Wilk cz.2

Wilk cz.22. POLANA

Wczoraj wieczorem przyjechałam do rodzinnego domu mojego ojca. Dziadkowie byli zaskoczeni moim nagłym pojawieniem się, ponieważ miałam przyjechać dopiero za dwa tygodnie, lecz to zupełnie im nie przeszkodziło w planach.  
     Przebywam w swoim wakacyjnym pokoju od wczoraj. Patrzę na duże okno, widzę z niego podwórko i zwierzęta tam chodzące, są to przeważnie kury, jednak są też gołębie i kaczki. Obok okna stoi duża szafa a zaraz obok schody prowadzące na dół, pokój został przerobiony ze starego strychu trzy lata temu.  
     Wracam myślami do wczorajszego dnia. Mama nawet się ze mną nie pożegnała, ponieważ odsypiała noc spędzoną ze swoim chłopakiem. Kiedy robiłam śniadanie, w między czasie popijając kawę do kuchni wszedł nie kto inny niż Cedric, w samych bokserkach. Obrzydził mnie jego widok. Blady do tego płaski jak deska. Uśmiechał się jak debil i zaczął buszować w szafkach. Nie odezwałam się słowem dopóki nie ruszył kubka. Starego wyszczerbionego na rantach kubka z połową ucha. Należał do mojego taty. Tak do głupie czuć sentyment do kubka, w którym pił mój ojciec przed śmiercią, ale to nie wiele co mi po nim pozostało, prócz zdjęć nie mam już prawie nic. Wyrwałam mu go z ręki i powiedziałam, aby się nie panoszył, bo jest tu tylko gościem. Schowałam przedmiot do jednego z pudeł w korytarzu i tym oto sposobem pojechał ze mną do dziadków. Wiem, że to głupie, ale to jednak jest coś co mi o nim przypomina.  
     Zwlekam się z łóżka i rozprostowuję zastałe kości. Wyciągam z torby podróżnej czarne bawełniane spodenki i pomarańczową koszulkę. Po szybkim przebraniu się zakładam wygodne buty i zbiegam na śniadanie. Na całym parterze czuć zapach naleśników mojej babci, do ust na samą myśl o nich napływa ślina. Najlepsze są z jagodami, albo marmoladą… Mama nigdy ich mi nie robi. Twierdzi, że jest to strata cennego czasu na takie bzdety jak naleśniki. Jednak doceniam to, że robiła je w moje urodziny to jednak jest coś na co warto bardzo długo czekać.  
     - Dzień dobry, babciu – mówię, widząc jak starsza kobieta nakłada naleśniki na talerz. – Gdzie jest dziadek?
     - Pojechał do sklepu – wzdycha siwowłosa. – Jedz naleśniki. Twoje ulubione.  
     Po szybkim uwinięciu się z jedzeniem, biorę książkę i koc. Mam zamiar wybrać się na polanę z moich koszmarów. Za dnia nie jest wcale tak straszna jak w nocy, chociaż nie zawsze taka jest. Na schodach przed domem wyleguje się pies moich dziadków, Basta. Jest to stary owczarek niemiecki. Podniósł swój łeb z łap, popatrzył na mnie swoimi brązowymi oczami i wstał. Pogłaskałam go po łbie.
     Pies wiedział, że wybieram się do lasu, a on razem ze mną. Ruszyłam dróżką przez podwórko w stronę furtki. Sprawnie przechodzimy po miedzy między łąką a polem sąsiada, Basta metr przede mną, jakby mnie tam prowadził. Przechodzimy po kładce nad rowem i już jesteśmy w lesie, który z każdym kolejnym krokiem jest coraz bardziej gęsty. Kiedy już się myśli, że jest się przy ścianie z gałęzi nie do przebycia, zupełnie jakby las cię od tamtego miejsca odciągał, kazał ci odejść i nie wracać. Twoim oczom pokazuje się ścieżka zaraz przy tej gęstwinie, pies już po niej stąpa bezszelestnie. Jakieś dwadzieścia metrów dalej jest wyrąbane przejście.
     Znajdujemy się na otwartej przestrzeni. Łąka ma około dwudziestu metrów średnicy. Czemu średnicy? Ponieważ jest wielkim okręgiem w lesie. Nikt nie wie czemu.
     Rozkładam się w cieniu drzew, a Basta przechadza się po niej i wącha. Pewnie czuje zapachy zwierząt, które pojawiły się tutaj nocą.  
Układam się w wygodnej dla mnie pozycji i zaczynam czytać książkę „Dotyk. Gwen Frost”. Jest to książka, która jest związana z mitologią, coś jak Percy Jackson, ale o wiele lepsza, moim zdaniem.
Kiedy główna bohaterka wpada na jednego ze Spartan,  rozlega się przeraźliwe wycie jakiegoś stworzenia. Podrywam głowę do góry, Basta nasłuchuje tych odgłosów.  
Pies zaalarmowany wyciem zaczyna warczeć w stronę północnego krańca leśnej polany. Zbieram swoje rzeczy bardzo szybko i wraz z psem biegnę w stronę domu. Kiedy jestem już blisko kładki, ponownie rozlega się wycie tym razem bliżej, pies zostaje gdzieś z tyłu, natomiast ja jeszcze przyspieszam, słyszę głośne jazgotanie Basty na intruza.  
- Basta! – wołam, gdy już jestem na łące po drugiej strony.  
Obserwuję otoczenie, pies się nie pojawia. Patrzę w ciemny las, czuję jakby ktoś lub coś mnie w nim obserwowało. Przypatruję się intensywnie w miejsce, gdzie coś się poruszyło, szukając jakichś znaków co to mogło być, gdy jestem już blisko zobaczenia co to może być, pies z łoskotem przebiega przez kładkę, na co przerażona piszczę.  
- Chodź piesku wracamy do domu – mówię do niego. – Za szybko tutaj nie wrócimy.
Dziadek kiedyś powiedział mi, że na tej polanie często pojawia się coś strasznego. Kiedyś przesiedziałam tam cały dzień, lecz nie zobaczyłam tam nic co mogłoby wskazywać na to o czym mówił dziadek. Następnego dnia znalazłam tam zmasakrowane ciała saren, powiedziałam o tym dziadkowi, a on mi powiedział, że jeśli usłyszę jakikolwiek niepokojący dźwięk, mam natychmiast biec na drugą stronę rowu. Faktycznie to pomogło.  
***
Wycie wilków nie daje mi spokoju od drugiej w nocy. Przewracam się z boku na bok.  
Wzdycham zirytowana tym wszystkim.
     Ciągle nie mogę przestać myśleć o tym co było w lesie. Musiało wyczuć mój zapach. Gdy spytałam dziadka o to, odpowiedział mi, że dobrze zrobiłam uciekając za rów, ponieważ to jest granica i to co kryje się w lesie nie może jej przekroczyć bez zgody człowieka, mieszkającego po drugiej stronie. Próbowałam się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat, jednak dziadek John jak zwykle jest milczący i mało mówi. Nawet nie zaczyna sam rozmowy.  
     Patrzę zirytowana na księżyc, jutro będzie pełnia. Kolejna bezsenna noc.  
     Wstaję z łóżka, zwracając przy tym uwagę Basty na nagły ruch. Głaszczę go przelotnie po łbie i schodzę po schodach do lodówki po mleko. Zwracam uwagę na fotografię przedstawiającą mojego ojca w moim wieku. Czarne włosy, zielone oczy, wysokie kości policzkowe i pełne usta. Jestem dokładnie jak on, bez ostro zarysowanego podbródka. Moja twarz jest smuklejsza od tej ze zdjęcia. W półmroku wygląda trochę przerażająco. Przeczesuję czarne włosy z refleksem fioletu. Gdyby zdjęcie było kolorowe a nie czarno-białe u James’a też byłby widoczny ten refleks.  
     Wracam do pokoju i otwieram okno.  
     Wilki się uciszyły co daje mi możliwość szybkiego zaśnięcia.  
***
     Stoję przed wejściem w las wraz z Bastą. Pies cicho powarkuje, więc nie przekraczam granicy.  
     - To co, piesku? – mówię do psa. – Idziemy zbadać teren?
     Pies przekrzywia głowę.  
     Staję na kładce i chcę zrobić kolejny krok w stronę lasu, lecz coś nagle się porusza w gęstwinie. Zamiast zrobić krok do przodu szybko się cofam, a z lasu wyskakuje coś czarnego, warczy na mnie groźnie. Przerażona cofam się i potykam o kamień i lecę do tyłu na pupę.  
     Zwierzę przestaje warczeć i siada naprzeciw mnie, przekrzywiając swoją głowę w moją stronę i patrzy żółtymi oczyma. Oddycham spazmatycznie, łapiąc z trudnością oddech. Zamykam ocz, mając nadzieję, że to tylko wymysł mojej wyobraźni.
     Tylko nie to!  
     Gdy znów otwieram oczy nadal tam jest.
     Przełykam ślinę.  
     To ogromny brązowo-czarny wilk o złotych oczach. Jak to możliwe?! Wzrostem jest podobny do tych stworzeń ze snu, koszmaru.  
     Podnoszę się powoli do pozycji stojącej. Przypominam sobie, że nie może przejść przez rów.
     - To jakiś cholernie nie śmieszny żart – szepczę. – To nie dzieje się naprawdę! To nie możliwe do cholery! – krzyczę.  
     Patrzę znów na zwierzę, nastawione uszy świadczą o tym, że mnie słucha.
     - Do tego on wygląda jakby mnie rozumiał! – oddycham szybko. – To jakiś pieprzony sen, zaraz się obudzę! – chodzę w kółko. – Jestem nienormalna, to dlatego moja wyobraźnia płata mi figle…
     Wilk nagle odwraca łeb i patrzy za siebie.  
     Wstrzymuję oddech, gdy z lasu wyłania się kolejny.  
     Wciągam powietrze nosem. To jest ten sam pieprzony wilk ze snu! Szary! On jest ogromny. Zadzieram głowę wysoko, aby móc spojrzeć w stalowoszare oczy.  
     Te oczy… Jakby mnie przyciągają do siebie. Robię krok w stronę kładki potem kolejny i jeszcze jeden. Stworzenie staje naprzeciw niej i czeka, aż w końcu do niej się zbliżę, patrzę nadal w te oczy, są takie piękne. Jestem już w połowie kładki, a Szary siada i czeka na mnie.  
     Do rzeczywistości przywraca mnie szczekanie Basty. Cofam się szybko do tyłu.  
     - Basta! – zwracam uwagę psa. Patrzę ostatni raz na wilki. – Wracamy do domu.
     Odwracam się i biegiem udaję się w stronę furtki.  
     - Co się stało, kochanie? – pyta mnie babcia.
     Zasapana opowiadam jej co się wydarzyło, a wszystkiemu przysłuchuje się mój dziadek. Po skończeniu opowieści dziadek patrzy na babcię wyczekująco.
     - Nie patrz się tak na mnie, John – Mówi zła babcia. – to Twoje zadanie opowiedzieć jej czemu te wilki tu są i czemu jej się pokazują.  
     - Wiem, Jade – zwraca się do mnie. – Wsiadaj do auta. Pojedziemy w jedno miejsce. Do człowieka, który jest za to odpowiedzialny.  
     Przebywając w aucie, Oplu, dziadek zaczyna mówić:
     - Twój ojciec też widział te wilki. – Zaczyna. – Chciały go u siebie w swojej watasze, zupełnie tak jak Ciebie czy mnie. Ja jestem już za stary, więc z niej odszedłem. Matka opowiadała mi co się wydarzyło, te sny. James też takie miał. – wjeżdżamy w jedną z szos prowadzącą w las. – Na tym świecie żyją tacy ludzie jak zmiennokrwiści, Jade. Z nimi się spotkałaś dzisiaj, wczoraj i jak byłaś mała. Nie pamiętasz tego, ale tak właśnie było.  
     - Jestem jak tata? – pytam.
     - Zupełnie.  
     - Gdzie jedziemy?
     - Do Alfy tej watahy – odpowiada siwy staruszek o czarnych oczach, John.  



ZAPRASZAM NA BLOGA
mojawyobrazniadajeosobieznac.blog.pl
KOMENTARZE MILE WIDZIANE :)  
Natalka

Natalka31135

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1814 słów i 10215 znaków.

Dodaj komentarz