Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

You're my fucking destiny - rozdział 1

You're my fucking destiny - rozdział 1O Boże! Niech ona tylko się tu zjawi, a przysięgam, że ją zabiję!

Kiedy myślałam, czy nie mam w torbie przypadkiem noża w torbie, który bym wsadziła Hope w żebra, wtem wyszła zza rogu, a ja powoli wzięłam wdech i wypuściłam powietrze.

- Masz szczęście! - krzyknęłam, gdy zaczęła do mnie machać przez ulicę.

Pokręciłam głową, bo swoim szerokim uśmiechem sprawiła, że i ja się uśmiechnęłam, a całe powietrze, które się we mnie zebrało, zaczęło powoli opuszczać moje ciało. Nie zmieniało to jednak faktu, że przez moją przyjaciółkę i jej strojenie się na pierwszy dzień ostatniej klasy liceum, prawie spóźniłyśmy się na przedsiębiorczość, więc kiedy tylko stanęła obok mnie, szybkim krokiem zaczęłam iść w stronę szkoły.

- Dlaczego już pierwszego dnia chciałaś się spóźnić? - spytałam retoryczne. Choć i tak doczekałam się odpowiedzi.

- Całe wakacje ci o tym mówiłam. Od dzisiaj przychodzę do szkoły wyłącznie zrobiona na sto dziesięć procent. Muszę.

Spojrzałam w jej stronę i zobaczyłam, jak jej piękne, długie loki podskakiwały wraz z nią. Wyglądała naprawdę uroczo.

Westchnęłam, gdy po raz enty zdałam sobie sprawę, że nawet gdybym zapuściła swoje krótkie włosy, one nigdy nie będą wyglądały tak pięknie. Natura dla niektórych nie była zbyt łaskawa.

- Ah, rzeczywiście - powiedziałam w zamyśleniu, przypominając sobie, jak przez całą przerwę letnią, dzień w dzień słyszałam od niej, że zamierza zostać królową balu. - I tak pewnie byś nią została - dodałam pod nosem.

Większość chłopaków z tej szkoły otwarcie za nią szalała, a reszta po prostu się do tego nie przyznawała. Większość dziewczyn chciała się z nią przyjaźnić, a reszta... a reszta nie była istotna, bo podział w tej szkole wynosił z siedemdziesiąt do trzydziestu, jeżeli chodzi o płeć uczniów. I tak, miażdżąca większość to byli panowie.

- No, nie byłabym tego taka pewna. - Wzruszyła ramionami i zaczęła wyliczać na palcach: - Nie jestem cheerleaderką, nie mam jakichś wyjątkowych osiągnięć, ani nie jestesm w gronie uwielbianych uczniów - powiedziała i spojrzała na ławkę, na której siedziało kilka osób. Tych, z jakiegoś powodu, właśnie uwielbianych osób, o których wspomniała przed sekundą Hope.

A wśród nich znienawidzony przeze mnie Logan, który siedział tak obojętnie, jak gdyby nic go nie obchodziło.

Wbrew woli zlustrowałam go wzrokiem. Ubrany był w czarną koszulkę i tego samego koloru spodnie. Wbrew pozorom, bo jakby nie patrzeć jego strój był zwyczajny, wyglądał bardzo dobrze. Nigdy nie widziałam go w koszuli albo eleganckich spodniach, ale zawsze wyglądał na kogoś przy kasie. Czyli się zgadzało.

Kiedy złapał mnie na tym, że mu się przyglądam, uśmiechnął się do mnie kpiąco, unosząc jeden kącik ust. Mimo że byłyśmy w pewnej odległości od nich, doskonale to zauważyłam. Za każdym razem to samo. Najpierw spotykamy się wzrokiem, potem on się uśmiecha w ten swój sposób, a następnie...

- Hej, Zoe! Nie masz problemu z zadawaniem się z Hope? - Zlustrował mnie wzrokiem i zrobił zniesmaczoną minę. - Ona jest taka bogata, a ty taka biedna. Nie uważasz, że to nie twoja liga?

... ubliży mi.

Reszta jego znajomych się zaśmiała, a ja przewróciłam oczami.

Boże, to naprawdę było takie śmieszne?

- Uważaj z tymi oczami, bo ci się zez pogłębi - dodał, sam śmiejąc się ze swojego żałosnego żartu.

Nie miałam zeza, mój wzrok był doskonały.

Boże x2.

- Hm... - W końcu odezwała się Hope. - Jeżeli uważasz, że ilość kasy na koncie ma znaczenie, to bardzo średnio to o tobie świadczy.

Wiedziała, że nic jej nie zrobią. Wszyscy to wiedzieli. Nawet jeżeli nie blisko, to bogate dzieciaki zawsze ostatecznie trzymały się razem. Choćby nie wiem, co się stało, nigdy nie były przeciwko sobie.

Pociągnęłam mnie za dłoń, a po chwili znalazłyśmy się w budynku.

Spojrzałam na zegarek na wolnej ręce. Miałyśmy jeszcze trzy minuty do rozpoczęcia lekcji.

- Cholera - wymamrotała Hope, gdy podeszłyśmy pod swoje szafki - gdyby on nie był takim skończonym dupkiem, chętnie bym się z nim umówiła. Dlaczego ci najprzystojniejsi zawsze są nieprzyjemni?

Wzięłam książkę z półki i zamknęłam swoją szafkę.

- Myślę, że tu nie chodzi o urodę. Jest bogaty i dlatego na wszystkich patrzy z góry.

Od niektórych ludzi po prostu czuje się, że właśnie o to chodzi. I właśnie tak było w przypadku Logana. Od pierwszego dnia szkoły, gdy wpadł na mnie przez przypadek, wyczułam od niego, że patrzy z góry na ludzi, pochodzących z biedniejszych rodzin. Po tej sytuacji chyba nie było dnia, w którym by mi w jakiś sposób nie dogryzł. I fakt, na początku były to zwyczajne zaczepki, które mogłabym nazwać końskimi zalotami, gdyby nie fakt, że ja jestem spoza jego ligi, ale wszystko zmieniło się w momencie, w którym skończyliśmy projekt z geografii na początku drugiej klasy liceum. Wtedy stał się niedoniesienia. Po kilku miesiącach przestałam się tym przejmować i z reguły nie odpowiadałam na jego gówniane teksty, ale zdarzało się, że akurat miałam zły humor i wówczas nie panowałam nad sobą.

- Hola, hola, moja droga przyjaciółko! - krzyknęła i pomachała mi dłonią przed twarzą. - Przypominam ci, że ja też jestem z bogatej rodziny. I wcale nie uważam siebie za du... peczkę?

- Dupeczką jesteś. - Zaśmiałam się. - Może nie dupkowatą? No, nie, nie jesteś. Ale jak to się mówi, od każdej reguły się wyjątek.

Hope podniosła jedną brew.

- Wiesz, że nie o to chodzi w tym...

Machnęłam ręką.

- Tak, wiem. Chodźmy do sali.

Tak się złożyło, że obie miałyśmy w tym semestrze historię. Wcale nie było tak, że siedziałyśmy godzinę i wybierałyśmy przedmioty, na które możemy chodzić razem. Nie, nie było, to naprawdę zupełny przypadek. Tak samo jak z resztą przedmiotów, które miałyśmy razem. Był to zupełny przypadek. Tak jak to, że na każdej z tych lekcji siedziałyśmy obok siebie. Znowu zupełny przypadek.

- Myślisz, że będzie nas uczyła stara Meyer? - spytała Hope, gdy zajęłyśmy swoje miejsca.

Pokręciłam głową, niedowierzając, że moja przyjaciółka prawdopodobnie nawet nie spojrzała do planu lekcji, który został wysłany tydzień temu. A jeżeli spojrzała, to tylko rzuciła okiem, żeby wiedzieć, jaką lekcję mamy pierwszą.

- Będzie nas uczyła stara Meyer - potwierdziłam jej obawy. - W planie mamy wpisanych nauczycieli do każdego przedmiotu.

Zrobiła niezadowoloną minę.

- Od ludzi wiem, że jest surowa. - Zaczęła grzebać w torbie, dopóki nie wyciągnęła zeszytu, a potem spojrzała na mnie. - Podobno w chuj surowa.

- Damy radę. Jak zawsze - dodałam, uśmiechając się do siebie, bo właśnie uświadomiłam sobie, że jeżeli były projekty w dwójkę, to zawsze byłam z parze z Hope. I wykonywałam dziewięćdziesiąt dziewięć procent pracy sama. No, musiałam jej oddać ten jeden procent, bo sama się podpisywała. Ale odpowiadało mi to. Lubiłam wiedzieć, że mam kontrolę nad tym, co robimy.

- Kurwa, nie wierzę! - Usłyszałam jego głos z końca sali.

Cóż, wiedziałam, skąd u niego wzięła się ta „kurwa". I wiedziałam, że powodem byłam ja, ale z jakiegoś powodu obróciłam głowę.

Logan stał w wejściu do klasy, z przewieszonym plecakiem na jednym ramieniu i patrzył na mnie, kręcąc lekko głową. Wiedziałam, w co nie mógł uwierzyć, bo ja do jeszcze niedawna pewnie zareagowałabym tak samo. Jednak kiedy siedziałam nad wyborem przedmiotów z Hope na ten semestr, byłam pewna, że na którymś z nich będzie również chłopak. Dlatego nie byłam zdziwiona jego widokiem i jego reakcją. Zawiedziona, że się nie pomyliłam - tak, ale na pewno nie zdziwiona.

Zignorowałam wzrok wszystkich obecnych w klasie i od razu spojrzałam na Hope, która całą sytuacją widocznie była tak samo zdziwiona, bo siedziała z otwartymi ustami, patrząc to na mnie, to na Logana.

- Nie chciało mi się wierzyć, gdy powiedziałaś, że na pewno jakiś przedmiot będziesz miała z nim - powiedziała na jednym wdechu, nie spuszczając z niego wzroku. - Ale widzę, że się nie pomyliłaś.

- Wow, co za spostrzegawczość. - Odchrząknęłam i położyłam dłoń na twarz, pocierając nią. - To naprawdę jakieś cholerne fatum - dodałam bardziej do siebie. W każdym semestrze przynajmniej jeden z przedmiotów, który wybrałam, wybrał również Logan. Jak inaczej to nazwać?

- Miłe dla oka fatum.

Dobra, wiedziałam, że Logan podobał się Hope i, jak już wspomniała, jedyne, co powstrzymywało ją przed umówieniem się z nim, to jego paskudny charakter. Problem polegał na tym, że nie wiedziała, jak bardzo miał on ten charakter zepsuty. Ciężko było mi uwierzyć, że on i ona są z tych samych kręgów, bo zachowywali się zupełnie inaczej.

Potrząsnęłam głową.

Tyle przedmiotów udało mi się przetrwać, więc wiedziałam, że dam radę i temu.

- Proszę już zająć miejsca! - Donośny głos starej Meyer rozniósł się po klasie.

I serio, już sam ten głos mógł wskazywać, że naprawdę mieliśmy do czynienia z bardzo... nielitościwą nauczycielką. Nienawidziłam takich głosów. Nie lubiłam, jak ktoś normalnie mówił tak, jakby krzyczał. No, ale tylko ona uczyła w tym liceum historii, a bardzo zależało mi na tym przedmiocie. Więc postanowiłam, że jeden semestr wytrwam.

- No, Logan, na co czekasz? Jest jeszcze kilka wolnych miejsc, zajmij któreś. Nie masz dziesięciu lat, żebym cię usadzała.- powiedziała, idąc pewnym krokiem przez salę.

Nie wiedziałam, ile miała lat, ale z tego, co mówili inni uczniowie, dawałam jej między czterema do pięciu dych. I nie, wcale na tyle nie wyglądała. Nie potrafiłam stwierdzić, czy to zasługa jej makijażu, czy po prostu dbania o cerę i ciało, ale jedno i drugie miała może trzydziestki. A jej sprężysty krok i w ogóle energia w ruchu były bardziej prawdopodobne do dwudziestki.

Niedowierzając nadal w to, jak się ta kobieta prezentowała, do moich uszu dotarł dźwięk odsuwanego krzesełka tuż za moimi plecami.

Zamknęłam oczy i wstrzymałam oddech, bo tylko jedna osoba nie zajęła jeszcze żadnego miejsca. I tylko jedna osoba mogła usiąść w ławce za mną.

- Usiądź gdzieś indziej - powiedziałam cicho, spoglądając na całą klasę i wolne miejsca, a potem tylko delikatnie obracając głowę w jego stronę. - Tu jest...

- Tu jest idealnie - zakończył za mnie. - Mam naprawdę doskonały widok.

Spojrzałam na niego, marszcząc czoło.

Nie potrafiłam stwierdzić, ile było metrów od jego ławki do tablicy, ale z całą pewnością było ich więcej niż z siedem. W końcu siedział w ostatniej.

- Zobaczysz stąd, co jest na tablicy? - spytałam, powątpiewając w jego słowa.

Prychnął pod nosem, a przez jego brązowozielone oczy przebiegł błysk.

- Nie mówiłem o widoku na tablicę. Ale miło, że się mną przejmujesz. Doceniam - dodał i uniósł ten swój cholerny kącik ust.

- Na przejmuję - zaprzeczyłam po chwili i odwróciłam się w stronę nauczycielki, która ekspresyjnie coś tłumaczyła.

Nie byłam na tyle naiwna, żeby sądzić, że Logan usiadł za mną przez przypadek albo dlatego że, jak sam powiedział, miał doskonały widok. Może i nie miał wady wzroku, ale doskonały widok miałby w pierwsze ławce, może jeszcze drugiej, ale na pewno nie ostatniej.

Chciał mi przeszkadzać w lekcji? Nie pozwalać mi słuchać? Do tej pory nigdy się nie zdarzało, żeby w trakcje zajęć cokolwiek mi robił. Posyłał spojrzenia, których nie potrafiłam odczytać, nie raz złapałam go na wgapianiu się we mnie, ale jeszcze nigdy nie usiadł za mną.

Wzdrygnęłam się, gdy poczułam coś wkładanego mi w plecy.

W pierwszej chwili pomyślałam, że jakaś kość mi strzeliła, a sekundę później już wiedziałam, co było przyczyną bólu.

Zacisnęłam szczękę i odwróciłam głowę.

Logan patrzył mi w oczy, bujając się lekko na krześle.

- Pewnie zastanawiałaś się nad moim doskonałym widokiem - podniósł długopis, który trzymał w ręku i wymierzył nim we mnie- ty jesteś tym doskonałym widokiem.

- Och, chcesz powiedzieć, że moje plecy są takie wspaniałe? - Nadal nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie zrobił. Ludzie w wieku siedemnastu lat już tak nie robią!

Uśmiechnął się szeroko i przechylił głowę.

- Akurat mój wzrok sięga wysoko ponad twoją głowę, a już na pewno ponad twoje plecy. Jednak - poprawił się na krześle, nachylając się w moją stronę - twoje szczupłe ciało w obcisłej bluzce, doskonale ukazuje twoje wystające kości. A w nie można... - Wystrzelił długopisem do przodu, zatrzymując się tuż przy moich żebrach. Kiedy spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami, wzruszył ramionami. - Sama rozumiesz; to doskonałe miejsce.

Fuknęłam, uświadamiając sobie, że to nie był przypadek, że włożył mi ten przyrząd w plecy. Mało tego - że specjalnie usiadł za mną, żeby odwalać takie numery rodem z podstawówki.

Otwierałam usta, żeby coś mu powiedzieć, gdy nagle Meyer się odezwała.

- Przeszkadzam wam na końcu? - Od razu odwróciłam głowę w jej stronę, a gdy mnie zobaczyła rozpromieniła się dziwnie, następnie klaszcząc rękoma. - Wspaniale! Mam dwóch uczniów, których projekt w tamtym roku został wysłany na konkurs. Logan Evans i Zoe Martin. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej pary w klasie.

Polemizowałabym...

- No, ale skoro już wiem, że mam was w klasie, to zamiast na końcu lekcji, zrobię to na początku - zaczęła, a ja zaczęłam się zastanawiać, co od niej usłyszmy, więc skierowałam na nią całą swoją uwagę, ignorując ten wysunięty długopis obok.

Meyer odłożyła mazak, którym pisała na tablicy i podeszła do swojego biurka, przeglądając jakieś papiery.

Cała klasa trwała w ciszy tak bardzo, że nadzwyczajnie dobrze było słychać ptaki śpiewające za oknem. Je zawsze było słychać, ale nigdy tak dobrze.

Może Hope miała rację, że ta babka była w chuj wymagająca, przez co wywoływała wśród uczniów byle jakim krokiem takie poruszenie?

- O, mam! - powiedziała nagle i biorąc ze sobą jakąś białą kartkę, rozejrzała się po klasie. - Mamy parzystą ilość uczniów, więc dobierzecie się w pary. - Od razu spojrzałam na Hope, której głowa również była odwrócona w moją stronę. - Zaliczeniem zajęć z mojego przedmiotu, będzie projektoprezentacja. Wiadomo, im więcej zrobicie, tym dostaniecie lepszą ocenę. - Dobieracie się jak chcecie, zadanie ma po prostu być wykonane do wybranego przez nas terminu, żebyśmy jeszcze zdążyli je przedstawić. Mam przygotowanych kilka tematów... - Zaczęła je wymieniać.

No, idealnie.

Zaliczenie przedmiotu jakim była historia głównie przez projekt? Marzenie każdego ucznia. W tym, oczywiście, moje. Wiedziałam, że gdy tylko będę znała swój temat, to zabiorę się od razu za research. Zrobię i prezentację, i jakieś rysunki na kartonach, a Hope się podpisze. Tak jak było zawsze i tak jak najbardziej mi odpowiadało.

Uśmiechnęłam się do Hope.

- ... i ostatni, czyli zimną wojnę, będą mieli do zaprezentowania Zoe i Logan.

- Co? - spytałam chyba zbyt głośno, bo oczy wszystkich, łącznie z Meyer, skierowały się na mnie. - W jaki sposób... Zoe i Logan? Mieliśmy się dobrać w pary.

Przytaknęła głową.

- Tak, Zoe, dwie osoby to para.

- Nie, mieliśmy się dobrać. Czyli... ja już mam osobę, z którą będę robiła projektoprezentację. - Czy to słowo w ogóle istniało w słowniku?

- Rzeczywiście dałam wam wolny wybór do łączenie się w pary, ale wasza dwójka - spojrzała znacząco na mnie, a potem na chłopaka w ławce za mną - została już dobrana. Bardzo podobał mi się wasz projekt z geografii - rozłożyła ręce - wszystkim się podobał i do tego wygrał konkurs. Dlatego ty i Logan będzie razem. I żeby było jasne, ja zdania nie zmieniam. Chcę, aby wasz projekt z historii również trafił na konkurs, który odbędzie się w przyszłym roku, w lutym. Jeżeli nie trafi, szkoda, ale tylko w was pokładam nadzieję.

Następnie zaczęła mówić coś o tym, jak widzi te projekty, jak mają one wyglądać, ale nie słuchałam. Patrzyłam tępo przed siebie, nie mogąc uwierzyć, że już na początku roku przytrafiła mi się taka tragedia.

Fatum.

Cholera jasna, fatum.



Kurwa mać, pomyślałam.

Rzadko się zdarzało, żebym przeklinała, nawet w myślach, ale teraz dwa słowa nie mogły wylecieć z mojej głowy.

Kurwa mać, kurwa mać, kurwa mać.

I trzecie, ostatnie: fatum.

Kurwa mać, fatum!

Przez cały dzień to do mnie nie docierało. Ta wizja naszej dwójki przy jednym projekcie była tak odległa, że nawet o niej nie myślałam.

Dopiero kiedy wyszłam ze szkoły po skończonych lekcjach i zobaczyłam Logana ze znajomymi przy jego aucie, trafiło to do mnie w stu procentach. To, że miałam z nim robić projekt semestralny na historię. Że to nie był projekt, tak jak ostatnio, że udało mi się go przygotować w trochę ponad miesiąc.

- Hej, Zoe! Poczekaj! - krzyknęła Hope, wybiegając ze szkoły i podbiegając w moją stronę. - Co tak wyleciałaś ze szkoły, jakby się paliło?

Poprawiłam swoją torbę na ramieniu, nie zwalniając kroku.

- Nie słyszałaś? - spytałam, spoglądając na nią na ułamek sekundy. - Mam do zrobienia projekt z historii z Loganem.

- I dlatego jesteś taka... podminowana?

- To chyba wystarczający powód. Cholera, to miał być wspaniały, ostatni rok liceum. A już na początku dzieje się coś takiego. Jaka tragedia jeszcze mnie spotka? - jęknęłam.

- Nie przesadzasz? - spytała niepewnie i wzruszyła ramionami. - Przecież robiliście już jeden projekt razem. I mówiłaś, że wcale nie było tak źle.

Pokręciłam głową.

- Chyba mnie nie słuchałaś, bo to było zupełnie co innego. - Westchnęłam. - Wtedy mieliśmy trzy tygodnie na przygotowanie. Zrobiłam to w ponad tydzień. Teraz jest to projekt semestralny.

Hope się roześmiała.

- No, to myślę, że zrobisz go w góra miesiąc.

- Pewnie tak - przyznałam jej rację, wiedząc, jak szybko uporałam się do tej pory z podobnymi sprawami - ale dalej nie o to chodzi.

- To o co? Będzie tak, jakbyś robiła projekt ze mną. Zrobisz cały, on sprawdzi, podpisze się i koniec. Poprzednio nie narzekałaś, więc chyba wyglądało to tak samo jak ze mną.

Westchnęłam głęboko, bo nie, nie wyglądało to tak samo. I nie, nie powiedziałam o tym wtedy swojej przyjaciółce, bo... Z jakiegoś powodu o tym jej nie powiedziałam.

- Nie sądzę. Podczas projektu z geografii, fakt, większość, chyba nawet z dziewięćdziesiąt procent, wykonałam sama. Jednak Logan po każdym etapie mojej pracy chciał się spotykać i o nim dyskutować.

Hope chwilę milczała.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? Jak było? - spytała z prawdziwym przejęciem w głosie.

Dłuższy moment zastanawiałam się nad odpowiedzią.

Bo ja też przed pierwszym i w zasadzie każdym kolejnym spotkaniem sam na sam z Loganem, byłam przygotowana na najgorsze. Za każdym razem szłam na spotkanie z gulą w gardle i niespokojnym wnętrzem. Jednak zawsze było...

- Całkiem normalnie - odpowiedziałam, choć na moje usta cisnęło się „nawet miło".

Nie wiedziałam, skąd wzięło się u mnie to określenie, ale w tamtym czasie Logan jeszcze nie był taki zły wobec mnie. Dwa razy spotkaliśmy się w jego domu. Nie, właściwie to nie w domu - w jego rezydencji i za każdym razem zaproponował mi coś do picia, do jedzenia, spytał się, czy nie chciałabym puścić jakiejś muzyki. I dopiero potem zaczynaliśmy dyskutować o projekcie. No, ale to było przed drugim semestrem drugiej klasy.

- Czekaj, czekaj - moje rozmyślania przerwał niedowierzający głos Hope - co to znaczy „normalnie"? Wiemy, jaki Logan jest wobec ciebie. Wiemy, że jego komentarze i zachowanie nie jest „normalnie" w... normalnym tego słowa znaczeniu.

Boże, sama nie wiedziałam, jak jej to wytłumaczyć. Chwilę po tym projekcie wszystko, dosłownie wszystko w jego zachowaniu wobec mnie się zmieniło, więc naprawdę sama już nie wiedziałam, czy nie wyobraziłam sobie tych wszystkich miłych gestów z jego strony.

- Tak jak u ciebie, gdy się spotykamy. Chyba.

- Mhm. Nadal nie rozumiem, ale widzę, że i ty masz problem z ujęciem tego w słowa. Czyli można powiedzieć, że podszedł do tego profesjonalnie? W sensie - kontynuowała, gdy zaśmiałam się pod nosem - podszedł do tego jak uczeń, któremu zależy na ocenach, do zadania, które dostał.

- Chyba tak.

Klepnęła mnie po plecach.

- No, czyli teraz będzie tak samo.

Nie, nie będzie. Coś się do tamtej pory zmieniło.

Ale ponieważ nie potrafiłam jej wytłumaczyć jak i dlaczego, to tego nie zrobiłam. Bo naprawdę coś się zmieniło, coś w jego zachowaniu w stosunku do mnie, ale za żadne skarby nie potrafiłam wytłumaczyć, co konkretnie. Nie potrafiłam tego zrobić w swojej głowie, więc tym bardziej nie próbowała tego wyartykułować mojej przyjaciółce.

- Dzisiaj jest impreza u Josha. - Hope wydawała się podekscytowana, ale nie podzielałam jej entuzjazmu, głównie przez projektoprezenatację.

- Super.

- Pójdziesz ze mną?

Zatrzymałam się za nią i kontem oka spojrzałam na dziewczynę.

- Jutro jest piątek - odpowiedziałam, wiedząc, że akurat dni tygodnia ogarniała.

- No i? Przecież nikt nie będzie wlewał w ciebie alkoholu. Pobawimy się, potańczymy, uczcimy nowy, ostatni rok szkoły w tym cholernym budynku.

Wywróciłam oczami.

- Rzeczywiście jest, co uczcić.

- Aha, znalazła się ta, co wcześniej nie piła alkoholu. Normalnie dziewica alkoholowa. - Zrobiła poważną minę i podniosła w górę dwa palce jak na przysięgę. A następnie modyfikując głos, zaczęła udawać pijaną, mówiąc: - Tak, panie władzo, zacznę pić, dopiero gdy skończę dwadzieścia jeden lat. Ani dnia wcześniej.

- Naprawdę wierzysz, że będąc na imprezie Josha - zmrużyłam oczy - na której zawsze alkohol leje się litrami, my się nie napijemy?

- Kochana, nie powiedziałam, że się nie napijemy. - Wydęła wargi. - Ale na pewno się nie napierdolimy. Będę cię pilnowała.

Słysząc jej ostatnie zdanie, uśmiechnęłam się do niej z politowaniem.

Za każdym razem, gdy byłyśmy na imprezie, na której obecny był alkohol, to ja byłam tą bardziej rozsądną i to ja pilnowałam Hope. Czy to była impreza Josha, na której wszyscy byli schlani po równo, czy to była impreza jakiegoś no namea, na którą dostałam zaproszenie od Hope, to ja zawsze dbałam, aby moja przyjaciółka nie wypiła za dużo i żeby czegoś nie odjebała. A gówniane sytuacje, w których mogłam się znaleźć były, naprawdę, różne.

- Nie wiem, zobaczę.

I kiedy to powiedziałam, zdałam sobie sprawę, że moja mama miała dzisiaj randkę i dla mnie były dwie opcje do wyboru: albo zająć się projektem na historię, albo... zamulać resztę dnia. I jasne, mogłam zająć się pierwszą opcją, ale na temat zimne wojny nie wiedziałam jeszcze absolutnie nic. I chociaż mogłam zainteresować się jej podstawami już teraz, to nie bardzo mi się to widziało w czwartkowy wieczór, na początku roku szkolnego.



Kiedy tylko weszłam na podwórko i zamknęłam bramę, skrzywiłam się, widząc stan, w którym były schody po moim dzisiejszym małym wypadku.

Nie wiedziałam, jak to się stało, ale gdy chowałam śniadanie do torby, ona nagle osunęła mi się z ręki, lądując na schodach. W wyniku tego schody w miejscu upadku się załamały.

Westchnęłam, zdając sobie sprawę, że będę musiała coś z tym zrobić.

Czasem zastanawiałam się, czy nie lepiej byłoby mieszkać w bloku, niż w domu, który był wyjątkowo stary.

- Cześć, mamo - przywitałam się z moją rodzicielką, gdy usłyszałam, że krzątała się po kuchni. Pracowała jako pani do sprzątania w godzinach takich samych, w których ja miałam lekcje.

- Cześć, kochanie. Obiad masz na stole. Chyba nie zdążę ci go odgrzać.

Rzuciłam plecak w kąt i weszłam do pomieszczenia, rzucając okiem na moją mamę. Wyglądała cudownie. Miała na sobie letnią, granatową sukienkę, do której dobrała czarne szpilki. Włosy pokręciła lokówką, które upięła w kucyka, zostawiając wolno tylko dwa pasemka, które zdobiły jej okrągłą twarz.

- Jesteś taka piękna - powiedziałam, całując ją w policzek.

- Dziękuję, kochanie.

Spojrzałam na godzinę w telefonie, a potem podeszłam do kuchenki, żeby odgrzać obiad.

- Nie za wcześnie na randkę? - spytałam, bo było dopiero wpół do piątej. - Zawsze wychodziłaś jakoś na ósmą wieczorem.

Wzruszyła ramionami, szukając czegoś w swojej torebce.

- Też byłam zdziwiona, gdy Benjamin zaproponował tak wczesną godzinę. No, ale nie wiem, gdzie idziemy, więc...

Roześmiałam się, odrywając wzrok od zupy.

- Nie wiesz, gdzie idziecie i ubrałaś się w taki sposób? Naprawdę wyglądasz pięknie - zaczęłam wyjaśniać - ale może idziecie na, nie wiem, paintball?

Tym razem to moja mama się roześmiała, dotykając mojego ramienia. Dopiero teraz dostrzegłam, że usta pomalowała lekko malinową szminką.

- Chociaż bardzo żałuję, to już nie jesteśmy nastolatkami i z całą pewnością nie wybierzemy się na paintball. Benjamin powiedział, żebym ubrała się tak, jakbym ubrała się normalnie na randkę - dodała.

- Ahhh, już myślałam, że to jakiś pomysłowy, zwariowany facet. - Zamilkłam na moment, nalewając zupę do miski, a potem zadałam pytanie, na które i tak pewnie nie dostałabym odpowiedzi: - Kiedy opowiesz mi coś więcej o tym mężczyźnie? Kiedy go poznam? - Mój głos był stłamszony.

Mama spotykała się z tym całym Beniem już pół roku. I poza tym, jak miał na imię oraz, że był dwa lata starszy od niej, nie dowiedziałam się niczego istotnego. Za każdym razem, gdy poruszałam jego temat, mama rzucała jakimiś ogólnikami, które w zasadzie mogły odnieść się do każdego faceta i szybko ucinała temat.

Na początku mogłam ją zrozumieć, bo ani nie było to nic pewnego, ani może nie chciała zapeszać - a ona była wyjątkowo przesądna. No, ale minęło już sześć miesięcy, a temat Benjamina dalej nie zostawał poruszony.

- To skomplikowana sytuacja - odezwała się po chwili.

Pokiwałam głową.

- Tak, mamo, powtarzasz to prawie za każdym razem, gdy o niego spytam. Co w tym jest skomplikowanego? - Wzięłam talerz i usiadłam z nim do stołu. - Dwoje dorosłych ludzi się spotyka i to jest normalne. Naprawdę... - wzruszyłam ramionami - cieszę się twoim szczęściem, ale chciałabym je z tobą dzielić.

Westchnęłam i przez chwilę się nie odzywała.

Czyli tak jak myślałam, jego temat dalej nie zostanie poruszony.

- Porozmawiam dzisiaj z Benjaminem - powiedziała w pewnym momencie, przyciągając moje spojrzenie. - Też bym już chciała, aby przestało to być tajemnicą. Porozmawiam z nim dzisiaj - powtórzyła.

Uśmiechnęłam się.

- Okej. To baw się dobrze.

W końcu coś ruszy, pomyślałam, dalej zabierając się za zupę.



U Josha byłam już sześć razy. Sześć razy w ciągu dwóch miesięcy, bo chłopak imprezy robił prawie co tydzień, a Hope nie chciała żadnej przepuścić. Na szczęście w końcu udało jej się trochę przystopować i nie byłyśmy u niego nawet w trakcie przerwy letniej.

Przechodząc przez bramę, zaczęłam wzrokiem szukać Hope. Była masa osób i można by pomyśleć, że miałam problem ze znalezieniem jej. Nic bardziej mylnego. Chyba naprawdę całkiem poważnie podeszła do tematu królowej balu, bo tańczyła z jakimś chłopakiem na stole. A po takich akcjach ludzie z całą pewnością będą ją kojarzyli.

Zaśmiałam się pod nosem i już chciałam ruszyć w jej stronę, gdy poczułam za sobą dziwnie znajomy męski zapach, jakby orientalny, ale nieco mocniejszy niż ten, do którego byłam przyzwyczajona.

Chcąc zaspokoić moją ciekawość, obróciłam głowę i okazało się, żeby wystarczyłyby z trzy centymetry, żeby mój nos miał niemiłe spotkanie z kogoś torsem.

Błyskawicznie odskoczyłam i podniosłam głowę, a moim oczom ukazał się nie kto inny jak Logan.

Miał na sobie czarną koszulę, która opinała jego szczupłe ciało i ciemne, lekko sprane dżinsy. Mimo że był to normalny ubiór, to nigdy go nie widziałam ubranego w ten sposób i być może dlatego stałam, patrząc się na niego.

- Dobrze wyglądam, co? - spytał, a ja dopiero teraz przyjrzałam się jego twarzy. Włosy miał ułożone na bok, które na pewno musiał potraktować jakimś lakierem albo żelem, bo na co dzień miał z nich idealnie nieidealny artystyczny nieład. Jego brązowozielone oczy świeciły, a widać to było nawet mimo panującego półmroku. I było coś jeszcze, co zawsze mu towarzyszyło, gdy na niego patrzyłam. Ten cholerny podniesiony kącik ust.

Prychnęłam.

- Ja tego nie powiedziałam.

Wzruszył ramionami.

- Nie musiałaś. Byłaś we mnie wgapiona jako sroka w gnat.

- Bo... - zaczęłam, chcąc się wytłumaczyć, że zdziwił mnie jego ubiór, ale w ostatniej chwili przerwałam. I całe szczęście.

Zamknęłam oczy, a potem się obróciłam chcąc iść w stronę Hope. Niestety zatrzymał mnie jego głos.

- Jesteśmy na siebie skazani - powiedział, a kiedy obróciłam w jego stronę tylko głowę, zauważyłam, że oparł się ramieniem o pień drzewa, a ręce skrzyżował na piersi. - Najpierw wspólny projekt z geografii, teraz wspólny projekt z historii i to semestralny. A do tego - zmrużył oczy - w każdym semestrze mamy wspólnie przynajmniej jeden przedmiot. Myślę, że to przeznaczenie.

Pokręciłam głową.

- Ja to nazywam fatum.

Roześmiał się głośno, odbił od pnia i zaczął do mnie powoli podchodzić, rozprostowując ręce.

- Możesz nazywać to, jak chcesz - powiedział, gdy był już z dwadzieścia centymetrów ode mnie - ale tak jak powiedziałem - nachylił głowę, że prawie znajdowała się na równi z moją - jesteśmy na siebie skazani.

I odszedł, zostawiając mnie w osłupieniu z tym cholernym orientalnym zapachem wokół mojego nosa.

Jasny gwint!, pomyślałam, gdy odzyskałam świadomość.

Musiałam coś zrobić z tym projektem z historii. Musiałam, po prostu musiałam! Nie było opcji, żebym robiła go z Loganem. Nie. Było. Takiej. Opcji.

Jak będzie trzeba, to zrobię go sama. W końcu i tak to ja zawsze wykonywałam prawie całą robotę.

Przez moją głowę przebiegła myśl, że ta impreza nie była dobrym pomysłem. Ale szybko do mnie dotarło, że moja obecność na niej nic nie zmieniła. Absolutne, pieprzone nic.

Zatrzymałam się.

Oprócz tego, iż dowiedziałam się, że Logan uważał te wszystkie sytuacje za jakieś pieprzone przeznaczenie.

I co to miało znaczyć,że jesteśmy na siebie skazani?!

NTCharlotte

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 5918 słów i 31191 znaków. Tagi: #romans #wattpad #miłość #liceum #hatetolove

Dodaj komentarz