Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie z historią w tle (część 17)

Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie z historią w tle (część 17)Zapraszam na epizod siedemnasty i ostatni!

***

EPILOG – TA, OD KTÓREJ WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO

*

   A co ja bym powiedziała? A jakie to miało znaczenie wtedy i jakie ma teraz? W tym momencie muszę wreszcie jakoś wybrnąć z coraz bardziej niezręcznej kabały, w jaką sama się wpakowałam. Po raz nie wiadomo już który spoglądam na Adelinę, która wydaje się podobnie niepewna sytuacji. By więc nie przedłużać, dziękuję jej ponownie za wspólne chwile, przepraszam za niespodziewaną niedyspozycję i obiecuję, że gdy tylko mój stan się polepszy, wrócę do tej rozmowy. A przynajmniej się postaram.

   Zamykam za nią drzwi, wracam do pokoju i przysiadam na fotelu. Opróżniam duszkiem dobre ćwierć butelki nalewki i gdy tylko wreszcie odzyskuję dech, podnoszę telefon.
   – Dzień dobry! – Głos w słuchawce jest wyraźnie zmieszany. – Przyznam, że mnie pani zaskoczyła! Czy mogę w czymś pomóc?
   – A i owszem, panie mecenasie, przecież nie spodziewał się pan chyba rozmowy o pieczeniu sernika? – Staram się zażartować, lecz z raczej miernym skutkiem. – Na jakim etapie są dokumenty odnośnie spadku, które miał pan przygotować?
   – Cóż, mówiła pani niedawno, że nie muszę się spieszyć, ale jeśli mam to zrobić szybciej, to siądę nad nimi choćby jutro. Tylko zapytam dla pewności: robimy wszystko według wcześniejszych ustaleń, czy coś się zmieniło?
   – Zmieniło i to całkiem sporo. Przede wszystkim proszę się nastawić na sprzedaż. Najwygodniej będzie chyba osobno wystawić nieruchomości, a osobno obrazy i całą resztę bibelotów, ale to już zostawiam w pańskich rękach. Wstępne wyceny pan ma, opinie rzeczoznawców także, więc teraz tylko proszę się przypomnieć tym znajomym kolekcjonerom.
   – Tak, oczywiście, wszystko zorganizuję! – Ton wyraźnie się zmienia, przechodząc w chłodny profesjonalizm.
   – Liczę na to. Pragnę tylko jeszcze raz podkreślić, że sytuacja jest dość dynamiczna i zależy mi na czasie. Oczywiście nie przesadzajmy i nie obniżajmy za bardzo ceny, ale jeśli trafi się konkretny klient, będę skłonna do ustępstw. Nawet znacznych. Wolę sprzedać kamienicę za piętnaście milionów, niż sprzedawać za dwadzieścia, rozumie pan?
   – Jakżeby inaczej! Wszystko wedle wytycznych! Czy ma pani jeszcze jakieś życzenia albo instrukcje?
   Przed oczami ponowne staje mi Adelina. Niby wciąż mam pewne wątpliwości wobec niej, lecz mimo wszystko jest właściwie jedyną osobą z rodziny, z którą utrzymuję bliższy kontakt. No i, nie ukrywajmy, mam do niej słabość.
   – Wspominałam już panu mecenasowi, że mam kuzynkę, która niedługo pójdzie na studia. Chciałabym jej pomóc, ale po pierwsze: w taki sposób, by nie miała z tego powodu problemów ze skarbówką, sądem, rodzicami i tak dalej. A po drugie: to mają być pieniądze przeznaczone na edukację. Edukację, a nie kurtyzany, wino i pianino.
   – To się rozumie samo przez się! – Mecenas nie ukrywa rozbawienia. – Tylko muszę tylko uprzedzić, że w takim przypadku czeka nas jeszcze trochę dodatkowej papierkowej roboty, a wie pani: albo coś jest zrobione szybko, albo dobrze.
   – Dlatego też podnoszę pańską prowizję. Dwukrotnie. I nie na jutro, a jeszcze na dziś proszę przygotować wstępne aneksy i podjechać z nim do mnie, żeby ustalić szczegóły. Najlepiej, jak weźmie pan asystenta, któremu zresztą też się ta przysługa bardzo opłaci.
   – Cóż… nie wiem, co powiedzieć na taką hojność…
   – Dobrze pan wie! – śmieję się w słuchawkę dla rozładowania atmosfery. – Ale wyrazy wdzięczności odbiorę osobiście. Najlepiej w postaci kremówek. Wie pan dobrze, z której cukierni! A jak przy okazji zobaczę obu panów świeżo ogolonych, to będzie mi tym bardziej przyjemnie. Czekam więc, szanowny mecenasie!

*

   Uśmiecham się nie tylko w duchu. Napełniam rżnięty w krysztale kieliszek wyjętym z barku armaniakiem i popijając go powolutku, znów dzwonię.
   – Och, dzień dobry, droga pani! Jak zdrowie dopisuje? No i w czym mogę służyć? – Szczebiotliwy głos, wwierca mi się w uszy.
   – W tym, co zwykle, moja najdroższa! – odzywam się do rozmówczyni jak do najlepszej psiapsiółki, choć wiem doskonale, że nasze relacje oparte są przede wszystkim na bilansie zysków i strat. – Zorganizuj mi proszę przedstawienie na pojutrze. U mnie. Jeśli nie zdążysz, może być dzień później.
   – Hmmm… faktycznie, nie ukrywam, że tak z dnia na dzień to trochę trudne. A kto miałby być?
   – Wszystkie! – żądam otwarcie.
   – No to powiem, że ciężka sprawa, bo…
   – Dobrze już, dobrze! – przerywam jej pół żartem, pół serio. – Obie doskonale wiemy, że im moja hojność będzie większa, tym lżejsza owa sprawa się stanie, prawda? Więc powiem wprost: muszę wyjechać i jest niezwykle prawdopodobne, że prędko nie wrócę. I z tego względu chcę urządzić coś naprawdę godnego zapamiętania na pożegnanie.
   – Zamieniam się w słuch! – Wyraźnie wyczuwam podszyte chęcią konkretnego zysku zaciekawienie.
   – Jeśli dwa dni nie wystarczą, od razu dajmy sobie jeszcze jeden. Jutro niech wszystkie dziewczyny spełnią ewentualne zobowiązania, a pojutrze mają zrobić sobie przerwę, wypocząć i przygotować jakiś ciekawy scenariusz. Nie się nie martwią, stratne na pewno nie będą! Każda dostanie ode mnie tyle, że aż się zdziwią. Ty zresztą też! – podkreślam to celowo. – Nie mów, że nie powitałabyś w swojej kolekcji jakiegoś gustownego naszyjnika?
   – No jasne, że tak! To znaczy… nie wiem, co mam powiedzieć…
   – To się dowiedz przez te dwa dni, które pozostały do spotkania, a potem porozmawiamy o tym u mnie. Bo ciebie też zapraszam i ani mi się waż odmówić!
   – Będę zaszczycona! Dziękuję! Naprawdę dziękuję!
   – W takim razie do zobaczenia!

   Znów uśmiecham się sama do siebie. Zdaję sobie sprawę, że może nie powinnam tak postępować, ale… szanowny jaśnie pan mecenas to naprawdę niezły kombinator, cwaniura i wyjątkowo interesowna menda, jednak dokładnie ktoś taki jest mi teraz potrzebny. Za tyle, ile spodziewa się dostać, sprzedałby łysemu nie tylko grzebień, ale także suszarkę, prostownicę i roczny talon na wizyty w salonie fryzjerskim. I bardzo dobrze! A jeżeli zrozumiał aluzję – a mogę w ciemno założyć, że tak właśnie jest – to przy okazji jeszcze się z nim zabawię. Chociaż nie, przepraszam, miałam mówić prawdę: będę się z nim pieprzyła. A właściwie to z nimi, bo i wizyty wspomnianego asystenta także się spodziewam.
   Najpierw naleję po solidnej szklanicy whisky z wrzuconymi dyskretnie magicznymi tabletkami, po czym, gdy te zaczną działać, zaciągnę ich do sypialni. We troje będziemy się przewalać po sofie, fotelu, dywanie i gdzie nam się jeszcze tylko zamarzy. A nim siły zupełnie nas opuszczą, przejdziemy do wielkiego finału, w którym najpierw obaj będą mnie rżnęli jednocześnie – i żeby było jasne: „jednocześnie” oznacza nie mniej i nie więcej, a podwójną penetrację, na dodatek w asyście sporego wibratora, którego będę męczyła, póki akumulator nie padnie – aż mi świeczki w oczach staną, a później ja obciągnę im ich szanowne mecenasowsko-asystenckie kutasy tak, że wyjdą ode mnie na czworakach. Znaczy mecenas z asystentem, a nie kutasy osobiście. Chociaż i takiej ewentualności nie wykluczam, zwłaszcza że owe podane im wspomagacze, poza rozpalaniem konara do czerwoności, mają jeszcze tę właściwość, że niewiele się po nich pamięta. Więc późniejsze próby zorientowania się, kto wychodził, skąd i w jakim stanie, będą z założenia skazane na niepowodzenie.
   Natomiast owa organizatorka przedstawień… cóż, jakby się nad tym głębiej zastanowić, jest po prostu burdelmamą. Tyle że elitarną. A wspomniany występ, który ma się odbyć za parę dni na deskach mojego własnego mieszkania, będzie niczym innym jak całonocną, udającą jedynie wyjątkowo powierzchownie teatrzyk, lesbijską orgią. Wypełnioną wyuzdaną bielizną, gadżetami rodem z najbardziej ekskluzywnych butików erotycznych, jękami i piskami. Litrami szampana, śliny i innych płynów ustrojowych zresztą też. A ja będę się przechadzała pomiędzy biorącymi udział w owym przedstawieniu aktoreczkami i wybierała co apetyczniejsze kąski.
   Może najdzie mnie ochota na tę długonogą blondynę, uwielbiającą zabawy straponem i zwyczajowo noszącą wisiorek z topazem, podkreślającym kolor oczu? A skoro tak, zapewne nie pogardziłaby drugim, znacznie bardziej okazałym. Później chętnie zajęłabym się niedawnym nabytkiem w postaci drobniutkiej, skośnookiej piękności, której zdolności akrobatyczne są naprawdę zadziwiające, a po wszystkim obdarowała ją choćby gustownymi kolczykami. Na deser wybrałabym chyba jakże słodką, puszystą lisiczkę, która już na pierwszym naszym spotkaniu udowodniła – i to zdecydowanie więcej, niż raz – że przejawia wyjątkowy talent w anal-lizach językowych. A że do jej rubensowskiej urody idealnie pasowałyby równie okazałe perły, to może przy okazji daruję jej od razu cały ich naszyjnik. Tylko najpierw wsadzę go sobie w pewne intymne miejsce, a później każę wyciągnąć. Ustami. Perełka po perełce.
   Zresztą, czemu miałabym się ograniczać, skoro mogę skosztować każdej obecnej? Włącznie z ich szefową, która jako niegdysiejsza domina komercyjna też swoje wie i swoje potrafi, a jak się ją namówi do zdjęcia kajdanek ze ściany, to klękajcie narody. I to dosłownie. Dlatego też ją zostawię sobie na koniec jako taką wisienkę na wybitnie perwersyjnym torciku.
   Kiedy więc wszystkie inne panie, panienki i paniusie już nas opuszczą, usiądziemy razem tylko we dwie, porozmawiamy, napijemy się czegoś nie tylko dla przyjemności, ale także na wzmocnienie nadwątlonych po poprzednich ekscesach sił, po czym oddamy spełnianiu najbardziej wyuzdanych pragnień. Konkretnie takich, że zacznę od ubrania szytego na miarę kostiumu z najlepszej skóry, na twarz założę maskę a na szyję obróżkę. Dam sobie wsadzić w usta knebel, natomiast w pozostałe otwory korki o rozmiarach solidnie przekraczających średnią pornhubową. I tak przygotowana najpierw obdaruję mą dominę wysadzaną diamentami kolią, a następnie pozwolę się jej zdominować jak nigdy wcześniej. A kiedy już skończy, wówczas otwarcie zbuntuję się przeciwko narzuconej siłą władzy, rzucę ją (dominę, nie władzę) na podłogę i…
   Ale o tym zdecyduję na bieżąco. Dziś muszę zachować chłodny umysł i jeszcze spokojniejsze ciało, gdyż czeka mnie jeszcze jedna sprawa do załatwienia. Najważniejsza ze wszystkich.

*

   Tym razem opróżniam wypełniony po brzegi kieliszek jednym haustem. Wpatruję się w ekran znacznie dłużej niż poprzednio. Nie bez powodu. Choć już dawno powinno mi to spowszednieć, wciąż każdy kontakt z Rojzą jest dla mnie jakże szczególnym przeżyciem. Każdy list, telegram, rozmowa telefoniczna, od pewnego czasu także komunikator, dzięki któremu możemy się nawzajem widzieć. I… tyle. Choć wielokrotnie o tym myślałam i parokrotnie już właściwie pakowałam walizki, ostatecznie nigdy się nie odważyłam, by odwiedzić ją osobiście. Aż do momentu, w którym mogło być – i właściwie wciąż może – za późno.
   W końcu zbieram się w sobie i wybieram numer.
   –  Witaj, moje kochanie! – Na dźwięk tych słów, wypowiedzianych głębokim, śpiewnym tonem, momentalnie miękną mi kolana.
   – Witaj, Rojzo! – Nie mam zamiaru ukrywać ekscytacji. – Czy ci nie przeszkadzam?
   – Wiesz przecież, że jakbym nie mogła, to bym nie odebrała, prawda?
   – No tak, tak… Wybacz, że od razu przejdę do rzeczy, ale przemyślałam sobie jeszcze raz twoją propozycję. I zgadzam się – oddycham głębiej, robiąc krótką pauzę – na wszystko.
   Zamiast oczekiwanej odpowiedzi w słuchawce zapada milczenie. Podejrzanie długie.
   – Rojzo… jesteś tam? – szepczę pełna obaw.
   – Nie, wyleciałam kominem na miotle! Ech, Estello, co ja z tobą mam… – Rojza chichocze, ewidentnie nawet nie starając się być poważną. – Tyle razy ci mówiłam, że tak to się skończy, że prędzej czy później sama do mnie wrócisz i jeszcze będziesz prosiła o to, przed czym wcześniej się wzbraniałaś. A ty nie chciałaś mi wierzyć, prawda?
   – No tak, ale… skąd wiedziałaś? – pytam jak głupia.
   – Oj, moja ty mała, głupiutka! – Rojza nieświadomie tylko potwierdza mój stan umysłowy. – Naprawdę muszę ci tłumaczyć takie rzeczy?
   Z wrażenia aż opadam na fotel. Niby mam świadomość, że rozmawiam z kimś, kto widzi, czuje i po prostu wie znacznie więcej niż przeciętny człowiek, lecz najwidoczniej wciąż nie zdaję sobie w pełni sprawy z tego, jak wielka jest to różnica. Choć przecież wystarczyłoby zastanowić się nad sam faktem, że Rojza wciąż żyje. I ma się dobrze. Mimo że całe życie spędziła w tak niebezpiecznym miejscu, jakim jest serce Europy. Pomiędzy lokalnymi konfliktami i wielkimi wojnami, wśród prześladowań, pogromów, migracji całych narodów i zmian granic. Co więcej: nie tylko było, ale i wciąż jest tutaj groźnie, bo choć aktualnie nikt tu do nikogo nie strzela na ulicach, to skuteczne ukrywanie tożsamości w erze permanentnej cyfrowej inwigilacji jest trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
   Mam się więc łudzić, że rozszyfrowanie mnie – czyli w gruncie rzeczy prostej dziewczyny, która miała w życiu bez porównania więcej szczęścia, niż rozumu – ma być dla niej zbyt skomplikowane? Wolne żarty.
   – Nie, nie musisz – wyduszam z siebie wreszcie. – I powtarzać, że czekałam na to o wiele za długo, też nie. Będę u ciebie najszybciej, jak to tylko będzie możliwe. Podam ci dokładniejszy termin w ciągu mniej więcej tygodnia, może dwóch, bo muszę jeszcze pozamykać pewne sprawy. Natomiast już teraz mam dwie prośby i chciałabym, żebyś zgodziła się je spełnić.
   – Wal śmiało!
   – Pierwsza: przywiozę coś ze sobą. Tak, wiem, mówiłaś mi wielokrotnie, że nie chcesz żadnej wdzięczności, ale to będzie po prostu moje podziękowanie za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
   – Dobra, dobra, jeszcze o tym pogadamy. A ta druga sprawa?
   Długo wciągam powietrze i jeszcze dłużej go wypuszczam, próbując się uspokoić. W końcu jednak zdaję sobie sprawę, że to, co chcę przekazać i tak zabrzmi tak samo, niezależnie od moich starań.
   – Wierzę w ciebie i twoje… zdolności, ale ja się naprawdę boję, jak to potem ze mną będzie. Dlatego chciałabym cię prosić, żeby… zanim to wszystko się wydarzy… pragnę się z tobą kochać. Tak jak wtedy, za pierwszym razem. Długo. Intensywnie. Mokro. Chcę poczuć wszystko po raz ostatni jako… ja. Pieścić twoje apetycznie pełne ciało. Całować cudowne piersi. Lizać słodziutką cipkę. Sprawić ci rozkosz, jakiej nigdy nie zaznałaś! A później żebyś to ty doprowadziła mnie do orgazmu i…
   Dociera do mnie, co właściwie powiedziałam. Serce mi wali, policzki płoną, ledwie mogę złapać oddech. Żelazisty posmak rozlewa się po ustach, zapowiadając niechybnie, że za chwilę będę musiała albo pochylić się nad umywalką, albo zaplamić kolejną chustkę.

   – Uspokój się, kochana, bo ci serce zaraz wyskoczy! – Tym razem głos jest niezwykle ciepły i czuły. – Po pierwsze, na pewno pozostaniesz wciąż sobą. Tą samą trochę roztrzepaną, trochę melancholijną, jedyną w swoi rodzaju Estellą. I nie tylko ja o to zadbam o twoje zdrowie, ale i nasza wspólna znajoma. Zapewne domyślasz się, która. A po drugie, to w kwestii twojego życzenia, dziękuję ci bardzo za otwartość i ponownie się zgadzam. Długo mi się wydawało, żeś jest kolejną naiwną dziewuchą, która trochę za bardzo poddała się mojemu urokowi, ale ty znowu i znowu uparcie wracałaś. A ja… Wiesz, że nie powinnam cię wtedy ratować?
   – Wiem, Rojzo, wiem… – szepczę.
   – A jednak to zrobiłam. Widocznie już wtedy przeczuwałam, że możesz być dla mnie kimś znacznie ważniejszym, niż chciałam przyznać. Dlatego powtarzam: zrobię wszystko, by spełnić twe życzenia. Jeżeli tylko wyrazisz taką wolę, staniesz się moją partnerką w interesach, powierniczką, przyjaciółką, a być może i kimś więcej. A ja będę twoją. Chcę cię kochać i chcę z tobą żyć, choćby nawet do końca świata. A teraz wypocznij, bo nawet z tej odległości czuję, jak bardzo tego potrzebujesz. Pa!
   Ja natomiast czuję, jakbym miała za moment zemdleć. Ostatkiem sił przechodzę na łóżko i powolutku, oddech za oddechem, zaczynam się uspokajać. Równie wolno dociera do mnie, że dawno, daaawno temu, popełniłam największy błąd swojego życia. Konkretnie taki, że nie powiedziałam Rojzie, kim ona jest dla mnie. Może wtedy…

   Kończę rozmowę. Tym razem nie bawię się już w żadne kieliszki, tylko pociągam kilka solidnych łyków wprost z karafki. Otrząsam się nie tylko z gryzącego przełyk alkoholu, ale i idiotycznych myśli. Przecież życie nauczyło mnie, że wszystko dzieje się w tym konkretnym miejscu i czasie, w którym ma się dziać. Nie wcześniej, nie później, nie gdzie indziej, tylko właśnie tutaj i teraz. I że jakiekolwiek teoretyczne dywagacje na ten temat, polegające na roztrząsaniu „co by było, gdyby” są jedynie stratą czasu.

   Czasu, którego i tak zmarnowałam zdecydowanie zbyt wiele.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja: playgroundai

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 10.02.2024. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz