Love me like you do cz. 30

mam nadzieję, że Was nie zanudzę tym rozwlekaniem akcji w tej części, ale postanowiłam, że skoro opisywałam w miarę dokładnie przebieg ciąży, to i zrobię tak z resztą. poza tym obiecałam sobie, że przynajmniej w jednej historyjce "zabawię się w szczegóły" i padło akurat na tą. mam tylko nadzieję, że z czymś nie pojechałam w ramy sprzeczności za co z góry przepraszam. i za ewentualnie przesadzone tęczowe rzygi też ;P pozdrawiam ;)

    Do końca zimy pozostał jeszcze ponad miesiąc (choć w Skandynawii kalendarz był lichym wyznacznikiem), ale tego roku pogoda była niezwykle łaskawa dla mieszkańców stolicy Finlandii – było słonecznie i przyjemnie ciepło, jak na luty. Dzięki temu śnieg szybko stopniał, choć przyroda, co i nie dziwne, nadal pozostawała w uśpieniu. Trawa miała ten swój brzydki, żółtawy odcień, a drzewa pozostawały nagie. Mimo to ludzie wylegli do parków, oraz na plażę, by cieszyć się ciepłymi promieniami słońca, za którymi tak bardzo się stęsknili. Ten charakterystyczny zapach w powietrzu zwiastował rychłe nadejście wiosny, choć jeszcze wiele mogło się zmienić i tym samym miasto na nowo mogła przykryć puchowa kołderka.
    Tanja nie mogła cieszyć się ową aurą w pełni, gdyż głowę zaprzątało jej przede wszystkim rychłe rozwiązanie. Niemal każdą wolną chwilę spędzała na przetrząsaniu sieci w poszukiwaniu informacji na temat przebiegu porodu. Co prawda, sporo już się o tym nasłuchała podczas zajęć „szkoły rodzenia”, lecz jakiś złośliwy chochlik podpowiadał jej, że musi to przetrawić jeszcze z dziesięć razy, by się upewnić. Bo w przeciwnym razie… może nie zdążyć do szpitala! Tak, wyobraźnia podpowiadała najzmyślniejsze scenariusze, jak to rodzi sama w domu, to znów w samochodzie, a „Aleks” musi odebrać dziecko… Tyle, że szanse na taki obrót spraw równały się zeru. A przynajmniej w teorii.
    Ostatni trymestr ciąży mocno dał się jej we znaki: była opuchnięta, brzuch bardzo jej ciążył, a plecy bolały do tego stopnia, że nie pozwalały na zapadnięcie w kojący, i tak potrzebny, sen. Zresztą, jak tu się wygodnie ułożyć z takim „balonem”? Do tego często musiała odwiedzać toaletę, co było bardzo uciążliwe – zwłaszcza, gdy wyszła do miasta.
    Podczas ostatniej wizyty ginekolog stwierdziła, że mała „ułożyła się już do wyjścia i lada chwila zacznie domagać się wypuszczenia z dotychczasowego mieszkania” . Tak więc każde ukłucie w boku, czy delikatny skurcz traktowała, jako rozpoczęcie akcji porodowej.  
    W ostatnich dniach Aleksi nie miał z nią łatwego życia, gdy co chwila straszyła go, iż „to chyba już!”. Torba z niezbędnymi rzeczami, jak i dokumenty, od dawna czekały na ten właściwy moment, toteż tylko chwytał je w rękę – roztrzęsiony, jak to na tych różnych filmach o tematyce „porodowej”. Lecz wówczas żona stwierdzała, iż… to tylko wzdęcia. To znów skurcz był jednorazowy, więc jednak zostanie w domu. I tak nie prędko jej było do szpitala, którego szczerze nie znosiła.
   Jak z początku przejęty biegał po mieszkaniu, tak z czasem zaczął zwlekać się ociągale z zajmowanego miejsca, jakby tylko czekał na potwierdzenie kolejnego „falstartu”. Do tego tak bardzo wierciła się w nocy, że go tym budziła. Bardzo go to irytowało, gdyż nie wysypiał się do pracy. Dzisiejszej chyba nawet wspominała, że ją coś tam boli, ale zmęczony ciągłymi „alarmami” zignorował to. A może mu się tylko śniło…?
    Gdy wychodził do pracy, nareszcie spokojnie spała, więc jak zwykle pocałował ją na pożegnanie i wyszedł.
    Dobrze kojarzył. W nocy w istocie narzekała na lekkie skurcze. Teraz jednak obudził ją o wiele silniejszy. Od razu wpadła w panikę. A jak to już…?! To znaczy, nareszcie?! Jest w domu sama, wszyscy bliscy są obecnie w pracy! Ale spokojnie, podobno to nie ma dziać się tak szybko. Zresztą od kilku dni dokuczały jej takie bóle, co rzekomo było czymś zupełnie normalnym. Tylko, że były pojedyncze i o wiele słabsze.
    Uspokoiła oddech i położywszy dłoń na brzuchu, postanowiła dać sobie, mimo wszystko, jeszcze trochę czasu.
    Tak więc wzięła ciepłą kąpiel, po czym… zabrała się za robienie obiadu. Ową czynność co jakiś czas przerywały jednak znajome dolegliwości. Z czasem były coraz częstsze i nabierały na sile. Jednakże nie chciała dzwonić do „Aleksa”, by go niepotrzebnie nie niepokoić. Widziała po nim, że miał już dość tych fałszywych alarmów. Tylko, że tym razem wszystko wskazywało raczej na ten właściwy moment.
    Ogarnęła ją nagła bezradność, gdy tak rozejrzała się po pustej kuchni. Kot spał sobie w sypialni na łóżku i w żadnym wypadku nie obchodziło go cierpienie jego „pani” (niektórzy poddają w wątpliwość, czy owe zwierzęta w ogóle uznają fakt posiadania właściciela). Zresztą i tak nie mógł jej w żaden sposób pomóc. Co robić? Kogo się poradzić? Matka była w pracy, Kaari też – ale i tak nie miała o porodzie bladego pojęcia.
    Wtem przyszło olśnienie – Hanna Lehtinen. Przecież z tego, co wiedziała, teściowa nie miała stałego zajęcia i w tej chwili powinna być raczej w domu. Kto by pomyślał, że to właśnie ta kobieta, która była tak bardzo przeciwna jej małżeństwu z Aleksim, będzie z nią w tak ważnych momentach życia? O ile w istocie tak się stanie, bo przecież jeszcze tego nie potwierdziła. Oby jednak tak. W owej chwili mógłby to być ktokolwiek – nawet Jyrki.
    Na szczęście nie pomyliła się – Hanna zjawiła się u niej w przeciągu piętnastu minut od momentu, w którym wykonała telefon. Zaraz też dopadła doń i zasypała mnóstwem pytań, gdy tak zasiadała na łóżku, krzywiąc się z bólu.
- Nie ma wyjścia, musimy jechać do szpitala. Rodzisz – stwierdziła zaraz potem. Próbowała się przy tym uśmiechnąć, lecz drżący głos zdradzał podenerwowanie.
- Nie urodzę bez Aleksa – potrząsnęła głową.
- Zdąży, spokojnie. Po prostu muszą monitorować stan dziecka, dlatego musimy jechać już teraz. Gdzie są twoje rzeczy? – rozejrzała się po pokoju.
- Ale wszystko będzie dobrze, prawda? – chwyciła teściową za przegub, a jej usta niebezpiecznie zadrżały. Emocje wzięły górę i niemal rozpłakała się ze strachu.
- Oczywiście – ścisnęła ją za dłoń – to rutynowe działanie, ale zobaczysz, że nim dziecko przyjdzie na świat, jeszcze trochę minie – dodała z uśmiechem, po czym ponowiła pytanie o niezbędne „akcesoria” do szpitala.
    Gdy rodząca „zameldowała się” już w placówce, a położna zabrała ją na konieczne badania, Hanna postanowiła zawiadomić syna. Co prawda, czasu było jeszcze sporo, a jego dzień roboczy bynajmniej się nie kończył, lecz Tanja usilnie ją o to prosiła. Jak to pierworódka – sądziła, że dziecko zaraz „wyskoczy na wolność”.
    Aleksi był równie niecierpliwy, jak żona i specjalnie zwolnił się wcześniej do domu, tzn. do szpitala, bo a nuż nie zdąży!
    Tak więc, gdy Lehtinen po raz któryś z kolei zapewniała podłączoną do aparatury Tanję, która zajmowała już szpitalne łóżko, iż jej mąż na pewno się nie spóźni, ten niespodziewanie wpadł do sali. Na jego widok pani Kietala jak zwykle wyciągnęła ramiona.
- To już? Tym razem na serio…? – wykrztusił, patrząc na matkę i jednocześnie celując palcem w małżonkę. Hanna dała mu znak, by nareszcie odpowiedział na gest synowej, co z pewnością trochę ją uspokoi. Chwycił więc żonę za jedną z dłoni, na co przyciągnęła go do siebie i objęła w pasie, jakby co najmniej umierała.
- Powiedziałabym raczej, że wreszcie. Idealnie w punkt – uśmiechnęła się tymczasem Lehtinen, nawiązawszy w ten sposób do jego pytania – zostawię was na chwilę samych – wstała z miejsca i po drodze poklepawszy syna po ramieniu, wyszła na zewnątrz.
    Tanja nadal kurczowo się weń wczepiała, toteż odsunął ją lekko od siebie i zaczął wypytywać, jak to się stało, że znalazła się w szpitalu właśnie z jego matką?
    W tym czasie Hanna przechadzała się po korytarzu, uśmiechając sama do siebie. Była bardzo podekscytowana faktem, iż niebawem powita na świecie wnuczkę. I to właśnie ze strony syna, którego przed laty odrzuciła. Gdyby jej nie odnalazł, nie mogłaby teraz cieszyć się ową chwilą. Jakie to szczęście!  
    Wzruszona sięgnęła po telefon, by zawiadomić resztę rodziny, gdzie też obecnie się znajduje. Z wyjątkiem Kalle, którego, jak sądziła, ani trochę to nie obchodziło.

***

    Zgodnie z tym, jak zapewniała teściowa, Tanja bynajmniej nie urodziła tuż po tym, jak zjawił się Aleksi. Minęła już godzina, podczas której dokuczały jej coraz silniejsze skurcze, ale nic poza tym. Co jakiś czas przychodziła położna, by sprawdzić postęp akcji porodowej, ale odpowiedź zawsze była taka sama: „Jeszcze trochę”.
    Aleksi dzielnie trwał u boku żony, lecz po kilku godzinach takiego bezczynnego siedzenia zaczęła ogarniać go senność. Głos żony, która – kiedy tylko była w stanie – nieustannie coś tam mamrotała, tylko potęgował znużenie. Walczył więc ze sobą, „bezwstydnie” marząc o partyjce „Tetrisa”, aż wreszcie przegrał ową trudną walkę i po prostu się zdrzemnął.
    Tanja właśnie skończyła pisać sms’a do Kaari, po czym spojrzała na niego i natychmiast ogarnęła ją mimowolna złość. Bynajmniej nie dlatego, że z nią nie czuwał i po prostu sobie zasnął. To była raczej zazdrość, iż on może sobie drzemać, podczas gdy ją dręczyły coraz silniejsze boleści. Nawet, gdyby padała z nóg, nie byłaby w stanie zapaść w sen. A najchętniej tak by właśnie zrobiła. A potem obudzić się, jak gdyby nigdy nic, z dzieckiem w ramionach – marzenie. To już niebawem, jeszcze trochę i Liina spocznie na jej piersi. To było takie… surrealistyczne.
    Rodzina Venerinenów, oraz Hanna Lehtinen, niecierpliwiła się coraz bardziej, zmieniając się w szpitalu, niczym rękawiczki. Zapadał wieczór, a dziecka nadal nie było na świecie.
    Tylko, że oni byli w lepszej sytuacji, bowiem nie musieli czuć teraz tego, co rodząca, ani oglądać jej cierpienia, jak to było w wypadku Aleksego (uparła się bowiem, że ma jej towarzyszyć przez cały czas, a personel szpitala zezwalał na stałą obecność tylko jednej osoby). Początkowo zarzekała się, że wytrzyma i nie chce znieczulenia, lecz teraz zaczęła zmieniać zdanie. Ból narastał coraz bardziej, chociaż zdawało się, że już nie może być silniejszy. Niestety, nadzorująca poród stwierdziła, że jest już za późno i nie mogą podać środka znieczulającego. Niech wytrzyma jeszcze trochę, to już długo nie potrwa.
    Tak, słyszała to już chyba z milion razy i nadal nic! Z tego wszystkiego stała się nerwowa, co zaczęło odbijać się na Aleksim, który (zgodnie z prośbą) niemal nie odchodził od jej łóżka, to ściskając ją za dłoń, to masując jej plecy, gdy go o to poprosiła. Zamiast wyrazów wdzięczności otrzymywał jednak cierpkie „Niżej!”, „Za słabo, przyciśnij trochę! Siły nie masz?!”. Im dłużej to trwało, tym większą miał ochotę, by po prostu ją zostawić i wyjść stamtąd!
    Czekająca na zewnątrz rodzina tłumaczyła mu, że to przez ból i tak naprawdę potrzebuje go bardziej, niż kiedykolwiek. Kiedy wszystko minie, z pewnością przeprosi go za swoje zachowanie.
- Boże, nie wytrzymam już! Więcej nie rodzę! – wyła, szarpiąc się na łóżku.
- Zawołam twoją mamę. Może lepiej będzie, jak ona mnie teraz zastąpi – rzucił spokojnie, głaszcząc ją po mokrym od potu czole.
- Ale ty też bądź – chwyciła go za ramię i ścisnęła tak mocno, że aż poczuł w nim ból.
    Pokiwał niemrawo głową (choć wątpił, że mu na to pozwolą), próbując uwolnić „zakleszczoną” kończynę, lecz nie chciała go puścić. Z jednej strony było to miłe, iż był komuś tak bardzo potrzebny, ale z drugiej, jak zwykle go to przeraziło. Tym bardziej, że przypomniało o fakcie, iż (chyba) niebawem zostanie ojcem i tym samym również to dziecko będzie na niego liczyć w wielu sytuacjach. To nie będzie już tylko Tanja.  
    Krystyna pobiegła do córki z nieukrywaną radością. Sama przechodziła takie katorgi, a więc doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż to nieuniknione, lecz na widok cierpiącej Tanji i tak ścisnęło się jej serce. Jedynym pocieszeniem był fakt, iż to w „słusznej sprawie”. Gorzej, gdyby był to przejaw jakiejś choroby – Nie dam rady! To tak bardzo boli! – jęknęła, gdy kobieta ujęła ją za dłoń.
- Wiem, ale już niedługo – pogładziła ją po włosach – pamiętaj, że ja przechodziłam przez to aż trzy razy i żyję – wysiliła się na uśmiech.
- Nigdy więcej! – pokręciła przecząco głową.
- Teraz tak mówisz, ale gdy zobaczysz córkę, cały ten ból od razu pójdzie w zapomnienie! Przekonasz się – tłumaczyła ze wzruszeniem w głosie, po czym pochyliła się i ucałowała ją w mokre czoło – jestem z ciebie dumna – dodała z rozrzewnieniem.
    Aleksi, pomimo złożonej obietnicy, nie wrócił do sali, w której leżała żona. Musiał na chwilę odsapnąć, a i tak była przecież pod dobrą opieką. Usiadł więc na stojącym na korytarzu krześle i ciężko odetchnął. Zaraz potem spostrzegł przed sobą kubeczek z kawą, który oferowała mu Hanna. Podziękował skinięciem głowy i skwapliwie upił łyk. Kobieta przysiadła się obok.
- Mam już dość… - westchnął, opierając głowę o zimną ścianę.
- Ty? A co ona ma powiedzieć? – uśmiechnęła się wymownie.
- Wystarczy, że muszę na to patrzeć – zauważył ponuro.
- Myślę, że ten cały pomysł, by ojcowie uczestniczyli w porodzie, jest bardzo dobry. Przynajmniej możecie się przekonać, jak wiele kosztuje kobietę wydanie dziecka na świat. Sami widzicie, że to nie jest pstryknięcie palcami – wygłosiła w zamyśleniu.
- Ja tego nie neguję – obruszył się, śledząc wzrokiem położną, która zmierzała do sali na kolejną kontrolę – ilekroć ta mała źle się zachowa wobec matki, wypomnę jej, ile Tanja musiała przejść, by ją urodzić.
- Obyś zapamiętał swoje słowa – mruknęła pod nosem.
- Tylko, dlaczego to tak długo trwa? Może coś jest nie tak? Może powinni zrobić kolejne badania i podać coś, albo co?! – ciągnął poruszony.
- Na pewno wszystko jest w porządku, cały czas jest monitorowana. Ja rodziłam cię przez piętnaście godzin, więc jeszcze nie jest tak źle. A często bywa nawet dłużej. To nie film, gdzie akcja trwa kilka minut – poklepała go po przedramieniu.  
    Słysząc takową informację ze swojego życia nerwowo przełknął ślinę. Jeśli ma tu spędzić jeszcze drugie tyle, to chyba się przekręci…
- Aleksi, idź! Przewożą ją na porodówkę, będzie przeć! – wtem rozmowę przerwała im rozentuzjazmowana Krystyna, która właśnie wybiegła na korytarz. Na jej widok odruchowo poderwał się z krzesła, jakby teściowa niosła ze sobą złe wieści. Jednakże przetrawiwszy sens jej słów bynajmniej nie podskoczył z radości. Wręcz przeciwnie – zbladł… ze strachu. Niby była to wspaniała wiadomość, ale jednocześnie… jakże stresująca! A jak nie podoła temu wszystkiemu i „odleci”?!
- Już…? – wybełkotał tylko.
- No idź! – zaśmiała się Hanna, gdyż co dopiero narzekał, iż tak długo, a teraz, gdy przyszło co do czego, wyraźnie zapragnął odsunąć w czasie finał akcji porodowej. Bądź po prostu schować się do mysiej dziury. Z tego wszystkiego pomylił kierunki i musieli go zawrócić z drogi, gdyż zaaferowany sam nie wiedział, dokąd właściwie ma iść – nareszcie! – uradowana Lehtinen prawie klasnęła w ręce.
- Będziemy babciami! – zawtórowała jej pani Krysia – ale chyba dzisiaj nie pozwolą nam zobaczyć wnuczki, co?
- Wszystko jedno, i tak zostanę do końca, by pogratulować synowi – odrzekła pewnie.
- Ja oczywiście też! – przytaknęła Krystyna, po czym popędziła do męża, który wyszedł na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza. O ile nie stanął w sąsiedztwie śmietnika.
    Na sali porodowej panował gwar. Nagle znalazło się wokół niej tylu ludzi, że już i tak szybko bijące serce, teraz właściwie galopowało. Położna, która przez cały ten czas monitorowała jej stan, musiała zauważyć jej przerażenie, gdyż wyjaśniła, iż wszystko przebiega, jak należy. Taka ilość personelu jest po prostu konieczna. Pokiwała więc nerwowo głową i ponownie rozejrzała się wokoło. Gdzie ta najważniejsza osoba? Gdzie on się podział?! Przecież miał być, obiecał jej!
    „Prowadząca” poleciła jej uspokoić się (o ile to było w ogóle możliwe) i przyjąć właściwą pozycję. Zapewniła przy tym, że wszystko będzie dobrze i niebawem powita na świecie swoją córeczkę.  
- Nie dam rady, nie mam już siły! – potrząsnęła głową.
- Oj tam, wszystkie tak mówią. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile masz w sobie mocy! Dasz radę, a teraz posłuchaj mnie – tu zaczęła instruować ją, co ma robić i jak oddychać. W owym momencie nareszcie przyszedł Aleksi, biorąc ją za dłoń, co wlało w nią trochę odwagi.
    Sam nie wiedział, jakim cudem trzymał się na nogach. Mimo wszystko starał się ją uspokajać, powtarzając polecenia kobiety, która odbierała poród. Głaskał ją przy tym po włosach i mocno dopingował, choć w ręku czuł potworny ból – ściskała tak mocno, że miał wrażenie, iż zaraz połamie mu kości. Ta wizualnie „niepozorna (choć na co dzień hałaśliwa) kobietka” miała w sobie mnóstwo siły, o jaką by jej nawet nie podejrzewał. Mimo że kilkakrotnie powtórzyła, iż nie da rady, jest całkowicie wyczerpana, i tak podejmowała kolejne próby wydania dziecka na świat.
    Ostatnia, bodaj najtrudniejsza faza wycisnęła z niej siódme poty, przysporzyła kolejnej dawki bólu, jakiego nigdy przedtem nie zaznała. Gdy już zdawało się jej, że uchodzi z niej życie i stanie się tak, jak się tego obawiała, oto odbierająca poród nareszcie wykrzyknęła tak długo wyczekiwane „Jest!”.  
    Chwilę potem dobiegł ich rozpaczliwy płacz dziecka, „brutalnie” wyrwanego z dotychczasowego, jakże bezpiecznego miejsca pobytu. Położna ułożyła na jej piersi jeszcze siną, brudną dziewczynkę, która prędko uspokoiła się w ciepłych ramionach matki. Ta, wzruszona, rozpłakała się z radości, nareszcie widząc efekt swojej ciężkiej pracy.
    Patrzył na ten widok, niczym zaczarowany. Liczba ukochanych kobiet w jego życiu wzrosła o tą jedną. Usta rozszerzały się w mimowolnym uśmiechu, gdy wtem, jak przez gruby mur, dobiegło go pytanie, czy chce przeciąć pępowinę. Natychmiast potrząsnął głową, gdyż miał wrażenie, że nie jest w stanie wykonać żadnego ruchu. A jeśli już to zrobi, to chyba się przewróci.
- Tato nam się zestresował – parsknęła kobieta i sama dokonała cięcia. Zaraz potem zabrali małą, by dopełnić resztę niezbędnych „formalności”.  
    Patrzył, jak nieznajome zajmują się jego dzieckiem, aż wreszcie poczuł, że żona ciągnie go za rękę. Spojrzał w dół i natychmiast ujrzał na jej zmęczonej twarzy szeroki uśmiech. Tak, jak zapewniała Krystyna, przestała skupiać się na przebytym co dopiero bólu, oraz fakcie, że umiera z wycieńczenia. W owym momencie przeważała satysfakcja, oraz rozpierające ją szczęście, iż córka nareszcie jest z nimi.  
- Świetnie sobie poradziłaś. Jesteś bardzo dzielna, kochanie – pochwalił ją, głaszcząc po włosach, po czym pochylił się i pocałował ją w usta.
- Jest taka malutka… ale śliczna! – rzuciła w zachwycie, jako nieobiektywna matka, gdyż przemawiająca przezeń miłość przesłaniała jej wszelkie mankamenty pociechy. Faktem jednak fakt, iż chyba żaden noworodek nie jest ładny z tą pomarszczoną, czerwoną skórą i wykrzywioną od płaczu buzią.
    Do świeżo upieczonych rodziców nareszcie wróciła położna – z dzieckiem na ręku – oznajmiając przy tym, iż mała jest zupełnie zdrowa i waży prawie trzy kilogramy.  
- Teraz niech tato potrzyma – wystawiła doń ramiona z zawiniątkiem. Początkowo się zapierał, gdyż obawiał (jak chyba każdy ojciec, czy ogólnie mężczyzna), że niechcący skrzywdzi tak maleńką istotę. Ale pod wpływem zachęt żony, ostrożnie odebrał córkę z rąk owej kobiety, postępując zgodnie z jej instrukcjami.
    Gdy poczuł przy sobie to filigranowe ciałko, a następnie dotknął jej miniaturowej rączki, która wystawała spod fałd grubego ręcznika – czy cóż to tam było – ogarnęło go tak nagłe wzruszenie, że natychmiast się rozpłakał. Co prawda, to nie on męczył się, by wydać ją na świat, lecz osobiście przyczynił się do jej zaistnienia. To była jego cząstka, jego własna córka. Mała Liina. Po tylu latach niepowodzeń i „wiecznego pecha”, gdy zaczął już wątpić, iż kiedykolwiek dostąpi zaszczytu zostania ojcem.
    Gdy tak wpatrywał się w ziewającą córeczkę, oto nagle poczuł coś dziwnego – coś, czego nigdy dotąd nie zaznał – to chyba była miłość od pierwszego wejrzenia. Ale ta rodzicielska. Między nim, a tą kruszynką zaczęła tworzyć się więź, jaka może powstać jedynie pomiędzy rodzicem, a jego ukochanym dzieckiem.
    Tanja ze spokojem przyglądała się owej scenie, pozwalając łzom na swobodne ujście. Płakała ze wzruszenia i może także ze zmęczenia? Wnętrze przepełniała radość, iż teraz ma przy sobie dwie, najbliższe sobie osoby, dla których zrobiłaby wszystko. Wreszcie jednak poprosiła go, by oddał jej małą, gdyż chciała ponownie poczuć jej bliskość.
    Krewni świeżo upieczonych rodziców krążyli nerwowo po korytarzu, gdyż młodzi zniknęli już jakiś czas temu, a tu nadal nie było żadnych wieści. Może nie mieli doznać tak wielkiego szoku, jak to niegdyś, gdy płeć noworodka była wielką niewiadomą, toteż jedni przeżywali rozczarowanie, a drudzy wielką radość. Ale chcieli po prostu wiedzieć, czy matka i córka czują się dobrze i czy mała jest zdrowa? No, ale przede wszystkim, czy się w ogóle urodziła?
    „Nadawali” więc jedno przez drugie, aż z tego wszystkiego nie zauważyli Aleksego, który wyszedł do nich, by podzielić się radosną nowiną. Dopiero, gdy podszedł naprawdę blisko i oznajmił, że Liina jest już na świecie, towarzystwo otrzeźwiało i natychmiast zaczęły się gratulacje, oraz festiwal niezwykłej euforii.
    Hanna długo ściskała syna, niemal łkając mu w ramię. Radowała się, iż narodziny jego córki przebiegły w takiej właśnie atmosferze. Że wnuczka była bardzo wyczekiwana i jej ojciec tak strasznie cieszył się z jej przyjścia na świat. Wiele by teraz dała, żeby móc cofnąć czas i przed laty przeżywać jego narodziny w taki sam sposób. No ale nic… najważniejsze, że po tylu latach mogła oglądać go naprawdę szczęśliwym.
- Trzymałem ją na rękach, jest taka malutka… krucha! I lekka, jak piórko! – relacjonował przejęty, niemal znowu rozkleiwszy się ze wzruszenia.
    Widząc go takim, oraz słuchając jego podniosłych słów, teść przypomniał sobie, jak to było w przypadku jego własnych córek i bez skrępowania uronił kilka łez.
- Ale nie ekscytuj się tak, bo się gorzej poczujesz. A przynajmniej nie teraz – poinstruowała go Krystyna – kiedy będziemy mogli je zobaczyć? – zapytała zięcia, lecz w odpowiedzi bezradnie rozłożył ręce, gdyż nie miał bladego pojęcia o szpitalnych procedurach.

***

    - Tanja urodziła! – pisnęła Kaari, nawet nie zakończywszy połączenia z matką. Już dawno temu wróciła ze szpitala (podobnie, jak Matti, czy pozostali), gdyż zdawała sobie sprawę z tego, że jej nie wpuszczą. No i nie wiadomym było, kiedy cud narodzin zostanie całkowicie przypieczętowany. I takim to sposobem było już po w pół do dziesiątej wieczorem, a więc zebrana w placówce rodzina z pewnością zostanie z niej niedługo „wyrzucona” .  
    By „umilić sobie” oczekiwanie, panna Venerinen spotkała się ze swoim chłopakiem. Wykorzystała fakt, iż rodziców nie było w domu, spraszając go oczywiście do własnych kątów… W owym momencie „bezczelnie” zasiadali na kanapie w sypialni gospodarzy, co z pewnością mocno nie spodobałoby się Krystynie. Ten „flejasty oszołom” „kalał” przecież jej osobistą przestrzeń!
    Jyrki nie zdążył w żaden sposób zareagować na wieści ze szpitala, gdyż zaczęła się po nim „wieszać”, piszcząc przy tym, jak mała dziewczynka, aż wreszcie stracił równowagę i tym samym przewrócił się wraz z nią na wygodne siedzisko.
- Mam przez to rozumieć, że kończymy z ustalonym czasem? – zachichotał zaczepnie.
- A ten tylko o jednym! – zbiła go rękoma, lecz zaraz potem mocno doń przytuliła – ale się cieszę! Jestem ciocią, jarzysz to? A ty wujkiem – uniosła się trochę, robiąc doń „maślane oczka”.
- Nie zapędzałbym się tak z tym – zgasił ją z krzywym uśmiechem.
- A co? Nagle ci się odwidziałam? – poderwała się do pionu.
- Dobrze wiesz, że Tanji takie… nazewnictwo się nie spodoba – usiadł z powrotem obok niej.
- Dalej się nią przejmujesz? A jak niby mała ma do ciebie mówić? Na „pan”? – zauważyła, zakładając ręce za jego szyję.
- Może być po imieniu – wzruszył ramionami – zresztą, zanim nauczy się mówić, to jeszcze trochę zejdzie… kto wie, co się do tego czasu wydarzy? – dodał z nutką nostalgii.
- Ja mam nadzieję, że będzie tak, jak teraz – popatrzyła znacząco.
- No przecież ja też, nie cykaj się – uszczypnął z zadziornym uśmieszkiem, po czym pocałował ją, nim zdążyła odnieść się do jego słów. Należało korzystać z ostatnich „romantycznych” chwil, gdyż zaraz wrócą państwo Venerinen i jeszcze zrzucą go po schodach…

***

    Liina miała za sobą pierwsze karmienie. Została też ubrana w rzeczy, które przyniosła ze sobą Tanja, i teraz spała spokojnie w jej ramionach. Przyglądała się jej z zachwytem, chłonąc każdą sekundę z owej chwili. Kaari miała rację i chyba od razu pokochała ową istotę. To znaczy, była dla niej ważna, zanim się jeszcze urodziła, ale teraz to uczucie nabrało realnych kształtów. Nie mogłaby się na nią gniewać. Choć, kto wie, co jeszcze miało przynieść życie? Czy nie zmęczy jej ciągły płacz, a potem pyskówki, wiek buntu, małe kłamstewka… Tylko, kiedy to będzie? Na razie była bezbronna, niczym mały szczeniaczek, całkowicie odeń zależna.
    Aleksi zamknął za sobą drzwi najciszej, jak tylko potrafił, po czym przystanął nieopodal, uważnie lustrując „swoje kobiety”. Jeszcze kilka lat temu każdego, kto przepowiedziałby mu taką przyszłość, do szczętu by wyśmiał. Wydawało się to przecież nierealne. Żadna nie chciała być z nim na stałe, borykał się z własnymi demonami, no i myślał jedynie o pracy. Owszem, był moment, w jakim przekreślił i swoją przyszłość z Tanją, lecz i tak nigdy nie powiedziałby, że zostaną rodzicami tak szybko.
    Uniosła głowę, a ujrzawszy go, natychmiast dała mu znak, że ma do nich podejść.
- Śpi – szepnęła, uchylając nieco kocyka.
- Ty też powinnaś się zdrzemnąć – usiadł na krześle obok łóżka.
- Potem. Najpierw chcę się na nią napatrzeć, bo mam wrażenie, że jak zasnę, to znowu obudzę się z wielkim brzuchem.
- Oj, radziłbym ci korzystać. Jak przyjedzie do domu i zacznie wrzeszczeć… możesz zapomnieć o śnie – ziewnął zamaszyście.
- Co ja? A ty? Też będziesz jej doglądał – zauważyła wymownie, na co odrzekł, iż „Oczywiście” – ty też jesteś wykończony. Wracaj do domu przespać się – wysunęła dłoń spod ciepłego ciałka dziecka, dając mu w ten sposób do zrozumienia, iż ma ją za nią ścisnąć.
- Jak mnie wyrzucą, na razie jeszcze pozwolili mi zostać – zamknął wyciągniętą rękę małżonki w swojej.
- Bo ich prosiłam – odrzekła z dumą – kocham was mocno – dodała z lekkim uśmiechem.
- Ja was też, a od dzisiaj muszę jeszcze bardziej – odpowiedział tym samym.
- Musisz, czy chcesz? – zrobiła przedrzeźniającą minę.  
- Domyśl się – wstał z miejsca i pocałował ją w usta, po czym delikatnie pogłaskał córkę po główce.
- Zrób nam zdjęcie, wkleję do naszego albumu obok fotki z Liiną w brzuchu – poprosiła zaraz potem z nieukrywanym entuzjazmem.
- Dobry pomysł, że też na to nie wpadłem – sięgnął po telefon – no, to będzie jej pierwsze zdjęcie w, że tak powiem, ludzkiej postaci – zaśmiał się, mając na myśli wydruk z badania USG. Następnie przysiadł się na łóżku i objąwszy ją ramieniem, uwiecznił ich pękające z dumy, szczęśliwe wyrazy twarzy.  
    Jak się potem okazało, owa fotografia nie pozostała jedynie ich prywatną pamiątką, gdyż postanowili rozesłać ją znajomym, jako informację, że właśnie zostali rodzicami. Po co się rozpisywać, skoro ów obrazek mówił sam za siebie?

nutty25

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 5246 słów i 29463 znaków.

4 komentarze

 
  • Ewa

    Ranisz nasze uczucia. Dodaj coooś :-D

    15 mar 2017

  • nutty25

    @Ewa musiałam sklecić ciąg dalszy ;)

    15 mar 2017

  • Wiktor

    Hejka. A gdzie ta tęcza?. Część jest bardzo fajna. Pokazuje strach, ból porodu kobiety, ale też obawy, stres ojca. Po prostu samo życie  Właśnie że fajnie że tak dokładnie to opisałaś.  Pozdrawiam Wiktor

    11 mar 2017

  • nutty25

    @Wiktor dzięki ;) miałam na myśli tęczę na końcu, te zachwyty dzieciakiem i takie tam, ale jak nie jest za dużo to fajnie ;) pozdrawiam również ;)

    11 mar 2017

  • Beno1

    :bravo:

    10 mar 2017

  • majli

    Cukrzenia nigdy dość.   :zjem:  
    No to teraz czas na Kaari.  :devil:

    10 mar 2017