Vive la F... - cz. 51. Trespassing.

Vive la F... - cz. 51. Trespassing."Boże, jaka ze mnie idiotka.” – kolejny raz przemierzyła odległość kilku metrów między oknem a drzwiami sypialni. Środek nocy to idealny czas na spacery dla kogoś, kto nie może spać. Ale nie w czasie godziny policyjnej. Nie mogąc ryzykować wyjścia z domu, Keller miotała się jak dziki zwierz w klatce.  
Kilka godzin wcześniej jednym podpisem oddała w ręce prawie nieznajomego człowieka całą swoją nadzieję na przyszłość. Nie nieznajomego. Gorzej. Znanego jej całkiem nieźle. Przed oczami stanął jej własny gabinet lekarski w kwaterze w Deauvielle, gdzie prawie z płaczem bezskutecznie błagała go o pomoc. Olivier już raz ją zawiódł. Teoretycznie była w stanie zrozumieć jego motywy, ale… Bolało do dzisiaj.
I jeszcze sprawa Solange. Jeśli wierzyć Blackmountinowi, dziewczyna zginęła w akcji zdradzona przez Hunta. Czy Sebastian kłamał? Wtedy nie miał żadnego ku temu powodu… Nigdy więcej o tym nie rozmawiali, ale dodając do tego hasło "Wallis”, Cathrine czuła, że właśnie weszła w układ z niemieckim szpiegiem. Kogoś takiego potrzebowała do załatwienia swoich spraw.  
"Nie mamy czasu. Podpisz.” - aż za dobrze wiedziała, że to manipulacja. Ale nie mając wyboru, pozostało udawać naiwną idiotkę, w miarę możliwości trzymając rękę na pulsie i mając nadzieję, że dziesięć procent wystarczy. Hunt nie połakomi się na całą kwotę i nie zniknie po wypłaceniu pieniędzy. Zbyt wiele ma do stracenia, nie zrezygnuje z pracy dla III Rzeszy i abdykowanego brytyjskiego króla. "A może też chce już odejść? Na nowy początek trzy miliony byłoby jak znalazł…”- myśli przetaczały się przez jej głowę, a jedna zaprzeczała drugiej.
"Spokój. Tylko to może mnie uratować.” – Keller uchyliła okna i zaczerpnęła rześkiego powietrza. Zaczynało świtać.  
Usiadła przy stole, zapaliła.  
"Trzymajmy się faktów.” - leniwie wypuściła dym z płuc. Ręce powoli przestawały drżeć.  
"Jedź ze mną, Cathrine.” – propozycja wydawała się tyle kusząca, co podejrzana. "Wyjedziemy razem, w Vichy spędzę tylko chwilę, potrzebuję coś dostarczyć. W Nicei zatrzymam się na miesiąc, może dwa. Znajomi mają tam dom nad morzem. Wyjeżdżają, możemy tam zostać.” –przypomniała sobie słowa Oliviera.  
"Kurwa, nie po to uwalniam się od jednego, Boże!, od dwóch facetów, żeby uzależnić się od kolejnego!” – czuła się jak idiotka. Kobieta – bluszcz, nie potrafiąca żyć własnym życiem. Oplata ramionami kolejnych kochanków, którzy wciągają ją w następne kłopoty.  
"To tylko wyjazd. Nic więcej… jeśli nie będziesz chciała.” – Olivier nie tylko jej nie dotykał. Widząc wahanie, nawet odsunął się nieco. Nie, zdecydowanie nie był nachalny. To po co ta propozycja? Chce jej pieniędzy? Kontaktów? Czuła jakby ponownie sama podstawiała się do wykorzystania. Jakby nie uczyła się na własnych błędach.  
"Cathrine, ty i tak musisz wyjechać z Paryża. Ktokolwiek wsadził cię w to szambo, nie odpuści.”
Miał rację. Nie odpuści.  
Olivier nie pytał o Sebastiana. Ale Keller domyślała się, że wie. Wiedział o wiele więcej, niż mówił. Ale być może chciał informacji. Chciał by doprowadziła go do Ruchu Oporu. I wprost do Blackmountaina. Cathrine podskórnie wyczuwała, że między tą dwójką były stare sprawy do wyjaśnienia. A ona i Solange były tylko pionkami w tej grze.  
"Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem” – przypomniała sobie starą, ale prawdziwą maksymę.
"Dlatego tak chętnie mi pomagasz, Olivier? Zatem dobrze. Wyjedziemy razem! Teraz trzeba tylko jakoś przeżyć do soboty…” – energicznie zgasiła papierosa w popielniczce.  

**********************

-Proszę cię, Blackmountan, nie pierdol, że nie możesz na nią wpłynąć! –Adler zaczynał tracić cierpliwość. Sebastian tym bardziej - od kilkunastu minut wałkowany w tym samym temacie. Szef uwziął się, jakby nie było ważniejszych spraw.
-Przekonam ją, tylko ona potrzebuje czasu. Tak jak z tłumaczeniem zaproszenia. Pamiętasz? Daj jej chwilę, to dla niej coś nowego. – wzdrygnął się na myśl o tym, czym może być wspomniane coś. Sam ledwo dopuszczał do siebie możliwość wysłania Cathrine do łóżka obcego faceta.  
-Nie mamy czasu, Blackmountain. Hochberg przyjeżdża w piątek. Nie możemy odpuścić tej akcji. Chcę żeby Keller pojawiła się na przyjęciu powitalnym w kwaterze SS. Mam już załatwione zaproszenie.
-Dobrze… - westchnął ciężko Sebastian. - Zaproponuję jej to…
-To nie jest jakaś pierdolona propozycja! – Adler nie wytrzymał i walnął pięścią w biurko. – To jest kurwa rozkaz!
-A ona nie jest żołnierzem! Tak naprawdę nigdy nie była. Nie rozumie pojęcia "rozkaz”! – Sebastian krzyknął, nie pozostając dłużny.  
-Masz rację. Nie jest żołnierzem. Jest najemnikiem. Moim. – stary uśmiechnął się złośliwie. Wycelował palcem w podwładnego. – A ty ją przyprowadziłeś!

************************************

Blackmountain dopalał kolejnego papierosa. Dopiął kurtkę. Wnęka bramy chroniła od wiatru, ale kamienna ściana przeszywała zimnem do szpiku kości.
"Wspaniała wiosna.” – mruknął wpatrując się w ciemne okno mieszkania Cathrinie. "Keller, gdzie jesteś, do cholery?”
Od kilku dni przepadła jak kamień w wodę. Nie pojawiała się u Adlera. Nie mógł jej zastać w domu. Teoretycznie mógł wejść do środka, czekając złapać ją z zaskoczenia. Przewidując opór, czuł że to byłaby najgorsza opcja. Chciał rozegrać to na spokojnie. Porozmawiać, chociaż sam nadal nie znalazł odpowiednich słów. I wiedział, że choćby czekał wieczność, nigdy ich nie znajdzie.  
Czuł się jak świnia. Mógł znów coś wymyśleć, kolejny raz zaszantażować Cathrine, postawić ją przed faktem dokonanym. Nie chciał tego. Nie tym razem. A jednak czuł się podle.  
"To była jej decyzja, żeby w to wejść. Ostrzegałem ją tysiące razy!” – usprawiedliwiał się w myślach. Nie pomagało.
Przez głowę przebiegło mu, by powiedzieć o rozmowie z Adlerem. "Będę miał przerąbane. Może…” – zaświtała nadzieja, że Keller zrobi to dla niego. Po raz kolejny ryzykując, działając wbrew sobie, zrobi coś by mu pomóc. Tak jak on robił to dla niej. Ale czy teraz jest tak samo? Czuł, że od jakiegoś czasu coś się zmienia. Nigdy nie był pewny jej uczuć, ale teraz wymyka mu się z rąk. Kilkudniowe zniknięcie było na to najlepszym dowodem. Wszystkie wspólne przejścia zamiast wzmocnić, osłabiły. Jakby miała już dość. Rozumiał. Też powoli tracił siły.
Nagle zza rogu ujrzał znajomą twarz, częściowo ukrytą przed wiatrem za postawionym kołnierzem wiosennego palta.  
-Cathy… - zawołał najłagodniej, jak tylko potrafił.

******************************

-A dla pana?
-Dla pana? Deser?
Zniecierpliwiony kelner stał się impertynencki.  
-Nie, dziękuję. – Sebastian bardziej domyślił się, niż usłyszał pytanie. Raz po raz rozglądał się po restauracji. W końcu dostrzegł to, na co podświadomie czekał.  
Nie żałował poprzedniego wieczoru. W końcu postąpił w zgodzie w własnym sumieniem. I sercem. A może po prostu nie potrafił jej tego powiedzieć. Zbyt słaby, kiedy przytulała się miękko, czule całowała, słodko pytała: "Boże, Sebastian, gdzieś ty się podziewał? Tak bardzo się martwiłam… ”  
Tęskniła za nim. Usłyszał to, ale przede wszystkim czuł, gdy wczoraj wieczorem, od razu po wejściu do mieszkania wylądowali w łóżku. Kiedy? Jak miał z nią rozmawiać? Przekonywać do czegoś, przeciwko czemu sam się buntował.  
"Keller, wychodzimy.” – decyzja o opuszczeniu mieszkania była jedyną rozsądną, podjętą w ostatnich kilkunastu godzinach. Był piątkowy wieczór. Nie pojawiła się u Adlera, nie odebrała dokumentów i instrukcji. Stary wiedział, że zignorowała rozkaz - nie pójdzie na przyjęcie. Nie wiedział, że Blackmountain nawet jej go nie przekazał. Ale to akurat dla Adlera nie miało znaczenia. Podwójna niesubordynacja nie była czymś, co mogło ujść płazem. Sebastian oczyma wyobraźni już widział siebie u boku Keller. Przed Adlerem. Z lufą przy skroni.  
"Wychodzimy. Nie możemy dłużej tu zostać.” – pod pretekstem wyjścia na kolację, pośpieszył Cathrine i po chwili siedzieli we włoskiej restauracji. Jednej tych, która nie załapała się na ochronę. Teraz znów podjął szybką decyzję.
-Nie bierzesz deseru. – zganił kobietę. – Wychodzimy.  
Wstał i nie czekając, odsunął jej krzesło. Rzucił kelnerowi pieniądze na stół.
-Już? Ledwo przyszliśmy…
-Ludzie Adlera. – warknął. – Szybciej. Wyjdziemy zapleczem.  
Bez słowa podążyła pomiędzy rozpaloną kuchenką a klnącymi po sycylijsku kucharzami. Nagle z powrotem znaleźli się na pustej, ciemnej uliczce.  
-Kurwa. – Blackmountain stanął jak wryty. Nawet nie był bardzo zaskoczony. Sam by tak zrobił.  
Boczne drzwi ciemnej furgonetki otworzyły się i wyszło z niej kilku olbrzymich, ubranych na czarno mężczyzn.
-Nie bój się. Im chodzi o mnie. Nie rób nic głupiego. – Blackmountain szepnął do ucha struchlałej ze strachu Cathrine. Uniósł lekko ręce, by nie komplikować sprawy.  
-Czego oni chcą?! Co ty zrobiłeś?! – Keller wpatrywała się w podchodzącego osiłka.  
- Pogadam z nim i wrócę. Czekaj na mnie. – Sebastian zdążył jeszcze pocałować kobietę w skroń, zanim potężny cios powalił go na ziemię. Pomimo braku oporu, napastnik nie odmówił sobie dodania kilku kopnięć w żebra.  
Cathrine zakryła dłońmi usta i nie drgnęła póki czarny van nie zniknął za rogiem.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1647 słów i 9837 znaków, zaktualizowała 27 gru 2018. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

Dodaj komentarz