W świecie kłamstw rozdział 37

- Ben! - wrzasnęła, wieszając mu się na szyi, gdy tylko wylądowali. Przytulił ją mocno i pocałował w szyję.
- Cześć, maleńka. Cholernie tęskniłem, wiesz? - mruknął, tuląc ją do siebie. Przechodzący obok nich z bagażami Alek tylko prychnął pogardliwie. - O co ci chodzi? - Ben spojrzał na niego ostro.
- Mnie? O nic. Po prostu może następnym razem po prostu uważaj, z kim kruszysz kopie, jeśli nie chcesz się już więcej rozstawać z Joanną.
- Śmiesz dyktować mi, co mam robić?
- Tylko sugeruję...
- Chłopcy, przestańcie. Jestem cholernie zmęczona i marzę o porządnym prysznicu — ofuknęła ich i wymijając obu, ruszyła w stronę samochodu. - I jestem niewyżyta — dorzuciła cicho, ale obaj i tak usłyszeli. Ben natychmiast popędził za nią. Alek właśnie miał ochotę go zabić.


- Mogę się przyłączyć? - usłyszała za sobą nieco ochrypły z pożądania głos narzeczonego, gdy jakiś czas później stała pod prysznicem. Wyciągnęła tylko za siebie rękę, szukając go i już po chwili jej smukłe palce zacisnęły się na jego sztywnym członku. Wystawiła głowę spod strumienia wody.
- Jaki gotowy — uśmiechnęła się radośnie. Co prawda nie mógł tego widzieć, jako że stała do niego tyłem, ale najwyraźniej usłyszał w jej głosie entuzjazm, bo niemal od razu przycisnął ją do ściany. Jęknęła, gdy przytrzymał jej rękę za plecami, jednocześnie drażniąc jej pośladki swoim sztywnym penisem. Odrzuciła głowę do tyłu, jednocześnie napierając na niego tyłeczkiem i domagając się więcej i mocniej.
- Spokojnie — mruknął jej do ucha, a ją przeszedł natychmiastowy dreszcz podniecenia. Niewielka powódź miedzy jej udami nie miała bynajmniej nic wspólnego z faktem, że lała się na nią ciepła woda. - Jeszcze zdążysz mnie poczuć całego, obiecuję. Ale najpierw inna zabawa. Nie ruszaj się i nie zabieraj ręki z pleców, jasne? - powiedział stanowczo. Poczuła, jak robi się jej jeszcze goręcej z podniecenia i, jak Ben zjeżdża dłońmi na jej uda, a następnie łydki. Najwyraźniej musiał za nią klęknąć, bowiem już po chwili poczuła też jego gorący język nieśpiesznie wędrujący po jej udach i pośladkach. Wkrótce zanurzył się delikatnie w jej tylnej dziurce. Jęknęła przeciągle, wyginając się mocno w tył, ale dostała klapsa, więc posłusznie wróciła do poprzedniej pozycji, opierając czoło o mokre kafelki. - Grzeczna dupeczka — mruknął niewyraźnie i powrócił do penetracji dziurki, jednocześnie masując jej łechtaczkę. Nie potrzebował dużo czasu, by poczuć, jak dziewczyna drży i wkrótce po jego palcach pociekły jej soczki. Uśmiechnął się triumfalnie, wstał i wszedł w nią mocno. Krzyknęła częściowo z rozkoszy i bólu, bowiem nie był delikatny w tym, co robił, a jednocześnie tak cholernie podniecający, że wystarczyło dosłownie kilka ostrych pchnięć, by ponownie doszła.


- Jesteś zajebiście ostrą suczką, kochanie — uśmiechnął się zadowolony, gdy oblizała do czysta palce, na które spłynęło jego nasienie. Uśmiechnęła się figlarnie w odpowiedzi i położyła obok niego.
- Czy księciu, aby wypada używać takich słów?
- Po pierwsze nie jestem już księciem, a po drugie mogę przeklinać, jeśli chcę i nikomu nic do tego.
- Fakt, nie jesteś, ale możesz znów nim być. No chyba nie powiesz mi, że Fryderyk ci o tym nie mówił — oparła się o jego ramię, patrząc mu w oczy.
- Mówił — mruknął niechętnie. - Ale już dość dawno temu jasno wyraziłem się na temat mojej roli w tej rodzinie i zdania swego nie zmienię, Joanno. Mam dość bycia na świeczniku.
- Wiem, kochanie, ale ta propozycja naprawdę nie jest taka zła...
- Zostanie rzecznikiem korony, nie jest bynajmniej wymarzoną funkcją, Joanno... A teraz chodź już spać. Oboje jesteśmy cholernie zmęczeni.


Minął tydzień od jej powrotu do kraju.

Odetchnęła głęboko, czyszcząc ogiera. Ten dzień nie należał do najprzyjemniejszych. Najnowsi goście mieli sporo absurdalnych zastrzeżeń co do pola golfowego, a ona musiała wszystko załatwiać, łagodzić spory i pod koniec dnia była kompletnie wykończona. Na dodatek Ben powiadomił ją, że Henry przyniósł z przedszkola ospę wietrzną, dlatego teraz wieczorem, by odpocząć od natłoku wrażeń, uciekła do stadniny. Musiała się zrelaksować, a jazda konna stała na podium jej zajęć relaksacyjnych. Wkrótce też sprawnie osiodłała ukochane zwierzę, założyła ogłowie i wyprowadziła konia ze stajni. Zaczynał już zapadać zmierzch, ale postanowiła się tym nie przejmować. Człowiek wynajęty przez Eleonore siedział już za kratkami i to bynajmniej niepolskiego więzienia, więc nie musiała się obawiać, że jakiś szaleniec będzie czyhać na jej życie. Zgrabnie wskoczyła na siodło i skierowała karosza na parkur z przeszkodami. Zbyt dawno nie ćwiczyła, a nawet nie jeździła, więc aż za dokładnie czuła teraz sztywność mięśni. Kilkukrotnie okrążyła pole, rozgrzewając zarówno siebie, jak i wierzchowca. Była tu sama, więc nie mogła pozwolić sobie na żaden błąd, który mógłby skończyć się tragicznie.

- Naprawdę powinnaś wrócić do uczestnictwa w konkursach. Mimo tej przerwy, jaką miałaś, wciąż radzisz sobie doskonale — powiedział Ben, gdy zaliczyła ostatniego oxera.
- Być może to przemyślę — odparła z uśmiechem, podjeżdżając do niego. - Co tu robisz? I gdzie Henry?
- Postanowiłem do ciebie dołączyć — odparł, przeskakując niewielkie ogrodzenie. - A mały został z Alekiem. Początkowa gorączka spadła i śpi, więc mogłem zaryzykować.
- W takim razie naprawdę się cieszę, że przyjechałeś. Ostatnio zbyt mało czasu spędzamy razem.
- Zgadza się, dlatego trzeba to nadrobić.


- Dziękuję, że dzisiaj przyjechałeś — powiedziała sennie, wtulając się w niego. - Naprawdę mi tego brakowało.
- Postaram się, by było lepiej. Gdy Henry wydobrzeje, pojedziemy na wakacje. Może jakieś ciepłe kraje.
- Może być — zgodziła się, zasypiając spokojnie.


Miesiąc później.

- Sophie? - Asia przytuliła delikatnie przyszłą szwagierkę, całując ją delikatnie w policzek. - Co ty tu robisz? Dlaczego nie zadzwoniłaś, odebralibyśmy cię z lotniska.
- Możemy porozmawiać gdzieś na osobności?
- Oczywiście... Stało się coś? - zapytała brunetka, prowadząc dziewczynę do swojego gabinetu.
- Owszem i dlatego chciałam porozmawiać o tym najpierw z tobą, choć wiem, że możesz nie zechcieć o tym ze mną rozmawiać.
- Dopóki nie dowiem się, o co chodzi, nie będę rzucać takich deklaracji. Siadaj, zrobię nam kawy.
- Dobrze...
Po kilku minutach dobrały się do swoich filiżanek.
- A więc o co chodzi?
- O moją matkę — powiedziała Sophie cicho, a dłonie zaczęły jej drżeć, gdy zacisnęła palce na porcelanie. - Znów wylądowała w szpitalu.
- Rozumiem.... Jak bardzo jest źle?
- Lekarze powiedzieli, że odejdzie w przeciągu tego tygodnia...
- Chcesz, żebym powiedziała o tym Benowi?
- Nie, sama przekażę mu tę informację, po prostu chcę, żebyś była wtedy ze mną — wyjaśniła dziewczyna, mnąc elegancką spódnicę w drobnych palcach.
- Oczywiście, możesz na mnie liczyć.


- Ben? - Asia spojrzała na niego uważnie, gdy Sophie przekazała mu tę smutną nowinę. Siedział bowiem sztywno i patrzył się tylko w jeden punkt, nie reagując nijak na słowa siostry. - Kochanie? - dotknęła jego ramienia, ale zerwał się z miejsca i poszedł do kuchni. Zaskoczona spojrzała na księżniczkę, a potem na widocznego w holu Aleka. Z kuchni dobiegł ich brzęk tłuczonego szkła i przekleństwo Bena. Wstała natychmiast, ale uprzedził ją, wołając:
- Nic mi nie jest i zaraz tu posprzątam.
Faktycznie wrócił po kilku minutach z dłonią obklejoną plastrami i usiadł ponownie obok Asi. Napił się whisky, którą sobie przyniósł i dopiero wtedy spojrzał na siostrę.
- I naprawdę nic już nie da się zrobić? - zapytał nie swoim głosem.
- Niestety... Matka raczej też jest tego świadoma, bo prosi, byś przyjechał do niej z Henrym i Joanną.
- Chce mnie widzieć? - zapytała Asia zaskoczona. - Dlaczego?
- Tego nam nie powiedziała, ale wyraźnie zaznaczyła, że ty też masz przylecieć.
- Nie pozwolę matce się z nią spotkać. Nie po tym wszystkim, co wcześniej nawywijała, choć oczywiście polecimy wszyscy — zdecydował Ben.
- Ale...
- Nie, Sophie i zdania swojego nie zmienię. Alek, załatw nam bilety do Danii na pojutrze...


Dwa dni później.

- Matko — delikatnie się jej skłonił, gdy wszedł do sali, w której leżała. - Przyleciałem na twoje życzenie.
Kobieta spojrzała na niego mało przytomnie i uśmiechnęła się słabo.
- Synu... A gdzie Henry i twoja narzeczona?
- Zostali przed salą. Henry później cię odwiedzi.
- W takim razie poproś tu Joannę.
- Byś znów mogła ją obrazić? Nie, matko. Skończyłem tańczyć tak, jak mi zagrałaś. Zbyt długo byłem posłusznym synkiem. To przez ciebie upadło moje małżeństwo z Lisą i nie dopuszczę, byś zniszczyła mój związek z Asią. Czego chcesz?
- Jestem o krok od śmierci, synu, naprawdę mógłbyś być milszy dla starej matki... Poza tym przeinaczasz na swoją korzyść śmierć twojej drogiej żony — wychrypiała, biorąc go za dłoń. - Nigdy nie chciałam śmierci tej dziewczyny, ona niczym nie zawiniła.
Nie mając wyjścia, usiadł koło niej, ale jego wzrok pozostał zimny.
- A mimo to, gdy ponownie znalazłem szczęście, ty chciałaś je zniszczyć.
- Dla twojego i jej dobra. Narażasz ją, synku.
- Nie wtrącaj się...
- Ben...
- Nie — warknął, wyrywając dłoń z jej słabnącego uścisku. - Joanna zostanie moją żoną, a ty już nic z tym nie zrobisz.
- Wiem, synku, dlatego pozwól mi z nią porozmawiać. Ostatni raz... Proszę.
- Ty nigdy nie prosisz, tylko wydajesz rozkazy — mruknął niechętnie, ale poszedł po Joannę.
- Zostaw nas same — powiedziała Małgorzata, gestem przywołując do siebie młodą kobietę. Asia przełknęła ślinę i podeszła do łóżka królowej. - Ben...
- Nie radzę ci jej obrażać, matko. Przyjdę tu za pięć minut.
- Dziesięć, synku. Tyle chyba zdołasz wytrzymać... No, idź już... - gdy wyszedł, spojrzała twardo na Joasię. - Siadaj. Nie cierpię, gdy lidzie stoją tak obok mnie... Posłuchaj, nigdy nie ukrywałam, że cię nie lubię i nadal tak jest, ale najwyraźniej ten kretyn faktycznie cię kocha. I nie, nie podoba mi się pomysł waszego ślubu, ale cóż... Najwyraźniej nie mam tu już nic do gadania... - jej głos był niewyraźny i często się łamał. Była wykończona przegraną walką z chorobą.
- Wasza wysokość, ja...
- Milcz i słuchaj. Zgodzę się na niego i dam wam moje błogosławieństwo, ale pod jednym warunkiem. Benedict ma wrócić do pełnienia swoich obowiązków i ty tego dopilnujesz. Czy to jasne?
- Oczywiście, ale obawiam się, że kompletnie niewykonalne. Ben nie chce mieć nic wspólnego ze swoim dawnym życiem i wcale mu się nie dziwię.
- Benedict często miewał rozmaite pomysły i ten jest najgorszy z nich wszystkich. Ten chłopak się stacza, a twoim obowiązkiem jako nowej księżnej będzie do tego nie dopuścić.
- Nie zamierzam nią zostać, wasza wysokość. O tym już też niejednokrotnie rozmawiałyśmy.
- Cóż, w takim razie...
- Wyjeżdżamy, matko — powiedział Ben oschle, niespodziewanie przed czasem wchodząc do sali. Asia natychmiast wyszła. Była wściekła i musiała odetchnąć. Nie zatrzymywana przez nikogo wyszła przed szpital. Gdyby tylko paliła, teraz na pewno wyciągnęłaby papierosa. Niestety pozostało jej nerwowe obchodzenie niewielkiego gazonu. Alek przyglądał się jej ponuro z zaparkowanego nieopodal auta. Już miał wysiąść po kilkunastu minutach obserwacji, gdy wtem z budynku szpitala wyszedł Ben. Asia spojrzała na narzeczonego ze zbolałą miną, ale gdy ich spojrzenia się spotkały, odruchowo cofnęła się o krok. A wtedy Ben ruszył w jej stronę. Lód i wściekłość w jego oczach były aż nadto widoczne. Alek wyprysnął z auta jak pocisk.
- Hej, stary, wyluzuj. Nie wiem, co tam się stało, ale daj siebie na wstrzymanie — natychmiast odgrodził dziewczynę od najwyraźniej rozwścieczonego kumpla. - Ochłoń, wtedy pogadacie.
- Ta suka wreszcie zdechła — warknął, zatrzymując się przed Alekiem.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i erotyczne, użyła 2249 słów i 12489 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto