My first second life - cz. 9.

Beretti wpadł do salonu i bez cienia wahania, z miejsca rzucił się na ubranego na czarno, uzbrojonego mężczyznę. Drugi, identyczny agresor, przygwoździł Marie Anne do ziemi, wbijając kolano między łopatki kobiety. Maksymalnie wykręcając jej rękę, przyłożył gotowy do strzału pistolet do głowy.  Julia stała w kącie wciąż przeraźliwie krzycząc. Zaatakowany nieznajomy sprawnie odwinął karabin i z całej siły zamachnął się kolbą. Tony błyskawiczną gardą ochronił szczękę, ale zamarł widząc broń wycelowaną  przez kolejnego mężczyznę. Jeszcze jeden, szarpiąc matkę za ramię, rzucił ją na sofę.  
–Siadać! – warknął  lufą wskazując na mebel. Julia rzuciła się w objęcia brata. – Ucisz ją.  
-Nie płacz, jest w porządku, nic nam nie zrobią… - przytulił twarz dziewczyny do piersi i wbił wzrok w nie dającą oznak życia De’Lacroix. Nie widział jej twarzy, ale musiała żyć, skoro oprócz trzymającego ją mężczyzny, jeszcze  dwóch wycelowało w nią lufy karabinów. Kolejny pilnował unieruchomionych na sofie Berettich, mierząc po kolei do każdego z nich.
-Nie wiem kim jesteście ani o co wam chodzi, ale… - zaczął ostrożnie Anthony.
-Zamknij się! – warknął mężczyzna mierząc wprost w czoło. Na odgłos przeładowania broni Julia krzyknęła spazmatycznie.
-Babcia? – szepnął Tony do siedzącej obok, struchlałej matki.
-Jest w kościele. – odpowiedziała, z przerażeniem oczekując kary. Jednak stojący najbliżej agresor jedynie zmrużył groźnie oczy.  
Przedłużającą się chwilę ciszy, przerywały urywane pochlipywania Juli, gdy nagle do salonu wszedł kolejny, na oko starszy mężczyzna.  Uklęknął przy Marie i pociągnąwszy za włosy, brutalnie  podniósł jej głowę. Przyjrzał się twarzy kobiety.  
-To ona. – zawyrokował i zluzował uścisk. – Zakuć.
Tony  wyrwał się w kierunku dziewczyny, ale raptownie odwrócone  z jego stronę kolejne  dwie lufy karabinów skutecznie zablokowały  drogę.  
-Siadaj! – wrzasnął  dowódca. – Siadaj, Beretti. – dodał spokojniej. - Wiem, że nie masz z tym nic wspólnego.  
Tony przerzucił wzrok z mężczyzny na skuwaną Marie. Nie odezwała się ani słowem, szarpnięta ostro nawet nie jęknęła. Kasztanowe kosmyki zakryły jej twarz, tak, że Tony nie mógł dostrzec miny kobiety.
-Nie mam nic z czym wspólnego? – warknął.
-Z Gabrielle Arpin.  
- Z kim, do cholery?! – wrzasnął Anthony.
-Z Gabrielle Dominique Arpin. – mężczyzna od niechcenia wskazał na Marie, którą mężczyźni podnieśli za ramiona i posadzili na krześle, na drugim końcu pomieszczenia, bokiem do siedzącej na sofie rodziny.  
Tony w końcu mógł na nią spojrzeć. Pustym wzrokiem patrzyła przed siebie, jak gdyby oddzielona szklaną szybą od rozmawiających, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego o czym mówili.  
- Francuską prostytutką i komandofuhrerin w obozie Ravensbruck. Rozumiesz? Kapo. Nadzorczyni.  
-Co ty pieprzysz?! To jakaś cholerna pomyłka! I kim wy w ogóle jesteście?!
W tym momencie do salonu weszło dwóch umundurowanych policjantów.
-Kapitanie Blumstein, w razie potrzeby jesteśmy na zewnątrz. Teren otoczony.  
Dowódca podziękował skinieniem głowy. Jak i pozostali, był ubrany na sposób wojskowy, ale w całości na czarno i bez żadnych oznaczeń.
-Kim jesteście?! – nieustępliwie powtórzył Tony.
-Specjalną jednostką do wyszukiwania takich jak ona. – obrzucił Marie spojrzeniem pełnym obrzydzenia. Po wojnie wielu przyjechało właśnie do Stanów.
-Nie wierzę, to pomyłka! Musieliście ją z kimś pomylić!  
-Posłuchaj, człowieku! – warknął Blumstein. – Śledzę ją od pół roku i ciągle mi się wymyka. Nowy Jork, Indianapolis, teraz Chicago. Właściwie to tylko dzięki tobie ją tu dopadliśmy. I pewnie zdążyliśmy w ostatniej chwili.  
-Dzięki mnie?! – Beretti chwycił się za głowę. – Kurwa… meldunek…
Matka spojrzała na Tony’ego z wyrzutem.  
-Zameldowałem ją. Potrzebowała tego do dokumentów, ale to … miała być niespodzianka…  - z szeroko otwartymi oczami tłumaczył się sam przed sobą. Czuł, że w gorącym pomieszczeniu powoli zaczyna brakować mu tchu.
-Co ci naopowiadała?  Kim była tym razem? Udawała już sanitariuszkę, opiekunkę w obozie dla dzieci, łączniczkę z ruchu oporu… Nie przejmuj się stary, nie ciebie pierwszego wkręciła.  
Blumstein stanął na wprost znieruchomiałej Marie. Wyglądał jakby miał ochotę zdzielić ją w policzek i tylko ryzyko utraty kontroli sytuacji wzięła górę nad irytacją. Kobieta wciąż bez słowa, pustymi, wręcz zamglonymi oczyma patrzyła gdzieś przed siebie. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Była jak maska.
Tony przetarł dłonią spocone czoło.  Wziął głęboki oddech, starając się uspokoić. Z liczebną przewagą uzbrojonych agresorów nie mógł zbyt wiele zdziałać. Mógł tylko merytorycznie tłumaczyć.
-To… to nie jest możliwe. Musieliście ją z kimś pomylić. -  W gardle miał dławiącą, kłującą kulę. - Przecież ją znam! Pracuje u mnie! To nie jest możliwe!
-Niemożliwe? To sam ją spytaj… - Blumstein wyciągnął dłoń w stronę De’Lacroix.  
-Mari… - zaczął bez przekonania Tony. – Marie, powiedz coś...
Nie reagowała, jakby kompletnie ignorując jego obecność. Półprzymknięte powieki zdawały świadczyć o znużeniu sytuacją. Jedynie mocno zaciśnięte szczęki wskazywały na prawdziwe uczucia dziewczyny. Przez cały czas dwóch stojących po bokach mężczyzn celowało jej w głowę z długiej broni.  
-Marie!!! – Beretti krzyknął w desperacji, jakby chciał wybudzić  ją z jakiegoś otępienia, katatonicznego snu, w który wpadła w reakcji na napaść. Nie mogło być inaczej. – Marie!!!
Powoli odwróciła głowę. Zlustrowała mężczyznę beznamiętnie. Tylko po to by wiedział, że go słyszy. Ponownie spojrzała przed siebie.
-Nie, nie kapitanie, to pomyłka. Nie wiem co jej zrobiliście, ale …. – Tony  myślał gorączkowo. – Tatuaż! Kurwa, przecież ona ma tatuaż! Numer obozowy!! Była w Ravensbruck, ale była więźniem! Więźniem, do cholery!
-Mówisz o tym? – Blumstein szarpnął za rękaw koszuli zatrzymanej. - Ten tatuaż zrobiła sobie już w Nowym Jorku, twierdząc, że chce w ten sposób uhonorować siostrę, która zginęła w obozie. Do Stanów dostała się na papierach więźniarki, która zginęła kilka dni przed ewakuacją obozu. Marie Anne…
-…De’Lacroix.  – szeptem dokończył Beretti.  
-Jeszcze tego nie potwierdziliśmy, ale najprawdopodobniej sama ją zabiła. – kapitan stanął tuż przed Marie. Podniosła na niego wzrok, jednak nie zmieniła wyrazu twarzy. -  Gabrielle Arpin była wyjątkowo gorliwą i  brutalną nadzorczynią. Osobiście zastrzeliła kilkudziesięciu więźniów. Głównie kobiet.  
Tony poczuł, jak struchlała z przerażenia siostra coraz mocniej wtula się w jego bok. Wsparł łokcie o kolana, pochylił głowę. Zdawała się być zbyt ciężka, by móc unieść okropną prawdę.
-Nie, to niemożliwe… - pokręcił głową, wpatrując się w drewnianą  ławę. Nagle na blacie wylądowała torba, którą kilka dni wcześniej osobiście wnosił do swojego domu.
-Szefie… - kolejny mężczyzna otworzył pakunek i sięgnął głęboko do środka. Wyciągnął skórzane dno, odkrywając pod spodem schowek. Odwrócił torbę do góry nogami i wysypał jej zawartość na ławę, tuż przed nosem Tony’ego.  Blat pokrył się kilkudziesięcioma grubymi plikami spiętych razem banknotów.
-I jeszcze to. – wręczył szefowi paczkę z dokumentami. Paszporty, fałszywe świadectwa pracy, kilka aktów narodzin, kilka aktów zgonu. Bilet kolejowy.  
Blumstein rozłożył dokument. Przebiegł  wzrokiem po wydruku.
-Udało się w ostatniej chwili. – prychnął i rzucił biletem przed Berettim. – Do Nowego Orleanu. Na ten poniedziałek. Wiedziałeś?
Tony wziął kartę w dłonie.  
-Do Nowego Orleanu? – spojrzał ze zdziwieniem na nieruchomą Marie. Przeniósł wzrok na dowódcę.
-Stamtąd pewnie chciała wsiąść na prom do Argentyny. Oni wszyscy tam teraz spieprzają. Ale nie wszyscy zdążą. – wyciągnął bilet z dłoni Tony’ego. – Dobra mamy wszystko. – krzyknął do przeszukujących dom kilku kolejnych mężczyzn. –Zbieramy się.  
Pilnujący Berettich opuścił broń.  
-Będę chciał z jeszcze Państwem porozmawiać. -  Blumstein przeszedł na oficjalny ton i  machnął ręką na mężczyzn celujących w siedzącą bez ruchu Marie. Jeden z nich założył skutej kobiecie uchwyt pod łokieć i szarpnął w kierunku wyjścia. Drugi eskortował zatrzymaną, ani na chwilę nie przestając celować w jej głowę.
-Gdzie ją zabieracie?- zrezygnowany Tony przez sekundę odprowadzał wzrokiem znikającą w drzwiach postać, ale szybko zacisnął powieki, by od razu ponownie przez pryzmat rozrzuconej gotówki spojrzeć na dowódcę.  
-Na razie do aresztu śledczego, a później na proces do Niemiec.  
-Do Niemiec? – zgorzkniale powtórzył Tony.  
-Tak. – Blumstein złożył bilet i beznamiętnie podążył za Gabrielle. - Czeka ją deportacja.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i miłosne, użyła 1522 słów i 9171 znaków, zaktualizowała 21 lip 2019.

3 komentarze

 
  • kaszmir

    Witam
    Zaskoczenie i zarazem chapeau bas za świetne choć smutne zakończenie. Nie wierz nigdy kobiecie- można by zaśpiewać. Dlatego była taka harda. Ukryć drugą twarz i osobowość jest trudno, jej się udało. Szkoda Tonego.  
    Pozdr

    19 lip 2019

  • angie

    @kaszmir Szczerze mówiąc mi też szkoda chłopaka, ale taka już moja autorska natura ;) Okazał się być w porządku, a dostał bardzo gorzką lekcję od życia, w dodatku naraził ukochaną rodzinę. Tak bywa...  
    Pozdrawiam kochana, dziękuję za komentarze!

    19 lip 2019

  • Speker

    Świetne. Ale zakończenie, pełne zaskoczenie i niedowierzanie, świetnie to rozegrałaś, pełen podziw i szacun

    18 lip 2019

  • angie

    @Speker Dziękuję pięknie! Miód na moje oczy  :zakochany:

    18 lip 2019

  • AnonimS

    Pełne zaskoczenie. Nawet nie pomyślalem ze to.moze być takie zakończenie. Szacunek. Pozdrawiam

    18 lip 2019

  • angie

    @AnonimS Na prawdę? No to się cieszę. I dziękuję :) (PS A była taka piosenka "Nie wierz nigdy kobiecie..."  :P )

    18 lip 2019