„Pomyślałem, że po tym wszystkim, będziesz miała ochotę wziąć w tym udział. To nigdy nie zrekompensuje doznanych krzywd, ale może chociaż częściowo da ci poczucie sprawiedliwości”.
Cathrine raz po raz przywoływała słowa Karla, by wytrzymać na twardym krześle w pierwszym rzędzie. Kilka metrów przed podestem ustawionym na środku rynku. I kilkanaście przed odgrodzoną częścią placu, zamkniętą z jednej strony murem z ciemnoczerwonej cegły. I chociaż trzęsła się z zimna, to nie mróz był powodem, dla którego chciała uciec stamtąd jak najprędzej. Lub wręcz przeciwnie – wskoczyć na podwyższenie i przerwać nieuniknione. Tymczasem, w towarzystwie kilku oficerów Wernera, mogła jedynie biernie przyglądać się rozwojowi przewidzianych wydarzeń. I co najwyżej wysoko postawić kołnierz oficerskiego płaszcza.
W pewnym momencie, przy poruszeniu gapiów, na podest wszedł miejscowy sędzia, dla dodania sobie otuchy, w akompaniamencie burmistrza.
-Oskarżony Sebastian Bernard Blackmountain…
„Do zobaczenia później, Cathy.” -głos w głowie przebił się przez krzyki oficjeli.
Kołnierz w istocie się przydał. Keller opuściła głowę, by pozwolić włosom choć trochę zakryć policzki. Müller siedział zdecydowanie za blisko.
-…sabotaż oraz współkierowanie grupą dywersyjno – operacyjną przeciwko Trzeciej Rzeszy…
„Zaufaj mi. Będzie dobrze.”
„Nie, Sebastian. Wcale nie jest dobrze.” – Cathrine ruchem głowy przysunęła róg wełnianego kołnierza do policzka, by wpił samoistnie uwolnioną, pojedynczą łzę.
Z całych sił nabrała mroźnego powietrza do płuc.
„Ogarnij się. Było. Minęło, na szczęście. Koniec!” - podniosła wyżej głowę, jakby chciała się lepiej przyglądnąć.
Mróz zaszczypał w policzki, bezwiednie przymknęła powieki. Wręcz fizycznie poczuła na sobie wzrok podejrzliwy Müllera.
„Tego żałujesz?” – zmusiła się do przywołania obrazów pierwszej nocy w zamku Deauvielle. Porwanie, pobicie, upokorzenie. Wszystko z Sebastianem w głównej roli.
-Doktor Keller, w porządku? – z troską spytał jeden z siedzących obok oficerów. Zdała sobie sprawę, jaki widok musi malować się na jej twarzy. Otworzyła szybko oczy.
-Tak, tak… dziękuję. Zamyśliłam się po prostu.
Na przywołanie kolejnych wspomnień nie było już czasu. Wszystkie oczy zwróciły się na wyjście z magistratu. Tłum ponownie się poruszył.
Dwóch rosłych żołnierzy wprowadziło, a właściwie przywlekło na plac skutego Blackmountaina. Oczy miał przesłonięte szeroką opaską, włosy potargane, a kołnierz rozpiętej niechlujnie wojskowej koszuli podniesiony wysoko.
Dreszcz wstrząsnął Cathrine tak mocno, że miała ochotę krzyknąć. Zagryzła zęby. Wbijając paznokcie w skórę, chwyciła się za dłonie, by powstrzymać je od zasłonięcia ust. Lub jeszcze lepiej - oczu. Siedzący obok porucznik spojrzał na ściśnięte palce. Zdjął skórzane rękawiczki i bez słowa podał je Keller.
-Danke. – szepnęła i znów zadrżała. – Okropnie zimno…
„…dzięki Bogu.” – ulżyło jej, że temperaturą może wytłumaczyć swoje zachowanie.
Absurdalnie przemknęło jej przez myśl, że Sebastianowi z pewnością też było zimno w samej koszuli.
-Na miejsca! – na placu jeden z oficerów ustawiał pluton egzekucyjny w rzędzie.
Pod ceglaną ścianą stojący obok opartego o ścianę Blackmountaina ksiądz dokończył krótką modlitwę. Przeżegnał się i pośpiesznie oddalił.
Keller zamarła. Utkwiła wzrok w nieruchomej twarzy skazańca.
-Gotuj broń!
„Nie dam rady!” – krzyknęła w myślach. Wstrzymała oddech. Serce biło jak szalone.
Prawie do krwi przygryzła wargę.
-Cel!
„Nie zrobisz tego! Nie zamkniesz oczu!” – usztywniła mięśnie. W ostatniej chwili opuściła nieco głowę, przenosząc wzrok na stojąca obok białą górę śniegu zgarniętego z placu.
-Pal!
Dreszcz, zakryty zbyt obszernym, męskim płaszczem, przeszedł jak wystrzał. Śnieg pokrył się czerwienią. Cathrine powoli, z lękiem, przeniosła wzrok na Sebastiana. Nad poszarpanym od kul ciałem nachylał się już wojskowy lekarz. Skinieniem głowy potwierdził zgon.
„Nie patrz na to!” – zgodnie podpowiadały rozum i serce.
Ale Keller jak kamień zastygła w bezruchu. Nie słyszała okrzyków tłumu, ani wstających z krzeseł oficerów. Zamarła wpatrzona w jeden punkt.
-Pan burmistrz zaprasza Panów… Państwa… -poprawił się. – na obiad do restauracji „Rose Noire”. – asystent włodarza miasta starał się jak mógł, by przypodobać się wojskowym.
-O! No proszę, jak miło! To co? Idziemy!
-Idziemy, idziemy!
-Oczywiście! Przemarzłem na kość!
-Dokładnie! Herbata z brandy na początek!
-Pani doktor! – czyjeś nawoływanie otrząsnęło Keller. – Idziemy!
-Tak, tak… Oczywiście! – zawołała wesoło do kompanów. – Z przyjemnością!
Chciała oddać rękawiczki, ale oficer jedynie z sympatycznym uśmiechem pokręcił głową.
Cathrine miała wrażenie, że z pewnej odległości Müller przez cały czas się jej przyglądał. Mimo to, rozdygotana, idąc wzdłuż rzędu krzeseł, dla pewności odwróciła się i sprawdziła jeszcze raz. Musiała mieć pewność.
Widok był jednoznaczny i potwierdzał to, co samotnie w tłumie zdawała się dostrzec jedynie Keller - gdy skazany upadał na ziemię, rękaw jego koszuli podwinął się, odsłaniając idealnie gładką, nigdy nienaruszoną skórę lewego przedramienia.
Miała pewność - zastrzelony przed chwilą człowiek to zdecydowanie nie był Sebastian Bernard Blackmountain.
2 komentarze
Terazara
Wiedziałam! On nie mógł tak skonczyc😁
Somebody
No no no, co się tutaj zadziało... Super jak zawsze