Miłość sensem życia cz. 73

Miłość sensem życia cz. 73-W końcu! Tak! Ile można było pisać?! Nareszcie!- z samego rana dało się słyszeć radosne okrzyki matki Szymona. Uśmiech nie znikał jej z twarzy od kilku minut, a powodem tego zachowania był list od ojca. Przeczytała go z szybko bijącym sercem, czując niepewność. Nie lubiła jednak otrzymywać wiadomości od Edwarda, po tym, co ostatnio do niej napisał. Nadal uważał ją za swoją małą córeczkę z długimi warkoczykami i najpiękniejszą dziewczynkę na świecie. Leokadia jednak nie miała już siedmiu lat, lecz dziewiętnaście. Słowa ojca nieraz wprawiały ją w zakłopotanie, gdy władca przedstawiał ją publicznie, zachwalając z dumą: „Oto moja córeczka. Urodę odziedziczyła po matce”. Na te słowa krwawiły jej uszy. „Córeczka”. Dziwiła się, że nic się nie zmieniło po tym, jak urodziła dziecko. No, właśnie… Dziecko…
-Pani? Co się stało?- do komnaty królewny przyszła wysoka służąca, odziana w brudne szaty. Oddychała szybko, gdyż zmachała się, wbiegając po licznych schodach. Słysząc głośne krzyki od dłuższego czasu. Pomyślała, że się pali i przybiegła na pomoc. Z uczuciem ulgi, ale i zarazem zdziwienia, stwierdziła, że jej wysokość jest cała i zdrowa.  
-Dostałam pozwolenie- królewna ukazała piękne zęby w szerokim uśmiechu.- Nie wierzę… Ale patrz! Mam list!- podała jej papier z wypisaną na niej krótką informacją. Na dole widniała pieczęć króla. To nie był fake… Szczęście dla Leokadii, a jej wrogom- biada.
-To… wspaniale!...- służąca nie kryła zaskoczenia. Wpatrywała się zszokowana na skaczącą z radości księżniczkę i nie wiedziała, co jeszcze dopowiedzieć na tę wiadomość.
-Wyjeżdżamy jeszcze dziś! Każ przygotować konia!
    Stojący za drzwiami strażnik Chrystiana westchnął ciężko, słysząc rozmowę kobiet. Pokręcił przecząco głową, twierdząc, iż zamordowanie Zuzanny nie załatwiło całej sprawy. Spojrzał na kolegę, niemalże śpiącego po drugiej stronie ściany i pomyślał, że jemu też przydałby się porządny odpoczynek. Jednakże nie mógł teraz spocząć. Podrapał się po głowie, zastanawiając się jak nie dopuścić do spotkania córki i ojca, gdy otworzyły się drzwi i stanęła przed nim służąca. Poprawiła brudne szaty i rzekła, wypuszczając powietrze:
-Przygotuj konia i ludzi, księżniczka jedzie do stolicy!
    Pobladła na twarzy, gdyż te krzyki były okropne i o mało nie dostała przez nie zawału. Westchnęła głęboko, czując jak kręci jej się w głowie. Miała dosyć latania po kątach, każdy najcichszy odgłos z nieznanego źródła sprawiał, że miała gęsią skórkę. Powolnym krokiem oddaliła się od komnaty, zmierzywszy przedtem szatyna wzrokiem, jakby chciała się upewnić, że mężczyzna ją wysłuchał. Nie dał na to żadnego znaku, ale nie obchodziło ją to. „To jego problem!”, pomyślała kobieta. „Rozkaz, to rozkaz!”, strażnik rzucił w myślach, stwierdzając z kwaśną miną, że musi wejść do komnaty i spytać o zachcianki tej kobiety…
    Powoli otworzył drzwi i wszedł do pokoju Leokadii, która przywitała go z zadowoloną miną. To nie była gra aktorska, on naprawdę się uśmiechała! Tylko… dlaczego? Co było powodem tego wyrazu twarzy? To, że zobaczy Szymona? Być może porozmawia z Emmą? Spotka się z ojcem? Pojedzie do domu? Co? A może… ból? Złe wspomnienia, wygnanie, które stało się jej przyjacielem i towarzyszy jej już kilka dni? Nie sądziła, że tak wcześnie będzie dane jej przyjechać, ale im wcześniej, tym… lepiej? Zależy, dla kogo…  
-Pani, jakiego konia mam przygotować?- spytał niechętnie mężczyzna, zmuszając się do uprzejmości i obowiązujących zasad kultury.
-Obojętnie, aby tylko był sprawny, bo muszę szybko dojechać!- zaklaskała w dłonie.
-Dobrze… wysłać z tobą dwórkę, jakąś służkę albo…
-Nie, jedźmy już!- przerwała mu podekscytowana.  
    Szatyn skłonił się i już miał wychodzić, gdy Leokadia zatrzymała go zawołaniem:
-Poczekaj!
    Odwrócił się powoli, wywracając oczyma, gdyż jego jedynym marzeniem na tamtą chwilę było opuszczenie tego pomieszczenia i odetchnięcie z ulgą. Świeże powietrze dobrze zrobi wszystkim…
-Gdzie jest Zuzanna? Gdzie wyszła? Wczoraj położyła się spać, a gdy wstałam, nie było jej…- głos księżniczki zadrżał lekko z powodu niepewności i lęku o blondynkę. Mężczyzna jak w wehikule czasu zobaczył przed oczyma jej filigranową sylwetkę i po chwili ujrzał jej obolałe od tortur ciało. Zamknął oczy, wiedząc, że nie może wydać Duygu i odparł najspokojniej, jak tylko mógł:
-Nie wiem, pani…
    Czym prędzej, na nogach, jak z waty, wyszedł z pokoju, zostawiając Leokadię samą z tym pytaniem bez odpowiedzi… Bez?... Zależy, dla kogo…
    Strażnik wziął ze sobą jeszcze czterech ochroniarzy i wydał odpowiednie rozkazy stajennemu. Po chwili powóz wraz z koniem był gotowy.  
    Leokadia wyszła z zamku, ubrana w suknię o szmaragdowym kolorze. Dwie służące stojące przy wozie, patrzyły na nią z zachwytem. Stały, jak posąg z otwartymi ustami i dużymi oczami, podziwiając złotą biżuterię, która znajdowała się na młodym, pięknym ciele królewskiej córki. Silny wiatr ułożył rozpuszczone, kręcone włosy Leokadii na swój sposób, jakby uważał ją za nieidealną i ucichł po chwili.  
-Pani, chcesz coś ze sobą zabrać?- spytał od niechcenia szatyn.
-Nie- z ust księżniczki padła krótka odpowiedź. Wsiadła do wozu i kazała woźnicy jechać. Ruszyli spod jej zamku.
    Po około dwóch godzinach męczącej z powodu okropnej pogody, jazdy, Leokadia wysiadła z wozu i z uczuciem triumfu stwierdziła, że jest w domu. Pięciu strażników weszło wraz z nią do zamku króla Edwarda, kręcąc z niezadowoleniem głowami. Wszyscy wiedzieli, że nie był to dobry pomysł i modlili się, by król nie wezwał córki, aby oznajmić, iż kara dobiegła końca… „Zmiękło mu serce? Zlituje się nad nią? Dlaczego tak wcześnie i po co, skoro książę Szymon czuje się dobrze?, te pytania nie dawały spokoju szatynowi. Szedł takim wyrazem twarzy, jakby prowadzili go na ścięcie. Czuł się niepewnie, a przecież tyle lat spędził w tym zamku… Bał się o losy Chrystiana, Duygu i ich dzieci. Od zemdlenia w środku drogi do królewskiej komnaty, ratowała go tylko myśl, że Leokadia nie wie o śmierci Zuzanny.  
Królewna, podziwiała bogate wnętrza, jakby była tu pierwszy raz. Rozglądała się z uśmiechem na twarzy i szła przed siebie z dumnie uniesioną głową, mimo że dziewczęta w haremie mruczały coś z niezadowoleniem pod nosem, a Dawid kipiał ze złości, widząc królewnę w zamku. Nie powitał jej, jak powinien. Nie miał zamiaru podejść do niej, ucałować dłoń, skłonić się i zaprowadzić ją do ojca. Czuł, że intrygom nigdy nie będzie końca… W powietrzu unosił się zapach okrucieństwa i złamania zasad… Eunuch zawsze miał do tego nosa. Czy mylił się, choć raz w życiu? Na przykład teraz?
    Leokadia weszła do komnaty ojca z takim samym radosnym spojrzeniem i pięknym uśmiechem na twarzy, jak od ponad dwóch ostatnich godzin. Ukłoniła się przed władcą, który patrzył na nią z wyższością i… niezadowoleniem.  
-Panie… cieszę się, że pozwoliłeś mi przyjechać- rzekła cicho.
-Nie nosisz żałoby po mężu?- spytał Edward, przyglądając się licznym ozdobom na sukni, która nie miała czarnego koloru, a powinna. Księżniczka wbiła wzrok w podłogę, odnajdując w niej sojusznika. Ona nic nie powie, nie zdradzi, nie uczyni jej płaczącą. Ojciec pokiwał lekko głową, nie wiedząc, co począć. Brak słów na tę dziewczynę…
    Milczenie przerwały otwierające się drzwi. Weszła Aleksandra z Szymonem na rękach. Leokadia uśmiechnęła się ponownie, zapomniawszy o mocnych słowach króla. Wzięła syna w ramiona i zaśmiała się:
-Urosłeś, Szymonie.
-Książę jest zdrowy, jak ryba, pani- dodała blondynka, patrząc na jej wysokość z uprzejmością, na którą musiała się, oczywiście, bardzo wysilić. Uśmiech do wroga, który nie może wyglądać na sztuczny, jest trudny w wykonaniu nawet dla największych twardzieli!
-Wiem. Król napisał to w liście- dziewiętnastolatka uznała słowa służącej za zbędne, co wyraziła wzruszając ramionami. Ola pokiwała głową, usiłując się na spokój. „Co za wredna żmija! Pomagam jej, a ona ma to za nic! Dziecko umarłoby z głodu, gdyby nie moja pani!”, pomyślała, przygryzając mocno wargi.  
-Możesz odejść- Edward skinął głową do służącej. Blondynka ukłoniła się i wyszła pospiesznie, pod pretekstem tego, że nie chce im przeszkadzać w rozmowie. Tak naprawdę nie miała najmniejszej ochoty przebywać z wrogiem w jednym pomieszczeniu dłużej niż minutę.- Jak minęła podróż?
-Całkiem dobrze. Pada deszcz i nie jechało się przyjemnie po błocie. Na szczęście dojechałam bez przeszkód…- odparła, tuląc syna.
-Doskonale.
-Ojcze, dlaczego tak szybko dostałam pozwolenie?
-Chciałem cię zobaczyć…- westchnął ciężko. Podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu- Leokadio… Moje kości już dłużej nie wytrzymają… Jestem słaby, jak trawa na wietrze. Nie mam na nic siły, wszystko mnie boli…
-Ojcze!- królewna przerwała mu przerażona, słysząc jego pełne żalu słowa.- Nie mów tak. Jeszcze nie czas!
-Nie dożyję ślubu Otylii…
-Co ty mówisz? Przecież ma być za kilka miesięcy! To najwyżej pół roku!- krzyknęła zdruzgotana.
-Leki nie pomagają. Teraz mogę liczyć tylko na Boga. Mam nadzieję, że po mojej śmierci nie będziesz za mną płakała.
-Panie, proszę, przestań. Za dużo już smutków nas spotkało. Jesteś silny. Nie opuścisz nas, pochowasz nas wszystkich.
-Nie chcę- ucałował ją w czoło- To ogromny ból, chować swe dzieci do zimnej dziury w ziemi i myśleć o tym, że już do ciebie nie przyjdą, nic nie powiedzą, nie zjedzą z tobą śniadania… Odejdą… Dzięki Bogu wy jesteście zdrowi, nie mam się o co martwić. Ja najchętniej leżałbym teraz i nic nie robił, ale nie mogę, bo jestem królem. Wysiłek mi nie służy.  
    Leokadia pomyślała o Chrystianie. Był najstarszym księciem dynastii Wartonów. Matka Szymona zaczęła się zastanawiać czy chce, aby jej najstarszy brat zasiadł na tronie po śmierci ojca… Znała go. On od zawsze chciał tylko wojować, czytać książki i bawić się. Nie marzył o klejnotach, tysiącach nałożnic, ani o najlepszych szatach. Życie to nie zabawa i to martwiło ojca, ale i Leokadię. Chrystian miał swój świat i wracał na ziemię tylko pod wpływem drastycznego zdarzenia, chociażby śmierci Aleksandra. To powodowało wielką pustkę i ból w sercu, bo w jego wyimaginowanym otoczeniu nie było rozpaczy ani łez. Czy Chrystian dorósł? Tak. Ale Leokadia nie lubiła z nim rozmawiać. Dlaczego? Irytowało ją to, z kim brat przesiaduje i kogo miłuje, bo trzymała stronę Emmy, nie Duygu. Tak więc, gdzie leżał problem? W tym, że książę zakochał się bez pamięci. Królewna modliła się o to, by ta dziewka, która nie miała litości dla żony królewicza, nie zasiadła na tronie razem z najstarszym księciem dynastii. To byłby koniec wrogów Duygu!...  
-Może poproś o pomoc mych braci…- sama nie wiedziała, dlaczego to zaproponowała. Wahała się: Hasan nie był zdrowy, a Chrystian miał dużo swojej pracy.
-Myślałem o tym, ale mają swoje sprawy na głowie- odparł władca.
-Więc… tyle ode mnie chciałeś? Pożegnać się…?- załamał jej się głos. Ojciec był surowy, ale i dobry. Nie mogła zabić myśli rodzinnych. Dziecko zawsze czuje, że to mama i tata. Bez względu na to, jak z nią postąpił, kochała go i przerażała ją myśl, że może go stracić, gdy pewnego dnia za młodu otworzy oczy. To jeszcze nie czas…
-Miejmy nadzieję, że me dni jeszcze nie dobiegają końca, ale nie chcę was okłamywać… Nie jest ze mną dobrze. Samo to, że przyjechałaś, czyni mnie szczęśliwszym, córciu.  
    Leokadia wywróciła oczyma, słysząc koniec wypowiedzi ojca, ale szybko zmieniła wyraz twarzy na anielski, by nie zasmucać króla.  
-Panie, za pozwoleniem, pójdę do siebie, zabiorę jeszcze jakieś rzeczy…- powiedziała z fałszywym uśmiechem, patrząc na syna, który nieświadomie stał się jej sojusznikiem, jak jeszcze przed chwilą ta podłoga… On też nic nie mówił. Jeszcze… Ale miał wadę, której nie miała podłoga: przypominał Aleksandra, co prowadziło do tego, że była nieszczęśliwa.  
-Dobrze. Niech Szymon odpocznie, jest ze mną cały dzień.  
-Cieszę się, że nie marudzi- ucałowała dłoń ojca i wyszła z komnaty. Oddała dziecko służącej, nie mogąc powstrzymać lęku. Dłonie trzęsły się jej, jak galareta. Głowa planowała plan A, plan B, plan C i jeszcze więcej notatek na temat działania… Nie miała dużo czasu. Nie mogła czekać…
    Matka Szymona kazała strażom iść za służącą i czekać przy komnacie Duygu, bo tam na chwilę obecną mieszkał jej syn. Odeszła, zostawiając mężczyzn w totalnym kłamstwie, bo przecież… nie szła po swoje rzeczy… Z resztą! Sama nie wiedziała o tym, że straże doskonale dogadują się z Duygu, wiernie jej służą i mają doskonałą okazję do, snucia planów. Więc… może nie jest aż tak źle?...
    Leokadia zapukała do drzwi komnaty Emmy. Usłyszała ciche zaproszenie do środka, więc powoli otworzyła drzwi. Trzęsła się, jak osika. Dawno się tak nie czuła… Bała się tak samo bardzo, jak na sądzie. Świadomie łamała prawo! Z własnej woli, nikt jej nie kazał! Nikt nie oferował złota za wykonane zadanie, wynagrodzenia w postaci dobrze zbudowanego domu z pięknym ogródkiem, ani awansowania w zamku. Stąpała po cienkim lodzie, była na granicy życia i śmierci, co przyprawiało ją o gęsią skórkę. Dłonie nie mogły odpocząć od zimnych dreszczy i wstrząsów. Serce biło jej, jak młot. Na jej twarzy wymalowało się niezrozumienie, gdy zobaczyła płaczącą matkę Oskara.
    Rudowłosa kobieta siedziała na podłodze i zakrywała mokrą od łez twarz roztrzęsionymi dłońmi.  
-Co się stało?- Leokadia podbiegła do Emmy i chwyciła ją za dłonie. Zauważyła bladą, jak ściana, twarz dwudziestolatki. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co spowodowało ten wyraz twarzy- Duygu znów coś knuje?
-Tak…- Emma jęknęła ledwo słyszalnie- napi… napisała do mnie… przyjechałam… i… ona… groziła mi, że… że… że, jeśli nic jej nie powiem, to… zabije Zuzannę… nic jej nie powiedziałam… i… potem… ją… zabiła!…- oddychała ciężko, pociągając nosem. Otarła łzy z twarzy i przeniosła zmęczone spojrzenie na Leokadię, która nie wierzyła w jej słowa.  
    Nie do końca to do niej docierało. Zamrugała kilka razy oczyma, by powrócić do rzeczywistości. Chciała obudzić się z tego koszmaru, ale nic nie działało. Wpatrywała się w Emmę, jak w czarodziejską kulę, chcąc dowiedzieć się, czy to prawda. Cisza mówiła tylko jedno: tak… Okrutne „tak” spowodowało, że z oczu Leokadii spłynęły łzy i radość, która jeszcze kilkanaście minut temu nie znała granic, uleciała, niczym dym, w niepamięć… Przyjaciółka zapukała do drzwi jej serca i szepnęła: „Jestem tutaj. Nie zapominaj o mnie. Ja cały czas jestem. Ja, smutek.” Królewna otarła łzy z policzków i w duszy zaczęła denerwować się na zmarłą służącą: „Przecież nie pozwoliłam ci jechać! Ty jak zwykle musiałaś zrobić swoje i wpadłaś w sidła tej żmii!”.
-To już koniec…- powiedziała cicho Emma, patrząc tępym wzrokiem w ścianę naprzeciwko.- Nie mamy nikogo, kto mógłby nam pomóc.  
-Masz syna. On ci pomoże- Leokadia próbowała ją pocieszyć.
-To dziecko. On nic nie rozumie… Muszę czekać aż dorośnie, by się mu zwierzyć, a na to nie mamy czasu! Nie mogę czekać…
-Musisz ponownie zdobyć mojego brata!- w sercu córki Edwarda obudziła się chęć walki.- Jesteś jego żoną, dałaś mu syna. Dlaczego w siebie nie wierzysz? Ta czarownica nie stanie ci na drodze!  
-On nie chce mnie znać… Ja i Chrystian to przeszłość. Teraz muszę zadbać o syna.
-Jeśli Duygu urodzi księcia, to biada Oskarowi!- spojrzała jej głęboko w oczy. Była kłębkiem nerwów.- Zniszczy was, mając mojego brata u boku. Zrozum to!  
    Emma nie wiedziała, co powiedzieć. Straciła nadzieję na lepszą przyszłość. Nie widziała swojej następnej minuty na tej ziemi, w tym zamku, jakby umierała w męczarniach i krzyczała, że już dłużej tego nie zniesie…  
-Zabrali mi wszystkich, którym ufałam…- z oczu Emmy nadal lały się łzy. Niespokojny oddech utrudniał jej wypowiedzenie najkrótszego słowa.- Nie mam Fryderyka, nie mam Zuzanny, nie mam Chrystiana… Ty masz swoje sprawy. Nie możesz się narażać na gniew króla. Obiecaj mi, że nie popełnisz błędu!- rudowłosa kobieta pragnęła usłyszeć przysięgę z ust królewskiej córki.- Jeśli się potkniesz, ja potknę się razem z tobą i już nie wstanę… Nie mam siły. Te ostatnie dwa lata z tą Duygu żmiją to piekło!
    Leokadia poczuła teraz jeszcze wyraźniej chęć zemsty. Serce szalało z wściekłości. Zmarszczyła brwi, przybierając postać głodnego wilka. Głodnego bólu wroga, ciemności i błagania o litość… Zerwała się na równe nogi i krzyknęła, wychodząc z komnaty szybkim krokiem:
-Idę do niej! Będzie przed nami uciekała, gdzie pieprz rośnie!
    Nie zwróciła uwagi na wołania Emmy, która usiłowała ją zatrzymać. Czuła, że nie wyjdzie z tego nic dobrego…

Duygu

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda i miłosne, użyła 3290 słów i 17754 znaków.

2 komentarze

 
  • Margerita

    łapka  w górę

    24 cze 2020

  • Duygu

    @Margerita Dziękuję

    24 cze 2020

  • Somebody

    A ja myślę, że z pewnością wyjdzie coś dobrego z kolejnej części. Pięknie  :przytul:

    8 kwi 2018

  • Duygu

    @Somebody Haha, być może, zobaczymy. Zawsze się staram, może uda się i tym razem   :lol2:  Dziękuję, kochana  :kiss:

    8 kwi 2018