Ogniste Serce. Rozdział 11.

Ogniste Serce. Rozdział 11.Wystawa była gotowa. Światło rzucane przez górne przyciemnione lampy, pozwalało jedynie dostrzec zarys najbliższego otoczenia. Każde z płócien podświetlone mocnym światłem o łagodnej, ciepłej barwie, jaśniało w swoim załomie ścian. Mnie samej brakowało tchu. Znałam je przecież na pamięć, ale teraz patrzyłam na nie z zupełnie innej perspektywy, odkrywając wszystkie na nowo. Dzięki grze światła i cieni, stwory wyłaniające się z mroku wydawały się żywsze, prawdziwsze i po stokroć bardziej przerażające. - Świetny pomysł z tym tatuażem. - Amanda wyrwała mnie z zamyślenia. Z okazji otwarcia namalowałam na twarzy rysunek smoka. Ogonem zahaczał o prawą brew, łapy ułożył pod dolną wargą, miał lekko uchylony pysk, z którego uleciało kilka iskier lądując na nosie.  

- Dziękuje. Za wszystko. Wygląda epicko. - Znów zerknęłam na obrazy.  

- Nie masz żadnych uwag? – Zaśmiała się.  

- Absolutnie nie.  

- Teraz widzę, że dobrze wybrałam. Utalentowana i rozważna. Nie masz pojęcia jacy niektórzy artyści, potrafią być … - Zatrzymała się szukając odpowiedniego słowa.  

- Upierdliwi. -  Podsunęłam.  

- Czepiają się dziwnych, w praktyce niewiele znaczących szczegółów. - Skinęła głową.  

- W moim przypadku artysta, to chyba zbyt wielkie słowo.  

- Nie bądź taka skromna, wierz mi wiem co mówię.  Za chwilę otwieramy. - Spojrzała na zegarek i wyszła na ciemny korytarz wskazać drogę gościom. Drżące ze zdenerwowania dłonie ukryłam za plecami, choć i tak nikt nie dostrzegłby ich w ciemnościach.  

Na sali pojawiły się cienie, rozbrzmiały przyciszone, pełne napięcia głosy. Przypomniałam sobie własne podekscytowanie, gdy po raz pierwszy oglądałam tutaj wystawę. Obrazy, jak wyspy na morzu ciemności, były dla mnie bardziej rzeczywiste niż ja sama czy inni ludzie. Od tamtej pory pielęgnowałam nieśmiałe marzenie o własnej wystawie, które dziś się spełniło. Ktoś chwycił mnie za rękę.  

- Klara, to ty? - Spytała Dagmara, w smudze światła dostrzegłam jej płomiennorude włosy.  

- Ja. Co uważasz?  

- Poza tym, że prawie cię nie widzę jest zajebiście. - Uśmiechnęłam się, jak zwykle pragmatyczna. - Ale jeśli te maszkary przyśnią mi się w nocy, to wpraszam ci się do łóżka.  

- Maszkary? Daj spokój nie są takie straszne.  

- Za chwilę, zaczniesz się bać własnego cienia. - Zachichotał ciepły głos. - Nie słuchaj tego tchórza, fenomenalna wystawa.  

- Ciocia Adel? - Upewniła się Daga.  

- Na starość to raczej ja powinnam nie poznawać bratanic, a nie na odwrót.  

- Jaką starość, przecież ciocia jest w sile wieku!  

- Dziecko, na ciebie jedną mogę liczyć.  - Poklepała mnie po ramieniu. Nagle coś mnie tknęło, podniosłam wzrok. W górze jak rozpalone węgle, żarzyły się dwa punkty wpatrzone wprost we mnie. Zamrugałam, zniknęły by po chwili znów się pojawić.  

- Przepraszam was na moment. – Odeszłam nie czekając na odpowiedź, odnalazłam strome schody prowadzące na balkon. Przeklęłam w duchu sandały na cieniutkiej szpilce, gdy potknęłam się na ostatnim stopniu. Podtrzymały mnie silne dłonie, lekko podźwignęły do góry. Poczułam zapach ognia i wiedziałam, że intuicja mnie nie zawiodła.  

- Arianie Unfaire jak śmiesz przychodzić tutaj jakby nigdy nic!? – Wysyczałam cicho patrząc prosto w rozognione oczy. Odsunęłam się, czując bijące od niego fale gorąca.  

- Miałem zostawić cię samą z tym chłoptasiem? - Mimo słabego oświetlenia dostrzegłam usta wygięte w pogardliwym grymasie.  

- Samą? Na dole jest kilkadziesiąt osób. Poza tym gówno cię obchodzi co robię z Adamem? - Prychnęłam.  

- Nie ma prawa się do ciebie zbliżać!  

- Zbytek troski. Tak go nastraszyłeś, że nawet nie spojrzał w moją stronę. - Odetchnęłam próbując opanować targające mną emocje. Wściekłość walczyła z chęcią padnięcia mu w ramiona, byłam jak chorągiewka na wietrze. - Po co przyszedłeś? Czego jeszcze chcesz? - Spytałam sfrustrowana. Jego spojrzenie złagodniało, wyciągnął rękę, chcąc założyć mi włosy za ucho i zamarł zauważywszy tatuaż.  

- Prawdziwy? - Spytał ochrypłym głosem.  

- Zmywalny. Nie dotykaj mnie! - Odtrąciłam jego dłoń. Miałam ochotę wrzeszczeć, ale mówiłam niemal szeptem, więc mój głos wprost ociekał jadem. - Potraktowałeś mnie jak dziwkę, jednorazowy przedmiot!  

- Wysłałem ci kwiaty... - Zgasiłam go kpiącym śmiechem.  

- Wyrzuciłeś mnie jak śmiecia. Nawet nie przeprosiłeś... – Otarłam zdradzieckie łzy. Dlaczego ja zawsze muszę płakać w takich momentach!?  

- Nie płacz. – Jęknął błagalnie, przyciągając mnie do siebie. Zamknął szczelnie w ramionach, zatopił twarz w rozpuszczonych włosach. – Proszę...  

- Chłopcze, nie wiem co przeskrobałeś, ale na mój gust musisz się bardziej postarać. - Stwierdziła z kwaśną powagą Adela, która nagle pojawiła się koło nas. Odskoczyłam od Ariana jak oparzona.  

- Pewnie ma pani rację. - Odpowiedział niewzruszony, z zamyślonym wyrazem twarzy. Odwrócił się i zniknął w ciemności. Jeszcze przez chwilę z Adelą patrzyłyśmy w pustkę.  

- Dziecko, on cię kocha. - Powiedziała w końcu ze spokojem.  

- To kiepski temat do żartów. - Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod stóp.  

- Wiesz, że nie żartuję. Widziałam, jak na ciebie patrzy.  

- On nawet nie jest człowiekiem. - Czy ktoś taki potrafi kochać? Spytałam w myśli.  

- Nie jest. - Potwierdziła. - Chodź wszyscy na ciebie czekają.  

Skromny bankiet zakończył otwarcie wystawy. Ożywiona dyskusja ciągnęła się niemal godzinę. Choć nie zabrakło kilku krytycznych opinii, to liczne pytania dotyczące inspiracji oraz samych prac i szczere pochwały, sprawiły mi autentyczną radość. Amanda wskazała mi pewną niepozorna kobietę w olbrzymich okularach twierdząc, że to krytyk jednego z renomowanych magazynów kulturalnych. Sama jej obecność stanowiła swego rodzaju wyróżnienie. Słowem wszystko poszło zgodnie z planem. Opuściłam galerię z myślą, że właśnie weszłam w nowy rozdział życia. Ale nie tylko wystawa go zapoczątkowała.  

Arian stał nonszalancko wsparty o ścianę, czekając aż zostaniemy sami. Dagmara już otwierała usta by zaprotestować, ale Adel jak na staruszkę przystało uwiesiła się jej na ramieniu. I z zaskakującą siłą pociągnęła w drugą stronę.  

- Dostałeś to czego chciałeś. O co tak naprawdę chodzi? - Spytałam zrezygnowana.  
- Dostałem. - Skinął głową odrywając się od ściany. - Tęskniłem. - Oparł czoło o moje hipnotyzując złotym spojrzeniem, chwycił twarz w dłonie.  

- Jesteś smokiem. - Powiedziałam ze zdziwieniem, jakby to było jakiekolwiek usprawiedliwienie. Spróbował mnie pocałować. Łapczywie przywarł wargami do moich ust, ale nie doczekał się odpowiedzi. Choć każdą cząstką ciała pragnęłam mu ją dać, nie potrafiłam porzucić urażonej godności.  

- Przeproś. - Zacisnęłam dłonie na jego nadgarstkach, złoto w oczach zawirowało.  

Nagle coś zamigotało u naszych stóp. Z rosnącym niedowierzaniem obserwowałam świetlistą smużkę mgły unoszącą się z nagiej ziemi wokół kasztanowca rosnącego naprzeciw Imaginacji.  

- Co to jest!? - Cofnęłam się gwałtownie.  

- Energia. - Chyba chciał mnie uspokoić, ale głos mu zadrżał. Lśniąca wstęga podążyła za mną, owinęła się wokół, sięgnęła dłoni wnikając w nie. Nerwowo potarłam piekące miejsce, nieprzyjemne doznanie jak prąd przeleciało przez rękę i rozlało się w klatce piersiowej.  

- Lara? Mów do mnie! - Złapał mnie za ramiona. Odruchowo nabrałam powietrza, ujrzałam rozlewające się przed oczami plamy ciemności, myśli spłatały się z sobą. Miałam wrażenie, że umysł oddzielił się od ciała i na wszystko patrzę z boku.  

- Klara!? – Jego głos usłyszałam bezpośrednio pośród swoich myśli, potrząsnął mną zdecydowanie. Wtem wszystko wróciło do normy, jakby ciało z powrotem zassało umysł.  

- To było... – Odchrząknęłam. - Dziwne.  

- Jak się czujesz?  

- Jak po tequili. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, byłam na solidnym kacu.  

- Za chwilę przejdzie. Nie jesteś przyzwyczajona do takiego poziomu energii. - Arian wyraźnie odetchnął.  

- Nic nie z tego rozumiem. Co to wszystko znaczy?  

- Zapraszam na kolację. - Objął mnie i poprowadził do samochodu.  

- Arian! - Czułam się jak na pieprzonej karuzeli, więc randka to chyba nie najlepszy pomysł. Nieświadomie przygryzłam wargę, gdy otworzył drzwi od strony pasażera. -  Mówię poważnie.  

- Ja też, ale nie będziemy rozmawiać na środku ulicy. Wszystko ci wyjaśnię na miejscu. – Chwycił mnie za rękę, gładząc ciepło kciukiem. - Obiecuje.  

Z ociąganiem wsiadłam do środka, potrzebowałam odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania. Pośpiesznie zamknął drzwi jakby bał się, że mu ucieknę. Zaśmiałam się cicho pod nosem, od niego nie da się uciec. Prowadził płynnie, szybko jakby miał doświadczenie za kółkiem. Milczał z zaciętym wyrazem twarzy, jakby intensywnie nad czymś się zastanawiał.  

- Gdzie Rob? - Spytałam w końcu, przerywając cisze.  

- Wyrzuciłem go.  

- Dlaczego? Wydawał się być miłym człowiekiem.  

- Pozwolił ci samej błąkać się po mieście. W środku nocy.  

- Wyrzuciłeś go na bruk, bo nie dałam się podwieźć. Zwariowałeś!? - Oburzyłam się.  

- Jak wróciłaś? - Zapytał ze złudnym spokojem.  

- Podwiózł mnie Martin. - Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy.  

- Arian, zatrudnisz go z powrotem? Proszę. - Skinął nieznacznie głową, parkując na kopercie przed restauracją. Niemal zachłysnęłam się widząc lśniący srebrzyście napis Wertigo. O tutejszej kuchni krążyły legendy, podobno kucharze trzymają tajne receptury w sejfach. Stoliki trzeba rezerwować z miesięcznym wyprzedzeniem, o kosmicznych cenach nie wspominając. Arian z gracją obszedł samochód i otworzył mi drzwi.  

- Jesteś pewien, że mają wolny stolik? - Spytałam kpiąco.  

- Dla nas zawsze. - Odpowiedział z arogancką pewnością siebie.  

Minimalistycznie urządzone, dobrze doświetlone wnętrze, miało w sobie pewnego rodzaju klasę. Na całej długości jasnych ścianach namalowano roślinne ornamenty w barwie głębokiego brązu. Bluszcz wspinał się tuż obok lejących kremowych zasłon przyozdabiających każde ze strzelistych okien.  Pod sufitem wisiało kilkanaście lamp w prostych, złotych kloszach. Szeroko rozstawione stoliki nakryte krochmalonymi obrusami stwarzały pozory prywatności. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, przy każdym z nich siedzieli goście. Większość przyglądała nam się ukradkiem. Widocznie kobieta ze smokiem wytuszowanym na połowie twarzy była tutaj nie spotykanym zjawiskiem.  

- Nie tak wyobrażałam sobie zaciszne miejsce do rozmowy. - Szepnęłam. Arian wziął mnie za rękę i pociągnął w kierunku schodów na końcu sali. Wyszliśmy na rozległy dach, otoczony ozdobną balustradą.  

- Nie zbliżysz się nawet do krawędzi. - Wymruczał uspokajająco, ciaśniej obejmując mnie ciaśniej w pasie. Z oszołomieniem skinęłam głową. Strach ustąpił miejsca ciekawości.    

Słabe podmuchy wiatru unosiły jasne płótna zawieszone na sześciennym stelażu, porywały do tańca ogień z wysokich latarni. Wewnątrz altanki stały dwie kanapy obite czarną skórą oraz stół z pełną zastawą i świecami. Bezchmurne niebo rozświetlała chmara migoczących gwiazd. Gdy usiedliśmy naprzeciw siebie, jak z pod ziemi wyrósł kelner zbierając zamówienia. Arian przyglądał mi się żarliwie, jakby chciał podpalić mnie siłą spojrzenia. I prawie mu się to udało, zacisnęłam uda czując ogień tlący się w podbrzuszu. Opanuj się! Upomniałam się w myśli, jednocześnie zastanawiając, które z tysięcy pytań chce zadać najpierw.  

- Jak to możliwe, że świat o was nie wie? O smokach? – Zapytałam, kiedy kelner postawił przed nami talerze z aromatyczną, oryginalnie wyglądającą zawartością.  

- Smoki to bardzo niezależne istoty, ponad wszystko cenimy wolność. - Mówił spokojnym rzeczowym głosem, niczym orator na mównicy. - Ale ludzie rozwinęli swoje cywilizacje, toczyli jedną wojnę po drugiej, chcąc pozabijać się nawzajem stali się groźni i dla nas. Przy odpowiedniej determinacji z dużym prawdopodobieństwem zdołaliby pojmać lub nawet zabić smoka. Stało się jasne, że dla dobra obu raz będzie lepiej, jeśli pozostaniemy w ukryciu. Powołaliśmy Radę, która wzięła na swe barki strzeżenie tajemnicy. Sam w niej zasiadałem w ubiegłym stuleciu. Większość z nas dostosowała się, odnalazła w świecie ludzi i nierzadko piastuje ważne stanowiska. Zmieniamy postać tylko w razie konieczności. Pod osłoną nocy, w czasie burzy czy deszczu. Wtedy rzadko kto patrzy w niebo. Nawet jeśli coś by zobaczył to potraktował jako zniekształcony cień samolotu. Ludzie widzą, ale nie potrafią patrzeć.  

- Czyli są tacy, którzy się nie zaaklimatyzowali? - Spytałam obrysowując krawędź kieliszka.  

- Tak, żyją gdzieś w zapadłych dziurach na skraju cywilizacji. Wegetują w przestępczym półświatku musząc ukrywać się także w ciele człowieka. Pierwsi członkowie rady spisali Dekret Siedmiu Praw. Ostatnie z nich mówi, że jeżeli ktoś ze smoczej rasy, celowo będzie łamał pozostałe, ujawni się człowiekowi zostanie poddany egzekucji obcięcia skrzydeł. To gorsze niż śmierć, możesz mi wierzyć. Przez te kilkaset lat funkcjonowania Rady tylko raz powołano egzekutora, ale ostatecznie ułaskawiono winowajcę. - Słuchałam z uwagą, a kolejne pytania wyrywały mi się do ust.  

- Co się stało ze mną?

Dodaj komentarz