Nie próbuj mnie ratować! - Rozdział 9

Usłyszałam głośną muzykę, więc powoli otworzyłam oczy. Próbowałam poruszyć rękami, ale szybko znieruchomiałam z powodu paraliżującego bólu. Niepewnie się rozejrzałam i zrozumiałam, że jestem przywiązana do krzesła. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Niewiele pamiętałam. Byłam w domu, razem z Jo, a potem... Zmarszczyłam brwi, starając się skupić, ale bezskutecznie. Bolała mnie głowa, więc podejrzewałam, że musiałam całkiem mocno oberwać.  
Pomieszczenie, w którym się znajdowałam, było dość małe, zagracone i słabo oświetlone. Nieprzyjemny zapach unosił się w powietrzu, drażniąc mój nos.  
Nagle zamarłam. Słyszałam kroki. Serce zaczęło mi bić w szalonym tempie. Skuliłam się na krześle, zaciskając dłonie na poręczach.  
– Nareszcie... Cassie.  
Najpierw do moich uszu dotarł głos, a dopiero potem z cienia wyłonił się mężczyzna. Nie miałam pojęcia, skąd znał moje imię.
– Gdzie jest...
– Smacznie śpi.  
Zaczęłam szybciej oddychać, a do oczu napłynęły mi łzy.  
– Nie, spokojnie. Blondynka żyje – wyjaśnił mężczyzna. – Nie zależy nam na niej.  
– Nic nie rozumiem...
– I to stanowi duży problem. – Westchnął. – Nie pamiętasz mnie, prawda?
Przyjrzałam się uważnie mężczyźnie. Wysoki, postawny, o niebezpiecznym wyrazie twarzy. Czarne włosy, ciemne oczy. Nie znałam go. Nigdy nie widziałam. Byłam tego pewna.
– A powinnam? – zapytałam cicho.
– Twoje zachowanie... Jestem zaskoczony. – Mężczyzna się uśmiechnął. – Podałbym ci swoje imię, ale wiem, że pracujesz z Winchesterami. Nie chcę mieć na karku tych upierdliwych typów.
– Znasz ich?
– A kto ich nie zna? – zapytał rozbawiony. – Zadajesz naprawdę błahe pytania. Nie próbujesz się wydostać, chociaż spędziłaś tu kilka dobrych godzin. Twoja koleżanka już pozbawiła życia jednego z moich ludzi, dwóch postrzeliła, a trzem zaaplikowała krew umarlaka. A ty nic. Rozmawiasz ze mną, bez przekleństw i jeszcze nie kazałaś mi pójść do diabła.  
– Czego ode mnie chcesz?
– Wiesz, teraz sprawiasz wrażenie naprawdę milutkiej... – Podszedł bliżej i kucnął. – Wyrosłaś na bardzo śliczną dziewczynę. Gdyby nie nasze ostatnie spotkanie, pewnie zmieniłbym cię w jedną z nas, aby zawsze mieć cię blisko.  
Delikatnym ruchem ogarnął mi włosy z twarzy, a potem dotknął policzka.  
– Kim jesteś? – wychrypiałam.  
Błysnął uśmiechem. Musiałam się przyjrzeć, aby dostrzec długie kły.  
– Cassie, co się z tobą stało?
Przełknęłam głośno ślinę.
– Nie wiem, o co ci chodzi...
– Poprzednim razem prawie odcięłaś mi głowę, złotko. Niewielu udało się do mnie podejść tak blisko.  
– Musiałeś mnie z kimś pomylić.
– Wątpię. Masz to w oczach.
Uniosłam brew.
– W oczach?
– Tak, Cassie. – Uśmiechnął się krzywo. – I nawet nie masz pojęcia, jak serce mi się kraje na myśl, że muszę pozbawić cię życia. Tak dla świętego spokoju.  
Panika ogarnęła całe moje ciało. Gwałtownie odchyliłam się do tyłu, ciężej oddychając.
– Chcesz mnie zabić?
– Tak. Normalnie, pewnie bym to już zrobił, ale chciałem porozmawiać. Wbrew pozorom, jestem dżentelmenem. W przeciwieństwie do ciebie, przy pierwszym spotkaniu nie rzucam się z maczetą do czyjegoś gardła.  
Zmarszczyłam brwi.
– Ja? Ja nigdy...
– Przykro mi, Cassie. – Wstał i rozłożył bezradnie ręce. – Nie mogę ryzykować. Nawet... jeśli nie jesteś tamtą dziewczyną.
– Co z Jo?
– Twoja koleżanka ma na imię Jo? A już myślałem, że „Pieprz się, krwiopijco”. – Uniósł kącik ust. – No cóż, nie wiem co z nią zrobimy. Jest bardzo waleczna. Niektórzy moi chłopcy lubią bawić się jedzeniem. Może zechcą również pobawić się z nią... Kto wie.  
– Powiedziałeś, że zależy wam na mnie, więc...
– Z każdą kolejną minutą utwierdzasz mnie w przekonaniu, że dorwaliśmy niewłaściwą dziewczynę. – Zrobił smutną minę. – Albo grasz, albo... sam nie wiem.  
– Ja w nic...
– Ciii. – Przyłożył palec do ust. – Wyznaję nieco inną zasadę niż moi ludzie. Jedzenie powinno milczeć.  
Z oczu popłynęły mi łzy. Już widziałam w głowie, jak wampiry rozszarpują moje ciało, a ja zwijam się z bólu.  
– Nie płacz, złotko. Zanim umrzesz, będziesz miała dużo czasu na rachunek sumienia.  
Uśmiechnął się po raz ostatni, a potem z cienia wyszło kilku mężczyzn. Odruchowo zacisnęłam dłonie w pięści, gdy tylko zobaczyłam co mieli w dłoniach. Złapali mnie za ręce i siłą wbili igły do żył. Zaczęłam krzyczeć. Ból był okropny. Kątem oka widziałam, jak ustawiają pojemniki przy krześle i podpinają do nich rurki wychodzące z moich żył. Szamotanie nic nie dawało, oprócz paraliżującego bólu. Przy każdym najmniejszym ruchu, igły wbijały się głębiej. Czułam suchość w gardle, a krzyk zamienił się w głośny płacz.  
Nikt nie reagował. Jakby ten pierwszy wampir kazał im milczeć. Chyba dowodził. Próbowałam złapać kontakt wzrokowy z kimkolwiek, ale mieli spuszczone głowy.  
– Błagam... – wyszeptałam. – Nie róbcie mi krzywdy...
Nie posłuchali, a jeden z nich wbił igły głębiej. Musiałam wyprostować łokcie, aby częściowo uśmierzyć ból. Każde spięcie mięśni podwajało cierpienie.  
W końcu poszli.
Zostałam ja i on.
– Widzisz, jak moi ludzie się słuchają? Może, gdyby łowcy byli bardziej zdyscyplinowani... byliby w stanie mnie złapać.  
– Dlaczego?
– Cassie, no cóż, takie życie.  
– Dlaczego? – powtórzyłam, a potem powoli podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy. – Dlaczego mi to robisz?
– Możemy się umówić, że kiedy będziesz już jedną nogą po drugiej stronie, to porozmawiamy bardziej na poważnie niż teraz. Ale przed tobą jeszcze długa droga na tamten świat.  
– Nie możesz mnie zabić? Tak po prostu...
– Nie, Cassie. To nie byłaby żadna frajda. Zemstę należy smakować. Kawałek po kawałku. Patrzenie na czyjeś cierpienie jest o wiele bardziej satysfakcjonujące niż kulka w łeb.  
Spuściłam głowę i zamknęłam oczy.
Chciałam tylko, aby ktoś uratował Jo. Nic więcej.  

۞  

Minęło kilka minut, a może godzin. Czułam się bardzo źle. Byłam osłabiona i obolała. Z ledwością rejestrowałam co się działo wokół mnie. Ktoś co jakiś czas przychodził i sprawdzał rurki. Nie miałam siły podnieść głowy i zobaczyć kim jest. Wątpiłam, aby naczelny wampir chciał brudzić sobie ręce.  
W miejscach wkłuć zrobiły się siniaki. Starałam się nie ruszać, aby nie dokładać sobie cierpień. Myślałam o pani Doris i pragnęłam znów znaleźć się w jej ramionach. Czuć ciepło, a w oczach widzieć zrozumienie. Żałowałam, że nie pamiętałam rodziców. Ale przynajmniej miałam szansę do nich dołączyć.  
Wreszcie mogłabym przestać udawać.  
Jo próbowała zrobić ze mnie łowcę. Zależało jej na tym. Tak została wychowana. W ich rodzinie polowania były tradycją. Nie to co u mnie. Chociaż nie wiedziałam, co robiłam z rodzicami i czy w ogóle robiliśmy coś razem. Zawsze wyobrażałam sobie, że byli najlepszymi ludźmi na świecie, a wszyscy ich lubili i szanowali. Miałam nadzieję, że mnie kochali. I miałam również nadzieję, że potrafiłam odwzajemnić ich uczucia i byłam dobrą córką.
Przymknęłam powieki, czując się coraz bardziej senna.  
Chciałam się do kogoś przytulić i zasnąć.  

۞  

Obudził mnie hałas i krzyki. Z trudem uniosłam powieki. Chciało mi się pić. Przełknęłam z trudem ślinę i oblizałam wargi. Próbowałam podnieść głowę, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Pochylona, siedziałam na krześle. Lina, którą byłam do niego przywiązana, zaczęła wpijać się w skórę. Miałam wrażenie, że igły dosięgły kości, bo nie potrafiłam poruszyć żadną ręką.  
Pragnęłam umrzeć.
I wtedy go usłyszałam.
– Jo! Jo!!!  
Dean.
W moim sercu zrodziła się nadzieja. Niewielka, ale jednak. Był łowcą, potrafił zabijać, znał się na rzeczy. Nie bał się wampirów ani innych paranormalnych istot. Nazwisko zobowiązywało.  
Słyszałam kroki. Coraz bliżej.  
– Dean – szepnęłam. – Dean...
Kroki ucichły.  
– Dean – jęknęłam rozpaczliwie, a kilka łez spłynęło po policzkach.  
„Nie zostawiaj mnie tutaj” – dodałam w myślach.

۞  

Coraz częściej traciłam przytomność. Powieki robiły się cholernie ciężkie i zmuszały mnie do zamknięcia oczu. Nie miałam siły walczyć. Wysuszone gardło błagało o wodę. Byłam głodna. Jednak myślenie o jedzeniu prawie doprowadziło mnie do wymiotów. Wyczerpany organizm nie chciał być karmiony wspomnieniami.  
Nagle poczułam ciepłe dłonie na nadgarstkach. Wstrzymałam oddech. Ktoś odgarnął mi włosy z twarzy i uniósł podbródek. Nie potrafiłam otworzyć oczu. Czułam się taka ociężała i śpiąca. Tak, bardzo śpiąca.  
– Cholera!  
Nie rozpoznawałam głosu, ale z pewnością należał do mężczyzny.  
– Dean? – wychrypiałam.  
Usłyszałam ciężkie westchnięcie, ale nie doczekałam się odpowiedzi.  
Mężczyzna dotknął moich rąk, przejeżdżając delikatnie palcami w okolicach łokci. Nie czułam nic, a kiedy złapał jedną z igieł... Krzyknęłam z bólu i straciłam przytomność.  

۞  

Otworzyłam oczy i od razu je zamknęłam. Światło. Bardzo dużo światła. Obróciłam powoli głowę i jeszcze raz spróbowałam unieść powieki. Zamarłam, zauważając białe ściany. Niepewnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, potem przyjrzałam się sobie. Do dłoni przyczepiono mi wenflon, a do ciała - kilka kolorowych kabelków. Zerknęłam na ręce i musiałam wziąć głębszy oddech. Siniaki były paskudne i bolesne.  
– Jak się czujesz, Cassandro?
Znieruchomiałam, a potem niepewnie spojrzałam w stronę okna, przy którym stał obcy mężczyzna. Miał mocny, brytyjski akcent. W skórzanej kurtce, cały ubrany na czarno, nie wzbudzał we mnie zbyt pozytywnych uczuć.  
– Kim pan jest?
Mężczyzna prychnął.
– Mogłabyś odpowiedzieć pierwsza?
– Co ja tutaj robię?
– Cassandro... proszę.
Przełknęłam ślinę, czując dziwny ucisk w gardle.
– Nie wiem jak się czuję... Na pewno jest lepiej niż... – Gwałtownie wciągnęłam powietrze do płuc. – To pan mnie uratował?
– Pan – prychnął. – Nie jestem chyba tak stary, abyś zwracała się do mnie per pan.  
– Nie znam pana imienia.  
– Na razie, dla dobra ogółu, moje imię pozostanie tajemnicą. – Posłał mi firmowy uśmiech. – Najważniejsze, że cię znalazłem i uratowałem.  
– Dziękuję – powiedziałam szybko. – Naprawdę...  
Uniósł dłoń, uciszając mnie.
– Nie oczekuję podziękowań, ale miło, że jesteś wdzięczna. Jedyne co mnie boli, to fakt, że pomyliłaś mnie z Winchesterem. – Kolejny firmowy uśmiech. – Pamiętaj, Dean nie jest jedynym bohaterem. W ogóle nie jest bohaterem.  
Ucisk w gardle się nasilił.
Nie wrócił po mnie.  
Ta myśl zabiła resztki sympatii do tego człowieka. Mógł mnie nie lubić, ale przecież wszyscy w kółko powtarzali, że uratował tyle żyć! I co? Nagle padło na mnie i nie mógł pomóc? Nie potrafił uratować? Celowo? A może przez przypadek?  
Dlaczego?
– Hej! Cassandro!
Wróciłam do rzeczywistości i spojrzałam na twarz mężczyzny, który mnie uratował. Był blisko i trzymał mnie za dłonie.  
– Co się stało? – zapytałam i wtedy usłyszałam pikanie dochodzące z maszyny, stojącej tuż przy moim łóżku. – Och, no tak...
– Potrzebujesz spokoju, więc odpoczywaj.
Nagle przypomniałam sobie o kimś jeszcze. O najważniejszej osobie w moim obecnym życiu.  
– Jo!
– Nic jej nie grozi.
– Skąd pan wie?
– Dean ją uratował. Tyle wiem.  
Bolesny skurcz serca wcisnął łzy do moich oczu.  
– Och.  
– Właśnie tam jadę, więc porozmawiam z twoją przyjaciółką i poinformuję o twoim stanie zdrowia, zostawiając przy okazji namiary na szpital.  
– Jak długo...
– Spałaś przeszło dobę. Przy takim wyczerpaniu organizmu to całkowicie normalne.  
– Czy...
– Gdybym przyjechał godzinę później... – Umilkł, zaciskając mocno zęby. – Wampiry upuściły z ciebie naprawdę sporo krwi.  
– Co z...
– Nie żyją.  
– A naczelny?
– Naczelny? – zapytał zaskoczony mężczyzna.  
– To nie był Alfa, ani zwykły wampir. Rozmawiał ze mną... Mówił o... Co z nim?
Mężczyzna obrócił się do mnie plecami i przeklął. Kiedy znowu na mnie spojrzał, jego twarz była jeszcze mniej sympatyczna niż wcześniej.  
– Muszę coś... naprawić – powiedział, wyciągając z tylnej kieszeni spodni małą karteczkę. Położył ją na szafce przy łóżku i uśmiechnął się krzywo. – Do zobaczenia... wkrótce, Cassandro.  
Wyszedł zanim zdążyłam zapytać jeszcze raz, kim jest.  
Krzywiąc się z bólu, wzięłam karteczkę do rąk. Był tam tylko numer. Rozczarowana, schowałam ją do szuflady i zakopałam się w pościeli. Chciałam sobie wszystko poukładać w głowie, ale było tyle niewiadomych...
Wampir, który mnie znał.
Mężczyzna, który mnie uratował i też znał.  
Dean, który mnie nie uratował.
I Jo.  
Przymknęłam powieki, mając dość. Najpierw nawiedzona wiedźma, potem wampiry, a na koniec nieznany łowca. Czy moje życie nie mogło być normalne?
Chyba wolałam czasy, gdy moim jedynym zmartwieniem był sufit, lubiący spadać mi na głowę.

elorence

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i fantasy, użyła 2323 słów i 13467 znaków, zaktualizowała 30 gru 2020.

Dodaj komentarz