Dom cz. 11

Ze łzami w oczach wyszłam z kabiny i na powrót założyłam buta. Z szafki wyjęłam świeży ręcznik i zawiązałam na nodze. Czułam, że po twarzy spływają mi łzy, ale nie były wywołane jedynie bólem, było mi bardzo wstyd za swoje zachowanie i wiedziałam, że każde słowo Jana było prawdziwe. Więcej, było mi potrzebne.
- Zuza, przepraszam. Nie płacz – usłyszałam, więc spojrzałam na sąsiada. Wyglądał, jakby sam również się wstydził swojego wybuchu – nie powinienem tak do ciebie mówić, nie mam prawa.
- Nie masz – odpowiedziałam i nabrałam powietrza w płuca chcąc się uspokoić – zawieziesz mnie do szpitala?
Nie rozmawiając wyszliśmy z domu i udaliśmy się na plac Jana. Czekając na niego, aż wyprowadzi samochód z garażu miałam chwilę na zastanowienie. Wnioski niestety były dla mnie przykre. Oczywiście, byłam z siebie dumna, że mimo takiego dzieciństwa, traumy, jaką przeżyłam nie stoczyłam się, nie skończyłam na ulicy. Ciężko pracowałam i żyłam skromnie, żeby do czegoś dojść. Byłam na tyle mądra, żeby każdy przysłowiowy grosz odkładać i teraz móc sobie pozwolić na co najmniej roczną przerwę od pracy. Myślę, że mogłam być z siebie dumna, byłam zupełnie niezależna i twarda. Ale wypracowana samodzielność nie sprawdzała się w każdej sytuacji, co było gorzkim rozczarowaniem. Mimo wszystko, potrzebowałam kogoś, kto mi pomoże, kto mnie wesprze, czy choćby zawiezie do lekarza. Nie zawsze mogłam sobie radzić sama, musiałam się do tego przyznać, przede wszystkim sama przed sobą.  
Wsiadłam do samochodu Jana i nadal bez słowa ruszyliśmy. Widziałam, że jest spięty, mocno ściskał kierownice, jego mięśnie na rękach było dobrze widoczne. Delikatnie odwróciłam głowę, żeby móc zobaczyć jego twarz. Wydawał się skupiony na drodze, jakby mnie w ogóle nie było w aucie, usta miał mocno zaciśnięte. Pewnie powinnam coś powiedzieć, coś co go rozgrzeszy, bo ewidentnie robił sobie wyrzuty za to, co mi powiedział. Nie mogłam się jednak zebrać, nie chciałam zaczynać rozmowy, której nie skończymy teraz.
Kiedy nareszcie dotarliśmy do szpitala wysiadłam i poczułam zawroty głowy, ręcznik był cały we krwi, która zaczynała już spływać do buta. Podparłam się o samochód próbując uniknąć upadku. Jan od razu zauważył co się dzieje i jak zawsze przyszedł mi z pomocą, wprowadził do szpitala i zawołał pielęgniarkę, która natychmiast zauważyła, że zaraz się przewrócę. Razem posadzili mnie na krześle w korytarzu i zabrali moją kartę zdrowia. Nie wiem, po jakim czasie przyszedł lekarz wyczytując moje nazwisko, ale dla mnie trwało to wieczność. Płożyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Nie miałam siły nawet patrzeć na to, co dzieje się wokół mnie. Słyszałam, jak uprzedzają mnie o tym, że dostanę zastrzyk, że założą mi szwy. Tylko pokiwałam głową, już nic nie czułam oprócz zmęczenia. Musiałam na trochę odpłynąć, bo kolejne, co ujrzałam to rozmawiający z lekarzem Jan. Stali w korytarzu i chyba myśleli, że nic nie słyszę.
- Rąbała drewno i siekierą uderzyła w nogę – powiedział Janek.
- Tak to jest, jak się babie da siekierę – lekarz zaczął rechotać.
- Myślę, że takie rzeczy zdarzają się nie tylko „babom” – warknął sąsiad – poza tym niejeden facet mógłby jej pozazdrościć umiejętności.
Lekarz zauważył, że jego żart nie przypadł do gustu rozmówcy.
- Pan jest mężem, narzeczonym?
- Sąsiadem.
- To bardzo miłe z pana strony, że tak dba o kogoś. Może sąsiadka będzie skłonna ładnie podziękować, rozumie pan co mam na myśli – znów zarechotał.  
- Żałosne – odpowiedział Jan – czy mogę ją już zabrać?
- Tak.
Szybko minął lekarza i wszedł do sali, w której leżałam, usiadłam, choć nie czułam się jeszcze dobrze.  
- Chodźmy stąd, dasz radę?
- Tak
Stanęłam na nogach i z pomocą Janka opuściłam szpital. Byłam mu bardzo wdzięczna za pomoc, za to, że mnie bronił, za każde słowo, jakie dziś powiedział. W ogóle przez te kilka godzin mój światopogląd się diametralnie zmienił.  
- Dziękuje – powiedziałam, kiedy odpalił samochód.
- Nie ma za co.
- Jest i oboje o tym wiemy – nie odpowiedział mi, ale nie oczekiwałam tego. Podwiózł mnie pod plac i pomógł wejść do domu. Usiadłam na kanapie w salonie i odetchnęłam z ulgą.
- To już pójdę, do zobaczenia – odwrócił się na pięcie i skierował do drzwi.
- Jan, napijesz się ze mną kawy? - stanął jak wryty i dopiero po chwili odwrócił się w moją stronę – może chociaż w ten sposób uda mi się podziękować.
- Nie musisz….
- Muszę i chcę.
- To może ja zrobię tę kawę – uśmiechnął się i przeszedł do kuchni, jakby był u siebie w domu. Ale jego zachowanie mi nie przeszkadzało, chyba nawet cieszyło. Po chwili byłam już całkowicie zrelaksowana i kiedy usiadł obok mnie delikatnie złapałam jego dłoń. Nie podziękowałam znów, ale wiedział o co chodzi, bo się uśmiechnął.

Dłuższą chwilę milczeliśmy, ale poczułam, że muszę coś wyjaśnić. Przymknęłam oczy i zaczęłam mówić.
- Ostatniego wieczoru tutaj, stało się więcej niż zwykle. Stąd są blizny.
- Zuzka, nie musisz mi nic opowiadać. To nie jest moja sprawa i nie powinienem pytać – otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się.
- To był normalny dzień, standardowa awantura, choć nie mogę sobie przypomnieć o co. Ale brat był w wyjątkowym humorze. To on zadbał, żebym do końca życia miała po nim pamiątkę.  
- Co zrobił? –zapytał ostrożnie.
- Bawił się nożem na moich plecach.
Spojrzałam na sąsiada, który patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Widziałam w nich złość, współczucie, smutek i chyba żal.
- Nie wiem, jak dałaś radę – wykrztusił w końcu.
- Pomógł mi Pan Kazik, mieszkał na końcu ulicy. Opatrzył rany i dał pieniądze na ucieczkę.
- Ale później, nie wiem jaką trzeba mieć siłę, żeby z tym żyć. Nie wiem, jak mogłaś tu wrócić.
- Wydawało mi się, że nie mogę, ale jak widać da się – spojrzałam w bok na podłogę i wskazałam ręką – to tutaj leżałam, jak ze mną skończył, nie wiem ile, ale była już późna noc kiedy się nareszcie zebrałam. Jan….. to wszystko mnie popsuło, sprawiło, że jestem trudna, nieznośna i chce sobie zawsze radzić sama, ale jednocześnie właśnie dzięki temu daje sobie radę.
- Przepraszam cię za to, co powiedziałem rano.
- Nie ma za co, twoje słowa choć bardzo zabolały, to też bardzo pomogły. Odkąd stąd uciekłam uparłam się, żeby zawsze być niezależna. Nie chciałam się w nic angażować, żyłam z kimś, ale jednocześnie całkowicie obok. I wierz mi, przez lata się to sprawdzało. Dopiero powrót coś zmienił, nawet nie wiem co, ale nie mogę już być ciągle sama. Proszę cię, żebyś mnie nie skreślał, potrzebuje przyjaciela.
Chyba nie wiedział co odpowiedzieć, bo jedyne co zrobił to mocno uścisnął moją dłoń. Wystarczyło mi to, nie potrzebowałam żadnych deklaracji, bo to co chciałam najbardziej było niemożliwe. Nigdy nie będziemy parą, raz się ze sobą przespaliśmy i miałam swoją szansę, ale zraziłam go do siebie.
- Ok, czas poważnej rozmowy chyba już minął – zażartowałam – teraz chciałabym się przespać. Mam nadzieje, że rozumiesz?
- Jasne, nie ma sprawy. Zajrzę do ciebie później, w porządku wszystko?  
- Tak, dziękuje.
- Zuza, cieszę się, że się otworzyłaś.
W momencie wyjścia Jana aż się skrzywiłam. Noga zaczynała dawać o sobie znać, ból promieniował na całą kończynę. Ułożyłam się na kanapie, bo nie czułam się na siłach wchodzić na piętro do sypialni i zamknęłam oczy chcąc odpocząć. Zasnęłam bardzo mocno, całkowicie odpłynęłam, a obudziło mnie dopiero szarpanie za ramię.  

- Nie szarp mnie tak – warknęłam.
- Zuza, cos ty znowu odwaliła? Przecież ty się lepiej obchodzisz z siekierą niż każdy facet na tej ulicy. Tylko do pracy pójdę, a już tragedia – powiedział z troską w głosie Rafał, a stojący obok Jan się uśmiechnął.
- Panowie, koniec tego dobrego! – usiadłam i uśmiechnęłam się widząc ich dwóch przy sobie, po czym skrzywiłam się stawiając nogę na podłodze – raz, dwa, jeden robi kawę, a drugi pomaga mi wstać. Muszę się ogarnąć trochę.
Jan wszedł do kuchni i zrobił mi kawę, a Rafał wprowadził do łazienki i zostawił, żebym wzięła prysznic. Po umyciu się, ubrałam sukienkę, bo nie chciałam uciskać nogi spodniami i z mokrymi włosami weszłam do salonu. Już była osiemnasta, dzień przeleciał mi przez palce, a ja w zasadzie nic nie zrobiłam. Z westchnieniem usiadłam na fotelu. Przez chwilę miałam wrażenie, że Janek mi się przygląda, ale nie zastanawiałam się nad tym.  
- Rafał, nie śmiej się ze mnie. Nie wiem jak to się wydarzyło, ale niestety stało się. A mistrzem rąbania nigdy nie byłam i nie będę – rozbawiłam go i nie komentował już tej sytuacji.
Humory dopisywały obu panom, dzięki czemu i mnie nastroili pozytywnie mimo odczuwanego dyskomfortu. Aż do pierwszej w nocy nie kończyły nam się tematy do rozmowy, żarty przeplatały się z poważniejszymi sprawami. Kiedy uznali, że pora dać mi odpocząć, zamknęłam za nimi drzwi nadal się uśmiechając. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio spędziłam tak miły wieczór, w tak dobrym towarzystwie.

Hush

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1787 słów i 9535 znaków.

1 komentarz

 
  • Somebody

    Super 👌

    8 lip 2018

  • Hush

    @Somebody Dzięki :*

    8 lip 2018