Słowik

Kolejne metry, niezliczone kroki. Bezlitosne słońce pali kark i gołe ramiona. Idę. Sam w zasadzie nie wiem dokąd i w jakim celu. Idę i zastanawiam się czego lub kogo ja właściwie poszukuję. Może właśnie tej drogi, tej jedynej, która zaprowadzi mnie do celu, którym jestem ja sam, prawdziwy, bez tego cienia co zasłania mi twarz.
Mówią, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, do tego "wiecznego" miasta, które niegdyś było centrum świata. Czym w ogóle jest ta droga? Czy wszystkie prowadzą do celu? Idę, lecz zdaje mi się, że moja droga jest ślepą uliczką lub skomplikowanym labiryntem. Kiedyś, w ciemnej i zadymionej sali, ponurej, podrzędnej restauracji, gdy samotnie jadłem i rozmyślałem o końcu, przysiadł się do mnie starszy jegomość. Przyznam, że nie ucieszyło mnie jego towarzystwo. Widać, że był już po "kilku głębszych.
- Widzisz przyjacielu - zaczął rozmowę - bo w życiu to jest tak, że nie ważny jest cel, ważne jest to, jaką idziesz drogą. Możesz sobie jechać samochodem po autostradzie, wygodnie, lecz nie poznasz co to życie. Musisz poczuć kamienie pod stopami.
- Tak, być może ma pan rację - odrzekłem i zamilkłem.
Jego słowa, jego proste myśli nie były dla mnie czymś odkrywczym, czymś co mogło poruszyć moje szare komórki, lecz gdy tak teraz idę i myślę o tej drodze, tej życiowej, to te jego słowa wydają się być odkryciem Ameryki. Droga jako cel sama w sobie. Pokonywanie zakrętów. Kolizje i czołowe zderzenia.
Do najbliższego miasta jest kilkanaście kilometrów. Moje podeszwy są już bardzo wytarte. Czuję każdy kamyk, każda nierówność. Do tego to potworne, bezlitosne słońce. Nogi są coraz cięższe. Brak cienia. Wokół rozciągają się złociste pola. Nad głowa błękitne niebo. Słychać śpiew ptaka, który wisi gdzieś tam w powietrzu. Nigdy nie potrafię go zlokalizować. Jakby wtopił się w błękit. Gdzie jesteś mój towarzyszu podróży do krańca istnienia? Ty jeden jedyny swoim śpiewem przywracasz mi nadzieję w to, że na końcu mej wędrówki jest coś nieoczekiwanie pięknego i dobrego. Tyś moim przyjacielem, a twój śpiew słowami pocieszenia.
W oddali widać zarys miasta. Nie mam wcale ochoty tam iść. Nie lubię miast, zakurzonych ulic i bezimiennych ludzi. Miasto mnie przytłacza, przygniata swoim ciężarem. Jednak idę tam w milczeniu - za pracą, za tym, co niektórzy zwykli nazywać życiem. Dla mnie natomiast życiem jest ta łąka, to drzewo, które daje ciem strudzonemu i ten słowik - mój najdroższy przyjaciel. Reszta stanowi wyłącznie męczącą konieczność. Z chęcią bym się położył pod tym rozłożystym drzewem i dał odpocząć błądzącym myślą. Cóż, teraz nie jest mi to dane. Umówiłem się w tym mieście na tą określoną godzinę. Nie powinienem się zatrzymywać. Raczej muszę przyspieszyć kroku. Nie wiem czy zdążę na czas.
Słońce w pełni sił. Smaga mnie, biczuje. Nogi odmawiają posłuszeństwa. Cała nadzieja w tym kierowcy, który siedzi wygodnie w swoim aucie i jedzie w moja stronę. Wyciągnę kciuk. Może się zatrzyma i ulży obolałym stopą, które nie jedną ścieżkę już wydeptały. Zwalnia. Hamuje. Jestem uratowany. Spłatałem figla tej drodze zdradzieckiej, temu słońcu okrutnemu. ciebie przyjacielu zostawiam na chwilkę, lecz wkrótce się zobaczymy.
- Dzień dobry. Można? - zapytałem.
- Jasne, że można. Wsiadaj pan - odpowiedział po czym dodał:
- Do samego miasta ja nie jadę. Podrzucę pana do skrzyżowania. Tam ma pan już kawałek. Z górki, jak to mówią.
- Dziękuję. - odrzekłem i zamilkłem.
Jechaliśmy w milczeniu. Kontury miasta stawały się wyraźniejsze. Kolejna przystań moich poszukiwań. Czym jestem bliżej tym bardziej powątpiewam, że znajdę to, czego od tak dawna szukam. Gdy wyruszałem byłem pełen optymizmu. Wierzyłem, że w końcu nadejdzie kres mojej wędrówki, że zajdę za horyzont i dotknę krańca. Teraz jednak ogarniają mnie wątpliwości. Dlaczego akurat to miasto, ta ziemia miałaby okazać się krainą mojego wybawienia.
- Co pana sprowadza w te strony? Rodzina, znajomi? - wyrwał mnie z zamyślenia głos kierowcy.
- Praca - odpowiedziałem i ponownie zamilkłem.
- A, to pan pewnie na tą budowę. Ludzi to tam potęga pracuje. Ja tutaj skręcam. Do miasta ma pan kawałek.
- Dziękuję - padło ostatnie słowo.
Wysiadłem i głęboko westchnąłem. Jeszcze tylko chwila i zaczynamy przedstawienie, parodie w teatrze lalek.

szejkan

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 819 słów i 4538 znaków.

1 komentarz

 
  • Malolata1

    Intrygujące.

    9 sty 2015