A rush of blood to the head cz. 12

nie jestem przekonana, czy to ma sens, ale daję dalej...

    Tego samego dnia udał się do Venerinenów, gdyż Tanja bardzo nalegała – ponoć miała dla niego jakąś niespodziankę. Posadziła go więc w pokoju rodziców, a sama pobiegła do kuchni. W chwilę potem wróciła ze smakowicie wyglądającym, czekoladowym ciastem. Jego aż jednak cofnęło, bowiem na skutek incydentu sprzed paru godzin zupełnie odebrało mu apetyt.
- Pracowałam nad nim przez pół dnia – chwaliła się, odkrawając dość spory kawałek. Im dłużej patrzył na owe zabiegi, tym silniejsze odczuwał mdłości… - jeśli się udało, będę potem piekła – ciągnęła, na co jego twarz wykrzywił jakiś dziwny grymas.  
    Nie do wiary, jak nagle zaczęła się starać i to akurat teraz, gdy przechodził jedną z największych prób w swoim życiu. Robiła mu w ten sposób na złość? A może to miało mu pokazać, że ma obstawać przy swoim i do znudzenia powtarzać „Nie”? Tak, czy inaczej, jej zabiegi były takie urocze: ekscytowała się tym wszystkim, niczym mała dziewczynka, która zrobiła przyjemność rodzicom. Czy tak będzie w dalszym ciągu? Będzie się starała dogadzać mu, niczym te „dawne gospodynie”, które tak pieczołowicie dbały o domowe ognisko?  
    Wszak, w naszych czasach kobiety myślą głównie o robieniu kariery, więc cała ich uwaga skupia się wyłącznie na nich samych. Na początku, owszem, może i proszą się o całusy, przytulają i robią tak zwane „śniadanie do łóżka”, ale potem jest codzienna rutyna i szaleńczy bieg: praca, dom, a dopiero potem rodzina. Jeśli jednak ona – Tanja – będzie inna, to warto to wszystko znosić… a przynajmniej na razie, bo jego „baterie” są już prawie na wykończeniu.  
    Tymczasem „kucharka” ugryzła kawałek i… jakież rozczarowanie ją spotkało! Ciasto miało zakalca i to dość twardego w dodatku… - No nie, co ja zrobiłam nie tak?! – pisnęła zawiedziona – nie jedz tego! – skoczyła i szarpnęła talerzyk w swoją stronę – idiotka, pewnie czegoś dodałam za dużo, albo za krótko piekłam! No, ale pewnie, nie miał mi kto pomóc, to zdziadziłam! – zaczęła sobie wyrzucać.
- Dobra, zostaw. Zdarza się – westchnął zmęczonym tonem.
- Co za porażka! Powinnam była najpierw spróbować, a dopiero potem cię zaprosić! – naburmuszyła się, mierząc ciasto ze szczerą nienawiścią.  
    Jej zachowanie zaczęło go bawić, więc wykrzywił usta w grymasie wymuszonego uśmiechu, po czym zawołał ją do siebie. Zasiadła więc obok, zła na cały świat, gdy oto poczuła, że ten obejmuje ją ramieniem. Co więcej, nawet ją do siebie przytulił. Na końcu języka miała pytanie, jakie zawsze zadawała w takiej sytuacji, ale tym razem nie odważyła się go wymówić. Padło więc jedynie w myślach: pił, czy co…?  
    Zmierzyła go jedynie w nadziei, że może sama coś wyczuje? Rzeczywiście wyglądał inaczej, ale bynajmniej nie na pijanego – znowu był zamyślony, twarz wyrażała wręcz gniew, ni to zmęczenie. Raz po raz zerkał na nią, jakby chciał jej coś powiedzieć, ale w końcu odwracał wzrok, marszcząc przy tym czoło – Nie wkurzaj się, że ci to powiem, ale od jakiegoś czasu jesteś jakiś dziwny – wymsknęło się jej.
- „Aż tak widać?” – mruknął w duchu, jednocześnie uparcie przy tym milcząc.
- Obiecaliśmy sobie, że będziemy wobec siebie szczerzy. Mówili sobie o wszystkim, więc, nawet, jak to coś poważnego, chcę wiedzieć – ciągnęła, co prawda, niezbyt pewnie (wszak, mogło to być coś strasznego), ale wyglądała przy tym na gotową „na najgorsze”.
    Miast coś odpowiedzieć, wbił weń wzrok i zaczął rozważać, czy aby to nie taki zły pomysł? A nuż we dwójkę będą potrafili znaleźć rozwiązanie w tej, jakże trudnej sprawie? Ale co mu może poradzić? Jedynie to, że powinien iść na policję i złożyć na nią skargę, a przecież nie ma ani jednego świadka, który mógłby potwierdzić, iż „szefowa” go nagabuje!  
    Może też zaproponować mniej „drastyczne” wyjście: po prostu rzucić pracę, ale do tego, to już doszedł sam. Pytanie tylko, czemu jeszcze tego nie zrobił…? A jeśli Tanja nabierze podejrzeń i straci do niego zaufanie, które tak starannie budował przez te lata? Coś jednak musiał zrobić, gdyż w jej oczach już teraz „płonęła” obawa.  
    Rozwarł więc usta, gdy wtem rozdzwonił się jego telefon. Prychając do siebie sięgnął po aparat, a wówczas okazało się, iż dzwoni ten sam, co uprzednio numer: znowu ta „natrętna wiedźma”… - Czemu nie odbierasz? – spytała zdziwiona towarzyszka.
- Nie znam numeru – mruknął wymijająco, na powrót chowając komórkę do kieszeni i właśnie wtedy ta ucichła.
- Może któryś znajomy zmienił? Albo… z pracy? Trzeba było odebrać.  
- Pewnie pomyłka – złapał się za czoło w taki sposób, jakby głowę przeszył mu nagły ból. Tanja tak to właśnie odebrała: pewnie ma jeden z tych „ataków”, jakie powtarzały się co jakiś czas od chwili wypadku, więc nie będzie go dłużej męczyć. Zerwała się więc z propozycją innej przekąski, skoro ciasto nie wchodziło w rachubę, ale chwycił ją za dłoń i z powrotem usadził obok siebie – nie idź nigdzie, tak jest dobrze – zapewnił przy tym. Mimo że zdziwiona, przystała na to i w zamian włączyła telewizor.  
    Po chwili „seans” znowu zakłócił dźwięk znanej im melodyjki. Gdy spojrzał, kto to, od razu odrzucił połączenie.
- Może to jednak coś ważnego, skoro ktoś cię nagabuje – zauważyła zaniepokojona Tanja.
- Na pewno nie, komuś się coś myli – upierał się przy swoim.
- To chociaż odbierz i powiedz, że to pomyłka.
- Może już więcej nie zadzwoni – nerwowo przewrócił oczyma. Zmierzyła go niepewnie, a do głowy natychmiast zapukała myśl, iż może to inna kobieta i dlatego nie chce rozmawiać przy niej…?  
    Nie zdążyła jednak zapytać (o ile w ogóle miała taki zamiar), bo do pokoju weszła matka, z towarzyszącym jej Aleksem, który od razu wskoczył na kolana „imiennika”. Krystyna oczywiście z nimi zasiadła, niczym „starodawna przyzwoitka” (tak naprawdę, to nie miała nic lepszego do roboty, a pokój należał do niej, więc dlaczego miałaby nie mieć tam wstępu?) i pomiędzy „damami” natychmiast rozgorzała dyskusja, gdyż Aleksi był tego dnia (znowu) niezbyt rozmowny. Zarówno konwersację, jak i oglądany program, co chwila przerywał jednak dźwięk „natarczywej” komórki, aż wreszcie gość ją wyłączył.  
    Jeszcze tego samego wieczora Tanja zapukała do pokoju siostry, by podzielić się z nią swoimi wątpliwościami.
- Miałam kiedyś chłopaka, który działał na dwa fronty, ale zawsze odbierał i plótł do słuchawki jakieś banialuki. Odkryłam, że ma inną dopiero wtedy, gdy przypadkowo odebrałam za niego koma – odparła na to Kaari. Siostrę aż ciarki przeszły na myśl, że miałaby usłyszeć po drugiej stronie „babski” głos… - no, ale przecież nie każdy musi działać tak samo… - dodała zaraz potem – nie, co ja gadam? To nie pasuje do Aleksa – pokręciła przecząco głową.
- No niby nie, ale od jakiegoś czasu zachowuje się jakoś inaczej… stał się taki, no… bardziej wylewny? Znaczy się nie w słowach, tylko w gestach – zawahała się, gdyż sama nie wiedziała, jak to określić.
- I ty jeszcze narzekasz? To chyba dobrze – zaśmiała się, na powrót utkwiwszy wzrok w obliczeniach, jakie widniały na ekranie laptopa.
- Nie o to chodzi – wywróciła oczyma – ja mam wrażenie, że to… że on… się niecierpliwi… daje mi w ten sposób znaki, że mam się z tym wszystkim pośpieszyć… a jak znalazł sobie inną, ale jednocześnie chciałby i ze mną coś…? O nie, nie takiego faceta szukałam! – potrząsnęła głową.
- Umówmy się, że żadnego nie szukałaś – Kaari posłała jej uspokajający uśmiech – cóż, możesz mieć trochę racji, ale niekoniecznie musi w tym wszystkim wchodzić w grę inna… ale te telefony… - zamyśliła się.
- To co mi radzisz? – wbiła weń wyczekujący wzrok.
- Poczekaj jeszcze trochę i jak to dziwne zachowanie się nie skończy, a wręcz będzie jeszcze gorzej, wtedy zapytaj go wprost, czy ma kogoś na boku. Na razie jednak nie, bo wiesz, jak to oni: oskarży cię o brak zaufania. Ale, jeśli jest tak, jak mówisz, to się grubo pomyliłam i Aleks jest taki, jak reszta facetów – westchnęła, patrząc gdzieś przed siebie.
- Może tak naprawdę wyjątków nie ma? - mruknęła pesymistycznie.
- Więcej zaufania, a nuż jest tak, jak mówił? Poza tym, jeśli go kochasz, to nawet, jak mu się powinęła noga, ale szczerze tego żałuje, możesz mu jeszcze wybaczyć.
- Nie, nie po tym, co przeżyłam z Perttu. Jeżeli tak się rzeczywiście stało, to znaczy, że tak naprawdę mnie nie rozumie, myśli tylko o sobie… - mówiąc to wszystko miała taką minę, jakby ten co dopiero wyznał jej, iż ma stuprocentową rację i w istocie ją zdradził.
- On mógłby powiedzieć to samo o tobie – zauważyła Kaari, na co gniewnie zmarszczyła brwi: powinna stanąć po jej stronie, jako kobieta, a nie jeszcze go bronić – no wiesz, przez tyle czasy się nie deklarowałaś… nie wiedział więc, czy to coś poważnego, czy taka sobie zabawa… a w takim razie mógłby śmiało powiedzieć, że to ty jesteś samolubna, bo szukasz jedynie swoich korzyści – wyjaśniła pośpiesznie, gdyż nie musiała dopytywać, co oznacza taka reakcja z jej strony.
- Ale przecież ustaliliśmy, że na jesień ruszymy coś w naszym związku! Wie o tym od dawna.
- Dobra, ja już nic nie mówię – zaparła się rękoma – radzę ci tylko, żebyś zrobiła tak, jak mówię.  
    Co jej pozostawało? Usłuchać „zaleceń” starszej siostry, bo w końcu ta miała o wiele większe doświadczenie, jeśli chodziło o damsko-męskie relacje. Jednakże, gdy już udała się do siebie, zadzwoniła jeszcze do Enni, by i z nią podzielić się swymi wątpliwościami. Dla przyjaciółki sprawa była jednak jasna: „Aleks nigdy by czegoś takiego nie zrobił! No co ty?! Weź, przestań się zamartwiać! A nawet, jakby coś tam było nie tak, to pocieszaj się tym, że żadna z nim nie wytrzymała, to jak coś, i tak wróci do ciebie”.
- „Też mi pociecha! – prychała potem w duchu – gdyby raz mnie rzucił, a potem, ot tak, sobie wrócił, bo ja, jak głupia, bym na niego czekała, jaką miałabym potem gwarancję, że nie zrobiłby mi tego znowu?!”.  
    Nie, była pewna: o ile ją zdradza, „nie będzie przebacz”! Fakt, ideały nie istnieją, więc i on może się zachować, jak „pospolity facet”, a w takim wypadku woli być sama, bo, choć to z pewnością „idiotyczne”, ona chce być z kimś, kto wznosi się „ponadprzeciętność”. I do tej pory Aleksi odpowiadał tym wymogom…  
    Łatwo mówić: „rzuci go i koniec!”, ale gdyby tak, już miało do tego dojść, zrobiłaby to bez mrugnięcia okiem? Nie żałowałaby potem?

***

    Po kolejnej nieprzespanej nocy (nie tylko z powodu głuchych telefonów, ale przede wszystkim w wyniku ciągłego rozmyślania, między innymi nad treścią stosownego dokumentu), gdy tylko za oknem „zamajaczył” blady świt, podjął ostateczną decyzję. Mimo że bardzo dlań bolesną, to nieuniknioną.  
    Po tym, jak ledwie przełknął skromne śniadanie, zasiadł do laptopa, byleby tylko jakoś zabić czas do 9:00, bowiem wcześniej nie wypadało składać wizyt. Szczęściem, o tej porze Tanja jeszcze spała, więc nie mogła ewentualnie „zaatakować go” poprzez internetowy komunikator.  
    Gdy się na coś czeka czas tak wolno płynie… ale kiedy pragnie się go nałapać jak najwięcej, perfidnie ucieka między palcami! Zdążył „przetrząsnąć” chyba każdy portal informacyjny i ubrać się, włączając w to poranną toaletę, a na zegarze i tak była dopiero 8:30! Pozostałe pół godziny „zmęczył” na popijaniu kawy z mlekiem, nerwowo stukając przy tym palcami w blat stołu, co z pewnością wprawiłoby w irytację niejednego, postronnego obserwatora. Ledwie wskazówka minęła dziewiątą, a już zerwał się z miejsca i, jak burza pognał na dół.  
    Willa Raikinenów mieściła się wśród wielu innych, wzniesionych nad morzem. Różniła się jednak tym, iż jej ściany były mocno oszklone, niczym… szklarnia. Dzięki temu słońce swobodnie wpadało do niemalże każdego zakamarka, co tworzyło ciekawy efekt „lśniącego od wewnątrz pudełka”. Aleksi był jednak wyjątkiem i nie zachwycił się tym widokiem, gdy przez moment obserwował ów budynek, nim wreszcie ku niemu ruszył. Wręcz przeciwnie – dlań taka konstrukcja była naruszeniem prywatności. Przecież każdy mógł zajrzeć, czy to przez lornetkę, czy z okna naprzeciwko, co też dzieje się w kuchni? Może gospodarze oglądają jakiś film w salonie? A nuż ta kobieta, która właśnie z takim zacięciem rozprawia z panem domu, to ich „znienawidzona” sąsiadka, co to ją, owszem, zaprosili na przyjęcie, ale przyjaciół z numeru tuż obok, już nie…?
    Zadzwonił do drzwi, gdyż furtka była uchylona i tym samym mógł swobodnie wejść na teren posesji. Otworzyła właśnie ona – Leena Raikinen. Musiała niedawno wstać, bowiem miała na sobie jedwabny szlafrok, koloru czekoladowego, sięgający jej do kolan, zaś głowę „zdobiły” zmierzwione włosy. O nie, bez makijażu i „ton” pudru już nie była taka piękna! Urody ujęła jej też zaskoczona mina, jakby przechodząca w strach?
- Co ty tu robisz? – zmarszczyła gniewnie brwi.
- Nie martw się, nie przyszedłem roztrząsać sprawy twoich głupich telefonów. Wystarczy wyciszyć, bądź całkiem wyłączyć komórkę – odparł chłodno.  
    Przez moment nawet była zła o to, że jej plan spalił na panewce i tym samym nie „zagrała mu na nerwach”, ale zaraz potem nadeszło pocieszenie: przecież nie wyłączył telefonu, więc jej „sygnały” jak najbardziej mu schlebiały…
- Skoro tak, to pewnie do mnie? Wybacz, ale Johannes jest w domu, więc sam wiesz… - obdarzyła go cynicznym uśmieszkiem, „wieszając się” przy tym na drzwiach, po czym usiłowała je zamknąć, lecz wtedy za jej plecami stanął mąż ze standardowym pytaniem „Kto to?”. Aleksi czym prędzej chwycił za klamkę, ukazując się oczom zaskoczonego szefa.  
    Leena spanikowała. Czyżby przyszedł tu, by mu wszystko opowiedzieć?! Ale nie, spokojnie! I tak mu nie uwierzy, a choćby i nawet próbował coś udowodnić poprzez wskazywanie na dręczący go po nocach numer, nic mu to nie da, bo „stary” nie ma pojęcia o nowej karcie, jaką co dopiero zakupiła.
- Przepraszam za poranne najście, ale chciałbym z panem porozmawiać – ozwał się przybyły.
- Jeśli chodzi o pracę, to mógł pan z tym poczekać do poniedziałku! I to koniecznie PÓŹNIEJ. Chociaż w sobotę chcę mieć spokój – Raikinen kiwnął głową w kierunku wiszącego na ścianie zegara.
- Owszem, chodzi o pracę, ale to nie może czekać – rzucił gospodyni przelotne spojrzenie, po czym utkwił w szefie niemalże błagalne.  
    Leena przełknęła ślinę. Tak, ten „idiota” chce mu wszystko wygadać! No proszę, kto by pomyślał, że Kietala, to taki „prostak”? Wystarczy, że rzewnie zapłacze, a ten „kretyn będzie ugotowany”! Szkoda tylko, iż tak szybko, wszak, „zabawa” dopiero się rozkręcała i, kto wie, może i skończyłaby się jej zwycięstwem?  
    Mąż tymczasem westchnął, podrapał się w głowę i spodziewając najgorszego (to jest jakiegoś błędu w pozwie autorstwa Kietali, bądź konfliktów z innymi pracownikami kancelarii) wskazał mu drogę do swojego gabinetu. Raikinen odprowadziła ich wzrokiem, przygryzając przy tym paznokcie, po czym odczekała, aż ci zamkną za sobą drzwi i migiem się przy nich znalazła.  
    Johannes zajął miejsce po drugiej stronie biurka i przeprosiwszy za swój „poranny” strój, polecił usiąść i pracownikowi. Ledwie Aleksi poczuł chłód, bijący ze skórzanego fotela, a już wyjawił powód swojej wizyty: - Składam wymówienie. Ponieważ obecnie nie ma pana w kancelarii postanowiłem dostarczyć je osobiście – to powiedziawszy, sięgnął do teczki, jaką trzymał w ręku, i wyjął zeń „świstek”, który tak starannie spisał w ciągu minionej nocy. Początkowo wyrzucił go do kosza, mówiąc sobie, że nie może tak łatwo dać za wygraną, bo przecież to ta „wymarzona” praca! PRACA! Jak odejdzie, to gdzie znajdzie nową? A nuż nie będą chcieli go nigdzie przyjąć?  
    Zaraz jednak potem zaatakowały go myśli, iż innego wyjścia nie ma! Czy on zgłupiał?! Od świętego spokoju i wspólnej przyszłości z Tanją bardziej woli jakąś „głupią” posadę?! Trochę się pomęczy, ale na pewno znajdzie coś innego, może gorszego, ale jednak SPOKOJNEGO, zaś tutaj…  
    Szybko więc sięgnął do kosza i rozwinąwszy pomięty papier, zaczął zeń przepisywać „gorzkie” słowa, by w następstwie poprawiać je i układać od nowa przez kolejne godziny nocne. Znowu wyrzucić, to wrócić do pisania, zaś rzucić długopisem i bezradnie krążyć po pokoju, aż w końcu treść powstała do końca, by bladym świtem zostać ostatecznie „przypieczętowana” poprzez dodanie doń postanowienia „Jeszcze dzisiaj wyląduje na biurku Raikinena”. Tak, sprawa z Leeną powinna zostać zduszona w zarodku. Po tych utarczkach z „wyjcem” starczy mu na kolejne 50-ąt lat, więc nie ma zamiaru użerać się i z nią…  
    Na jego słowa owa „przeszkoda”, czyli Raikinen, z wrażenia zatkała ręką usta. „Nie! Co za tchórz! To nie może skończyć się w taki sposób! Johannes nie może na to pozwolić! Co prawda, to oznacza jego przegraną, ale po jakże krótkiej walce!”.  
    W istocie, szef początkowo uniósł brwi ze zdziwienia, by zaraz potem je zmarszczyć. Nie spodobało mu się to.
- Czemu tak nagle? Co się takiego stało? Za mało pan zarabia? Nie dogaduje się z resztą? – zasypał go gradem pytań. Na pierwsze odpowiedzieć nie mógł, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Raikinen mu nie uwierzy. Płaca? Wszystko jedno, i tak jak na razie był sam, więc mu starczyło. Z pracowników dobrze układało mu się jedynie z Eino, ale dało się przeżyć… co tu więc odpowiedzieć?
- Sprawy… osobiste. Nic z tych rzeczy, po prostu… nie mogę tam dłużej pracować – odchrząknął po dłuższej chwili milczenia.
- W takim razie nie rozumiem – Johannes bezradnie rozłożył ręce – zachorował pan na jakąś ciężką chorobę? – miał ochotę odparować, że i owszem, a na imię ma Leena, no, ale wiadomo. Tak więc jedynie przecząco pokręcił głową, dodając przy tym, iż nie może powiedzieć – to może ktoś zaoferował panu lepszą posadę? – i znowu krótkie „Nie” – no to przykro mi, ale nie mogę przyjąć tego wymówienia – wzruszył ramionami.
- Jak to?! No przepraszam, ale żyjemy w wolnym kraju, gdzie każdy sam o sobie stanowi – podenerwował się, zaś stojąca za drzwiami Leena parsknęła w głos. I dobrze mu tak! Myśli, że się tak łatwo wywinie?
- Owszem, tylko, że pracodawca posiada pewną miarę władzy… nie będę ukrywał, że jest pan jednym z moich najlepszych pracowników, jeśli nie najlepszym – spojrzał znacząco – a jak pan sam rozumie, nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Świetnie pan nadzoruje pracę tych dwojga, robi furorę na forum… to się wręcz prosi o awans, a nie żadne tam zwalnianie! O, i to właśnie panu proponuję: posadę kierownika, tym bardziej, że mnie tam teraz nie ma. To się oczywiście wiąże także z podwyżką. Co pan na to?
- Ja… - zaniemówił z wrażenia, gdyż tego się nie spodziewał. Z tych pieniędzy mógłby zacząć odkładać na jakieś większe mieszkanie, gdy już zwiąże się z Tanją. W końcu to jego nie było takie znowu duże, a jakby tak, ewentualnie, rodzina się powiększyła…? Mógłby też wymienić samochód na nowy, zabezpieczyć się na przyszłość… Zaraz, a Leena? Jeśli tam zostanie, to w istocie może zarobić na nowy „wóz”, ale skończyć JEDYNIE z nim, a co mu po nim?! Przecież auto mu nie odpowie, nie otoczy opieką w razie choroby, czy tym bardziej nie posprzecza się od czasu do czasu! Nie, pieniądze to „słaby lep” – dziękuję za propozycję, ale muszę odmówić – poruszył się nerwowo w fotelu, gdyż szef gotów jeszcze wyrzucić go stamtąd za fraki za taką „zniewagę”. Tak, oblicze Raikinena spochmurniało na nowo.
- Słuchaj no, Kietala, to, że ci to zaproponowałem wcale nie oznacza, że za wszelką cenę usiłuję cię zatrzymać, pomimo tego, co przed chwilą powiedziałem. Po prostu darzę cię zaufaniem i już od tygodnia taki pomysł chodził mi po głowie, bo ten remont i w ogóle… Pomyślałbyś o tym, że w innej robocie możesz już tyle nie zyskać. To prawda, że jesteś bohaterskim prokuratorem… to znaczy byłym, ale właśnie: prokuratorem, a w prawie nie tak łatwo znaleźć pracę. My, prawnicy mamy to do siebie, że jesteśmy przyzwyczajeni do zajęcia za biureczkiem, bo nic innego tak naprawdę nie umiemy robić, dlatego na twoim miejscu bym to przemyślał. No, chyba, że mnie okłamujesz i w istocie masz na oku coś innego… nie ma się co bać, przecież cię nie zabiję, jak wyznasz prawdę. O ile się nie okaże, że tak na serio, to wykręciłeś jakiś numer w kancelarii i teraz chcesz się zwolnić, by uciec, tym samym unikając konsekwencji – zakończył z wymuszonym uśmiechem, wymownie odsuwając od siebie wymówienie, jakby chciał mu w ten sposób coś zasugerować.
- Jako prokurator byłem uczciwy i w dalszym ciągu mam zamiar takim pozostać, także i z tym pan nie trafił – odrzekł zrezygnowany.
- W takim więc razie nie ma pan żadnego uzasadnionego powodu, by odejść z pracy. To jak? Kontynuujemy współpracę na stanowisku kierownika mojej kancelarii? – popatrzył pytająco, by w następstwie wyciągnąć ku niemu dłoń.  
    Aleksi jęknął w duchu. Szalenie pragnął ją odścisnąć, co oznaczałoby zgodę na „nowe warunki”. Wszak, w prokuraturze nigdy nie doszedł do takich „zaszczytów” – w końcu to prawie, jak „szefowanie”! Ale z drugiej strony, żona tego człowieka, który tak mu ufał, próbowała zastawić na niego sidła! Jak to zniesie przez, kto wie, jak długi jeszcze okres czasu? O ile Leena w ogóle znudzi się jego osobą i postanowi przerzucić się na kogoś innego…  
    A jak da się złamać? Jak mógłby potem spojrzeć w twarz tego mężczyzny? A gdyby Tanja się dowiedziała… tyle już razy rozwodził się nad tą kwestią, iż nie miał już ochoty więcej o tym myśleć!  
    Jest jednak jeszcze jedna strona medalu: może zostać w kancelarii i próbować zebrać dowody zdradzieckiego postępowania Raikinen… Tak, gdy już je zdobędzie, nie tylko otworzy oczy łatwowiernemu Johannesowi, ale też ocali posadę i usadzi raz na zawsze „wariatkę”!  
    Owa myśl wlała weń tyle optymizmu, że ani się spostrzegł, jak jego dłoń zacisnęła się na ręku szefa i tym samym nie było już mowy o odejściu. Będąca po drugiej stronie Leena pisnęła z radości, zjadliwie się przy tym uśmiechając.

***

    W poniedziałek, zgodnie z obietnicą, Raikinen pojawił się w kancelarii, by ogłosić, iż od tego dnia Aleksi będzie pełnił funkcję kierowniczą, tak więc wszelkie sprawunki, jakie uprzednio trafiały bezpośrednio do szefa, mieli teraz wpierw kierować do Kietali. Należał mu się też posłuch i szacunek, co wyraźnie nie spodobało się kolegom…  
    Tanja, czy Hanna – wręcz przeciwnie, cieszyły się z szybkich postępów Aleksego, mimo że tą pierwszą dziwiło, iż TAK szybkich…  
    I tak minął kolejny, niezwykle ciężki tydzień, przeplatany niechęcią ze strony dwóch „podwładnych” i telefonami oraz „miłosnymi” sms’ami od Leeny. W kancelarii również było „po staremu”. Chociażby we wtorek, tuż po tym, jak opuścił budynek, zaszła go od tyłu i obłapiła za szyję, „przywierając” przy tym, niczym ośmiornica. W mig się jednak uwolnił i jeszcze szybciej pokonał odległość do samochodu. Gdy już zatrzasnął drzwi, Raikinen dopadła do klamki i zaczęła za nią szarpać, udając w ten sposób, że chce dostać się do środka. A ileż radości sprawiło jej obserwowanie, jak rozpaczliwie zamyka się od środka! Dlań oznaczało to tylko jedno: boi się, że jednak wreszcie nie wytrzyma i da za wygraną!  
    Wtem zupełnie przypadkiem spostrzegła, iż z kancelarii wyszła Anja. Zmieniła więc taktykę i zaczęła bić pięścią w dach, zamieniając przy tym śmiech na oburzony ton:
- Otwórz te drzwi, mówię do ciebie! Jak mogłeś coś takiego powiedzieć?! – wrzeszczała, na co ten wreszcie uruchomił silnik i ruszył stamtąd z piskiem opon. Gdy sekretarka podeszła bliżej, poprawiła fryzurę, bezsilnie przy tym wzdychając – widziałaś to?! Co za brak szacunku. Odkąd dostał ten awans, puszy się, jakby był nie wiadomo kim! Wiesz, co mi powiedział? Że marna ze mnie dekoratorka i nie życzy sobie takich dziadostw w biurze! Ale to przecież gabinet Johannesa, więc co on ma do niego?! Ale to nie wszystko! Jakby tego było mało, dodał jeszcze, że, jak tak wszystko zmieniam, to powinnam i strój, bo wyglądam, jak pierwsza lepsza! – wyrzuciła z siebie, mimo że Anja o nic nie pytała, a jej dolna warga niebezpiecznie zadrżała.
- „Tu akurat miał rację” – mruknęła w duchu, uważnie przyglądając się głębokiemu dekoltowi „szefowej”, po czym dodała, iż ta sama jest sobie winna, bo, wszak, własnymi rękoma „stworzyła z Kietali wyniosłą żmiję”. Zaraz jednak potem, jako „dobra pracownica”, wdała się w dyskusję z Raikinen o tym, jakie zmiany zaszły w Aleksim i jak bardzo nie rozumie jego „fenomenu”.  
    Leena ze wszystkim się zgadzała, z przejęciem kiwając głową, to znów energicznie przytakując, czym jeszcze mocniej utwierdziła Anję w przekonaniu, iż z niej „dwulicowa małpa”.
    Tymczasem Aleksi był już spory kawałek od „przeklętej” kancelarii, gdy zadzwonił telefon. No nie, czyżby już za nim dzwoniła?! Postanowił zignorować komórkę, jak czynił do tej pory i tym samym narażał się przyjaciołom i samej Tanji, iż nigdy nie odbiera…  
    No właśnie: z powodu głuchych telefonów ta była ustawicznie wyciszona, w rezultacie czego nie rozróżniał dzwonków, jakie przypisane były do niemalże każdego ze znajomych. A nuż dzwoni ktoś zupełnie inny? Warknął w duchu i sięgnął do kieszeni, a wówczas okazało się, że to Tanja. Prędko więc skręcił na pobocze i odebrał akurat w momencie, gdy ta już miała zakończyć „nieowocne” połączenie.
- Nie widziałeś mnie? Śmignąłeś tak szybko, że nawet nie zdążyłam zawołać – usłyszał w słuchawce niezrozumiałe dlań zdanie.
- Jak to? Gdzie jesteś? – bąknął zdziwiony.
- No pod kancelarią… znaczy się za bramą. Machałam do ciebie, ale mnie nie widziałeś. I jeszcze coś: nie podoba mi się, że znowu tak szybko jeździsz! – wzięła się pod bok.  
    Rozmówca bezradnie przetarł twarz i obiecawszy, że zaraz będzie, zawrócił w kierunku „strasznego” miejsca. Skąd miał wiedzieć, że będzie? Od dobrych kilku dni nie zjawiała się po niego po pracy, sam zresztą nie wiedział dlaczego… ale to i dobrze, bo jeszcze by zobaczyła, jak Leena się do niego przystawia, a wówczas nie ma zmiłuj! Tanja w życiu by mu nie uwierzyła, iż to tylko jednostronne „zaloty”.  
    Jednakże, tak z drugiej strony, czy taki brak zaufania dobrze o niej świadczył…? – Sorry, że nie zawiadomiłam, ale chciałam ci zrobić niespodziankę, a w takim wypadku sam rozumiesz – rzuciła z lekkim wyrzutem, gdy już wsiadała do samochodu, po czym chciała go pocałować na powitanie, lecz widząc, w jakim jest humorze, odruchowo się cofnęła i sięgnęła po pas.  
    To właśnie dlatego już dawno tu nie przychodziła (jak i przez wzgląd na tutejszą obecność Kuokkanena): od pewnego czasu po pracy zawsze miał tak podły nastrój, iż obawiała się, że miast miłego spotkania skończy się na kłótni… Wolała więc poczekać, aż mu przejdzie i sam postanowi się z nią spotkać. Bo, tak z drugiej strony, czemu tylko ona miałaby wiecznie przejawiać inicjatywę? Jeśli mu zależało, również będzie zabiegał o widzenie…! Tylko, że, jak tak pomyśleć, od wspomnianego już okresu czasu bardzo rzadko mu się to zdarzało…  
    Jechali w milczeniu. On był zbyt zamyślony, by skupić się na rozmowie i jeszcze dodatkowo na drodze, zaś ona nie miała śmiałości się odezwać. Czuła się z tym jednak źle, bo nigdy nie lubiła tak nieznośnej ciszy w towarzystwie innych, a już zwłaszcza jego – przecież to znaczyło, że nie mają wspólnych tematów, a skoro tak, to szybko znudzi się jej towarzystwem, bo nie potrafi żartować tak, jak Kaari, czy „kłapać dziobem”, jak Enni.  
    Odetchnęła więc, a jej wzrok mimowolnie spoczął na kierownicy. Raz po raz zaciskał na niej dłonie, jakby właśnie rozważał coś, co bardzo go denerwowało. Gdy sięgał do skrzyni biegów, bądź kierunkowskazu, te widocznie drżały. Co więc go tak wzburzyło? – Problemy w pracy? – odważyła się zadać owo, jakże trafne pytanie.
- Co? – od razu utkwił weń rozkojarzone oblicze. Pięknie, nie dość, że nie chce rozmawiać, to i nawet jej nie słucha!
- No widzę, że coś cię wkurzyło, dlatego pytam, czy chodzi o robotę?
- A kto się tam nie wkurza? Pójdziesz kiedyś, to się sama przekonasz – mruknął, na co spochmurniała jeszcze bardziej. To miała być jakaś aluzja, że siedzi w domu i nic nie robi? Spokojnie, jak tylko skończy studia podejmie się jakiegoś zajęcia! No, chyba, że los wymusi to nań znacznie wcześniej.
- To może się nimi podzielisz? Od razu ci ulży – ciągnęła mimo to, z trudem skrywając żal o „wytykanie lenistwa”.
    O tak, pewnie, że z chęcią by jej to opowiedział! Ale nie teraz, musiał wpierw ułożyć to sobie w głowie, by już po pierwszym zdaniu nie wyzwała go od „zdrajcy”. Ponadto w tym momencie oboje nie byli w „przychylnych” nastrojach, a w takim wypadku wyrzucanie swych żali nie jest wskazane, gdyż miast do ugody, może dojść do gigantycznej kłótni, która zakończyłaby się zerwaniem.
- Kiedyś się dowiesz – odparł więc tylko.
- Sorry, Aleks, ale zaczyna mi się to coraz bardziej nie podobać… - zaczęła ostrożnie, gdyż już nie mogła wytrzymać.
- Co znowu? – przewrócił oczami.
- Od kiedy przyszedłeś wtedy na tą kolację do nas jesteś jakiś nieswój… przyznaj się: coś nawyprawiał w tej kancelarii?
- Gdybym zrobił coś nie tak, chyba nie dostałbym awansu, co nie? – burknął poirytowany tym, iż Tanja znowu postanowiła go „wałkować”, a znając jej skuteczność w tej „dziedzinie”, jeszcze gotowa wyciągnąć zeń wszystko… Do diaska, czerwone! Tym bardziej więc będzie miała ku temu sposobność!
- Tak, czy inaczej coś jest nie tak! Mieliśmy przecież mówić sobie wszystko, ile razy mam to jeszcze powtórzyć?! – podniosła głos.
- Ja nic nie zrobiłem, a skoro innym odbija, to już nie moja wina! Zadowolona?! – odparował tym samym.
- Komu? – ciągnęła, zniżając ton.
- Na razie nie mogę ci powiedzieć, dowiesz się w swoim czasie. A dopóki tego nie załatwię… wolałbym, żebyś… fajnie, że po mnie przychodzisz, ale tak, jak mówię: na razie wolałbym, żebyś jednak nie przychodziła – wymamrotał, nerwowo ruszając z miejsca.
- Dlaczego…? – początkowo w jej głosie dało się wyczuć zawód, przemieszany ze zdziwieniem, lecz zaraz potem oblicze przybrało wyraz gniewu – masz tam inną, tak?! Dlatego mam nie przychodzić, już rozumiem! Wysadź mnie, dalej pójdę pieszo! – chwyciła za zapięcie pasa.
- Nie opowiadaj głupot! Oto właśnie, dlaczego nie mogę ci powiedzieć: nie zrozumiałabyś tego! Zapnij ten pas, bo w razie wypadku…
- No pewnie, zawsze wszystko tylko na mnie! Ja jestem wiecznie winna! Popatrz lepiej na siebie! Awansik, to i sodówka do głowy, trzeba znaleźć inną, bo głupia Tanja…! – raptownie zahamował na którymś z kolei czerwonym, a, że ta zdążyła się wypiąć z pasów, siła hamowania wyrzuciła ją do przodu w wyniku czego uderzyła głową w przednią szybę.
- No nie mówiłem?! Ale jasne, nigdy się nie słucha! W porządku? – próbował ją obejrzeć, lecz odepchnęła jego ręce.
- Tak, odczep się! – pisnęła, z trudem powstrzymując napływające do oczu łzy. Trochę bolało.
- Takie urazy są niebezpieczne, lepiej pojedźmy do szpitala, bo…
- Nic mi nie jest! – wycedziła przez zęby – lepiej idź do tej drugiej, może właśnie łka z rozpaczy, że po robocie musisz męczyć się ze mną!
- Tanja, przestań opowiadać te bzdury! – jęknął zmęczony – nie ma żadnej drugiej i, do diabła, chcę wiedzieć, czy nie masz pod czaszką jakiegoś krwotoku! Ostatnie, czego bym chciał, jeśli w ogóle, to żebyś się przekręciła! – dodał, niezbyt „czule” trzeba przyznać…  
    Słowo „krwotok” sprawiło, że na moment zamarła. Ale no fakt, słyszała o tym, że podczas ostrego hamowania w mózgu mogą pęknąć jakieś naczynia krwionośne, czy coś takiego, a wówczas krwiak gotowy i jeśli szybko nie wyleczony, to… ale on wcale nie jechał tak szybko, a hamowanie nie było znowu takie bardzo gwałtowne… zresztą, ona TYLKO uderzyła się w głowę, „Aleks” dostał postrzał, a…  
    Wtem przez czaszkę istotnie przeszły wibracje, lecz bynajmniej nie powodowane pękającymi naczynkami (czego i tak nie byłoby słychać, ani czuć) – to znowu rozdzwoniła się jego komórka. Warknął w głos, po czym sięgnął po nią, by sprawdzić, kto tym razem „zatruwa mu życie”, ale spojrzawszy na wyświetlacz od razu odrzucił połączenie i na powrót schował ją do kieszeni.
- To ona, tak?! – na ów widok Tanja od razu odzyskała dawną werwę – a lepiej, by było, jakbym zdechła! – gwałtownie szarpnęła za klamkę.
- Tanja, przestań! Co w ciebie wstąpiło?! – czym prędzej zaczął się wypinać z pasów, mimo że przed paroma sekundami światło zmieniło barwę na zieloną i kierowcy z tyłu „delikatnym” trąbieniem zaczęli dawać mu do zrozumienia, iż chcą już jechać dalej. Wyskoczył z peugeota, lecz było za późno: już mknęła ostatnim pasem jezdni, zręcznie wymijając wciąż oczekujące tam pojazdy – by to jasna cholera! Do diabła! – zaklął, bijąc pięścią w dach samochodu – a rób sobie, co chcesz! Mam to gdzieś, możesz nawet umrzeć! – krzyknął zań, choć (na szczęście) nie mogła go usłyszeć, i na powrót zanurzył się we wnętrzu, gdyż, pomimo, że kierowcy byli na ogół mili i wyrozumiali, to wszystko ma przecież swoje granice i to w końcu on poniesie śmierć na drodze z rąk wzburzonych „kolegów od kółka”.
    Gdy wrócił do domu gniew nieco opadł, więc i „życzenie śmierci” narzeczonej odeszło w siną dal. Postanowił do niej zadzwonić, by wypytać o samopoczucie po niefortunnym zderzeniu z szybą, lecz oczywiście nie odebrała. Nie miał jednak zamiaru się poddawać i zadzwonił jeszcze z pięć razy, ale wciąż to samo. Gdy wizja jej, konającej na szpitalnym łóżku, przeplatała się ze złością o to, że zachowuje się, niczym „obrażony bachor”, dotarło doń, iż Tanja miała trochę (jeśli nie całkowitej) racji.  
    Rzeczywiście: ostatnio mocno ją zaniedbał przez własne problemy, do tego te powtarzające się telefony… tak, miała prawo sądzić, że tu chodzi o inną kobietę i w pewnym sensie tak było, ale nie w takim, o jakim myślała… jakież to było skomplikowane! Przecież mu na niej zależało, więc nie chciał, by w to wierzyła, bo jeszcze tylko trochę i wszystko jej wyjaśni! Nadejdzie wrzesień i będzie tak, jak być miało, bo w końcu tego chce, bardzo wyczekuje, tylko, że po drodze ta Raikinen… Jak tu się jednak zrehabilitować za ostatnie czasy i ten dzisiejszy dzień? Wszak, chciała być miła i przyszła do niego, a on tak ją potraktował…  
    Owszem, odezwały się tak przez wszystkich nielubiane wyrzuty sumienia.
    Było już po siódmej wieczór. Od jakichś dwóch godzin Tanja śmiała się ze samej siebie, iż jeszcze niedawno temu oczekiwała nagłej śmierci z powodu „głupiego” uderzenia w głowę. Kaari nie było, gdyż zapewne gdzieś tam sobie „randkowała ze swoim gliniarzem”, więc tym samym nie mogła się jej zwierzyć z kłótni z Aleksim. A właściwie poradzić, czy w istocie może jednak chodzić o inną kobietę?  
    Póki co, jakoś nie rozpaczała z tego powodu i wraz z rodzicami śledziła w ich pokoju jakąś mało ambitną komedię, raz po raz wybuchając przy tym śmiechem. A co tam, nie będzie przecież przez cały czas rozpaczać z powodu „byle faceta”! Już dość się nacierpiała przez tego „świra”. Zresztą przy matce i tak nie było jak okazać smutku, bo w ten sposób rozpętałaby trzecią wojną światową!  
    Jednakże, gdzieś tam w zakamarkach podświadomości nieustannie tliła się bolesna myśl (bynajmniej nie o krwiaku), że „Aleks” ją zdradza. Ale jak to udowodnić? Jak wyrzucić mu to prosto w twarz i raz na zawsze (choć z wielkim trudem) zakończyć tą znajomość…?
- Jak tam głowa? – wtem rozmyślania przerwała zatroskana Krystyna.
- Oj, dobrze, mamo. Już dawno nie boli – wywróciła gałkami.
- Za to jutro będziesz miała wielką śliwę! – parsknął Juha, na co przedrzeźniła go i obydwoje wybuchli zgodnym śmiechem. Pani Krysia oburzyła się z lekka, iż zawsze, gdy ona okazywała jej matczyne uczucie, ta ją odpychała, zaś, gdy ojciec „perfidnie” z tej troski żartował, nabijała się wraz z nim. Nosz, szczyt bezczelności!  
    Wtem ktoś zadzwonił na domofon. Gospodyni zerwała się więc z miejsca, sądząc, że to starsza córka zapomniała kluczy. Po jakichś dwóch minutach na powrót stanęła w progu.
- Tanja, do ciebie. Aleksi przyszedł.  
    Na owe słowa poczuła w piersi znajomy ścisk, jaki towarzyszył jej niemalże od dwóch lat, odkąd go znała. Tym razem jednak uczuciu radości, iż w końcu sam do niej przyszedł, towarzyszyło i to bezradności: jak się zachować? Udać, że nic się nie stało, czy może nawiązać do kłótni z peugeota i tym samym ostro zbesztać? Wytknąć, żeby sobie szedł do „tej drugiej”? A nuż pofatygował się osobiście, by… zerwać z nią?!  
    Co by to nie było, wyszła doń z „dyplomatyczną” miną, rzucając suche „Cześć”.
- Jak głowa? – i znowu padło standardowe pytanie, które usłyszała dzisiaj chyba z dziesięć razy…
- Jak widać, żyję – uśmiechnęła się krzywo, bezradnie krzyżując ręce na piersi – szczerze mówiąc, głupie to było, że w ogóle choć przez chwilę pomyślałam sobie, że od tego umrę – dodała, parskając nerwowym śmiechem.
- Moja wina, trochę to wyolbrzymiłem… ale jakby tak był to poważny wypadek, to nie wiem, jakby się to skończyło – wzruszył ramionami, na co pokiwała głową i w tym momencie temat się urwał. Stali więc tak przez chwilę, beznamiętnie wpatrując się w podłogę, aż gościnność podpowiedziała Tanji, iż chyba powinna coś z tym zrobić.
- Wpadłeś tak tylko na chwilę, czy chcesz… zostać dłużej? – odchrząknęła niemrawo. Oż, jak ona to „idiotycznie” powiedziała!
- Szczerze mówiąc, chciałem pogadać. Nie skończyliśmy w końcu rozmowy w samochodzie – ostrożnie wyważył każde słowo.  
    Na owo zdanie od razu odwróciła głowę w kierunku sypialni rodziców, z której dochodził ich głośny śmiech i nakazała mu iść za sobą. Zaraz potem zamknęła za nim drzwi od własnego pokoju. Co ciekawe, gdy jeszcze znajdował się w przedpokoju, uporczywie chował jedną z rąk za plecami, a gdy tylko została z tyłu, prędko porwał dłonie przed siebie. Ma tam coś, czy jak…?  
    Chyba tak, bo gdy wyszła przed niego, znowu powtórzył czynność z „przedsionka”. Tanja natomiast ponownie założyła rękę na rękę, wbijając wzrok w posadzkę. I oto, jaka była „wojownicza” – jak coś, to się w duchu odgrażała, co to mu nie powie, ale gdy przyszło co do czego, nie potrafiła, mimo że w jej mniemaniu właśnie na to zasługiwał – Dobra… - nabrał haust powietrza, gdyż to, co chciał powiedzieć, wymagało odeń sporo wysiłków – a więc, przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie, ale miałem zły dzień… wiem, to żadne wytłumaczenie, ale…
- Tak naprawdę mam ci za złe tylko to, że nie jesteś ze mną szczery – nareszcie odważyła się unieść wzrok.
- Kiedy na serio nie ma żadnej innej! Od początku byłaś tylko ty, naprawdę!
- To dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co się dzieje w pracy i co to w ogóle za telefony? Kiedyś tu w domu, teraz tam… co mam sobie myśleć? Od jakiegoś czasu nie jesteś tym człowiekiem, którego znałam! – jęknęła bezradnie, po czym zawróciła i zasiadła na łóżku.
- Naprawdę aż tak się zmieniłem? – bąknął, podchodząc bliżej.
- A to siebie nie widzisz? Wiecznie jesteś w złym humorze, zamyślony… nie pozwalasz mi po siebie przyjść, nie odwiedzasz mnie tutaj. Chwilami wyglądasz, jakbyś… miał wyrzuty sumienia! Powiedz prawdę: zdradziłeś mnie? – spojrzała mu prosto w oczy i to tą drogą oczekiwała odpowiedzi. Jeśli odwróci wzrok, oznacza to albo twierdzącą odpowiedź, bądź kłamstwo, o ile przy tym zaprzeczy.
- Nie! – odparł pośpiesznie, bo chyba całowanie się nie oznacza jeszcze zdrady…?
- Spróbuję zrozumieć, spokojnie. W końcu ja jestem taka niezdecydowana… ale byłoby mi naprawdę o wiele łatwiej, gdybym chociaż miała pewność, że się w niej zakochałeś… o tak, wtedy bym spróbowała, ale jeśli zrobiłeś to tylko dla zaspokojenia jakichś… nie, tego nie stoleruję! – skryła twarz w dłoniach, bowiem zebrało się jej na płacz, a przy nim za żadne skarby nie mogła się rozpłakać! Toż to byłoby jakby branie na litość, a przecież tak wcale nie jest! Zwyczajnie to dlań tak bolesne, iż nie potrafi się powstrzymać.
- Tanek, uspokój się! Nie słyszałaś, co powiedziałem? Nie zdradziłem cię – przysiadł się obok i niezgrabnym ruchem otoczył ją ramieniem.
- Jak mnie nazwałeś? – skrzywiła się, przecierając oczy.
- No co? Jak ja mam być „Aleksem”, to ty też możesz mieć przezwisko – wysilił się na krzywy grymas, na co parsknęła niekontrolowanym śmiechem – obiecałem ci przecież, że poczekam, nie?
- To czemu taki jesteś?  
    Warknął w duchu na to ciągłe dopytywanie. Jak miał udzielić jej odpowiedzi na coś, czego wiedzieć na razie nie powinna?  
    Na moment zapanowała nieprzyjemna dla Tanji cisza, aż wreszcie rozwarł usta, by wydobyć z nich półprawdę:
- W pracy od początku mnie nie lubią… teraz tym bardziej, że dostałem ten awans, więc wiesz… w kancelarii panuje przez to nieprzyjemna atmosfera, często nie chcą mnie słuchać, a jak są opóźnienia, to dostaje się głównie mnie…
- Jak to? Ciebie nie można nie lubić, jesteś przecież bardzo sympatyczny – zaśmiała się, wyraźnie uspokojona (i całe szczęście…).
- No kto by pomyślał, że masz o mnie takie zdanie? Na początku tak wcale nie było – uszczypnął, na co żartobliwie wystawiła język – te telefony… ten numer odzywa się już od jakiegoś czasu, ale co odbiorę, nikt się nie odzywa. Nie wiem, kto to… nie znam go – zakończył niepewnie, gdyż tak naprawdę przecież doskonale wiedział, iż to Raiknen.
- To może zmień numer, skoro ten cię tak dręczy? Wtedy na pewno da ci spokój.
- Myślałem o tym, ale musiałbym potem wszystkim podawać… nie mam na to nawet czasu! Poza tym lubię mój obecny.  
- Jak wolisz… skoro chcesz się męczyć? – wzruszyła ramionami.
- Co ty dzisiaj taka wredna? – rzucił żartem.
- No co? Muszę się trochę odegrać za to, że mówisz mi o tym wszystkim dopiero teraz. Aleksi Kietala! Powinnam wiedzieć o tym pierwsza, jako teraźniejsza, i mam nadzieję, przyszła towarzyszka twego życia! – wygłosiła, udając poważny ton, a następnie zerknęła mu za plecy – co ty tam tak cały czas ukrywasz? Znowu jakaś tajemnica? – próbowała tam sięgnąć, lecz zręcznie odchylił się do tyłu.
- Coś taka niecierpliwa? Poczekaj chwilę, to się przekonasz!
- Ale ja chcę wiedzieć już! – wzięła się pod boki, trzęsąc przy tym ze śmiechu, po czym ponowiła próbę dostania się do „tego czegoś”, ale zerwał się z miejsca i w rezultacie zaczęli ganiać się po niewielkim pokoju.  
    Krystynę, która właśnie zmierzała do kuchni, dobiegły jakieś dziwne dźwięki, dochodzące z „królestwa” córki: chichry i jakby odgłosy biegania… Zaskoczona, aż przystanęła, po czym zaczęła nasłuchiwać. I oni rzekomo mają zamiar się pobrać?! Przecież to „dwójka dzieci”! Tanja wciąż taka była, fakt. Za to on pewnie próbuje nadrobić stracone lata, gdyż w jej mniemaniu w sierocińcu po prostu nie mogło być mowy o czymś takim, jak szczęśliwe dzieciństwo. Szkoda tylko, że już było na to za późno… Oj, czarno widziała przyszłość córki z tym człowiekiem!  
    Tymczasem tej udało się zapędzić „Aleksa” w kozi róg – znalazł się tuż pod drzwiami, zaś po przeciwnej stronie ona. Teraz już nie ucieknie, bo na korytarz nie wypadało, w końcu w mieszkaniu byli jeszcze rodzice, którzy zapewne uznaliby go za wariata… - No, to co to takiego jest? – aż zatarła ręce z wielkiego podekscytowania.
- Nic wielkiego – odsapnął, podając jej niewielką, ozdobną torebkę.  
    Nie minęło z pół minuty, a już trzymała w ręku niedużego, acz uroczego, puszystego misia-breloczka, jaki zaciskał w łapkach malutkie serduszko. Prócz niego w „paczuszce” znajdowały się również jej ulubione cukierki: czekoladowe „Dumle”. Może to i nikła rekompensata za tak „karygodne zaniedbanie” (a i „przekupstwem” się takich spraw nie załatwia), ale nic innego nie przyszło mu do głowy. Kwiaty były już takie „przejedzone”…  
    Pomimo skromności, jaka biła z owego podarunku, oczy narzeczonej zaświeciły się, niczym dwa diamenty.
- Jesteś kochany! On jest śliczny i do tego moje przepyszne cukierki… jak ja ci się odwdzięczę? – zawołała, całując go w usta, po czym zapatrzyła się w maskotkę.
- O, sporo, by wymieniać! Ale to może kiedyś… póki co, chyba zadowolę się cukierkiem, także jak byś mogła mnie poczęstować…
    Natychmiast ujęła go za dłoń, po czym na nowo zasiedli na łóżku, uprzednio włączając telewizor na kanał muzyczny, by nastrój mogła umilać „klimatyczna” nuta. Właśnie miała zamiar „nakarmić” go słodyczą (w żartobliwy, rzecz jasna, sposób), gdy do pokoju zapukała matka, a skoro ci nie słyszeli, „wprosiła się” sama.  
    Jakież było jej zgorszenie, gdy ujrzała ową scenę: on potrzebuje kogoś, kto by mu matkował, no śmiechu warte! Ale nic dziwnego, w końcu własnej nie miał, ot co! Pewno naiwnie wierzy, tak samo zresztą, jak i Tanja, że wspólne życie tak właśnie wygląda – na siedzeniu i wpatrywaniu się w siebie, co ewentualnie miały umilać takie właśnie przekąski, ale o nie, tak wcale nie jest!
- Mamo?! Ile razy ci mówiłam, żebyś tu nie wchodziła bez pukania kiedy mam gości?! – na jej widok córka od razu się zacietrzewiła, zaś przybyły nieomal, a zadławiłby się „dumlem”, jaki narzeczona pośpiesznie weń „wepchnęła”.
- O wypraszam sobie! Pukałam, ale nikt nie odpowiedział, także… - uniosła bezradnie ramiona – przyszłam spytać, czy Aleksi się czegoś nie napije, bo przecież jak zwykle zapomniałaś go o to zapytać – zwróciła się doń z szerokim uśmiechem. Tanja natychmiast złapała się za czoło.
- No tak, jaki pokraczny renifer ze mnie! To jak? Napijesz się czegoś? – zwróciła się doń, na co z trudem odparł, iż chętnie. Koniecznie wody. Panna Venerinen zeskoczyła więc z łóżka i sama pobiegła po ów napój, by rodzicielka już więcej nie wchodziła do jej „siedziby” chociażby pod pretekstem „dostarczenia zamówienia”…
- „I ona chce być gospodynią! Nawet swojego faceta nie umie obsłużyć, patrzcie no tylko państwo!” – mruczała w duchu Krystyna, gdy uprzednio zamieniwszy z gościem słowo na temat pogody, udawała się do wyjścia.  
    O nie, nie wynikało to bynajmniej z wrodzonej złośliwości, czy zazdrości o związek córki. Pani Krysia uważała po prostu, iż Tanja nie jest jeszcze gotowa na tak poważny związek…  
    Gdy „gospodyni” wróciła do pokoju z dwiema szklankami, po brzegi wypełnionymi wodą, wysunęła żądanie, do jakiego prawo rościła sobie na mocy ostatnich tygodni: posiedzieć razem, pogadać o wszystkim i o niczym i przy okazji się trochę poprzytulać. Jako, że poczuwał się do winy, zgodził się na wszystko i w rezultacie zasiedli w poprzek łóżka, opierając się na „stercie” „jaśków”. Otoczył ją ramieniem, zaś ona złożyła głowę na jego piersi i w ten sposób… zapadła cisza, którą przerywały coraz to nowsze dźwięki, płynące z telewizora.  
    Tak, kiedy się kogoś nie widzi, potrafi się nawymyślać tyle tematów, na jakie będzie się rozprawiać, gdy już się ze sobą spotka, lecz gdy ten moment następuje, wszystko ulatuje z głowy… Właściwie, jak dla niego, w ogóle nie musieli rozmawiać. Wystarczyła mu jej obecność i ta błoga chwila spokoju, tak długo wyczekiwana… Dlaczego więc do tej pory odsuwał Tanję na dalszy plan, skoro w jej towarzystwie się odprężał i choć na chwilę zapominał o problemach z tą „wariatką”?  
    Jeśli o nią zaś chodziło, to w tym akurat wypadku cisza w ogóle jej nie przeszkadzała, gdyż nie była oznaką złych relacji między nimi – wręcz przeciwnie, pomagała cieszyć się chwilą. Jednakże Tanja, może z tytułu tego, iż była kobietą, a te ponoć nie umieją milczeć zbyt długo, nawiązała do faktu, iż Aleksemu bardzo szybko bije serce. Ba, chyba ciut za szybko. W rezultacie wywiedziała się o nim czegoś nowego – od dziecka tak miał, co nie zostało jednak potraktowane, jako dziwny objaw. Tak, czy inaczej, wywiązała się dyskusja na temat tego, ileż ten życiodajny organ będzie jeszcze w stanie pracować? Byle, jak najdłużej, bowiem chciała go mieć dla siebie przynajmniej na jakieś 30-ci lat!  
    Stąd przeszli na temat sensowności życia: rodzisz się, dorastasz, potem już tylko starzejesz, aż wreszcie musisz umrzeć… Później komentowali emitowane w telewizji teledyski, aż wreszcie Tanji zebrało się na wyznania. Może pod wpływem jednego z wideoklipów o tematyce jak najbardziej romantycznej?
- Tęskniłam za tobą… - westchnęła, w odpowiedzi otrzymawszy prawie niesłyszalne „Ja też” – chciałbyś się tak budzić każdego dnia? – powiedziała zaraz potem, poprawiając na łóżku w taki sposób, jakby w istocie miała zamiar zasnąć w jego ramionach.
- Co za pytanie… już ci coś mówiłem na ten temat.
- Kocham cię – uniosła się nieco i cmoknęła go w policzek, po czym wróciła na swoje miejsce. Miast użyć tych samych słów, bądź odwzajemnić się tą nieco gorszą „wersją” w postaci „Ja ciebie też”, jeszcze mocniej ją do siebie przytulił, całując przy tym w głowę – co jest? Piłeś coś, czy jak? – parsknęła, niczym zakochana nastolatka.
- Przestań, denerwujesz mnie tym… Tak, obaliłem całą „Finlandię”, nim tu przyszedłem. Widzisz, jaką mam mocną głowę?
- Teraz to ty przestań! – nie przestawała się śmiać, by zaraz potem spoważnieć przynajmniej na tyle, by jej pytanie zostało odebrane, jak najbardziej serio – chciałbyś mieć dzieci?
- Bo ja wiem…? Czemu nie? To chyba nie taki zły pomysł mieć kopię samego siebie. A ty?
- Nie wiem, czy jestem na to gotowa… szczerze mówiąc, nie bardzo je lubię – spojrzała nań z błaganiem w oczach, jakby miał ją zaraz zbesztać za takie wyznanie.
- Teraz tak mówisz, ale jak ci tak tyknie ten twój zegar biologiczny, czy jak wy to tam nazywacie, to jeszcze je polubisz – puścił oczko.
- Bardzo ci na tym zależy? Żebyśmy mieli dzieci?
- Sam nie wiem… wątpię, że byłbym dobrym ojcem – zasępił się.
- Nie mów tak, będziesz najlepszym tatą na świecie! Żebyś siebie widział przy tym, jak pomagałeś tej małej wygrać tą nagrodę… tam, wtedy w wesołym miasteczku. Pamiętasz, nie?
- Tak… ale to rutyna. Jako starszaki zawsze opiekowaliśmy się młodszymi wychowankami – odparł bez entuzjazmu, bowiem w jego oczach takie zapewnienia, jak to o „wspaniałym tatusiu” były zwyczajnie kłamstewkiem na uspokojenie. Wątpi, że tak będzie. Ba, uważa wręcz przeciwnie, ale żeby mu nie było przykro niech tam sobie wierzy, że będzie dobrze… Była jednak tak „słodka” w tym, co mówiła, i do tego te łączące ich więzi, iż jej to wybaczył.  
    Owo wspomnienie pobudziło do życia kolejny wątek w tej, jakże „leniwej” pogawędce, a mianowicie: jego pobyt w domu dziecka. Tanja nawet nie musiała zbytnio ciągnąć go za język, gdyż żywa pamięć o jakże wspaniałych towarzyszach zabaw zawsze pobudzała go do zwierzeń.  
    Uważnie słuchała, by śmiać się wraz z nim, i od czasu do czasu wzruszać, a wszystko to przez empatię, jaką żywiła w stosunku do niego. Dla niej kwestia tego, gdzie też się wychował, nie miała żadnego znaczenia i jej zdaniem nie mogła aż tak bardzo wpłynąć na ich dalsze, wspólne życie. I to pomimo tego, co mówiła niegdyś Tarja, czy też matka, której często zdarzało się rozwodzić na ów temat, od kiedy tylko dowiedziała się, skąd „pochodzi” jej „wybranek”.  
    Może to przez te symboliczne różowe okulary? Może powodowała nią zwykła naiwność? A może tak naprawdę łączyły ich na tyle silne więzi, iż była gotowa znieść wszystko…? Co by to nie było, dopiero przyszłość miała pokazać, czy okażą się wystarczająco silne (bądź w ogóle nietrwałe).  
    Póki co, po mile spędzonym czasie Aleksi zaczął ziewać, toteż spojrzeli na zegarek i z przerażeniem odkryli, że minęła już 23:00! Nic więc dziwnego, że poczuł się zmęczony – zawsze kładł się po jedenastej z uwagi na to, że musiał wcześnie wstawać. Tanja? Co tam dla niej taka godzina? Przecież mogła spać, do której chciała.
- Twoja mama chyba by mnie ukatrupiła, gdybym chciał tu przenocować? – śmiał się w chwilę potem, leniwie przy tym przeciągając.
- Pokój Mattiego jest wolny, także czemu nie? – odparła jak najzupełniej poważnie, mimo że z uśmiechem na ustach.
- O, to w takim razie będę to musiał rozważyć na przyszłość… a teraz spadam, bo wszelkie pierdółki, potrzebne do roboty, walają się gdzieś tam po domu… i to łącznie ze służbowym ubraniem.
- Ja nie wiem, co to jest, że prawie każdy facet musi mieć w domu bałagan – przedrzeźniła go.
- To wpadnij i posprzątaj – wzruszył ramionami.
- Nie, dzięki. To i tak niedługo, więc wolę za ten czas przygotować się na szok, jaki mnie tam z pewnością spotka – ponownie się uśmiechnęła, lecz tym razem już krzywo, bowiem gest był wymuszony. Powód? Zrobiło się jej głupio, gdyż faktem fakt, iż nigdy do niego nie zachodziła w pojedynkę. Ba, już nawet zapomniała, jak to mieszkanie wygląda, ponieważ zarówno przyjaciele, jak i on sam, raczej nie stwarzali okazji ku temu, by odwiedzić jego skromne kąty. Śmieszne, ale obawiała się iść tam sama, bo takowe sytuacje sprzyjają tworzeniu się nastroju, skłaniającego do „pogłębiania znajomości”. Ba, ileż to ludzi specjalnie zaszywa się sam na sam, byleby tylko pobyć ze sobą z dala od reszty świata… Ale gdyby ona akurat nie chciała…?  
    Kogo ona oszukiwała? Ona NIGDY nie chciała! I on dobrze o tym wiedział, dlatego w tym momencie z jego spojrzenia znowu biły te, jakże dlań bolesne i niewygodne wyrzuty, iż mu nie ufa, boi się go. Porywa się na coś, ale czy jest w stanie to spełnić? Przecież dała sobie czas tylko do września – wtedy już musi mieć pewność, że chce związać z nim swoje życie.  
    Jakaż ona była rozdarta! Tu serce rwało się ku niemu, lecz wewnętrzne lęki i obawy stale powtarzały, że nie będzie dobrze, wręcz przeciwnie – będzie cierpieć! Męczyć się już potem każdego dnia, bo od rana do wieczora dręczyć będzie ją myśl, iż wkrótce nadejdzie ta „nieszczęsna” noc. Jako „przerażona, stłamszona kłoda” przestanie być dlań interesująca i po pewnym czasie postanowi zakończyć ten związek, bądź będą żyć obok siebie, niczym sfrustrowane małżeństwo, w którym żadna ze stron nie może dać tej drugiej dostatecznie tyle, ile obydwie by pragnęły…  
    Ileż już razy budziła się z tą straszną myślą tuż po tym, jak śniła o ich wspólnym życiu. Jednocześnie ta jej bardziej optymistycznie nastawiona część nakazywa wmawiać sobie, że będzie dobrze, bo przecież nie chce go stracić! Uczyła się więc gotować i plotła doń, iż to już przecież niedługo! Jeszcze tylko trochę i będzie tak, jak on chce… o nie, chwila! Jak OBOJE chcą!  
    Aleksi wyczuł podenerwowanie w jej wcześniejszych słowach, więc postanowił jakoś rozładować napiętą atmosferę:
- Dobra, bez przesady, nie jest tak źle! Trochę to wyolbrzymiłem. Jak widzisz ciuchy mam na sobie całkowicie czyściutkie i nawet wyprasowane – demonstracyjnie rozłożył ręce, lecz w odpowiedzi otrzymał… gromki śmiech. Tanja od razu zaprotestowała, iż jest to niemożliwym, gdyż typowo sportowego stroju się raczej nie prasuje. Zaczęli się więc przekomarzać „nad istotą żelazka, a związków prasowaniopodobnych” i dzięki temu na nowo powrócił miły nastrój.
    Gdy już żegnali się w przedpokoju, Kaari, która usłyszała głosy, stanęła w progu swojego pokoju i zaczęła się im ukradkowo przyglądać. Jakże miła była świadomość tego, że innym układało się równie dobrze, jak jej samej!  
    Stali jeszcze chwilę, tuż po tym, jak Aleksi pożegnał gospodarzy, coś tam do siebie szepcząc, a konkretniej, to Tanja wyszła doń z kolejnym kłopotliwym pytaniem:
- Skoro już wszystko wyjaśnione, to powiedz mi jeszcze, dlaczego nie mogę przychodzić do ciebie po pracy?
    I co tu teraz odpowiedzieć…? Pogodzili się, do tego patrzyła nań z tą swoją „słodką”, zawiedzioną minką… w żadnym wypadku nie mogło dojść do kolejnej kłótni! Zresztą, co to za problem? Może zawsze zaczekać na Eino, uważnie rozglądać się, czy Raikinen go nie szpieguje, bądź jakoś ją zmylić… a jeśli już, to w razie czego wyjaśnić Tanji, co też wyprawia „szefowa”. Co w tym trudnego?  
    Tak… w takiej chwili wszystko było proste, więc poddał się bez wahania:
- Dobrze, cofam to, co wcześniej nabredziłem: możesz przychodzić, kiedy tylko zechcesz, tylko nie wchodź do środka, bo zaczną mnie obgadywać, że nadużywam władzy i sprowadzam sobie gości.  
    Z wielkiej radości, iż dopięła swego wyściskała go, po czym pocałowała na pożegnanie i nareszcie sobie poszedł.
- Zamieszkałabyś w końcu u niego, bo przecież i tak żyć bez siebie nie możecie – zaczepiła Kaari, gdy tylko zyskała pewność, że „szwagier” jej nie usłyszy. Wszak, mógłby ją wówczas posądzić o wtrącanie się w nie swoje sprawy.
- Aleks nie ma innej na boku! – ruszyła ku niej z szerokim uśmiechem, a oczy błyszczały jej, niczym w gorączce. Szczęściem dla siostry, była tak upojona własnym szczęściem, że nawet nie zwróciła uwagi na to, iż ta ją podglądała.
- Domyślam się – gwizdnęła zadziornie – to co? Może wstąpisz do mnie na chwilkę, nim walnę w kimono, i pogadamy sobie, jak stare, żałosne zakochane pannice? W końcu nareszcie mamy wspólny temat z tej dziedziny! – puściła oczko. Tanja chętnie na to przystała, gdyż pewnej do cna „czystych” uczuć Aleksego, wszystko jej było jedno, czy siostra spotyka się z policjantem, Jyrkim, czy tam nawet i ze zmartwychwstałym Perttu! Ważne, że mogły się podzielić wrażeniami.

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 10889 słów i 60821 znaków.

3 komentarze

 
  • BENO1

    :bravo:

    23 lis 2016

  • DemonicEagle

    Super :)

    22 lis 2016

  • jaaa

    cudo ja chcem przeczytac całem!

    22 lis 2016