Napraw mnie i ugaś ciszę

Napraw mnie i ugaś ciszęCzy przyjdą?... wypełnić ciszę – dwie trzecie heroiny, jedna trzecia lidokainy.  
Stała w kuchni i wpatrywała się w okno. Zapaliła papierosa, pchnęła prawą futrynę i wpuściła mrok.  
Przyglądała się popielniczce. Od lat nie pamięta, od kiedy tam stała na parapecie. Kicz w kształcie nagiej syreny z niebieskim ogonem. Pod spodem napis już wytarty... -IĘDZY-DROJE. Kolor nagości kobiety wyblakł, a „M i Z” zniknęły. Tak jak jej blask oczu.  

Cisza i tylko krople wody spadały ciężko, lecz jak metrum, ilość i wartość dokładnie wyznaczały czas uderzenia o zlewozmywak. To ją uspokajało w przeciwieństwie do innych. Mogła cały czas tak stać przy nocy, palić, słuchać swojego deszczu i nic nie robić.  
W mroku ogieniek wyglądał jak czerwony punkt, miejsce wstrzymania pulsu. Ona była jak w noktowizorze, widziała to, co chciała widzieć. Widziała dużo, za dużo by mogła przeżyć. Milczała. Katalogowała wszystko w segregatorach umysłu. Drugi papieros dogasał w jej ustach i ciemność owijała miasto. Cichły rozmowy i szczekanie psa.  

Minęło dziesięć lat, a karaluchy wciąż ją gnębiły, dusiły. Nigdy nie mogła się od nich całkowicie uwolnić. Była ich pożywką. Gąbką, która wchłaniała lęk do wewnątrz, a wyrzucała strach na zewnątrz. Bo strach to tchórzostwo przed lękiem. To cecha walki ze sobą, która pozostawia ślady. Blakną z czasem, ale nigdy nie znikają. To bezpiecznik, który czeka na odpalenie zawleczki.  
Spać wołało echo schodzącego dnia. Ona była jak kot, nocą oddychała, a dzień był dla niej kryjówką na bezdech.  
Tylko jej deszcz padał wciąż. Kiedy przyjdą? Nieustające pytanie przesypywała klepsydra duszy. Odpowiadały niekończące się pustki, które niczego dobrego nie wróżyły.  
Spal, napalm, nakarm i napij mnie tym pierdolonym życiem i wydłub wszystkie martwe sęki. Pozostaw tylko czyste pentagramy zagojonych ran. Pozostaw niewidzialne blizny. Wołała cisza.
Mogła się naćpać i napoić, nasycić swoje ciało. Leżały sprasowane lewarkiem na prostopadłościenne kostki. Jak mydło pachniały kilogramowe zabójczynie. Kusiły.  
Zaciągnęła się papierosem i spojrzała w niebo, czyste bez jednej chmury. Zawsze zadziwiało ją swoim pięknem. Poziomą ósemką... nieskończonością.  
Mogła żyć normalnie, kochając go na odległość, odrzucając powoli strach, aż do momentu wymazania tej zgnilizny.
Nagle poczuła się samotna i zatęskniła za górami, za zapachem zupy i paliwa.
Nazajutrz szła przez długi korytarz Wojewódzkiej Prokuratury. Po – nazajutrz wsiadała na pokład samolotu. Leciała w niewiadomym kierunku. Dziwne?... bo nie lubiła dnia.  

Tylko deszcz pozostał za nią.

kaszmir

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 484 słów i 2735 znaków.

3 komentarze

 
  • Duygu

    Witaj

    Bardzo głębokie, dokładne przemyślenia, refleksje, emocje... Ta samotność i chęć naprawienia samego siebie często są trudne. Brak życzliwych ludzi wokół i to pytanie "Czy przyjdą?...". "Czy przyjdą?... wypełnić ciszę"  <3  

    Miłego weekendu  :przytul:

    18 paź 2019

  • kaszmir

    @Duygu przepraszam, że tak późno. Dziękuję pięknie za trafione słowa i bycie ze mną w tych myślach.  :przytul:  <3

    26 paź 2019

  • Duygu

    @kaszmir Nie przepraszaj, słońce, nie ma za co  :przytul:

    26 paź 2019

  • agnes1709

    <3<3<3

    18 paź 2019

  • kaszmir

    @agnes1709 dzięki  :przytul:

    18 paź 2019

  • AnonimS

    Zakamarki psychiki..pozdrawiam

    18 paź 2019

  • kaszmir

    @AnonimS Dzięki za wyłapanie zakamarków :przytul:

    18 paź 2019