła mnie wałkiem w łeb z taką siłą, że aż pociemniało mi na chwilę przed oczyma.
   — Zamknij się! Nikt się ciebie o zdanie nie pytał.
   — Trudno — wysyczałem. — Swoje i tak powiem.
   — Swoje, czyli co? — zapytała gniewnie.
   — Naszyjnika Jenifer nie znaleźliśmy, ponieważ go sprzedałaś. Ani Jenifer, ani Monahan nic dla ciebie nie znaczą... — Uchyliłem się przed jej ciosem. — Kobieto, zostaw ten wałek w spokoju, bo go w końcu rozwalisz!
   — Nawet nie wiesz, jak bardzo tego chcę — wtrącił się jej mąż.
   — Zamknij japę! — krzyknęła do niego.
   — Jak mówiłem, sprzedałaś naszyjnik. Ten tu… — wskazałem na wisiorek, który ciągle trzymała w ręku — …należy do ciebie. Zabiłaś Jenifer, po czym wskrzesiłaś ją. — Kiedy próbowała ponownie rozwalić mi łeb wałkiem, złapałem go, po czym cisnąłem nim w kąt. — Opanuj się babo! Nie trzeba od razu używać wałka, jak tylko ktoś się odezwie!
   — Trzeba panu przyznać, że jest pan świetnym bajarzem — Manahan zaśmiał się głęboko — Na szczęście, ta historyjka nie jest prawdziwa.
   Niestety, Monahan nie mógł zauważyć, że twarz Helgi pobladła z przerażenia. Noż cholera jasna, wymyśliłem bajkę kompletnie z dupy, ale że jej prawdziwość nie byłaby mi na rękę, to okazało się, że mam rację. No po prostu, kurwa, świetnie. Chciałem wyciągnąć miecz, ale nie zdało się to na nic. Helga odepchnęła mnie magią, uderzając mną o ścianę.
   „A ja myślałem, że to wałek boli” — rzekłem do siebie w duchu, próbując wstać. Problemem było jednak przyciskające mnie do ziemi zaklęcie. Helga podeszła do mnie powoli, wyciągając nóż spod spódnicy.
   — Teraz cię zabiję, wiesz bez ura… — Została uderzona butelką w głowę, wskutek czego padła jak długa na ziemię. Urok, nieprzedłużany już przez tę sukę, prysł.
   — Dzięki Monahan. Dobrze się czujesz? Mizernie wyglądasz — powiedziałem, wstając ociężale.
   — Ta, chyba dosypała mi czegoś do picia. Na szczęście było to tak gorzkie, że nie wypiłem za dużo.
   — I chwała ci za to! — Poklepałem go po plecach.
   — Niestety, jedna rzecz mnie smuci. Jeżeli Helga sprzedała naszyjnik Jenifer, jak pomożemy przejść jej przez bramy? — Załamany przysiadł z powrotem do wódki.
   — Mówiąc szczerze — odparłem, powstrzymując go przed wypiciem kolejnej kolejki. — Kłamałem w sprawie konieczności jego zdobycia. Po prostu Jenifer prosiła mnie o to.
   — A więc naprawdę z nią rozmawiałeś? — zapytał z bólem w głosie. — Ja też mogę?
   — Pewnie, jest na zewnątrz — rzekłem beznamiętnie, wychodząc.
   Zapłatę miałem gdzieś, chciałem po prostu wynieść się z tej dziury. Koniec końców przynajmniej mnie ominął cios butelką.

Slugalegionu

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy, użył 7455 słów i 42495 znaków, zaktualizował 22 lut 2016.

3 komentarze

 
  • NataliaO

    I gdzie dalsze rozdziały?  :P  ;)

    18 sie 2016

  • Kuri

    :D Wróciłeś! A wraz z tobą pan podróżnik! I znowu w stylu na tyle genialnym, że przeczytałem całość jednym tchem :D Czekam na kolejne rozdziały, mam nadzieję, że tym razem szybciej się pojawią xD

    27 lut 2016

  • Slugalegionu

    Postaram się. :D Dziękuję bardzo za miłe słowa. :)

    27 lut 2016

  • violet

    Prawie jak pan W. , Sapkowskiego :)

    22 lut 2016

  • Slugalegionu

    Oj, do niego to mi jeszcze daleko, ale dziękuję za porównanie. :D

    22 lut 2016