,, A tyle chciałem z siebie dać- nie zdążyłem..."cz 17

,, A tyle chciałem z siebie dać- nie zdążyłem..."cz 17Neolit
,, W Europie np. chowano zmarłych na wspólnych cmentarzach, grzebiąc częstokroć zwłoki w mniej lub bardziej skurczonej pozycji. Gdzieniegdzie istniało już ciałopalenie. Pewne dane wskazują na to, że zmarłych grzebano zgodnie z określonym porządkiem, według hierarchii rodowej i społecznej’’
,, Pradzieje człowieka’’ Josef Wolf i Zdenek Burian, 1982



Rozdział 17  
Pogrzeb

          Nad ranem obudziły mnie krzyki dochodzące z dworu. Ktoś krzyczał, żeby ten inny ktoś się pospieszył, bo może nie wszystko jeszcze stracone. Inne osoby jakby płakały, ale zagłuszał ich hałas jakiegoś wycia chyba syren. Wstałem nagle jak poparzony budząc przez to ojca z mamą.
          - Czy nie widzisz, że śpimy?- Wydarł się ojciec, a ja po raz pierwszy to zignorowałem.
          - Słyszycie te syreny? Chyba to straż pożarna!- Krzyknąłem i w mig zacząłem nakładać na siebie ubrania, bo spałem tylko w spodenkach i koszulce, a ranki na dworze nie były jeszcze dostatecznie ciepłe, aby móc wyjść tylko w tym na dwór.
          - Jasna cholera!- Wrzasnął ojciec, a ja udałem, że nie słyszałem jak przeklną.- Chyba gdzieś się pali!- Wrzasnął i również w pośpiechu zaczął się ubierać.- Wstawaj matka, bo to syreny wyją!
          Zanim mama zaczęła się ubierać ja już wybiegłem z domu i podążałem tam skąd słyszałem hałasy. Wybiegłem na ulicę i rozglądając się czy coś nie jedzie biegłem, co sił w nogach w stronę chaty Tobiego
          - Nie!- Krzyczałem, gdy już byłem przed jego płotem, a drogę zagrodził mi jeden ze strażaków.- Tam jest mały chłopczyk! Ratujcie go! Ratujcie Tobiego!
          - Uspokój się mały, bo się poparzysz. Ogień jest wielki i nie damy rady się tam dostać- mówił do mnie strażak jakby chodziło o zjedzenie kanapki, której nie da rady zjeść.
          - Pan nie rozumie! W tej chacie jest małe dziecko, który ma na imię Tobi, to znaczy Tomek i pewnie leży teraz samotnie, kiedy płomienie starają się go dopaść!- Krzyczałem.  
          - Robimy wszystko, co w naszej mocy- mówił strażak i wciąż siłował się ze mną, bo byłem gotów wedrzeć się do środka i nie patrzeć na własne rany, byleby tylko uratować tego malca.
          - Michał! Co ty wyprawiasz?- Wrzeszczał ojciec, który dopiero teraz dobiegł pod dom Tobiego.
          - Tato powiedz im, że trzeba ratować tego małego! Tato powiedz im!- Błagałem go płacząc bardziej niż kiedykolwiek.
          - Do domu gówniarzu! Ogień nie jest dla dzieci, więc zmykaj!
          - Ale tato!
          - Matka weź go stad, bo jeszcze, jakiej szkody narobi- powiedział w nerwach ważąc w myślach czy ogień sięgnie naszego domu.
          - Michałku, choć już-powiedziała mama przytulając mnie mocno i głaszcząc po głowie.
          - Mamusiu powiedz im!- Krzyczałem i błagałem jednocześnie patrząc jak ogień pochłonął cały ich dach i pewnie całe ich wnętrze.- Dlaczego Tobi?- Darłem się zanosząc płaczem. Opadłem na kolana i nie byłem w stanie się podnieść.
          - Choć synku. Nic tu po nas- powiedziała mama również mając w oczach łzy.
          Ten poranek był dla mnie najgorszym dniem na świecie. Wciąż słyszałem trzaski palonych gałęzi i obraz zapadania się chaty na moich oczach. Nie byłem nawet w stanie opisać cierpienia, jakie przeżywałem, kiedy pod wieczór udało im się ugasić ogień i ktoś powiedział, że wszyscy spłonęli żywcem. Nie umiałem o tym mówić, ani nic nie odpowiadałem, kiedy ojciec pytał się mnie skąd wiedziałem, że było tam jeszcze dziecko. Nic nawet nie mówiłem, kiedy zdjął ze spodni pasek i złoił mi skórę za to, że nie chcę z nim rozmawiać. Mama później odciągnęła go ode mnie mówiąc, że dowiedziałem się tego od kolegów w szkole, a tym samym naraziła się na gniew Boga, bo to było kłamstwo. Ucieszyłem się, że mnie broniła, jednocześnie zły byłem, że sam nie potrafiłem poradzić sobie z ojcem. Byłem słaby i bezbronny. Byłem smutny i samotny. Byłem po prostu nikim.
          W nocy, kiedy sen zdawał się być gdzieś daleko i omijał mnie z wielkim impentem nie wytrzymałem i wyszedłem na dwór. Usiadłem na wielkim kamieniu i wpatrując się w niebo szukałem gwiazdy Tobiego. Jako, że był on jeszcze małym chłopczykiem, kiedy ludzka głupota postanowiła go pozbawić żywotności, wiedziałem, że jego gwiazda musi być maleńka i wyjątkowa. Zapewne biła wielkim blaskiem, jakie można było dostrzec w oczach malca, kiedy na niego patrzyłem. Musi to być też wyjątkowa gwiazda, bo Tobi dla mnie był bardzo wyjątkowy. Szukałem i szukałem, aż łzy zasłoniły mi widoki, bo stwierdziłem, że Tobi nie ma jeszcze swojej gwiazdy. Przecież nawet się z nim nie pożegnałem, ani też nie pochowałem go w swej pamięci i w rzeczywistości. Być może to właśnie było powodem braku tej jednej wyjątkowej gwiazdki przeznaczonej dla Tobiego.  
          Zerwał się wiatr, który nie wróżył nic dobrego. Drzewa w oddali zaczęły się kołysać robiąc fale, jakie by pewnie teraz były na morzu. Ptaki dość głośno zerwały się z linii telefonicznej również przeczuwając niebezpieczeństwo. Odleciały gdzieś daleko tak jak odleciała duszyczka Tobiego z jego poranionego ciałka. Aż dreszcz mną wstrząsnął, gdy wyobraziłem sobie jak leży niewinnie w łóżeczku i jak płomienie tańczą coraz bliżej i bliżej i jak potem ogarniają jego stópki i rączki, aby na zawsze zatopić się w jego maleńkim ciałku zabierając go z tego świata. Zapewne zaniósł się ogromnym płaczem i wymachiwał nerwowo raczkami, kiedy żar palił mu skórę. Och, jaka krzywda cię spotkała Tobusiu!
          Cichutko zagrzmiało, a ja nie patrząc na zbliżającą się burzę wstałem z kamienia i zabierając ze sobą latarkę z obory, która stała tam zawsze w razie gdyby nie było prądu, aby nie przewrócić się o coś przypadkiem i pognałem do zgliszcz domu Tobiego.
          Wszystko było jedną wielką ruiną. Połowa jednej ze ścian stała jeszcze, lecz krzyczała, że już niedługo i sama się rozwali. Reszta leżała jakby w wielkiej kupie gruzu dając jedynie wspomnienie, że kiedyś była tam stara chata.
          Przetarłem swoje oczy, bo od wiatru trochę mnie szczypały, a dodatkowo mrok również nie ułatwiał mi poszukiwań. Co prawda lampka, którą ze sobą miałem dawała nieco poświaty, ale i tak nie na tyle, abym szybko mógł zakończyć swoje poszukiwania. Czego szukałem? Sam nie wiem. Istniało również prawdopodobieństwo, że nie znajdę niczego, choć nie brałem teraz tego pod uwagę. Z impentem przekładałem spalone kawałki cegły świecąc na nie latarką. Deszcz zaczął już sygnalizować, że niedługo nadejdzie oberwanie chmury, jednak to było niczym w porównaniu z krzywdą, jaka spotkała Tobiego. Zmotywowany tą myślą przyspieszyłem poszukiwań i gdy już będąc cały mokry od nielitościwego deszczu odgarniałem ostatni kawałek cegły nagle moje oczy pojaśniały. Znalazłem to. Znalazłem to, czego szukałem.  
          Latarka zaczęła mi szwankować, kiedy zadowolony wracałem na swoje podwórko. Teraz będę mógł spokojnie spać wiedząc, że Bóg czuwa nad duszą Tobiego.  
          Zagrzmiało i to dość głośno. Ulewa była teraz gwałtowniejsza, ale nawet to nie przeszkodziło mi w wykopaniu miejsca pochówku dla Tobiego. Gdy więc dół miał niecałe pół metra głębokości i woda zalała prawie całą głębokość, ja szybciutko wylewałem wodę starym kubeczkiem i gdy stwierdziłem, że może już tak pozostać włożyłem do dołu kawałek nadpalonych rajtuzów Tobiego. Przysypałem je starannie błotem z piaskiem i kwitując to dużym kamieniem na wierzchu zacząłem składać modlitwę do Boga za duszę Tobiego.
,,Nieprzewidywalny Boże     
Zabrałeś mi Tobiego, choć zdążyłem ledwo go pokochać. Nie pozwoliłeś mi go uleczyć, choć bardzo się starałem ulżyć mu w cierpieniu. Nie pozwoliłeś mi być jego bratem, choć wiedziałeś, że nie ma rodzeństwa. Sprawiłeś, że mama dowiedziała się o wszystkim i nie pozwalała mi go odwiedzać, choć tak bardzo chciałem. Boże to Ty zabrałeś mi nadzieję w wiarę w lepsze jutro, bo jak niby mam w nie wierzyć skoro niewinnych ludzi spotyka takie nieszczęście? Czy musiało tak być? Dlaczego to właśnie mnie wybrałeś abym poznał jego matkę, choć udawała jego siostrę i pozwoliłeś jej zaprowadzić mnie do tego maleństwa i sprawić, że pokochałem je całym sercem? Czy kiedykolwiek znajdę na to odpowiedź?- Załkałem. Panie Boże skoro już musiałeś go ode mnie zabrać, to przynajmniej zaopiekuj się nim godnie u siebie, aby nie miał już ran na ciele i aby jego ubrania zawsze były czyste i suche, bo tylko wtedy będzie mógł poczuć Twoją troskę o niego. I nie zapomnij karmić go mlekiem, bo małe dzieci niczego innego nie jedzą. Obiecaj mi, że choć teraz nie pozostawisz go samego jak to robiła jego matka. Obiecaj mi to, a ja postaram się być lepszy i dawać z siebie więcej póki mi starczy sił. Amen.''
          Gdy skończyłem swoją modlitwę byłem już calutki mokry i zziębnięty. Przeżegnałem się jeszcze na koniec i gdy spróbowałem się podnieść zatrząsnąłem się z zimna.
          - Pomogę ci- powiedziała mama niespodziewanie wychodząc zza obory.
          - Co tutaj robisz mamo?- Zapytałem, gdy mama wzięła mnie na ręce i niosła w stronę domu.
          - Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci pochować cząstkę Tobiego beze mnie- odparła mama cicho sapiąc, bo byłem ciężki i dodatkowo deszcz utrudniał jej drogę.
          - Czyli, że ty wiedziałaś? Wiedziałaś, że tam pójdę- zapytałem ledwo żywy, bo wiatr utrudniał mi oddychanie.
          - Cii- powiedziała mama.- Bo obudzisz ojca. Kocham cię synku i pamiętaj, że na mnie możesz liczyć- dodała i pomogła mi się przebrać, gdy już byliśmy w domu.- A teraz śpij spokojnie. Wszystko w rękach Boga- powiedziała, a ja zapadłem w sen.

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i obyczajowe, użyła 1882 słów i 9888 znaków.

Dodaj komentarz