Jesteś lekarstwem dla mojej duszy. Cz. 8

- Błagam Cię powiedz, że to nie prawda. Powiedz, że nie mówisz poważnie - Słowa Michała odbijały się echem w mojej głowie. Stałam na środku pokoju w mieszkaniu mojego ukochanego mężczyzny i poczułam się strasznie dotknięta. Oskarżenia ze strony mężczyzny wydawały mi się tak absurdalne, że aż nie możliwe. Jak mógł mnie oskarżyć o zdradę? jak mógł pomyśleć, że mam kogoś?  
- Sam już nie wiem co jest prawdą a co nie. Nie jestem pewny czy mogę Ci zaufać - rzucił w pewnej chwili. Spodziewałam się wszystkiego, naprawdę wszystkiego, w zasadzie spodziewałam się radości, miałam nadzieje, że już nie długo z nim zamieszkam a zamiast tego on oskarża mnie o coś takiego.  
- Michał co się z Tobą dzieje? Jak możesz! - mój wzrok zastygł na jego twarzy. Na policzku pojawiło się kilka łez, a ja poczułam jak ściska mnie w sercu.
- Widziałem Was. Widziałem Was wczoraj! Powiedz mi! Ile ich jest? Ja, Adam, ten koleś i kto jeszcze? z kim jeszcze sypiasz moja droga? A może to co powiedziałaś mi o mężu, może to, co o Tobie wiem to wcale nie jest prawda? może po prostu postanowiłaś grać biedną ofiarę, co? - rzekł. Nie odpowiedziałam. Nie odpowiedziałam, bo byłam tak zszokowana słowami kochanka, że nie wiedziałam co miałam mu powiedzieć. Nie wytrzymałam, podeszłam bliżej niego i dałam mu w twarz, odgłos uderzenia unosił się w całym mieszkaniu. Michał chciał coś zrobić, chciał coś powiedzieć, chciał mnie zatrzymać, ale wzięłam swoje rzeczy i niemal wybiegłam z jego mieszkania. Zatrzymałam się na zatłoczonym chodniku, wmieszałam się w tłum, biegnąc przed siebie, słowa Michała biegły za mną, jakby chciały ponownie mi dokopać. - Może grasz tylko ofiarę! A niech Cię diabli Michale! Zniszczyłeś to, co do Ciebie czułam, zwątpiłeś w nas, zwątpiłeś we mnie. Zatrzymałam się na światłach i przetarłam oczy, ludzie spojrzeli na mnie z zaciekawieniem, ale nie chciałam ich litości. Poradzę sobie, zawsze sobie radziłam. Dlaczego on oskarżył mnie o coś takiego? co przyszło mu do głowy? o kogo mu chodziło? widziałem Was! Czyżby miał na myśli Filipa? Filipa, który w rzeczywistości jest gejem? Mogłam mu przecież to powiedzieć, mogłam mu to wyjawić, ale po co? po co miałam mu to powiedzieć? po co miałam się tłumaczyć, skoro nie byłam niczemu winna? miałam gdzieś jego pieprzoną zazdrość, wcale nie usprawiedliwiało go to, wręcz przeciwnie. Widział siniaki po uderzeniach, często przychodziłam do niego zaraz po kolejnym ciosie, często miałam popuchniętą twarz i on doskonale o tym wiedział. Niech go szlak! Nie potrafiłam mu wybaczyć zwątpienia w naszą miłość. Tylko co miałam powiedzieć dzieciom? kolejny facet, który nas nie chce? przecież tak bardzo chcieli poznać tego, którego pokochałam. Po trzydziestu pięciu minutach byłam już w mieszkaniu Łucji, lada moment mieliśmy wprowadzić się do naszego domu, do domu mojego męża, ale jakoś nie spieszyło na się. Tak naprawdę bałam się bolesnych wspomnień, bałam się tego jak poradzą sobie chłopcy, bałam się tego, że Adam nie dotrzyma słowa. Dzieci na szczęście nie było, w kuchni siedzieli uśmiechnięci Filip i Łucja, a Jerzy pojechał do pracy. Tak bardzo chciałam mieć kogoś takiego jak on. Spokojny, troskliwy, zawsze służący pomocą swoje żonie.
- Dlaczego płakałaś? - spytała Łucja, zerkając na moją twarz.  
- Zerwałam z Michałem. On, - spojrzałam na Filipa nie będąc pewna, czy powinnam mówić to przy nim - On oskarżył mnie o zdradę - wypowiedziałam nagle, czując jak z moich oczu znów płynął łzy. Łucja spojrzała na mnie zaskoczona, a po chwili podeszła i mocniej mnie objęła. Moje oczy zatrzymały się na twarzy Filipa i po raz pierwszy dostrzegłam jego przystojną twarz. - Do tego Adam dowiedział się o Marcinie. Jest wściekły, zażądał spotkania ze mną - powiedziałam, przypominając sobie naszą nieprzyjemną rozmowę, gdy szłam do Michała.  
- Domyślam się, że wcale nie będzie miła - odezwała się Łucja. Poszłam do pokoju, bo chciałam pobyć trochę sama, chciałam chociaż na chwilę skupić myśli na czymś innym, niż moje rozgoryczenie i ból. Chciałam o nim zapomnieć, chciałam nabrać siły, by móc sprzeciwić się Adamowi i walczyć o przyszłość naszego syna. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, pewna, że to przyjaciółka krzyknęłam proszę, ale po chwili ujrzałam jego twarz.  
- Jak się czujesz? chciałem tylko sprawdzić, czy czegoś Ci nie potrzeba - powiedział czule. Usiadł na moim łóżku, obok mnie, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. - Filipie on nas wczoraj widział i nawet nie dał dojść mi do słowa, rozumiesz? nawet nie chciał wysłuchać - rozpłakałam się. Filip głaskał mnie po głowie, chcąc w ten sposób uspokoić moje skołatane nerwy, ale nie udało mu się. Wiedziałam, że powinnam się zmobilizować, chociaż przez chwilę, dla syna, ale nie potrafiłam.  
- Porozmawiam z nim, wytłumaczę mu - rzekł Filip. Kiwnęłam głową. Nie widziałam w tym żadnego sensu, bo i tak nie potrafiłabym mu wybaczyć tego, że we mnie zwątpił.


Chciałem za nią pobiec, chciałem ją jakoś zatrzymać, chciałem wymazać ból na jej twarzy, ale nie zrobiłem tego. Zrozumiałem, że moja zazdrość zgubiła mnie, a ja posunąłem się zdecydowanie za daleko oskarżając ją. Zrozumiałem to dopiero po uderzeniu mnie w twarz. Tak szybko zabrała swoje rzeczy, tak szybko wybiegła cała roztrzęsiona, że nawet nie miałem szans jej zatrzymać. Co się ze mną działo? dlaczego tak postąpiłem? Ona, z całą pewnością nie zasługiwała na takie traktowanie, z całą pewnością nie zasłużyła na zwątpienie i oskarżenia, ale okazałem się gorszym dupkiem niż sądziłem. Jak miałem teraz jej to wytłumaczyć? jak miałem ją za to przeprosić? ale z drugiej strony cała ta sytuacja była dla mnie niezwykle trudna, chciałem wyjechać z nimi, chciałem uciec, chciałem stworzyć dom dla jej dzieci, dla niej, a ona mnie odtrąciła. Tak bardzo chciałem przestać być tym drugim, tym, który rozbija rodziny, kochankiem. Chciałem dla kogoś być tym najważniejszym, tym który zawsze będzie na pierwszym miejscu i wtedy pomyślałem o Annie. O jej słowach, o jej pocałunkach, ale nie mogłem dać się jej przekonać. To wciąż kochałem Klarę, to ona zawładnęła moją duszą, ale też nie wiedziałem, czy mi wybaczy. Dzwoniłem do niej, ale nie odbierała. Wybiegła tak roztrzęsiona, że bałem się, żeby nic jej się nie stało, bałem się o nią, bałem się, bo chociaż tak bardzo tego nigdy nie chciałem, teraz zadałem jej ból. Zabrałem kurtkę i wyszedłem z mieszkania, bo chciałem zrobić coś, chciałem poszukać jakiegoś sposobu, chciałem ją przeprosić, gdy już miałem zamknąć drzwi, zobaczyłem ją i zamarłem.
- Co Ty tu robisz? - spytałem patrząc na twarz kobiety, a ona uśmiechnęła się do mnie.  
- Musimy poważnie porozmawiać - usłyszałem jej cichy głos i zaprosiłem ją do domu.

Siedziałem w kawiarence nie daleko naszego domu i czekałem za przyjściem żony. Byłem tak na nią wściekły, byłem tak zły za to, że robiła coś za moimi plecami, że nawet Marcie nie udało się mnie uspokoić. Dostałem wiadomość na którą tak bardzo czekałem i uśmiechnąłem się. Jedno słowo, które dawało mi nadzieje.Załatwione, jeden wyraz a znaczący tak wiele. Wszystko szło zgodnie z planem. Musiałem załatwić tylko jedną sprawę z żoną, powiadomić ją o podjętej decyzji, powiadomić ją, że chcę zabrać dzieci i szykować się do wyjazdu. Patrzyłem przez szybę jak szła skołowana, jak pociągająco ruszała biodrami, jak przebierała nogami i poczułem za nią tęsknotę, przecież wciąż w głębi serca ją kochałem i pragnąłem by kiedyś mi wybaczyła, by była moja.
- Chciałeś ze mną rozmawiać wiec jestem - powiedziała po kilku minutach, gdy usiadła na przeciwko mnie. Spojrzałem na nią i od razu dostrzegłem, że coś jest nie tak. Jej oczy nie błyszczały już, a wyraz twarzy był niemal tak rozpoznawalny, że prawie od razu zorientowałem się, że ma jakieś problemy.  
- Jak tam miłość? kwitnie? - nie mogłem powstrzymać się by jej nie dokopać. Nie mogłem powstrzymać się by nie powiedzieć jej, jak bardzo cieszę się jej rozpaczą, jak bardzo przyczyniłem się do tego wszystkiego, a cios miał dopiero nadejść.  
- Nie przyszłam tu by rozmawiać o mnie i Michale. Mieliśmy porozmawiać o naszym synku, bo chcesz, czy nie Marcin jest naszym dzieckiem - powiedziała. Pokiwałem głową, miała rację, ale nie chciałem przyznać jej racji, nigdy nie potrafiłem przyznać jej racji, wolałem dostrzegać ją jako głupią gęś, wmawiałem jej, że do niczego się nie nadaje, bo tak miałem nad nią kontrolę. Chyba tak naprawdę bałem się jej odejścia, bałem się jej straty.  
- Chcę zabrać ze sobą dzieci, nie teraz, ale chcę by do mnie przyjeżdżały, by mnie tam odwiedzały - powiedziałem cicho. Jej wzrok zatrzymał się na mnie jakby nie do końca zrozumiała co chcę jej powiedzieć, a może naprawdę była głupia? - Jeśli zabronisz mi spotkań z dziećmi, zwrócę się do sądu. Wierz mi bez problemu zabiorę Ci Marcina, a wtedy nie ma szans by gdziekolwiek pojechał. Chce tylko by czasem przyjeżdżały do mnie. By czasem mnie odwiedzały, nic więcej. Proszę Cię - nie chciałem iść z nią na noże. Nie chciałem rezygnować z dzieci, nie chciałem z nią walczyć.  
- Mają jechać same samolotem, bo ty masz taki kaprys?- jej ton głosu zmienił się. Teraz wyglądała jak lwica, która walczy o swoje małe. - A do sądu możesz iść, ale nikt normalny nie da Tobie dzieci, nawet Marcina nie dostaniesz!! Biłeś mnie, chciałeś uderzyć syna, myślisz, naprawdę myślisz, że dostaniesz dzieci? - usłyszałem. Byłem pewny, że tak, ale nie chciałem zdradzać jej swojego asa w rękawie, nie chciałem bo wciąż wierzyłem, że dogadamy się po dobroci. - Nie ma mowy! Nie odbierzesz mi dzieci! - warknęła i wybiegła z kawiarni....


Byłam w szoku, słowa Adama wciąż pojawiały się w mojej głowie, a serce mocno biło. On chcę mi je zabrać, chcę mnie pozbawić do nich praw. Boże jak bardzo nienawidziłam go w tej chwili, jak bardzo nienawidziłam własnego męża, któremu przecież w kościele przysięgałam być na dobre i na złe. Dlaczego właściwie za niego wyszłam? dlaczego go pokochałam? Chodziłam bezcelowo po mieście, nie mając pojęcia co z sobą zrobić, widziałam roześmiane twarze ludzi, widziałam zakochane pary, rodziny spacerujące i cieszące się ładną pogodą, a ja poczułam strach. Tak bardzo potrzebowałam teraz Michała, tak bardzo pragnęłam jego ciepłych słów i zapewnień,że wszystko się ułoży, cichych obietnic,że przy mnie będzie, ale nie było go tu. Dlaczego ten przeklęty dzień nie mógł się już skończyć? Najpierw rozstałam się z Michałem, potem dowiedziałam się o podłym zachowaniu Adama. Chciałam usnąć, chciałam zasnąć, chciałam umrzeć. Nie wiem o której dobiłam do przyjaciółki, nie miałam siły im się tłumaczyć, nie chciałam. Miałam nadzieje,że przejdę niezauważona do pokoju,że nie będę musiała niczego im tłumaczyć, mówić, ale wiedziałam,że będzie to trudne. Gdy tylko otworzyłam drzwi, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania Jerzego zrozumiałam jak bardzo trudne.  
- Wreszcie! Tak bardzo się o Ciebe bałam! - objęła mnie Łucja i spojrzała na mnie badawczo. - Dlaczego nie odbierałaś telefonu? Baliśmy się,że znów coś  Ci zrobił. Bałam się o Ciebie - rzekła przyjaciółka. Chciałam powiedzieć i zrobił, ale nie miałam siły, naprawdę nie miałam ochoty tłumaczyć im, słuchać ich i zastanawiać się co teraz muszę, a co powinnam zrobić. - Idziemy do kina! Ubieraj się! - zawołała Łucja, a ja dopiero teraz zrozumiałam jak długo spacerowałam, ile czasu mi to zajęło. - Dzieci już czekają za nami. Tak bardzo ucieszyli się na to wyjście, nawet Marcin ze swoją dziewczyną z nami idą - powiedziała przejęta Łucja. Marcin, przypomniałam sobie twarz syna,szczęśliwą, rozmarzoną twarz syna i wzięłam głęboki wdech. Jak dzieci zareagują na propozycję Adama? co zrobią? czy się zgodzą pojechać do ojca? czy ja powinnam ich tam puścić? a co jeśli naprawdę mi ich odbierze?  
- Jestem zmęczona, boli mnie głowa. Nie mam siły iść. Zaopiekujcie się nimi, dobrze? - powiedziałam cicho do przyjaciółki. Próbowała wypytać mnie co się stało, próbowała czegoś się dowiedzieć, ale nie powiedziałam jej nic, nie chciałam psuć im wyjścia, nie chciałam mówić im tego teraz, znów ich wszystkich straszyć.  
- Mamusia pójdzie z Wami jutro, dziś pójdziecie z ciocią, dobrze? - rzekłam do dzieci. Marcin ze zrozumieniem pokiwał głową, a ja ostrzegłam go,ze jak wrócą z kina, muszę z nim poważnie porozmawiać, a Kacper obraził się na mnie. Widziałam zawód na jego twarzy, widziałam ból i rozczarowanie.Jednak dziś, teraz naprawdę nie miałam na to ochoty. Chciałam zostać sama. Położyłam się na łóżko i zamknęłam oczy.  Dom opustoszał, a ja z dołu usłyszałam zamykające się drzwi. Wyszczy radośnie wyszli na dwór, a po chwili odjechali samochodem. Cieszyłam się samotnością, cieszyłam się, ale też płakałam. Teraz wreszcie mogłam pozwolić sobie na łzy rozpaczy, na ból, który dusił moje gardło, który zawładnął moim ciałem. Chciałam wykręcić numer Michała, chciałam usłyszeć jego głos i powiedzieć Kochanie pomóż mi, ale zabrakło mi odwagi. Spojrzałam na tabletki nasenne, które trzymałam w torebce i zapragnęłam je wziąć. Chciałam usnąć, chciałam chociaż na chwilę zapomnieć. Nagle drzwi od mojego pokoju otworzyły się, a ja podskoczyłam do góry, dopiero teraz go zauważyłam. Filip stał w ciemności w moim pokoju i uważnie przyglądał się temu co robię.
- Dlaczego nie pojechałeś z nimi? dlaczego zostałeś? - zapytałam.  
- Kino nie zając. Ty bardziej mnie potrzebujesz - rzekł i bez słowa odebrał mi tabletki. Światło oślepiło mnie, a ja zamknęłam oczy, ale to nic nie dało. Musiał już zapewne dostrzec moje łzy. - Nie zapytam czy chciałaś to zrobić, nie zapytam też dlaczego - rzekł drżącym głosem, wyrzucając do kosza tabletki, którymi miałam ochotę się zabić.  
- On chcę zabrać mi dzieci. Chcę odebrać mi to, co kocham i to, co jeszcze mi pozostało- Chłopców. Filip milczał. Bez słowa przytulił mnie do siebie i milczał, a ja cieszyłam się,że ponownie wtedy, gdy go potrzebuje on znów pojawił się na mojej drodze. On- prawdziwy przyjaciel, Filip. CDN

agusia16248

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2813 słów i 14877 znaków, zaktualizowała 28 lut 2017.

2 komentarze

 
  • volvo960t6r

    Cudowna część :)

    6 mar 2017

  • cukiereczek1

    Czekam na kolejną z niecierpliwością :* :) :)

    28 lut 2017