Meteory. Po zachodzie słońca 9

Meteory. Po zachodzie słońca 9Rozdział 15

Warszawa. Lipiec 2014
- Tato, czy ja miałam jakąś ciotkę albo cioteczną babkę z długimi siwymi włosami? - Majka powoli mieszała drewniana łopatką zawartość patelni. Obudziła się późno, więc jak zwykle w takich sytuacjach, wypiła kawę z mlekiem, a dopiero o jedenastej zabrała się za przygotowanie jajecznicy.
- Z tego, co wiem, to nie, a dlaczego pytasz? - Ojciec zajrzał jej przez ramię – Jak dla mnie, to wystarczy. Lubię, jak jajka jeszcze są płynne.  
- Tak się zastanawiam... - ciągnęła, nakładając jedzenie na talerz – Do kogo ja jestem podobna? Do ciebie nie, do mamy nie, do babć... - pokręciła głową z dezaprobatą.
- I zaczęłaś się zastanawiać z powodu jajek? - w głosie ojca dosłyszała niepokój, mimo że silił się na żartobliwy ton – To nic dziwnego, że ty lubisz dobrze wysmażone, a ja nie.
- Tato, bądź poważny!  
- Kochanie, już raz to przerabialiśmy. Widziałaś swój akt urodzenia. Nie adoptowaliśmy cię. Mama cię urodziła.
- A czy to możliwe, że... że ktoś mógł mnie zamienić z jakąś inną dziewczynką? - spytała ostrożnie.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - ojciec odłożył widelec – Ktoś ci czegoś naopowiadał?  
- Nie - zmieszała się – Po prostu wczoraj przeglądałam zdjęcia i tak mi jakoś... Naprawdę nikt nie jest podobny do mnie.
- Zdjęcia są stare i nikt na nich nie wygląda, jak w rzeczywistości – machnął ręką.  
- A dlaczego urodziłam się w Poznaniu, skoro mieszkamy w Warszawie?  
- Bo zaraz po twoim urodzeniu się przeprowadziliśmy. Tu była praca, a tam nie.  
- No, tak...  
- A ta kobieta z siwymi włosami? Dlaczego o nią pytałaś?  
- Tak sobie – starała się mówić obojętnie – Po prostu mi się przyśniła. Myślałam, że to moja babcia.  
- Chyba wiem, o co ci chodzi – westchnął – Wiem, ze babcia Janina nie jest dla ciebie taka, jak powinna, ale zrozum, to starsza osoba. Ciężko ją zmienić. Babcia Krysia też nie jest idealna, ale to dlatego, ze mieszka daleko i rzadko się widujemy. Jest bardziej zżyta z dziećmi mojej siostry.
- Wiem tato. Tylko pytałam – wycofała się – Jedz, bo wystygnie.
     Ojciec chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał mu dzwonek do drzwi.
- Otworzę – Majka zerwała się z krzesła.
     Idąc do przedpokoju zwolniła kroku. A jeśli to ci, których widziała u Judith? W realnym świecie była bezbronna. Teraz do niej dotarło, dlaczego jej nowa znajoma i Oskar tak się martwili, że jest sama w domu. Ale przecież nie była sama. Tylko, co ojciec mógłby zrobić dwóm takim osiłkom? Spojrzała przez wizjer.
- Judith? Co pani tu robi? - czym prędzej otworzyła drzwi i jeszcze szybciej zamknęła je za starszą panią, która prawie wbiegła do jej mieszkania – Jak mnie pani znalazła?
- Uczelnia? - przewróciła oczami – Musimy porozmawiać.
- Przedstawię pani mojego tatę – Majka kątem oka zauważyła ojca wychylającego się z kuchni.
- Sama się przedstawię, moja droga. Judith Banch, jestem opiekunką grupy archeologicznej biorącej udział w programie międzyuczelnianym. Pan jest pewnie ojcem Marianny?
- Janusz Nowakowski, bardzo mi miło...
     Majka ze zdziwienia otworzyła buzię, ale zaraz ją zamknęła. Judith musiała w nocy przewertować pół dziekanatu w poszukiwaniu jej dokumentów, ale najwyraźniej nieźle sobie poradziła.  
- Może kawy? - pan Nowakowski wskazał Judith kanapę w dużym pokoju.
- Z przyjemnością. - starsza pani rozsiadła się wygodnie i z ciepłym uśmiechem wskazała miejsce obok siebie – Skoro już pana poznałam, to chciałabym prosić o pomoc. Namawiam Mariannę na udział w niesamowitym projekcie, a ona ciągle powtarza, że nie chciałaby zostawiać rodziców samych. Szczerze mówiąc, myślałam, że jesteście państwo zaawansowani wiekowo, a tymczasem, widzę młodego człowieka... - zawiesiła głos.
     Majka oniemiała, widząc jak jej ojciec oblewa się lekkim rumieńcem.  
- Moja droga, może podasz mi szklankę wody? - Judith wlepiła w nią wzrok.  
- Tak, oczywiście! I podam kawę... - wydukała.  
     Do kuchni docierały tylko strzępki rozmowy, ale wszystko wskazywało na to, że jej ojciec świetnie się bawił. Niosąc do pokoju tacę, o mało jej nie upuściła.  
- Maju, uważam, że pani profesor ma rację. Powinnaś się zgodzić. Przecież nas i tak teraz nie ma, a mama nie pojedzie nigdzie, póki babci nie zdejmą gipsu. - Ojciec wyglądał na całkowicie przekonanego - Dokąd ten wyjazd?  
- Planujemy Turcję i Grecję. Tam jest naprawdę mnóstwo rzeczy do odkrycia! – Judith wyglądała na zadowoloną z siebie – Niestety terminy nas gonią, a Maja tak długo zwlekała...
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? - w głosie ojca dosłyszała naganę.
- Nie chciałam was martwić... – posłała Judith spojrzenie pełne desperacji. Co ona nakombinowała?
- To takie dobre dziecko – uśmiechnęła się starsza pani – Kawa jest wyśmienita – pociągnęła mały łyk z filiżanki, którą podała jej Majka.
- Więc chce pani jechać dziś po południu? - upewnił się pan Nowakowski.
- Tak, jak mówiłam. Mamy zarezerwowany czarter. To duży projekt. Fundusze europejskie, rozumie pan – zniżyła głos, jakby powierzała mu tajemnicę.
- Oczywiście. - posłał Majce podejrzliwe spojrzenie – Jestem tylko trochę zaskoczony, bo Maja studiuje geologię...
- Och, nie ma pan pojęcia, jak nam się przydała. Naprawdę nie wiem, jak byśmy sobie bez niej poradzili! - Judith położyła wymownie dłoń na sercu.
- Bardzo przyjemnie to słyszeć...
- W takim razie, do zobaczenia o czwartej. Spakuj się, moja droga. Wiesz, co zabrać. Dużo wygodnych ubrań i solidne buty – Judith  mrugnęła  do niej – Odprowadzisz mnie do drzwi?
- Co pani wyprawia? - syknęła Majka, kiedy znalazły się w przedpokoju. - Oskar kazał mi zostać w domu.
- Nie ufaj nikomu. Nie mówię, że ma złe zamiary, ale nie mówi wszystkiego. Lepiej, jeśli znikniemy obie na jakiś czas. - szepnęła jej szybko starsza pani – Potem coś wymyślimy, ale tu nie jest bezpiecznie.
- Więc, co mam robić?  
- Spakuj się i bądź pod moim domem za piętnaście czwarta. Tu masz adres. - wcisnęła jej do ręki małą karteczkę – I... - zawahała się – Zapomnij o nim!
---
- Cześć Marek. Możemy gadać? - Majka stała na balkonie, obserwując przez szybę wnętrze dużego pokoju.  
- Jasne! Już myślałem, że się nie odezwiesz.  
- Dlaczego?  
- Wy tak macie, najpierw sprowadzicie chłopaka na manowce, a potem co? Wypad z lokalu!
- No, wiesz? - Aż ją zatkało z wrażenia – Kto tu kogo sprowadzał?
- Żartowałem – roześmiał się – Sprawiasz wrażenie spiętej.
     Spiętej? Z pięć razy brała do ręki komórkę i odkładała ją na biurko. Po seksie na pierwszej randce czuła się jak... No, mniejsza o to, jak się czuła! Jeszcze na dodatek ostatniej nocy spotkała się... Rozmawiała z człowiekiem, który ją uwiódł. Cóż za górnolotne określenie, zakpiła z siebie z myślach...  
- Hej, jesteś tam? - głos Marka przywołał ją na ziemię.  
- Tak. Jasne. Zastanawiałam się, czy uda nam się spotkać?  
- Mogę do ciebie przyjechać... - zawiesił głos.
- Mój tato jest w domu.
- Kurwa, u mnie jest mama. Sorki!  
- Możemy się spotkać gdzieś na mieście... - zaczęła niepewnie. Miała nie wychodzić, ale przecież mieli się rozstać na... co najmniej dwa miesiące, a może i dłużej?  Pokusa była taka silna.
- Znam jedno miejsce... - głos Marka brzmiał, jakby się głośno zastanawiał – Przyjadę po ciebie za godzinę, OK?  
- O wpół do czwartej muszę być w domu. Zdążymy?  
- To zależy – zażartował – Zdążymy. Obiecuję.  
     Schowała telefon do kieszeni spodenek i wróciła do mieszkania.  
- Tato, o której chcesz jechać, bo umówiłam się z przyjaciółmi na mieście – zagaiła.
- Powinienem gdzieś koło trzeciej... - zastanowił się – A zdążysz się spakować?  
- Mam godzinę.
---
     Wychodząc z domu, Majka złapała się na tym, że przygląda się podejrzliwie każdemu mijającemu ją mężczyźnie. Mam paranoję, pomyślała w końcu, kiedy jakiś motocyklista odpowiedział na jej wzrok mrugnięciem. Jeszcze mnie ktoś weźmie za panienkę szukającą okazji, przestraszyła się.  
- Ładnie wyglądasz – Marek otaksował wzrokiem jej nogi, odsłonięte przez krótką spódniczkę, kiedy wsiadała do jego nieco sfatygowanego BMW – Za takie nogi wybaczę ci to spóźnienie – roześmiał się.
- Też coś! Pięć minut to nie spóźnienie! - zachichotała z niedowierzaniem, że zwrócił na to uwagę.
- Siedem.
     Pokręciła tylko głową z dezaprobatą.  
- Dokąd jedziemy?  
- Nad Wisłę. Zobaczysz zresztą. Trochę więcej zaufania kobieto.
- Po prostu jestem ciekawa, co wymyśliłeś.  
- Ustronne miejsce dla dwojga... - posłał jej lubieżne spojrzenie – Mam zamiar zadbać, żebyś o mnie za szybko nie zapomniała.  
- No, faktycznie – prychnęła – Tylko się odwrócisz, a ja zapomnę.
- Tak myślałem – wyszczerzył do niej zęby.  
     Jechali wzdłuż Wisły w stronę Gdańska. Marek prowadził pewnie, ale jadąc dwupasmową drogą, co chwila wymijał jakiś samochód, więc musiał być skupiony na tym, co robi. Majka przyglądała mu się w zamyśleniu. Jechali do odludnego miejsca, żeby być ze sobą. Nazwijmy rzecz po imieniu, jechali, żeby się kochać. Kochać? Bzykać, pomyślała, to było odpowiedniejsze określenie. Podobał jej się, ale czy go kochała? Poszli do łóżka, chociaż wcale nie była pewna, czy z miłości. Ona była ciekawa, jak to będzie, a on...? Zakochał się, czy po prostu miał ochotę? A gdyby wcześniej nie było tamtej nocy i Oskara? Zrobiłaby to?  
- Co tak cicho? - Marek sięgnął do przycisków na środku panelu i pogłośnił muzykę -  Strasznie jesteś małomówna.
- Zastanawiam się... - szukała odpowiednich słów – ...dlaczego to robimy? – Odwróciła głowę i przyjrzała się uważnie jego profilowi.
- Za dużo kombinujesz. - kąciki jego ust uniosły się delikatnie – Ciągnie nas do siebie. Nie czujesz tego?
- Coś w tym jest – przyznała. - Chodziło mi bardziej o to, co nas do siebie ciągnie?
- A czy to ważne?  
- No, dla mnie chyba tak... - nie wypadło to przekonująco. Czego oczekujesz po kilku spotkaniach, zadała sobie w myślach pytanie, że padnie na kolana i wyzna ci miłość?  
- Nie podobało ci się – stwierdził nagle.
- Nie! To znaczy, tak. Było fajnie, tylko... To był seks, a mnie chodziło o coś...  
- O uczucia? - wpadł jej w słowo.
- Można to tak ująć – przyznała. Siedzieli obok siebie, a ona nie drżała z emocji, nie czuła tego dreszczyku...  
- Słuchaj, podobasz mi się jak cholera. Działasz na mnie - spojrzał wymownie na swoje krocze – Taka jest prawda. Wolałabyś, żebym ci wciskał kit, że się zakochałem? Nie wiem, kurwa, czy tak jest? Pewnie mogłoby być, ale... Jadę na dwa miesiące do Peru. Dajmy sobie czas... Wrócę i zobaczymy, OK?  
     Nagle Majce zaświtała w głowie szalona myśl, że mogłaby się ukryć w obozie dla archeologów. Obie mogłyby...
- A gdybym poleciała do Peru? - spytała ostrożnie.
- Marzycielka z ciebie – roześmiał się – Nie ma szans! Pytałem o dodatkowe miejsca. Zresztą... co byś tam robiła?  
     Sama nie wiedziała, jak powinna zareagować na jego słowa. Co było ważniejsze? To, że pytał, czy to, że nie widział jej w grupie?  
- To znaczy, że po powrocie... Że chciałbyś się ze mną spotykać? - spytała nieśmiało.
- No, o tym chyba mówię? - posłał jej szybki spojrzenie, po czym znów skupił się na drodze.
- Więc, jestem twoją dziewczyną? - upewniła się.
     Nie odpowiedział od razu, za to zjechał w boczną drogę prowadzącą w dół. Majka musiała się przytrzymać, bo droga szybko stała się wyboista. Po chwili wjechali między wysokie i gęste krzaki. Marek zwolnił, a po przejechaniu jakichś trzystu metrów skręcił na porośniętą trawą niewielką ocienioną polankę i zatrzymał wóz.  
- Jesteś – powiedział, odwracając się do Majki i sięgając do jej ust.  
     Całowali się namiętnie, mocno, aż do utraty tchu. Majka poczuła to jak potwierdzenie słów, które do niej wypowiedział. Czy mogła oczekiwać więcej? Był z nią szczery i to się liczyło.  Był gotów się zakochać. Powiedział to! Silne męskie dłonie chciwie sięgnęły pod jej bluzkę. Ugniatały delikatne ciało jej piersi, wywołując przyjemy dreszcz. Jęknęła cicho.  
- Rozłóż siedzenie – wyszeptał wprost do jej ucha i ugryzł delikatnie wrażliwy płatek – Plastikowa dźwignia z boku.  
     Drżącą ręką odszukała dźwignię i po chwili oparcie łagodnie ruszyło w dół. Marek podciągnął jej bluzkę, odsłaniając pełne piersi. Liznął jedną z brodawek, po czym przyjrzał się, jak twardnieje i przybiera intensywniejszą barwę.  
- Ty też na mnie reagujesz – spojrzał jej w oczy – Twoje ciało mnie potrzebuje – głos miał schrypnięty, pełen pożądania – Twoja mała ciasna dziurka już pewnie nie może się doczekać?
     Majka przełknęła głośno ślinę. Nie mogła zaprzeczyć. Czuła między nogami przyjemne drżenie. Zacisnęła uda.  
     Marek schylił się i sięgnął do jej ust, śmiało wepchnął język penetrując wnętrze, po czym zaczął przesuwać się w dół do piersi, szczypiąc zębami wrażliwą skórę. Majka pojękiwała cicho. Wreszcie, kiedy poczuła, jak dłoń Marka wsuwa się za jej majtki, jęknęła głośniej.    
- Jesteś mokra! - zachwycił się, wsuwając w nią palec. Zaczął nim poruszać rytmicznie, ocierając się o wilgotne ścianki jej pochwy. Rozchyliła uda. - Grzeczna dziewczynka – usłyszała chrapliwy szept. Czuła, jak w dole brzucha zbiera jej się dziwne napięcie, jak spływa w dół i zaczyna rozpierać i pulsować. Rozchyliła nogi jeszcze bardziej i naparła odruchowo na drażniącą ją dłoń. - Jesteś gotowa? - głos Marka brzmiał jakoś obco, nisko...
- Chyba tak... - wyjąkała – Chcesz się kochać? Tutaj? - nagle zdała sobie sprawę, gdzie się znajdują.
- Spokojnie. To dobre miejsce. Nikt nas tu nie nakryje – uspokoił ją – Usiądę na twoim siedzeniu, a ty usiądziesz na mnie.
     Dotarło do niej, że nie jest pierwszą, z którą to robi w tym samochodzie, ani w tym miejscu. Nie mogła nią być.  
     Marek wysiadł, a po chwili zajął jej miejsce. Odpiął spodnie i wyciągnął nabrzmiały członek, po czym otworzył schowek i wyjął prezerwatywę. Zawahała się. W torebce miała paczuszkę, którą u niej zostawił. Myślała, że...
- Siadaj – pociągnął ją na siebie – Śmiało dziewczyno! – roześmiał się, widząc jej minę.  
     Usadowiła się      nad nim ostrożnie i zaczekała, aż zatrzaśnie drzwi. Nie chciała się teraz zastanawiać, ile opakowań prezerwatyw miał w samochodzie. Odsunął na bok jej majtki, odsłaniając wejście, nakierował na swój sterczący w górę wzwód i przytrzymując jedną ręką jej  biodro, pociągnął w dół. Poczuła go w sobie inaczej niż poprzednio, głębiej. Stęknęła.
- Ciasno – powiedział z zachwytem – Mówiłem ci już, że tak lubię?    
- Mhm - poczuła, że krew napływa jej do policzków.
- No dalej mała, góra... dół... - chwycił rękami jej biodra i nadał rytm.  
     Posuwiste ruchy wywołały odpowiedni efekt. Pulsowanie wzmagało się i Majka poczuła, jak jej wnętrze zaczyna wypełniać się rozkosznym ciepłem. Marek, mając na wysokości twarzy jej piersi, chwycił zębami brodawkę i wciągnął do ust. Z jej gardła wyrwał się przytłumiony krzyk. Ssał mocno, potem zataczał językiem kilka kręgów i znowu ssał. Poczuła na plecach stróżkę potu. Chwyciła się rękami szczytu oparcia by pomóc omdlewającym udom. Jej cipka pulsowała, jej piersi mrowiły nieznośnie... Marek oddychał chrapliwie, płytko. Nabijał ją na siebie coraz szybciej i mocniej, ale ona jakby stanęła w miejscu, nie mogąc przekroczyć niewidzialnej bariery. Gdzieś w głębi jej duszy tliła się maleńka iskierka... wspomnienie... Odszukała to. Dwoje ciemnych oczu patrzących na nią z zachwytem i ten dotyk... jakby po jej ciele rozsypywały się iskry. Rozkosz wypełniła jej ciało, a potem nagle spłynęła w dół. Spięła się w sobie. Jak on to robił? Jak go czuła? Jak czystą energią przelewającą się z jego ciała do jej... jak coś nieopisanego, nie dającego się wyrazić słowami...
     Marek stęknął z wysiłkiem. Wyprężył się. Poczuła ból, kiedy zacisnął palce na jej pośladkach. Jęknęła głośno. Byli w samochodzie! Uświadomiła to sobie z trudem. Członek w jej wnętrzu pulsował rytmicznie. Z gardła Marka dobył się chrapliwy niski jęk.  
     Majka szybko sięgnęła ręką w dół. Dotknęła łechtaczki. Oskar jej dotykał w sposób, którego nie mogła zapomnieć, nie potrafiła... nie chciała... zapomnieć... Jęknęła przeciągle, czując pulsowanie i falę rozkoszy zalewającą jej ciało. Zesztywniałe nogi odmówiły jej posłuszeństwa i opadła na Marka bez tchu i bez sił. Wstrząsnął nią dreszcz. Tym razem doświadczyła spełnienia, ale sposób w jaki do tego doszło... To świństwo, co zrobiłam, wyrzucała sobie, okropne świństwo!
- No, tym razem chyba było dobrze? - Marek przycisnął ją do siebie.
- Taaak – westchnęła, chowając twarz w jego szyi. Nie była w stanie spojrzeć mu w oczy.  

Rozdział 16
Warszawa. Lipiec 2014.
     Wchodząc do klatki schodowej, Majka dzwoniła już po taksówkę. Pożegnała się z Markiem z trudem powstrzymując łzy. Gdyby miał ją odwieźć do Judith, pewnie przepłakałaby całą drogę? Przerastała ją ta sytuacja. Może seks z Markiem nie był szczytem jej marzeń, ale on był jej chłopakiem. Jej pierwszym prawdziwym chłopakiem! A poza tym, jakie ona miała pojęcie o seksie? Dwa razy z facetem we śnie? Facetem, którego prawdopodobnie już nie zobaczy! Wciąż nie mogła uwierzyć, że to się działo naprawdę. Wciąż miała dziwne uczucie, że za chwilę się obudzi we własnym łóżku. Spojrzała na zegarek. Spokojnie, pomyślała, biorąc głęboki wdech, to niedaleko. Zabrała torbę, starannie zamknęła drzwi i wcisnęła guzik windy. Na dole trzasnęły drzwi do klatki schodowej, a po chwili rozległy się kroki. Drzwi windy rozsunęły się z cichym szelestem. Wsiadła i wcisnęła zero. Jadąc w dół, zastanawiała się, czy uciekając przed Oskarem, nie popełnia błędu? Komuś musiała jednak zaufać, a Judith już raz ją obroniła, a w każdym razie pokazała, jak się bronić.  
     Taksówka stała tuż przy wejściu.  
- Pod ten adres – podała kierowcy karteczkę – Damy radę w piętnaście minut?  
- Będzie trudno, ale zobaczymy, co się da zrobić – starszy pan uśmiechnął się do niej ciepło – Na wakacje? - spojrzał wymownie na torbę, którą położyła na siedzeniu obok siebie.    
- Tak – skłamała. A może wcale nie? Może to miały być jej najbardziej ekscytujące wakacje?  
     Jechali w sporym tłoku i Majka powoli zaczynała się niepokoić.  
- Daleko jeszcze? - spytała, kiedy wyświetlacz jej komórki wskazał 15.45.
- To za zakrętem. Taki apartamentowiec.  
     Zatrzymali się na światłach. Gdzieś za nimi rozległa się policyjna syrena.
- Nie dość, że tłok, to jeszcze ci – gderał kierowca, wjeżdżając kołem na chodnik, by pozwolić radiowozowi skręcić. - O, cholera!  
     Na chodniku przed niewielkim blokiem stała grupka gapiów. Dwóch policjantów zbliżało się do stojących. Taksówkarz zatrzymał się nieopodal.
- Musimy chwilę zaczekać. Jak odgonią ludzi, to skręcę w tę uliczkę. Chyba, ze chce pani wysiąść?  - zerkał ciekawie w stronę zgromadzenia – Ciekawe, co się tam stało?  
     Majka już miała wysiadać, kiedy rozstępujący się ludzie odsłonili leżącą na chodniku postać. Kałuża krwi jeszcze nie zakrzepła. Wszystko musiało się rozegrać przed chwilą. Siwe włosy kobiety wyglądały znajomo... Gdzieś w oddali odezwał się sygnał karetki. Majka poczuła, że robi jej się słabo.  
- Ojej, źle się pani czuje? - Kierowca odwrócił się do niej przez ramię.
- Niedobrze mi – wyjąkała.
     Kierowca czym prędzej wysiadł z samochodu i otworzył przed nią drzwi.  
- Będzie pani wymiotować? -  spytał trochę nerwowo.  
- Czy ktoś zna ofiarę? - dobiegł ich donośny głos policjanta.
- To wróżka Judyta. Ona tu mieszka-ła – odpowiedział mu piskliwy kobiecy głos. - Wypadła z okna! O tam!
- Niech mnie pan odwiezie z powrotem – Majka cofnęła się do wnętrza samochodu – Nie czuję się dobrze.  
- Wolałbym, żeby pani poczekała, aż to minie – kierowca przestępował nerwowo z nogi na nogę.
- Nie zwymiotuję – powiedziała, siląc się na spokój – Mam tu reklamówkę na wszelki wypadek. Niech mnie pan odwiezie! Muszę wrócić do domu.  
     Nagle dotarła do niej powaga sytuacji. Opuściła dom, jedyne bezpieczne miejsce.  
- Jak pani chce – taksówkarz niechętnie, ale w końcu zajął miejsce za kierownicą.  
     Judith, moja biedna Judith, łkała w myślach, dopadli ją, zabili moją Judith. Ogarnęło ją uczucie głębokiej krzywdy i niesprawiedliwości. Miała ochotę krzyczeć i płakać. Widziały się rano, rozmawiały... Nic nie zapowiadało takiej tragedii.  
- Jesteśmy. To razem będzie czterdzieści cztery złote – taksówkarz patrzył na Majkę z troską – Lepiej się pani czuje? Blada pani. Mnie też słabo jak widzę nieboszczyka.
- Dziękuję panu – podała kierowcy pięćdziesiąt złotych – Niech pan nie wydaje – powstrzymała go, rozglądając się nerwowo po okolicy. Czy na nią też się zaczaili? Może czekali już w domu?  
- Może pomogę? - kierowca otworzył jej drzwi i sięgnął po torbę.
     Przez chwilę pomyślała, że to dobry pomysł, ale po chwili zrezygnowała z tej myśli.  
- Dam sobie radę – wzięła od niego bagaż. Miała do przejścia jakieś dwadzieścia metrów. Odetchnęła głęboko i ruszyła przed siebie.  
     Taksówka ruszyła. Majka już, już dochodziła do drzwi klatki, gdy nie wiadomo skąd wyrósł przed nią rosły mężczyzna w eleganckim stroju, nie pasującym zupełnie do jego aparycji. Opalona twarz i lekko zwichrzone włosy bardziej pasowały do żołnierza, czy żeglarza, niż do pracownika korporacji. Nie zdążyła jednak otworzyć ust, gdy tuż za plecami usłyszała pisk opon. Teraz wiedziała, o co chodziło Oskarowi. Skuliła się w sobie, ale zaraz ochłonęła. Rzuciła napastnikowi torbę i ruszyła biegiem w bok.  
     Potężne szarpnięcie za ramię zatrzymało ją w miejscu. Mężczyzna pozwolił torbie upaść, za to chwycił Majkę za przedramię, nie pozwalając jej uciec. Chciała krzyknąć, lecz głos uwiązł jej w gardle. Drzwi do samochodu otworzyły się gwałtownie.
- You must not live the home!  - natychmiast rozpoznała ten głos.  
     Nagle poczuła, że ma nogi z waty. Gdyby nie trzymający ją mocno napastnik, osunęłaby się na ziemię.  
- Oskar... – wyszeptała bezgłośnie, zanim świat wokół niej zawirował.  
---
     Silnik samochodu pracował tak cicho, że tylko łagodne kołysanie świadczyło o tym, że jadą. Majka z trudem otworzyła oczy. Powieki miała ciężkie, a w gardle suchość. Nad sobą ujrzała znajomą twarz. Jej głowa spoczywała na kolanach Oskara, a lekko ugięte nogi swobodnie leżały na siedzeniu.
- Do you understand me? - spytał. Dziwnie to brzmiało. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że we śnie chyba rozmawiali po polsku? Nie była pewna. Nie zastanawiała się nad tym.  
- Yes, I do.
- To normalne, że teraz rozmawiamy w ten sposób – uprzedził jej pytanie, nadal używając angielskiego – We śnie jest inaczej. Nie potrzebujemy wspólnego języka. Po prostu mówimy.
- Aha – zamknęła znów oczy. Pytania cisnęły jej się na usta. Judith?! Boże, Judith! - Widziałam Judith – jęknęła.
- Wiem. Nie zdążyliśmy... - w oczach Oskara dostrzegła ból – Dlaczego nie czekałaś w domu? - spytał z wyrzutem.
     Poczuła pod powiekami łzy. Czy to przez nią Judith zginęła? A gdyby przyszli po czwartej? Czy ona też leżałaby na tym chodniku?
- Kto? - załkała – Kto to zrobił? Dlaczego?
- To nie twoja wina – pogładził ją delikatnie po policzku – I tak by zginęła. Nie ma znaczenia co wiedziała, ani co im powiedziała. Już nie...
- Dokąd my właściwie jedziemy? – Nagle ogarnął ja niepokój. Spróbowała się podnieść.
- Leż, jeśli tak ci wygodnie -  uśmiechnął się do niej, choć uśmiech nie objął jego oczu. Wciąż były pełne smutku – Jedziemy na lotnisko. Muszę cię zabrać w bezpieczne miejsce.  
- Zaraz, a skąd mam wiedzieć, czy to nie wy zabiliście Judith? Ona mi kazała nikomu nie ufać! Kazała mi przed tobą uciekać... – Teraz ogarnęła ją panika. Usiadła gwałtownie i wcisnęła się w kąt samochodu, gotowa do obrony.  
- Nie bój się – głos Oskara brzmiał łagodnie i ciepło – Od dawna znam adres Judith Banch. Gdybym chciał ją zabić, to nie czekałbym do tej chwili. Poza tym zabicie Obdarowanego to straszna zbrodnia. Nie ujdzie im to płazem – w jego głosie zabrzmiała groźba. Oczy zalśniły dziwnym blaskiem.
     Z jakiegoś powodu Majka uwierzyła w jego słowa. Chciała w nie uwierzyć.
     Siedzący obok kierowcy mężczyzna powiedział coś po francusku. Oskar mu odpowiedział.  
- Prawie jesteśmy, ale musimy chwilę poczekać – zwrócił się do Majki – Daj mi swój dowód. Proszę.
     Nagle uświadomiła sobie, że mężczyzna, który siedzi obok niej, to ten sam Oskar, z którym spędziła noc, z którym się kochała... Poczuła, że pieką ją policzki. Nie patrząc na niego, wyciągnęła przed siebie dłoń z dokumentem.
- Dziękuję – miał taki sam miły głos, jak we śnie. Niski, ale nie za bardzo, o ciepłej barwie.  
     Wkrótce samochód zatrzymał się na lotniskowym parkingu.
- To nie Okęcie – zauważyła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Nie. To Modlin. Jest mniejsze i łatwiej tu zauważyć nieproszonych gości.
     Oskar podał jej dowód pasażerowi z przedniego siedzenia. Majka rozpoznała w nim swojego napastnika. Teraz grzecznie pomaszerował do budynku lotniska. Na płycie nieopodal zauważyła niewielki samolot odrzutowy.
- Tym polecimy – Oskar jakby czytał w jej myślach.
- A dokąd? - starała się nie dać po sobie poznać, że się boi.
- Na „Insomnię” - odparł z uśmiechem – Musisz odpocząć i dużo się nauczyć.  
- I tam będę się uczyć? Na łodzi? Ale...  
- Wiem, że się boisz i że mi nie ufasz – Oskar patrzył jej prosto w oczy – Masz pełne prawo tak się czuć, ale przysięgam, że będziesz tam gościem, nietykalnym i traktowanym po królewsku. Nic ci tam nie grozi, a wręcz... załoga będzie jednocześnie twoją ochroną. Prędzej zginą, niż pozwolą cię komukolwiek skrzywdzić. Przysięgam.  
     Nagle Majka przypomniała sobie przysięgę, jakiej zażądała od niej Judith. Na wspomnienie starszej pani znów poczuła drapanie w gardle, ale się opanowała. Spojrzała odważnie w oczy Oskara.
- Przysięgnij na Dar, który w sobie nosisz – powiedziała drżącym głosem – Tylko wtedy z tobą polecę.
     Uniósł ze zdumieniem brwi. Zauważyła, że na kierowcy zrobiło to podobne wrażenie. Wyprostowała się na siedzeniu i czekała.
- Przysięgam na Dar, który w sobie noszę, że będę cię chronił i nie zrobię ci niczego, na co nie dostanę twojej zgody – wyrecytował z powagą.
- Załoga również – dodała.
- Przysięgam, że to samo dotyczy załogi, która mi podlega.  
- Jest tam ktoś, kto ci nie podlega? - zmarszczyła brwi.
- Nie – pokręcił głową.
- W porządku. - Nie była pewna, czy to wystarczy, ale wyglądało na to, że zarówno Oskar, jak i jego kierowca traktowali kwestię przysięgi poważnie.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 5099 słów i 27796 znaków.

2 komentarze

 
  • ANITA

    Super :) jak zwykle czekam na dalsze części. :)

    2 lut 2016

  • ♠

    Eeech...jak zwykle piękny kawałek. Wątek "wiślany", przywołuje wspomnienia, których się nie zapomina. Pozdrawiam.

    2 lut 2016