On nadal grał.

Kilka lat opiekowałem się starszymi ludźmi, pracuję z nimi już jakieś siedem czy osiem lat. Praca z nimi zawszę wydawała mi się bardzo ciekawym zajęciem, mimo tego że czynności, które wykonywałem ograniczały się w większości do mycia czy pomagania przy przebraniu czy zejściu ze schodów albo podobnych czynnościach, mogłem osłuchać się wspaniałych opowieści. Czasem ludzi brało na poważniejsze rozmowy na temat ich miłości i złamanych serc ale najczęściej opowieści o życiu w trakcie wojny czy komuny. Mimo takiej dawki opowieści moja praca zaczęła mnie nudzić. Chciałem czegoś bardziej żywego a może bardziej wymagającego. Wtedy życzyłem sobie emocji, a może bardziej adrenaliny. Zrobiłem kilka kursów i w przeciągu paru lat z opiekuna dla osób starszych trafiłem do szpitala psychiatrycznego. Praca wydawała się lepsza, codziennie inne zmagania z tymi samymi ludźmi. Miło wspominam swoją pracę mimo tego że czasem bywało ciężko i nie raz zostałem podrapany, ugryziony czy uderzony. Cieszyło mnie to że tak wielkie starania oraz determinacja nas, pracowników tej placówki przynosi ludziom ulgę i pozwala im wrócić do społeczeństwa. Ludzie, którzy odchodzili byli największym szczęściem i dumą naszego szpitala. Sam śledziłem ich poczynania by zobaczyć czy naprawdę udało im się wrócić oraz jak sobie radzą. Nadal jestem dumny z tego że wrócili. Odeszli, odeszli tak jak ja. Porównałbym siebie do Alcatraz, więzienie, z którego nie dało się uciec. Jednak komuś się udało dlatego zostało zamknięte. Ja poddałem się z podobnego powodu. Przytoczę teraz kilka faktów. Mieliśmy pacjenta nie powiem jak się nazywał, ale dobrze zapamiętałem jego imię. To przez tego człowieka straciłem wiarę w moją pracę. Trafił on do naszego szpitala po pewnym incydencie. Wydawało mu się że życie jest sztuką czy teatrem, więc stał się aktorem odgrywającym rolę. Zamordował on brutalnie dwójkę młodych ludzi, byli oni małżeństwem wydłubał im oczy. Gdy policja pojawiła się na miejscu on kłaniał się im jak po skończonym spektaklu. Jeden z nich jest moim znajomym i po tym jak zobaczył tego człowieka od razu stwierdził że trafi on do nas. Cóż nie dziwi mnie to. Ten człowiek ma bardzo silne urojenie. Jego mózg pracuje inaczej, rejestruję rzeczywistość jak film albo sztukę teatralną. Początkowo tylko się przyglądał a później zaczął grę co przyniosło fatalne w skutkach konsekwencję. Ten człowiek miał o tyle dobrze że jego żona była w nim bardzo zakochana ale nawet ona twierdziła że był taki. Troszkę nawet zaskoczyło mnie coś w jej zachowaniu. Nie chciała tego powiedzieć wprost, ale chyba nie chciała byśmy go "zmienili”. Był niebezpieczny dla społeczeństwa więc chcieliśmy zrobić wszystko by mu pomóc, by mógł żyć a nie grać. Był on początkowo "gwiazdą”, a przynajmniej tak mu się wydawało. Otwierano mu drzwi ze względu na sławę i inne podobne czynności właśnie tak sobie tłumaczył. Psychiatra, który zajmował się właśnie naszym aktorem, konsultował się z ogromną ilością innych lekarzy by na pewno nie popełnić błędu przy tak drastycznym przypadku. Stan naszego aktora bardzo szybko zaczął się poprawiać. Strasznie było to dla mnie zaskakujące że osoba o tak silnych zaburzeniach jest w stanie przy naszej pomocy wyjść z tego tak szybko. Niektórym zajmowało to kilka lat, jemu udało się to w sześć miesięcy. Wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni ze względu na tak ogromny sukces. "Już nie aktor” wracał do domu. Kiedyś przechodząc nieopodal gabinetu lekarza prowadzącego naszego "Aktorka” chciałem wejść i wymienić się przyjemnościami, niestety udało mi się podsłuchać kłótnię dwóch lekarzy. Ten człowiek, którego nie znałem zarzucał doktorowi aktora że jak to aktor on gra zdrowego i nie możemy go wypuścić. Mimo to wrócił on do domu. Monitorowaliśmy go około trzy miesiące i wszystko z nim było w porządku. Wrócił do żony i pracy. Przestał podglądać sąsiadów i zaczął spotykać się z ludźmi. Okazało się że nadal grał… Grał pacjenta, grał przeciętnego człowieka. Mimo to chciał zagrać w kolejnym arcydziele. Policja znalazła cały scenariusz w jego domu. Akt widza, pacjenta, kowalskiego i zwieńczenie akcji. Zaprosił on kolegów z pracy do swojego mieszkania. Odurzył ich, dorzucił coś do napoju, którym ich częstował. Byli świadomi ale mieli ogromny problem z poruszaniem się, ich mięśnie nie chciały z nimi współpracować. Posadził on ich na krzesłach i zrzucił kurtynę. Na ich oczach zgwałcił swoją żonę, po czym… To nie istotne, powiem że ciała nie mogła zidentyfikować rodzina. Zamordował on również pozostałych uczestników spektaklu. Stwierdził że nie podobała się im sztuka więc nie zasługują by oglądać następne. Znaleźliśmy około pięciu może sześciu sztuk, które miał zamiar odegrać. Ten przypadek nie zmusił mnie do odejścia. Nie mogliśmy mu pomóc. Trudno to mnie nie martwi, on jest zamknięty, ale jest coś czego się boję. Boję się bardzo. Przez te kilka lat pracy w placówce wypuściliśmy około dwudziestu osób, co jeśli oni nie są zdrowi? Przecież nie mogłem im pomóc… Oni pamiętają, wiedzą gdzie jestem. Nie pozwolę im skrzywdzić moich bliskich. Nie, dlatego odchodzę. A moi bliscy ze mną. Strzeż się człowieku, nas ochroni śmierć. A ciebie? Kto cię przed nimi ochroni?

indiwibarcih

opublikował opowiadanie w kategorii dramat, użył 999 słów i 5581 znaków.

3 komentarze

 
  • Linda

    Super a zarazem trochę mrozi krew w żyłach ;D

    25 cze 2015

  • kamila25910

    Opłacało się czekać na kolejne opowiadanie!  :) Jest świetne!!!!! :)

    18 cze 2015

  • Marcinek

    Podobała mi się ta opowieść. Czekam na kolejną :)  :hi:

    14 cze 2015