Z pamiętnika dwudziestoletniej pseudofilolożki [part 14]

Hej!

Po raz pierwszy od dwóch/trzech dni po raz pierwszy mam chwilę, żeby włączyć laptopa i coś w ogóle na nim zrobić, co jest dla mnie w ogóle nowością, że ja nie mam czasu włączyć laptopa, bo na serialik czas znajdę zawsze (nawet w sesji).

Z tej okazji chciałabym Wam opisać, co się ostatnio działo w moim życiu. Co opisałam w skrócie na egzaminie pisemnym z włoskiego i za co dostałam max punktów. Tematem było: "Opisz jakiś przykry fakt, który wydarzył się podczas tego roku akademickiego". Nawet się nie musiałam długo zastanawiać. Od razu zaczęłam pisać, pierwsza skończyłam, oddałam po około czterdziestu minutach. Pani profesor się nieco zdziwiła, widząc, jak niosę kartki. I spytała: "Już?". No pewnie, że już. Takie mam przykre życie.  

Otóż jakiś czas temu moi rodzice postanowili zrobić remont domu. Tylko że to nie był remont. Remont to jest wymiana płytek, przebudowanie pokoju, no cokolwiek. Każdy myślał, że to będzie coś w tym rodzaju. Ale nieee - moi rodzice jako "remont" pojmują zburzenie całego domu i odbudowanie go od nowa wedle swojego życzenia. Ostała się jedynie łazienka połączona z toaletą i jeden pokój na górze.  

Musieliśmy się wyprowadzić, no bo kto by chciał tam mieszkać, gdy będą kulą niczym z teledysku Miley Cyrus "Wrecking Ball" rozwalać nam chałupę. Mamy dom bliźniak, połączony z mieszkaniem dziadków, i oni zdecydowali się tam zostać. Potem bardzo tego żałowali.

Same poszukiwania domu nie były łatwe. Chcieliśmy coś w miarę blisko, ale nie jakieś mega drogie, ale też nie za ciasne, jak to bywają mieszkania w bloku, bo jest nas całe cztery życia. W końcu coś znaleźliśmy. Nie - było za blisko drogi, a sześciolatek + blisko droga ekspresowa to nie za dobry pomysł.

Szukaliśmy dalej. Ten za daleko. Ten za ciasny. Ten też jakiś nie taki. W końcu znaleźliśmy TO "idealne" - ale okazało się, że nie można trzymać tam kota. Załamka, bo moja mama i kot to jak jedność. Ale zawzięła się i postanowiła, że ukryjemy ten fakt, a jak właściciele będą wpadać, to kota będziemy chować. Do szafki. Albo wywozić.

edit: o dziwo, udał się ten plan

To mieszkanko miało być na chwilę. No bo w końcu, ile to może trwać? Ekipy zatrudnione, wszystko pójdzie jak po maśle. No i... nie poszło. Dlaczego? Boże, już sama nie wiem, tyle tego było.

Pogoda wciąż nie dopisywała. Najpierw śnieg, potem deszcz, potem upały. Z budowlańcami też nie było wcale łatwiej. A to sobie wyjechali na wakacje, a to nie przyjechali, jeden złamał nogę, szef wyjechał na urlop, ciągle coś. Rodzice ślęczeli nad katalogami, projektami, mnie się nawet nie chciało na to patrzeć. Żałowałam tamtego domu, który został zburzony. Jak dla mnie nie był zły, bo to nie była jakaś klitka. Owszem, przedpokój był malutki, łazienka tylko jedna, co czasem powodowało niezłe korki, w sumie brakowało paru istotnych rzeczy, ale dało się żyć. Ale nie, matka się uparła.  

W efekcie w mieszkaniu zastępczym przemieszkaliśmy trzynaście miesięcy. Było całkiem ok, ale mama (wychowana na wsi) nie nawykła do życia w mieście. Potem okazało się, że wentylacja zepsuta. Musieli otwierać sobie okno i drzwi, żeby była jakakolwiek cyrkulacja powietrza. I tak źle, i tak niedobrze. Ja ich budziłam, jak wracałam w nocy, potem za oknem darły się jakieś sebixy. Był zepsuty też wentylator w łazience. Wanna była taka, że można było się zabić, wychodząc z niej, a już na pewno połamać kręgosłup. Moje łóżko było duże, ale niemiłosiernie skrzypiało i się trzęsło. Za każdym razem, gdy się obracałam, ono waliło o kaloryfer. Taras był niby fajny, kot się po nim przechadzał, ale potem ptaki tyle gówien sprezentowały, że aż szkoda było wychodzić i na to patrzeć, a oczywiście nikomu nie chciało się sprzątać.

Budowa szła powoli. Rodzice rzadko mnie pytali o zdanie. Mama mówiła, że po co, że ja to pewnie się wyprowadzę zaraz do chłopa czy gdzieś. Wiedziałam tylko, że będę miała duży pokój i to mi wystarczało, bo zawsze miałam malutki.  

W końcu powstał zarys domu. Powoli trzeba było zacząć kupować różne rzeczy, wołać następne ekipy, robić instalacje. Wpadek pewnie było wiele, ale najlepsza (najgorsza) okazała się ta, że źle podłączyli jakieś rury i woda spływająca w sedesie była po prostu wrząca. Wyobraźcie sobie, że czilujecie na kibelku, a tu nagle macie oparzenie na tyłku.

Długo nie mogli położyć podłogi, bo najpierw powierzchnia musiała wyschnąć. Tak wszystko suszyliśmy, że popękały ściany. W końcu łaskawie położyli piękne drewniane deseczki - okazało się, że źle wyliczyli i zabrakło. Mama kilka razy składała reklamację na płytki, bo ciągle przychodziły albo złe albo popękane albo jeszcze jakieś. Trafiliśmy na jakiegoś partacza od kibli, bo oskarżył mamę o zniszczenie deski (kiedy nic takiego nie miało miejsca) i obciął jej kwotę, którą miał jej zwrócić za odesłanie produktu. Zresztą pieniądze odesłał dopiero po kilku miesiącach, po zagrożeniu przekazaniu sprawy do rzecznika praw konsumenta. Razem z pieniędzmi odesłał nam deskę klozetową - nie wiem po co, nikomu niepotrzebna, pójdzie chyba do ogrodu, jakby kogoś naszła potrzeba.

Każdy znajomy mnie ciągle pytał: no i jak tam? Przeprowadzacie się już? Kiedy się przeprowadzacie? Gdzie teraz mieszkacie? Ile jeszcze? Chyba sam Bóg nie wiedział, ile jeszcze. Mój tata, zawsze przesadnie optymistyczny, mówił, że my to już na Boże Narodzenie będziemy w domu z powrotem. Gdzie wyprowadzka i burzenie było w maju/czerwcu.

Tak naprawdę przeprowadziliśmy się właśnie teraz - po trzynastu miesiącach. Woziłam z mamą rzeczy w upał, a do dyspozycji miałyśmy tylko jeden samochód osobowy. Sami sobie wyobraźcie, ile to kursów. Teraz stoi tysiąc pudeł w garażu i nie ma komu tego rozpakować.  

A i tak jest jeszcze tyle pracy, że głowa mała. Ściany są jeszcze niepomalowane. Niby ustawiliśmy meble, ale i tak trzeba będzie je odsuwać, jak w końcu ktoś przyjdzie je chlapnąć farbą. Kaloryfery niezamontowane, ale chociaż dobrze, że jest lato. W ścianach są dziury, czekające na kontakt. Zwisają kable, czekając na podłączenie do światełka. Aha, zapomniałabym o najważniejszym - NIE MAMY DRZWI. No, po prostu, nie mamy. Są tylko wejściowe. Wszystkie wewnętrzne będą wymieniane. Jesteśmy po prostu taką otwartą rodzinką, nie mamy nic do ukrycia... dlatego łazienkowych drzwi oczywiście też nie ma. Taki fajny urok nowego domu. Zapraszamy, nasze drzwi są zawsze otwarte... BO ICH NIE MA.

Czekam tylko, aż się okaże, że tak samo źle wyliczyli te drzwi, jak i podłogę. Zwłaszcza, że pan, który pobierał wymiary, miał jakiś tik nerwowy i co chwilę potrząsał głową. Lekki strach, no nie powiem.  

Powinniśmy chyba założyć kanał na youtubie: jak się NIE przeprowadzać.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii obyczajowe i komediowe, użyła 1303 słów i 7095 znaków, zaktualizowała 23 paź 2018.

3 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Ja1709niezalogowana

    A może pod namiot, w końcu mamy wakacje?:lol2: Na wesoło, tak, jak uwielbiam. Pięknie!:bravo::kiss:♥♥♥

    2 lip 2018

  • candy

    @Ja1709niezalogowana jakie wakacje! Taki lipiec że zimno i pada :sad:

    2 lip 2018

  • dreamer1897

    Uważam, że takie problemy tylko budują wytrzymałość charakteru. Wszystko zmierza w dobrym kierunku. Łapka do góry i czekam na kolejną część :)

    2 lip 2018

  • candy

    @dreamer1897 na pewno! Cierpliwości też :D

    2 lip 2018

  • dreamer1897

    @candy Przede wszystkim cierpliwość, dokładnie :)

    3 lip 2018

  • AnonimS

    Ciekawe ten problem. Myślę że wielu by się z Tobą zamieniło na mieszkanie nawet w remontowanym  domu. Ale  opis bardzo trafny . Zestaw na tak. Pozdrawiam

    2 lip 2018