Facet w czerni

Patrzę, jak nieznajomy, w średnim wieku mężczyzna zapala papierosa, po czym obserwuje go, przewraca w palcach, by na końcu włożyć go do ust i się zaciągnąć. Czarny kapelusz. Czarny płaszcz. Czarne lakierki. I zadziwiająco biała koszula.  
Niemożliwe, żeby facet wytrzymał w takiej choćby kilka godzin. Śmieję się. Przypominam sobie Victora, którego trafiał szlag za każdym razem, kiedy musiał ubrać coś jasnego, by potem całkiem przypadkiem zniszczyć drogi materiał poranną kawą, ciastem, czymkolwiek, co trafiało w jego ręce. Uśmiech znika z moich ust tak samo szybko, jak się pojawił.
-Nie wiem czy zdaje sobie pani sprawę, że przez ten cholerny wypadek, spierdoliło mi właśnie ważne spotkanie w pracy - przekręca lekko głowę w moją stronę. Na jego twarzy pokrytej piegami i lekkim zarostem, nie dostrzegam żadnych emocji. Nie odwraca oczu, nadal uparcie się na mnie gapi, znów wkładając papierosa do ust.  
Koleś ma tupet. Pozwalam sobie ostatkami sił spojrzeć na moje biedne, całkiem niedawno kupione bmw, które aktualnie wyglądało, jakby ktoś rozjechał je walcem, gdzieniegdzie się litując.  
-Widzę, że stać pana jeszcze na żarty - uśmiecham się, choć jedyne, na co mam ochotę, to dać mu w ryj. - Niewątpliwe była to pańska wina. Niech pan tylko spojrzy, cudowny jeep praktycznie w ogóle nie ucierpiał, więc albo kolega przyzna się do winy i rozwiążemy to polubownie, albo będę zmuszona zadzwonić po niebieską linię. Myślę, że to wcale się panu nie opłaca, moja kamerka wszystko nagrała - dodaję niewzruszona, spoglądając na mężczyznę, którego nagle coś drgnęło. Wyrzuca papierosa i mruży oczy.
-No tak! Wszystkie takie jesteście! Furiatki wyolbrzymiające wszystkie sytuacje, jakie tylko można sobie wyobrazić! - krzyczy, wznosząc ręce ku górze. Wściekłość rośnie w nim, z nim i paruje z jego ciała. Nie zdaje sobie sprawy, że właściwie, idę mu na rękę, choć teraz sama zastanawiam się po co.  
-Nie interesuje mnie pana życie osobiste. Wystarczy przyznać się do winy - wywracam oczami, nie robi to na mnie wrażenia. - Czy to aż tak wiele? - pytam wariata, który stracił właśnie wszystkie swoje ograniczenia i wyżywa się na mnie z powodu swojej własnej głupoty i nieostrożności.  
Nie mam bladego pojęcia, jakim cudem przeżyłam w pudełku, które całkiem niedawno zachwycało nie tylko moje oczy. Zerkam jeszcze raz na wraki auta.  
-Moja wina? Pani chyba ze mnie kpi! - śmieje się ironicznie, szukając drżąca dłonią kolejnego papierosa w marynarce.  
Psychol. Czuję, że moje zmęczone ciało zaczyna mieć nade mną kontrolę. Oczy tracą ostrość, a nieznajomy nadal krzyczy. Jego głos rozchodzi się najpierw do lewego ucha, potem  do drugiego. Słowa zbierają się w jeden, głośny bełkot.  
-Zobaczymy czy będzie mnie pani ignorować również w sądzie! Halo?! Proszę sobie ze mnie nie żartować! Halo!



Dupek zabrał mnie do własnej rezydencji. Może jest równie elegancka, co on, ale tak samo pusta. Co jakiś czas przychodzi, by zerknąć czy dalej oddycham i czy nie grozi mu przez to żadne niebezpieczeństwo. Nie mam pojęcia, jakim sposobem pozbył się mojego auta z trasy, aby nikt więcej na tym nie ucierpiał. Na szczęście kamerka dalej towarzyszy w mojej torebce. Dziwne, że do niej nie zajrzał.  
-Lepiej się czujesz? - nie zauważam, kiedy znów wchodzi do niewielkiego, beżowego pokoju, w którym wszystko wygląda na drogie i kruche, dlatego wolę niczego nie dotykać. Dupek posądziłby mnie o zniszczenie mienia.  
-Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na "ty" - moja odpowiedź sprawia, że jego postać, jakby lekko przygasa, ale twarz nadal nie wyraża żadnych emocji, choć pewnie strach nadal się tam czai.  
-Czyli już lepiej. W salonie przygotowałem obiad. Zapraszam - wskazuje za siebie, po czym wychodzi. Nadal w śnieżnobiałej koszuli, perfekcyjnie wyprasowanej i czystej. Spoglądam na swoje śmierdzące, brudne i podarte ubranie. Wywracam oczami. Ironia losu.



Przygotowany posiłek jest smaczny. Budzi mnie do życia i zaczynam odczuwać coś więcej niż sam ból.  
-Dostaniesz ode mnie sto tysięcy złotych. To będzie rekompensata za skasowane auto, nadwyrężone zdrowie i inne straty moralne, które przeze mnie poniosłaś, a jak zjesz, odwiozę cię do domu - mówi tonem, jakby właśnie wrócił z dobrej restauracji, poznał nowych ludzi, wypił kilka dobrych drinków, ale to dalej nie było to. To znużony ton. Tak samo znużony, jak mój pies, który pewnie śpi smacznie pod drzwiami.  
-To trochę dużo - mówię, ale on nie reaguje. Wstaje od stołu, bierze szklankę, nalewa do niej wody.  
-Czekam na tarasie. Smacznego - wznosi naczynie do góry i po prostu wychodzi szklanymi drzwiami.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 852 słów i 4812 znaków.

1 komentarz

 
  • agnes1709

    Kocham Twoje prace, ale ta jest nieco dziwna, odnosi się wrażenie, że wszystko trwa: "pstryk" i już koniec. Łapka jak zawsze, ale bez oceny, nie potrafię obiektywnie podsumować. POZDRAWIAM!

    15 lut 2017

  • Malolata1

    @agnes1709 bo ja jestem ostatnio dziwna! Haha, ta praca się ze mną utożsamia :)

    16 lut 2017

  • agnes1709

    @Malolata1 Pisz "...Mi" lepiej, bo do 2018 nie skończysz, a jak stoję, więc coś bym chętnie poczytała! To może też się puknij, dostaniesz kolację za free, i "nieco" kasiejki :D

    16 lut 2017

  • Malolata1

    @agnes1709 przydałoby się! Haha, dobrze moja wierna czytelniczko, ruszam z mi! :)

    16 lut 2017

  • agnes1709

    @Malolata1 Raduje to moje serducho :jupi: Pokatuj ją tam trochę, a co...? hehe.

    16 lut 2017