Bożek cz. 7

Poweekendowy chaos w kuchni przerażał. Pozwoliłem sobie na pełne lenistwo, które niestety zakończyło się apokaliptycznym widokiem stert talerzy, talerzyków, kubków, sztućców i wszelkiego rodzaju pojemników na napoje. Nie przypuszczałem, że sam byłem w stanie, aż tyle bałaganu wyprodukować. Bardziej przypominało to krajobraz po hucznej imprezie, niż kilka dni samotnego faceta. No nic, samo się nie sprzątnie. Osłoniłem nagość kuchennym fartuchem i zabrałem się do roboty. Chwała wynalazcy zmywarki. Tak swoją drogą to straszny brak zapobiegliwości z mojej strony. A gdyby odwiedziła mnie sąsiadka z ochotą na seks na kuchennym blacie? Doprowadzilibyśmy do trudnych do opisania szkód w ludziach i kuchennych sprzętach zapewne. Wypełniona po brzegi zmywarka zaczęła mruczeć przyjaźnie, gdy usłyszałem jakże miłe sercu, i nie tylko sercu, pukanie do drzwi. Wędrowiec drgnął, skuszony błyskawiczną wizją przyjemnej podróży. Otworzyłem. W drzwiach stała oczywiście ona.
- Jest pan moją ostatnią szansą – wypaliła z prędkością karabinu maszynowego. Dopiero teraz ujrzałem, że ubrana jest bardziej elegancko w szarą sukienkę, cieniutkie czarne pończoszki, rajstop nie uznawała przecież, tajemnicą pozostawała bielizna, coś jednak mówiło mi, że to zapewne czarne stringi. Ech, fartuszek uniósł mi się znacząco.
- Właśnie o pani myślałem. Wejdzie pani?
- Pomoże mi pan czy nie?
- Proszę wejść i powiedzieć mi o co chodzi najpierw.
Energicznie przekroczyła próg i zaczęła rzucać słowami z prędkością karabinu maszynowego.
- Niedźwiedź, to znaczy miś, się rozchorował.
- Ale to chyba problem zoo, a nie pani? - zaśmiałem się.
- Oj nie taki miś. Pan sobie żartuje, a ja mam problem. Przedstawienie dzisiaj mam w przedszkolu, ważnym bohaterem jest miś śpiący w jaskini, a człowiek, który miał nim być cierpi na jakąś grypę żołądkową czy coś. Dzieciaki gotowe, scenografia gotowa, a misia brak.
- A któryś z rodziców? - bąknąłem czując nadchodzącą katastrofę.
- Nie ma szans.
- Ale ja mam dziś o czternastej daily.
- Co pan ma? Nieważne zresztą, bo do tej godziny będzie już wolny.
Ubodła mnie troszkę tym brakiem zainteresowania, ale cóż począć, bywa. Wędrowiec już wrócił do zwyczajowych rozmiarów, gdy poczułem na nim jej ciepłą dłoń.
- Pomoże pan? Odwdzięczę się – mrugnęła zalotnie.
- Zrobi mi pani tort?
Jej mina była bezcenna, a moje przyrodzenie wolne.
- Dobrze. Zrobię, ale pomoże mi pan?
- Pomogę – chyba nie potrafiłem jej odmówić – ale pozwoli mi pani się ubrać i zadzwonić do firmy?
- Oczywiście.
Drań w korytarzu zachowywał się dziś nadzwyczaj obojętnie. Przyglądał się niby, ale jego emocje były niewidoczne. Ciekawiło mnie co knuje, bo to co jemu przeznaczone to już pewnie wiedział.
- A mamy szansę choć na małą kawę? - zapytałem błagalnie.
- Niestety nie. Musi się pan przebrać i poznać szybko rolę – zadecydowała.
Poczłapałem więc ubrać się bez zbędnej zwłoki, oddając jej stery dowodzenia. Sam nie wiem dlaczego się na to zgodziłem.
W przedszkolu przyoblekłem jakiś kosmaty strój i czułem się prawie gotowy do boju.
- Proszę się odwrócić, muszę panu wsadzić – wydała kolejny rozkaz.
- Pani wybaczy, ale nie przywykłem by ktokolwiek mi coś z tyłu wsadzał – odpowiedziałem ubawiony.
- Proszę nie błaznować. Ogonek odpadł – dodała ze śmiertelną powagą.
Miś był już kompletny. Dzieci zajęte zabawą. Ona opierała się o stare pianino, które stało tam chyba od początku działania przedszkola. Nie mogłem się powstrzymać, by kosmatą łapą nie zacząć gładzić jej nóg. Poczynałem sobie coraz śmielej i zacząłem unosić brzeg sukienki. Bingo. Jak mogłem przypuszczać pończoszki z delikatną koronką, jeszcze kawałek wyżej i … trzepnęła mnie po łapie.
- Nie tutaj. Niech pan idzie za mną.
Nie powiem by toaleta, w której się właśnie znaleźliśmy była na liście miejsc wymarzonych przeze mnie do seksu. Jednak ogień z jakim na mnie wskoczyła, pozbawił wszelkich złudzeń i rozterek.  
Udało mi się jakimś cudem wyłuskać malucha z okowów stroju i odsunąć pasek jej stringów, by znaleźć się w miejscu, na które czekałem od chwili, gdy ją rano zobaczyłem. Kolejne trafne przewidywanie w sprawie jej stroju. Powoli poznawałem ją coraz lepiej i podobało mi się to. Bardziej jednak podobała mi się ta wilgoć i ogień, które spotkałem teraz. Nie było czasu na delikatność. Gwałtowne szybkie spełnienie dopadło nas prawie równocześnie. Zdyszana zsunęła się  ze mnie, stając na drżących nogach. Poprawiła pasek stringów, jakby chciała zachować w sobie jak najwięcej z tego co przed chwilą każde z nas dało. Przykucnęła i złożyła czuły pocałunek na malejącej główce.  
- Przecież nie chcemy pobrudzić stroju misia, nieprawdaż? - dodała i pochłonęła go w usta całkowicie.
Dzieci oczywiście zorientowały się, że coś jest na rzeczy.
- Prose pani, a cemu ma pani taką cerwoną buzie? - zapytał jakiś szkrab po powrocie do sali.
- Bo się cieszę na przedstawienie – odpowiedziała mu chyba dość przekonująco, bo wrócił do zabawy bez dalszych pytań. Mnie na szczęście nikt o nic nie pytał. Odczekałem do przedstawienia, zajmując miejsce w całkiem wygodnej jaskini, błaznując ku uciesze dzieciaków. W jej oczach widziałem wdzięczność. Po przedstawieniu podeszła do mnie.
- Dziękuję. Świetnie się pan spisał, w każdy możliwy sposób.
- Cieszę się, ale widzę, że coś panią męczy.
- Rodzice. A właściwie wizja spotkania z nimi – odpowiedziała cicho.
- Proszę mi oddać swoje majtki – szepnąłem jej na ucho.
- Ale jak? Po co? Tak na spotkanie z nimi bez? - była wyraźnie zaskoczona.
- To skutecznie odwróci pani uwagę.
- Może jednak jeszcze nie dzisiaj – odpowiedziała, chyba nie do końca przekonana.
- To kiedy mogę liczyć na obiecany tort?
- W piątek wieczorem, zgoda? Ma pan potrzebny sprzęt, zrobimy go u pana.
Pasowało to do mojej wizji.
- Tak piątek będzie idealny. Zobaczymy się jednak wcześniej mam nadzieję?
- Myślę, że powinien pan już iść do pracy – cmoknęła mnie w policzek – oczywiście i jeszcze raz dziękuję. Kosmate łapki są cudne panie misiu.
No i narobiła. Znów wędrowiec podniósł łeb, a ja mam pracować. Te kobiety … sama słodycz.
Po kilku minutach dotarłem do firmy, w sumie to akurat chwilę przed codzienną odprawą. Zeszło mi w tym przedszkolu, ale jako szef jakieś przywileje trzeba mieć w końcu. Moja ulubienica przeszła samą siebie w doborze stroju. O ile dekolt jeszcze umiarkowany, to spódniczka tak krótka, że w pewnych warunkach mogłaby pasek zastąpić. Powitała mnie czarującym uśmiechem, po czym  upuściwszy długopis, teatralnym gestem obróciła się do mnie tyłem i trzymając nogi proste wykonała pełen skłon ku podłodze. Szpilki, szewek pończoch, ich koronka i … piękna lśniąca wilgotnie kobiecość. Płatki pełne, każda para godna swej nazwy, soczyście wybarwiona, a do wyrazista perełka wyzierała z głębi. Wszystko skąpane w rosie, gotowe i wyczekujące. Wyprostowała się i spojrzała na mnie z tryumfem. Musiałem mieć rewelacyjną minę. Rano przedszkole, teraz to. Moje biedne serce. Ale dość rozczulania się, durnieję widać od nadmiaru rozkoszy, której doświadczam. Prowadzenie spotkania za to było koszmarem, chyba dałem popis braku profesjonalizmu, plącząc się w słowach przy każdym spojrzeniu na nią. To więc mi drań skrycie zaplanował. Trudno. Jego boskie prawo, dam radę. Przetrwałem jakimś cudem do piątku, na zakończenie odprawy wyciągnąłem bożka.
- Kochani moi poddani – podjąłem próbę ukrycia mego stresu błaznowaniem – nadszedł moment by przekazać, tę oto cudowną figurę, w kolejne ręce. Przyniosła mi ona moc niezapomnianych doznań. Mam nadzieję, że nie wyczerpałem całej jej mocy. Któż jest zatem następny w kolejności?
- Przecież szef wie, że ja – odezwała się ulubienica, patrząc wyczekująco w moje oczy.
- Proszę. Opiekuj się nim ładnie – podałem jej figurkę.
- Może być szef tego pewny – wyczekiwanie zmieniło się w ogień w jej oczach.
- Dobrze kochani. Ogłaszam przyśpieszony weekend. Znajcie pański gest.
Pomruk zadowolenia przebiegł po sali, za to w jej oczach drobny zawód. Otrząsnęła się jednak szybko, wzięła figurkę w ręce i wyszła ze wszystkimi.
Wróciwszy do domu, usiadłem z kieliszkiem wiśniówki, gapiąc się w rozpalony troszkę bezmyślnie ogień w kominku. Oddałem moc w inne ręce, wrócę więc do normalności, do borykania się silną samokrytyką, do trudu w zdobywaniu kobiecych względów. Zaczęła mnie dopadać depresja. Najbardziej chyba będę odczuwać brak sąsiedzkich wizyt, które zapewne ustaną. Z tej otchłani czarnowidzenia wyrwało mnie jednak pukanie do drzwi.
- Wygląda pan na zaskoczonego – powiedziała gdy zobaczyła mnie w progu – przecież obiecałam tort – uniosła siatkę pełną jakiś składników.
- Zupełnie zapomniałem. Proszę niech pani wejdzie – było to już nieco spóźnione zaproszenie, bo śmiało minęła próg. Mi pozostało powlec się za nią do kuchni, którą momentalnie opanowała. Nie mogłem jej wszak odmówić. Seks, alkohol i słodycze, to rzeczy, których zazwyczaj nie odmawiam. Lubiła to samo, więc … Mieszała, dodawała, cudowała. Stałem jak słup soli, gapiąc się na jej wprawne ruchy. Jakaś niewidzialna siła w końcu pchnęła mnie w jej kierunku. Dłonie złapały z kraniec kiecki i uniosły w górę. Odwróciła się do mnie.
- Już myślałam, że się nie doczekam.
- Będzie miała pani cały tyłeczek od mąki.
- Myślę, że jakoś to przeżyję – sama wskrobała się na blat i docisnęła do siebie nogami.
- Myślę, że tak – westchnąłem radośnie, znów zanurzając się w wilgotność.
Tort będzie musiał poczekać. Chyba wyślę kawałek kurierem draniowi z podziękowaniem, bo jak nic zostawił mi troszkę swej mocy na dłużej.

Szarik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 1841 słów i 10181 znaków.

2 komentarze

 
  • nefer

    No proszę. Kosmate nie tylko myśli. Ale co tam teraz w pracy się podzieje...  :smh:

    27 lut 2017

  • Szarik

    @nefer w ramach heroicznego wysiłku przeczytaj kolejną część ;)

    27 lut 2017

  • Mariusz

    Kosmate łapki misia (?!) - bezcenne, super i czekamy na następną część

    7 lut 2017

  • Szarik

    @Mariusz dziękuję serdecznie. Bogowie zadecydują, czy wystarczy mi wyobraźni na dalsze pisanie.

    12 lut 2017