Mała cz. 1

Ciepły, letni powiew wiatru rozwiał moje włosy.
Piach rozgrzany promieniami słonecznymi delikatnie przylegał do mojej skóry. Leżąc na plaży czułam się jak w niebie.
-O czym myślisz? - Usłyszałam cichy głos przy uchu.
Wojtek był tym chłopakiem, z którym spędzałam każdy dzień.
-O tobie... - Wyszeptałam z wciąż zamkniętymi oczami.
Zamruczał przy moim policzku.
Wczoraj był ostatni dzień szkoły. Egzaminy. Wydawało mi się, że poszło mi dość dobrze. Nigdy nie miałam problemu z nauką a nawet ją lubiłam. Każdą wolną chwilę poświęcałam czytaniu książek, szukaniu nowych informacji, ale ojciec zabraniał mi jednego... Słuchania wiadomości. Mówił, że nie mogę zadręczać się tym co dzieje się daleko od nas.
-Wojna nie zajdzie tak daleko, nasze oddziały odeprą atak. Polska jest silna i poradzi sobie zarazem z Niemcami jak i Rosjanami. - Powtarzał.
Słuchałam jego rad. Nie wnikałam czy tak jest naprawdę, aż do tego dnia...
Do dnia kiedy z moim ukochanym poszłam na plaże. Opuściliśmy miasteczko. Byliśmy kilka kilometrów od zabudowań.
Kochałam go, mój Wojtuś zrobił by dla mnie wszystko. Moi rodzice go lubili. Co innego, że był synem serdecznego przyjaciela mojego ojca a zarazem słynnego na cały kraj chirurga. Mieszkali niedaleko od nas w dużym murowanym domu, byli bogaci, ale dla mnie nie było to ważne.
Jutro moja mama wyprawia coroczny bal. To chyba mój ulubiony rodzinny zwyczaj. Przyjadą wszystkie znane osobistości... Lekarze, naukowcy, wykładowcy z uniwersytetów... W końcu poznam doktora Henrika. Uwielbiam jego książkę o rozwoju genetyki. Jego badania uświadomiły mi, jak bardzo podobna jestem do moich rodziców. Suknia czeka już na mnie w szafie, jest cała seledynowa, wyszywana kamieniami... Ach. Będą walce sprzed lat. Będzie bal. I będzie też on...
Dzień na plaży wydawał mi się zawsze jednym z najlepszych wspomnień, wydawał się... Później wszystko się zmieniło.
Rozmawialiśmy, kąpaliśmy się... Rozkoszowaliśmy słońcem i sobą, ale sielanka nie trwała długo. Obietnice ojca pękły, gdy zobaczyłam wojskowe samochody jadące przez most.
Przerażona biegłam do miasta... Bałam się, że nie znajdę tam już niczego co kocham.
Ani domu...
Ani rodziców...
Ani siostry.
Na szczęście rodzice czekali. Spojrzeli na mnie z lękiem, najwidoczniej bali się tak samo jak ja. Moja siostra zbiegła po schodach na dół z dwoma dużymi walizkami.
-Janka! Gdzie ty byłaś!? - Krzyknęła.
Była ode mnie starsza o całe pięć lat.
-Co się dzieje? Tato przecież mówiłeś...
-Przepraszam... Myślałem, że tutaj nigdy... Myślałem, że tutaj będziecie bezpieczne.
Nic już nie rozumiałam.
-Mamo? - Spojrzałam na jej ściągniętą ze strachu twarz.
-Kasia się tobą zajmie... Musicie jechać do cioci Broni na wieś.
-Ale... - Chciałam zaprotestować.
Ojciec spojrzał na mnie gniewnie, lecz z miłością. Zawsze byłam dla niego małą córeczką.
Siostra chwyciła mnie za rękę i zaczęła ciągnąć do drzwi. Nie wiedziałam co robić. Chciałam wrócić do mojego domu... Nie mogłam zostawić rodziców, ale ona mocno mnie trzymała. Wtedy widziałam ich ostatni raz. Po raz ostatni patrzyłam na te twarze... Na najukochańsze na całym świecie twarze.
Przed domem stało dwóch żołnierzy w Polskich mundurach. Przez ramię każdego przewieszona była broń. W ich jasnych oczach ani na moment nie błysnął strach, który ja czułam całym ciałem. Jeden z nich miał włosy jasne, niemal blado złote, drugi zaś ciemne jak noc. Na czapce przypięty orzełek... Tak, pamiętam to najlepiej.
Nie wzięli naszych rzeczy. Szybkim krokiem ruszyli do przodu. Ulice miasteczka były puste, jakby wszyscy zamarli w wyczekiwaniu na dalsze wydarzenia. Dopiero gdy doszliśmy na stacje zrozumiałam. Każdy kogo znałam zarówno profesor Trzebiński z żoną jak i stary Houbiński z fabryki na Pieniężnej, Lilka Piot, Katarzyna Nowicka, Pan piotr Laskowski z dziećmi przywieszonymi za ręce. Urszula Angorowicz załadowana torbami na piersi trzymająca niemowlę. Wszyscy byli inni a zarazem w tej sytuacji tac sami. Bali się...
Grzegorz Trobla, który właśnie błagał konduktora o wpuszczenie go do pociągu spojrzał na nas i rzucił się ku nam.
-Pomóżcie... Proszę pomóżcie.
Kasia wciąż trzymała mnie najmocniej jak potrafiła.
Blondyn, będący nam jako ochroną zapewnioną przez ojca, odepchnął mężczyznę.
-Mam małe dzieci... Pomóżcie.
Patrzył na mnie załzawiony... Przerażony... Blady ze strachu. A ja? Nie mogłam nic zrobić.
Drugi z żołnierzy chwycił mnie i wsadził do pociągu. Po chwili wsiadła też moja siostra.
-Odjazd! - Krzyknął i odwracając się do tłumu zdjął z ramienia karabin.
Głuchy zgrzyt zatrzaskujących się wagonów słyszałam zawsze gdy próbowałam zamknąć oczy, ale to nie było najgorsze. Kiedy już nic nie widziałam usłyszałam strzały, głośny huk... Krzyki... U góry nad naszymi głowami było okienko dwoje ludzi wspięło się na tę wysokość z wyciągniętymi rękoma.
-Pomóżcie nam! - Krzyknął jeden gdy wciągał do wagonu małe dziecko.
Zapłakane przytuliło się do jego piersi.
Mimo lata, w pociągu panował okropny chłód, wiatr wpadał do środka przez wolne miejsca pomiędzy deskami. Drżałam...
Było trudno...
Po kilku może kilkunastu nocach straciłam rachubę. Za każdym razem gdy otwierałam oczy widziałam nowe ciało zakryte materiałem. Czułam odór nieleczonych chorób, gnijących ciał.
-Muszę przejść górą do innego wagonu żeby dowiedzieć się za ile dni wysiądziemy. - Wyszeptała mi siostra.
Skinęłam głową.
W wagonie było ciasno, dzieci nie miały swojego miejsca, bezustannie musiały siedzieć na kolanach swoich rodziców. Nie było jedzenia i wody... Przez całą podróż tylko raz padał deszcz, nałapaliśmy wtedy trzy wiadra wody, którą pod wydział dysponował pan Andrzej Dronowski. Nie znałam go nigdy wcześniej, tak jak wielu innych osób, z którymi teraz musiałam dzielić przestrzeń. Przez pierwsze dni trudno było mi też znieść smród, pociąg nie zatrzymywał się więc wszystkie sprawy załatwiało się na tych deskach, nie było mowy o myciu... Po dłuższym czasie do tego doszły jeszcze trupy. Ludzie umierali... Z głodu, przez choroby, z odwodnienia.
-Ludzie pomóżcie! - Jeden z mężczyzn podniósł się z rogu i zaczął wymachiwać zakrwawionymi rękoma.
Dopiero wtedy doszły do mnie straszliwe krzyki.
Parę osób poderwało się ze swoich miejsc.
Co się działo? Jedna z kobiet... Zaczęła rodzić. Trzy starsze kobiety zebrały stare szmaty wiszące na sznurku przeciągniętym przez wagon i chciały wrzucić je do wiader z wodą.
-Nie mamy więcej wody! - Młody chłopak zagrodził jej drogę.
Dopiero wtedy zaczęłam zastanawiać się co stało się z Wojtkiem... Czy zdążył uciec? Czy też jest w tym pociągu? Czy może zginął od strzałów na stacji? Ze strachu zaczęły miotać mną dreszcze.
-Ta kobieta rodzi, chyba nie chcesz mieć na sumieniu jej życia.
-Ale my możemy umrzeć! - Wrzasnął.
Sama już nie wiedziałam co lepsze...
-Niech rodzi bez wody. - Powiedział ktoś a całość mu przyklasnęła.
Krzyki... Wrzaski... Trwały w nieskończoność. Nawet nie zauważyłam kiedy wróciła Kaśka. Była zmęczona. Przeprawa między wagonami nie była łatwa, zwłaszcza w takiej pogodzie. Już dawno straciłam wiarę, że jest lato. Raczej czułam się jak w minus dziesięciu stopniach.
-Długo to już trwa? - Spytała.
Spojrzałam na nią.
Niegdyś wiecznie wesoła, jasna twarz, rozświetlona delikatnym makijażem, głębokie zielone oczy, jasne włosy... Teraz wyglądała jak śmierć, pięknie blada twarz była przerażająca, świetlistość wzroku straciła już głębię. Gdzie jest moja siostra? Moja prawdziwa siostra?
-Sama nie wiem... - Odpowiedziałam jej.
Przytuliła mnie.
-Konduktor mówi, że niedługo się zatrzymamy.
Milczałam.
-Myślisz, że rodzice żyją? - Wyszeptałam.
Poczułam jak jej drobne ramiona zaciskają się jeszcze mocniej.
-Muszą żyć. - Zdało mi się, że sama w to nie wierzy.
Westchnęłam.
-Wiesz... Bardzo za nimi tęsknie. - Łza spłynęła po policzku. Drążyła tunel w osadzonym na policzkach brudzie.
Bolało...
Ale już nie ciało, lecz serce bardziej.
-Zawsze wierzyłam w to co mówił tata... Myślałam, że...
-Csiii... - Uciszyła mnie.
Ludzie zebrani przy rodzącej kobiecie zaczęli się rozchodzić, przerażeni, zapłakani... Czy coś się stało? Nie słyszałam głosu dziecka... I zdałam sobie sprawę, że od kilku minut nie słyszałam też krzyku...
-Boże... Dlaczego ją zabrałeś? Dlaczego mnie zostawiłeś samego? - Wrzeszczał jej mąż.
Gdyby tu urodziła, najprawdopodobniej i tak któreś z nich by umarło, ale poczułam ból i strach... Bóg zabiera wszystkich, nie patrzy na wiek... Bóg zabiera wszystkich nie patrzy na zamożność... Pani Hanka z leśniczówki zmarła na zapalenie płuc a jechała do syna. Pan Korzuchowski i jego żona, pracowali w fabryce na pieniężnej zmarli z głodu. Ich córka, rok młodsza ode mnie, została teraz sama. To straszne co musiała czuć widząc jak jej rodzice odpływają oddając jej ostatnie porcje jedzenia.
Gorzkie łzy wciąż płynęły. Wszyscy płakali. Może przez śmierć tej pani, może przez nienarodzone dziecko... Ale ja czułam, że każdy widzi w tym swoją tragedię. Wiedziałam to. Bo każdy bał się, że teraz nadejdzie jego koniec... Ja też.
Nadeszła kolejna mroźna noc. Ile czasu minęło od wyjazdu z Piotrkówki?
Nad ranem pociąg się zatrzymał. Ludzie rzucili się do drzwi, próbowali je wyważyć, lecz były zamknięte od zewnątrz. Kiedy kilkunastu żołnierzy otworzyło, promienie słońca były oślepiające. Tak dawno go nie widzieliśmy, że teraz zdawało się cudem.
Każdy z kolei zaczął się wycofywać. Stawali przy ścianach.
Czy to nasi? Kaśka złapała moją dłoń, poczułam przypływ strachu.
-Andrzej Dronowski! - Zaczęli wyczytywać kolejno. - Magdalena Janiszewska! Aleksander Moniusz! Julia Koniec! Janina Borecka!
Słysząc swoje nazwisko zamarłam.
-Idź. - Szepnęła Kaśka.
Wyskoczyłam z pociągu na suchą ziemię.
Ustałam pomiędzy już wyczytanymi i słuchałam dalszych nazwisk.
-Anastazja Wenkos, Andrzej Robalecki, Barbara Hajak, Izabela Dróbel, Antoni Jóźwiak, Ola Piotrowska, Franka Grzes. - Zatrzymał się. - I... Katarzyna... Opolska.
Zaczęłam biec w stronę zamykających się drzwi pociągu.
-Jeszcze moja siostra! - Wrzasnęłam.
Pan Andrzej złapał mnie mocno i przytulił.
Czułam taki okropny strach... Dokąd zabrali moją siostrę!? Oddajcie mi ją!
-Ludzie! Nazywam się Stefan Święcicki, będę dowodzić przeprawą do Roztrzynowa. - Głos był mi jakby znany, ale jednocześnie obcy. - Jeżeli będziecie mieli jakieś pytania kierujcie je do Adama Ronowa!
Nie widziałam kogo wskazał, z tej perspektywy zaledwie dostrzegałam jego blond włosy.
Ruszyliśmy w stronę lasu, droga była sucha, ale nogi zdrętwiałe w czasie podróży ciężko miały nią iść. Wciąż walczyłam w myślach z chęcią wrócenia do tych torów, którymi odjechała Kaśka. Dlaczego jej nie wyczytali... Ona musiała wiedzieć. Musiała wiedzieć bo kazała mi iść.
-Stać! - Krzyknął dowódca. - Zbliżamy się do wioski! Zaraz otrzymacie wasze nowe papiery.
Młody chłopak zaczął przechodzić między nami z plikiem małych książeczek. Otwierał je, spoglądał na zdjęcie i wręczał odpowiedniej osobie.
Po czasie doszedł do mnie.
-Hanna Woroń.
Otworzyłam dokumenty.
Hanna Woroń urodzona 13 lipca 1925 r. w Roztrzynowie, zamieszkała w Roztrzynowie 13. Matka Maria, Ojciec Henryk, Narodowość Polska.
Gdy skończyli rozdawać nasze nowe tożsamości ruszyliśmy do wioski. Pierwsze domy były małe, ale zadbane. Na gankach, lub na ławkach przy drzwiach siedzieli to starsi, to młodsi. Niedaleko biegały dzieci. Słyszałam ich głośny śmiech.
Kilka osób zaczęło odłączać się od grupy odnajdując swoją rodzinę. Widziałam też ludzi, którzy czekali na tych co nie dojechali. Znów poczułam ból po stracie siostry... Tak, myślę. Pewnie nigdy jej już nie zobaczę.
-Janka! - Starsza kobieta podbiegła do mnie i przytuliła moją głowę do piersi.
Moją ciotkę widziałam może dwa, trzy razy, ale poznałam ją z dobrej strony. Była miłą, ciepłą kobietą. Miała tylko syna, jego znałam lepiej. Czasami przyjeżdżał do nas w lato, ale dawno go już nie było. Od kiedy zaczęła się wojna...
-Już się bałam, że nie dotrzecie.
-Ale... Kaśka...
Ciotka spojrzała gdzieś za mnie. Jakby ktoś za mną stał.
-Antek! - Przytuliła blondyna, który nas prowadził.
Spojrzałam na nich pytająco.
-Nie poznałaś mnie? Tak myślałem. Dawno się nie widzieliśmy kuzyneczko. - Przycisnął mnie do siebie ze szczerym uśmiechem.
Więc Stefan Święcicki to Antoni Nóżka... Mój kuzyn.
-Dlaczego nie zabraliście Kaśki?! - Spytałam ze złością.
-Wyrobienie papierów nie jest łatwe... Ściągniemy ją tu później.
-Gdzie ona teraz jest?
Chłopak patrzył na mnie z żalem w oczach.
-Pociąg jechał daleko... Nie wiem gdzie udało jej się wysiąść.
-Chodźmy do domu. - Powiedziała ciotka.
-Nie mogę mamo... - Wyszeptał.
Nigdy nie myślałam, że ktokolwiek z mojej rodziny będzie walczyć. A tym bardziej w partyzantce... Wydawało mi się, że wojna jest tak daleko ode mnie...
-Uważaj na siebie Antek! - Krzyknęła za nim kiedy odchodził.
-A ty pilnuj małej. - Zaśmiał się.
Byłam od niego młodsza i zawsze malutka. Teraz był zdziwiony, że tak urosłam... Dorosłam. Nie byłam już tą małą dziewczynką, ale kobietą.
Poszłam z ciotką do domu, mimo tego, że powtarzała jak bardzo jesteśmy bezpieczni, wciąż drżałam ze strachu. To wszystko było przerażające... Kiedy zamknęłam oczy, znów usłyszałam zgrzyt zatrzaskujących się wagonów... Krzyk tej kobiety, która rodziła... Płacz dzieci patrzących na umierających rodziców... Poczułam odór gnijących ciał... Zapach nie leczonych chorób... Znów czułam jak gorzkie łzy zmywają bród z moich policzków...
Ta podróż zmieniła we mnie wszystko... Wyjechałam jako mała dziewczynka, wysiadłam jako dorosła kobieta... Miałam siostrę, teraz nie wiem gdzie ona jest... Wojna dla mnie nie istniała, teraz przypominam sobie ją co chwila... Widziałam co to znaczy poświęcenie... Ból... Strata. Nigdy więcej nie chcę tego czuć.
Rano nadeszło po długich męczarniach, myślałam, że ta noc się już nigdy nie skończy. Siostra mojego ojca podeszła do mojego łóżka z kubkiem kawy.
-Proszę. - Powiedziała z uśmiechem. - Wiem, że to nie to co miałaś tam w Piotrkówce, ale... Świat się zmienił przez te ostatnie lata, ludzie się zmienili. Nic już nie jest takie same. Nie jesteś mała, żebym musiała cię okłamywać i tworzyć sztuczną rzeczywistość... Twój ojciec popełnił duży błąd nie mówiąc wam całej prawdy, lecz nie będę go oceniać. Kocham go... Kocham twoją matkę, zawsze była mi jak siostra. Kocham ciebie i Kasię jak własne córki... Teraz kiedy Antoni dowodzi oddziałem coraz rzadziej go widuję.
Podała mi kubek.
-Mam nadzieję, że twoi rodzice niedługo do nas przyjadą...
-A Kasia? - Spytałam cicho.
-Kiedy będzie możliwość ściągnięcia jej do wioski, chłopcy na pewno to zrobią. Musisz im zaufać.
Skinęłam głową pociągając łyk.
-Mamy dziś trochę pracy, mam nadzieję, że mi pomożesz.
Nie wiedziałam czym zajmuje się ciotka, ale zgodziłabym się na wszystko byle by nie mieć czasu na rozmyślanie o sytuacji, w której jestem.
-Przygotowałam dla ciebie ubrania.
Kiedy zostałam sama podniosłam się i ściągnęłam lnianą koszulę nocną. Po drugiej stronie pokoju stało lustro, moje nagie ciało wyglądało przerażająco. Całe sine... Jakby krew pod skórą zamarzła. Tam w pociągu miałam wrażenie, że panowała ostra zima a tu czuję się jak w środku lata. Zamarznięte deski pociągowej podłogi przymarzały do pośladków i pleców, na same wspomnienie ciało przeszywały dreszcze, właśnie przez to mam tyle siniaków. Przez długą niemożność poruszenia. Brak ruchu spowodował, że całe ciało niemal spierzchło. Teraz już tak nie bolało, ale ból nie zniknął.
Po czasie byłam gotowa i wyszłam do ciotki. Bez jakiegokolwiek posiłku ruszyłyśmy drogą przez środek wsi.
-Myślę, że będziesz idealną osobą do tej pracy.
Nie wiedziałam co mam robić. Nic mi nie powiedziała.
Na końcu drogi skręciłyśmy w prawo koło zabudowań z czerwonej cegły. Weszłyśmy na zaniedbane podwórko, gdzie przed domem stał długi drewniany stół. Po schodach dostałyśmy się do domu. Cały dół zajmowała kuchnia.
-Dzień dobry! - Powiedziała ciocia.
Zza drzwi wychyliła się młoda kobieta.
-Dzień dobry pani Broniu.
Miała jasną karnację, piękne długie, blond włosy i duże oczy.
-To moja bratanica Hania.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że mówi o mnie. Nie miałam czasu przyzwyczaić się do mojej nowej tożsamości.
-Ania Koczyńska. - Podała mi dłoń.
Uśmiechnęła się do mnie tak szeroko i szczerze, że poczułam się jak kiedyś w naszej małej restauracji w Piotrkówce.
-Musimy brać się do pracy. - Dodała.
Wraz z ciocią zaczęły krzątać się po kuchni. Zrozumiałam... To była stołówka.
Do czternastej skończyłyśmy gotować. Duży garnek zupy z ziemniaków, fasoli i drobnych ochłapów mięsa, do tego kluski ziemniaczane i kompot z wiśni. Później zaczęłyśmy rozstawiać na stole zastawę. Nie była taka jak w moim dawnym domu. To każdy talerz był inny, szklanki powyszczerbiane, widelce i łyżki powyginane i zniszczone.
Dopiero przed szesnastą na podwórko zaczęli wchodzić mężczyźni. Nie byli to zwykli mieszkańcy wioski. Ich stroje tylko u niektórych przypominały wojskowe mundury, inni ubrani byli w zwykłe koszule, luźne spodnie. Rzuciły mi się w oczy zniszczone buty, ale mimo tego były dokładnie wyczyszczone. Jednym z chłopaków był Antek. Poznałam też kilku z tych, którzy wcześniej prowadzili nas do wioski.
Z gwarem usiedli do stołu.
-Dzień dobry! - Krzyknęła ciocia stojąc u szczytu schodów.
Ja wciąż stałam w kuchni, mieszając kluski, aby nie przypaliły się na ogniu.
-Dziękujemy za kolejny posiłek! - Odpowiedzieli chórem.
-Podziękujecie jak zjecie chłopcy! Smacznego!
Złapałam gar za ucho z jednej strony, Ania z drugiej. Kiedy wyszłyśmy na zewnątrz wszyscy z uśmiechami na twarzach czekali na podane jedzenie. Zaczęłyśmy podchodzić do każdego z osobna i nalewać po chochli zupy, jeśli można to tak nazwać.
-Dzięki Mała. - Powiedział mój kuzyn gdy dostał swoją porcję. - Usiądź koło mnie.
Spojrzałam na ciocię.
Skinęła głową.
Odniosłyśmy kocioł do kuchni i wróciłyśmy do stołu. Dziewczyna usiadła na szczycie stołu obok chłopaka o ciemnej karnacji i kruczoczarnych włosach. Ja od razu ruszyłam w stronę Antoniego.
-Chłopcy to moja Mała kuzyneczka. - Zaczął gdy usiadłam obok niego.
Przyjrzałam się ich twarze. Każda była inna a zarazem w czymś taka sam. Wyrażała wolę walki za ojczyznę!
-Hanka. - Dokończył. - A to Długi, Miś i Mandaryn.
Uśmiechnęłam się.
Pierwszy z nich miał jasne włosy, ale ciemną karnację i oczy prawie wchodzące w czerń. Drugi oczy błękitne, twarz świetlista. Trzeci zaś miał typową polską urodę, blondyn, głębokie oczy, delikatne rysy.
Podniosłam łyżkę do ust.
-Jedzcie. - Powiedział Antek.
Miś czyli Franek Osmol spojrzał swoimi niebieskimi oczami na kolegów.
-Nie czekamy na...
-To miło, że chciałeś na mnie zaczekać, ale już nie musisz. - Głos za nami był twardy i męski.
Facet o tak wyraźnych rysach, że zdawał się być nie do pomylenia z kimś innym. Miał ciemną twarz, urodę zachodnią, ale wyglądał na czystego Polaka. Dużymi, brązowymi oczami rzucił mi krótkie spojrzenie. Po chwili ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na Antka.
-To Hania, moja kuzynka i nie marszcz się tak bo dzięki niej dzisiaj jemy. - Gdy skończył zaczął mówić do mnie. - Malina nie lubi jeść z kobietami.
Uśmiechnęłam się wbijając wzrok w talerz.
Zupa nie była czymś wymarzonym, ale podejrzewam, że ciocia specjalnie przegłodziła mnie żebym doceniła ten posiłek tak jak oni. Może jedzą pierwszy raz od kilku dni?
Zastanawiałam się nad każdą łyżką. We wcześniejszym życiu jedzenie było czymś naturalnym nie musiałam go nawet przyrządzać. Tutaj zobaczyłam ile radości sprawia zwykła woda zagęszczona warzywami i odrobiną mięsa. Przyglądałam się jak chłopacy wręcz się delektują. Byłam bliska zaczęciu śmiania się sama do siebie, chociaż wiem jak dziwnie by to wyglądało. Między jedną łyżką a drugą spoglądałam na nich. Koszule były brudne, zniszczone. Oni zaniedbani, zarośnięci, nie wykąpani. Podejrzewam, że życie w lesie... Na piachu? Czy oni mieli rodziny? Na pewno... Każdy z nas ma matkę. Ojca.
Nie codziennie chodziłam do stołówki, bo nie zawsze miałyśmy składniki żeby cokolwiek ugotować, ale kiedy już to za każdym razem patrzyłam na ich radosne twarze. Jest wojna, oni są żołnierzami a pomimo tego potrafią cieszyć się z tak prostej rzeczy.
Czas sprawił, że przestałam już zamartwiać się o Kaśkę. Antek obiecał, że zrobi wszystko żeby ją tu ściągnąć. Chłopcy są fantastyczni. Naprawdę ich polubiłam... Ten jeden, dwa dni w tygodniu kiedy spędzałam z nimi godzinę czasami dwie był oderwaniem od rzeczywistości. Zero myśli... Zero zwątpienia, że jeszcze raz zobaczę rodziców... Siostrę.
Wiedziałam, że w czwartek mamy kolejny dzień pracy w stołówce, ale ciocia z samego rana wysłała mnie po grzyby. Miałyśmy zbyt mało składników. Z kawałków marchewek, ziemniaków nie dało się prawie nic zrobić. Mięsa od rzeźnika też było coraz mniej... Ale nadeszła jesień co dało nam możliwość manewrowania w tym co da nam las.
Zebrałam już cały koszyk... Drzewa szumiały tak pięknie, że chciałabym zostać tam na zawsze. Tylko ja i one. Zagłębiłam się w szum liści, ćwierkanie ptaków, ale jak to bywa sielanka zawsze się kończy.
Usłyszałam krzyki...
Wrzaski...
Płacz dzieci.
Zaczęłam biec w stronę wioski, ale zatrzymałam się równo z dźwiękiem strzałów. Opadłam za skarpę i spojrzałam w okolicę domów. Przy ścianie budynku, znanego mi jako szkoła, stało około dwadzieścia osób. Od razu wychwyciłam ją wzrokiem...
Ciocia...
Ania ze stołówki...
Pan Marek, rzeźnik...
Ksiądz Bronisław...
Julek i Natalka, dzieci pani Halinki...
Wszyscy mieszkańcy wioski, oraz ci co uciekli z Piotrkówki. Wojna ich dopadła.
Ona znajduje wszędzie... Czy to przeznaczenie?
Padły strzały, ciała opadły na ziemię. Osunęłam się na dół i zatknęłam usta obiema dłońmi by nie zacząć krzyczeć. Łzy płynęły po obu policzkach.

Przeznaczenie – Pomyślałam.

Rosseved

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 4216 słów i 23137 znaków.

3 komentarze

 
  • Malawasaczka03

    Wiem, że piszę meeeeega późno, ale to opowiadanie jest po prostu fantastyczne i musiałam to napisać.

    12 gru 2016

  • Palkin_

    super ❤ czekam na następne

    7 mar 2016

  • Rosseved

    @Palkin_  bardzo dziękuję :3 Te opowiadanie oraz parę innych znajdziesz na oficjalnym blogu rosseved

    8 mar 2016

  • marTYNKA

    Super pierwszy raz na tej stronie czytam takie opowiadanie i czekam na kolejną część.

    6 mar 2016

  • Rosseved

    @marTYNKA bardzo dziękuję :3  Te opowiadanie oraz parę innych znajdziesz na moim blogu :)

    8 mar 2016