I tak to jest cz. IV.

Odurzyłem się dochodzącym do mego mieszkania śmiechem i tymi pięknymi, kolorowymi liśćmi, które skojarzyły mnie się ze starością, ale nie tą przygarbioną, tym dogorywanie; starość radosna, kolorowa, muskana przez łagodny wiatr czasu. Siedziałem na parapecie oglądając radosną zabawę dzieci. Przypomniałem sobie swoje dzieciństwo; wspinaczkę na drzewa, wyprawy z kolegami na pachtę, budowanie szałasów, przygodę i beztroską zabawę. Jak mało z tego zostało. Cieszyło mnie wówczas niemal wszystko. Smakowałem życia, a gdy okazywało się gorzkie i niesmaczne wcale się nie zrażałem tylko próbowałem zmieniać i mieszać smaki i iść dalej po nowe doświadczenia. Teraz stoję w miejscu i zjadam na śniadanie rutynę i zwątpienie.  
     Minęło sporo czasu od mojego ostatniego pobytu w M, miasteczku pięknych wspomnień. Wyciągam z kieszeni karteczkę i jeszcze raz sprawdzam adres - Dworcowa 10 przez 6. Muszę zatem przejść przez niemal całe miasto by dotrzeć do adresy napisanego na kartce. Cieszy mnie ten spacer. Będę mógł przemierzyć szlak moich wspomnień, ujrzeć tą kamienicę, gdzie po raz ostatni dyskutowaliśmy. Pamiętam, rozmawialiśmy o pewnej książce. Ale, jaka to była książka? Hmm... tak, to była powieść Lwa Tołstoja, Zmartwychwstanie. Opowiadałem im o niej, że dzięki niej ja zmartwychwstałe, że świat dla mnie ruszył, wstał nowy dzień po długiej, zbyt długiej nocy. Mówiłem także o rewolucji świadomości. Trzeba się przebudzić, otworzyć oczy, a potem otworzyć je jeszcze raz. Wówczas człowiek może dostrzec świat takim, jakim jest naprawdę, a wiec brudnym, zafałszowanym, pełnym zawiści. Gdy już człowiek ujrzy prawdę, gdy się obudzi ze sny doznaje oszołomienia. Siedzi i się zastanawia czy to wszystko, czy jego egzystencja ma jakiś sens. Jest przecież tylko trybikiem w tej światowej machinie, nic nieznaczącym pyłkiem. Zostaje postawiony przed ogromnym, kolosalnym wyzwaniem - zmianą postrzegania swojej roli w świecie społeczeństwie. Nie każdemu udaje przełamać swoje przerażenia. Bywa tak, że człowiek przytłoczony tym ogromem traci wiarę w dobro, traci sens i myśli, czy to odkrycie, czy ta świadomość jest dla niego dobra, czy nie lepiej żyć pogrążonym w nieświadomości, robić swoje i mieć wszystko w dupie. Jednak po chwilach przerażenia i zwątpienia przychodzi myśl - nie, nie będę częścią machiny, jestem, myślę i chcę działać, szukać pomocy, szukać świadomych. I mimo porażek, mimo trudności człowiek działa i próbuje przełamać swoją niemoc. Zadaje ciosy machinie niczym starożytny wojownik, który żądlił przeciwnika swoją włócznią.  
     Tak mniej więcej wyglądała nasza ostatnia rozmowa w kawiarni "Słonecznik". Potem oznajmiłem im, że się przeprowadzam i chcę z nią zamieszkać. Ucieszyli się z mojej decyzji bo w końcu będzie przy mnie anioł stróż, gałązka jabłoni, jak to pisał Stachura w swoich wierszach i prozie. Jednak po chwili oznajmiłem im, że przeprowadzamy się do R, czyli 500 kilometrów od nich. Wymienili się spojrzeniami po czym ona oznajmiła, że najważniejsze dla nich jest moje szczęście. Nie będziemy mogli się tak często widywać, lecz nasza przyjaźń jest wieczna i kilometry nic nie znaczą. Gdy się spotkamy to nasze rozmowy będą tylko dłuższe. Teraz idę wzdłuż tej ulicy, gdzie po raz ostatni się widzieliśmy. Kawiarni już nie ma.  
     Miasteczko nie jest duże - około 10 tysięcy mieszkańców. Dwa kościoły, wieża ciśnień, rynek z fontanną pośrodku, kino "Orzeł", które lata świetności ma już za sobą, park i stary dworzec kolejowy, który od dawna nie słyszał gwizdka lokomotywy. I to jest właśnie to miasto, w którym zostawiłem tyle szczęśliwych wspomnień i które chciałbym wziąć ze sobą i schować do plecaka by móc wyciągać je w pochmurne dni.

szejkan

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 685 słów i 3946 znaków.

Dodaj komentarz