Prolog
1. SEN
- Pamiętam to jak dziś śnił mi się okropny sen, jeden z tych koszmarów nawiedzających mnie w każdą pełnię. Biegłam po lesie, napotykając w nim ogromnego szarego wilka, miał co najmniej trzy metry wysokości w kłębie – chichoczę nerwowo. – bałam się. Stałam na polanie w lesie, ten teren należy do moich dziadków, w każde wakacje chodzę tam, aby w spokoju poczytać, tylko ja i śpiew ptaków. Nigdy nie widziałam tam psa, a co dopiero ogromnego wilka. – przełykam ślinę. – Nie wiem czy będę w stanie pójść tam wieczorem, o tej porze w lesie jest naprawdę przyjemnie, nawet komary tam nie gryzą.
- Powiedz mi co dokładnie czujesz kiedy śnisz. – pyta mnie terapeutka.
Patrzę chwilę na nią.
Ma nienaganną fryzurę, farbowane blond włosy spięte z tyłu głowy w koka, nie widać jeszcze odrostów ciemniejszych, więc skąd wiem, że są pofarbowane? Czuję zapach amoniaku, roztaczający się wokół niej.
- Dziwne uczucie bezpieczeństwa, że nic mi nie grozi, mogę zaufać tym czerwonym ślepią, bo ich właściciel mnie nie skrzywdzi.
Notuje moją odpowiedź w swoim notesie, dokładnie słyszę jak długopis sunie po papierze. Co jakiś czas poprawia rękawy białej koszuli wpuszczonej w ołówkową spódnicę.
- Bezpieczeństwo? – dopytuje. – Twoja mama powiedziała mi, że budzisz się z krzykiem w środku nocy.
- To jest uczucie bezpieczeństwa przy tej postaci, jest jeszcze jedna – uśmiecham się kpiąco – pojawia się drugi, mniejszy i wyglądający jak przerośnięty wilk, może ma z dwa metry, – przełykam ślinę – czy moja matka powiedziała pani, że zawsze budzę się o trzeciej trzy?
- Nie, ale co to ma do rzeczy? – pyta.
Uśmiecham się do niej i poprawiam swoje włosy, opadające na moją twarz.
- To, że o tej godzinie zmarł mój brat – odpowiadam i podnoszę się z fotela. – Myślę, że na dzisiaj skończymy tę rozmowę. – kontynuuję, idąc w stronę drzwi wyjściowych, mijam ścianę z wiszącym na niej dyplomem Pameli Collins. – Do widzenia.
Zostawiam ją bez możliwości odpowiedzi.
Moje spojrzenie napotyka wzrok zniecierpliwionej matki. Zauważam, że miętosiła w ręce rękawy swojego swetra.
- Idziemy – mówię.
- Poczekaj, muszę porozmawiać z twoją terapeutką. – mówi.
- Jeśli musisz, mamo. Poczekam przy aucie.
Wychodzę z poczekalni na deszcz, na co niezadowolona zakładam kaptur bluzy w moro.
Mam wrażenie jakby pogoda buntowała się zgodnie z moim humorem. Za każdym razem kiedy jestem zła, smutna lub przygnębiona to niebo razem z mną. Natomiast kiedy jestem szczęśliwa świeci słońce. Nie wiem czemu tak jest, może to pogoda ta na mnie wpływa?
Staję przy wysłużonej Temprze i czkam na matkę.
Anna jest dość niską brunetką o zielonym spojrzeniu zmęczonych oczu. Od mojego urodzenia jesteśmy same. Tata umarł dwa miesiące przed moimi narodzinami. To był cios dla mojej mamy, jednak po moim urodzeniu musiała wziąć się w garść i nie wychować co też zrobiła i mam nadzieję, że nie myśli iż skopała sprawę w tej kategorii, bo jest wspaniałą matką. Dawno zapomniałyśmy okazywać sobie uczuć, a stało się to za sprawą nowego faceta. Cedric. Samo jego imię powoduje, że mam ochotę wbić mu widelec w oko przy kolacji. Jest tak irytującym człowiekiem, że mam ochotę go rozszarpać i muszę naprawdę mieć ogromną samokontrolę, aby zachować spokój.
W drzwiach przychodni pojawia się moja matka. Jej zgarbione ramiona wskazują na przygnębienie i zdenerwowanie. Pamela musiała jej nawciskać jakichś kitów, że potrzebuję kolejnych sesji , bo jestem interesującym przypadkiem.
W ciszy wsiadamy do auta i wracamy do domu.
- Nie pójdziesz na następne spotkanie z tą kobietą – odzywa się, gdy zatrzymujemy się na czerwonym świetle. – Nie ma to sensu. Pojedziesz do dziadków i zamieszkasz z nimi na jakiś czas… Chcę dla ciebie jak najlepiej, ale nie daję sobie rady, muszę odpocząć i skupić się na sobie, od roku masz te cholerne sny – mówi zła.
- Chcesz się skupić na sobie czy może jednak na Cedricu – syczę. – Co nie chce mieć kobiety z siedemnastoletnią córką, która ma problemy? – wzdycham z irytacji. – Spakuję się jeszcze dzisiaj i jutro pojadę. Rok szkolny się skończył.
- Bonnie, to nie tak jak myślisz.
- Daj spokój.
Kiedy dojeżdżamy na podjazd, czuję niemiły ucisk w sercu. Patrzę w stronę lasu, mam ochotę tam pójść. Za każdym razem powstrzymuję swoją chęć zagłębienia się w las. To nie jest normalne, jakby jakaś siła mnie tam ciągła.
****
Witam Was serdecznie i zapraszam do czytania
Na blogu wpisy będą pojawiać się częściej
Dodaj komentarz