Meteory. Przed świtem 1

Prolog
     Noc była jasna, mimo że słońce zaszło kilka godzin wcześniej. Księżyc, na chwilę przysłonięty przez gęsty obłok, wyłonił się w całej okazałości i rzucił blade światło na poszarpane  skały, na tle których zamajaczyła ludzka postać. Jasnowłosy mężczyzna ubrany w ciemnobrązową skórzaną kurtkę i oliwkowozielone spodnie przypominające bojówki stał na brzegu stromej skały, o podstawę, której raz po raz uderzały potężne morskie fale. Ich siła, sprawiająca, że ciemna woda zamieniała się w białą pianę, aż srebrzystą w księżycowej poświacie, zawsze budziła jego podziw i respekt. Zawsze i wszędzie, w każdej dziedzinie życia liczył się tylko z siłą. Słabi i ulegli nie wzbudzali w nim litości, lecz pogardę. Nie na darmo imię Swen budziło grozę nie tylko wśród jego przeciwników, ale i zwolenników.  
     Choć stał nieruchomo, wprawny obserwator mógłby łatwo zauważyć, że nie był spokojny. Ostre rysy jego niemłodej już twarzy raz po raz rozpraszał nerwowy tik, pojedyncze drgnięcie powieki. Od czasu do czasy zaciskał też mocno zarysowane szczęki, a wtedy można było dosłyszeć cichy zgrzyt śnieżnobiałych zębów. Jasne jak kawałki lodu oczy, doskonale pasowały do jego bladej skandynawskiej cery. Choć nie był wysoki, miał mocną budowę ciała. Stał prosto, na rozstawionych szeroko nogach, z rękami przy masywnym pasie z grubej lśniącej skóry. Czekał. Nagle podniósł głowę i wciągnął powietrze z głośnym świstem. Jakieś dziesięć metrów od niego zmaterializowały się nagle dwie postaci. Dwóch mężczyzn, wyższych i znacznie potężniejszych, zbliżyło się do niego i zastygło w pełnej pokory pozie.  
- Co mi przynosicie? - rzucił do nich bez powitania.  
     Nie odpowiedzieli od razu, za to ich sylwetki jakby się skurczyły, a głowy opuściły niżej, ukrywając się między potężnymi ramionami.  
- Panie... - zaczął jeden z nich – Nie wiemy jaki to przedmiot, ale przypuszczalnie ma go dziewczyna, która była w mieszkaniu...
- Przypuszczalnie? - głos Swena przypominał gniewny pomruk burzy.
- Ta sama dziewczyna była z jednym z ludzi Oskara Lowrensa. Miro ją poznał - mówił szybko, jakby się obawiał, że nie zdąży.  
- To gdzie ona jest? - Swen rozejrzał się ostentacyjnie, po czym utkwił beznamiętne spojrzenie w mężczyźnie nazwanym Miro.
- Zorientowała się, że jej szukamy – głos lekko mu zadrżał – On nam przeszkodził, a potem ona sprowadziła resztę. Musieliśmy się wycofać.    
- Jedna dziewczyna i jeden ochroniarz... - powiedział powoli Swen, nie podnosząc głosu.
- To nie jest zwykła dziewczyna. Ma bardzo silny Dar. Rene mówił prawdę... - Miro umilkł nagle, wybałuszając za to oczy.  
     Nawet nie zauważył, kiedy Swen wymierzył potężny cios w splot słoneczny, odbierając mu na moment oddech. Zachwiał się, ale nie upadł. Jego towarzysz wykonał gest, jakby chciał go podtrzymać, ale ostatecznie pozostał na swoim miejscu.
- Który z was pozwolił uciec dziewczynie? - lodowaty głos Swena nie zapowiadał niczego dobrego.
- Ja – Rene uniósł głowę i spojrzał w oczy, przypominające dwa sople lodu.
- Ręka – rzucił Swen beznamiętnie.
     Mężczyzna wyciągnął przed siebie dłoń, z trudem panując nad jej drżeniem. Swen powolnym ruchem ujął jego środkowy palec i wygiął go pod dziwnym kontem. Ciałem mężczyzny wstrząsnął dreszcz, a po chwili przyklęknął powoli na jedno kolano. Na twarzy Swena nie drgnął nawet jeden mięsień. Po chwili rozległo się ciche chrupnięcie gruchotanych kości i głuchy jęk bólu.
- Panie – jęknął błagalnie Rene, wciąż klęcząc przed Swenem.  
- Nie skamlaj. To nie jest prawdziwe złamanie. Nie cierpiałbyś, gdybyś uzyskał potrzebne informacje zanim ta starucha się zabiła. - Swen puścił wyłamany palec, pozwalając swojemu podwładnemu wstać.  
     Mężczyzna przycisnął dłoń do piersi i skulił się w sobie. Może złamanie nie było prawdziwe, bo doświadczył go we śnie, a on nie miał wpływu na jego ciało, ale ból był prawdziwy!  
     Tymczasem Swen założył za siebie rękę, gestem ulubionym przez Napoleona i zaczął się kołysać na butach w przód i w tył. Wszystko się skomplikowało. Wiedział, że Judith Banch miała klucz, którego szukał od tylu lat. Niestety, dowiedział  się tego w chwili, kiedy starucha zdążyła go komuś oddać. Nie mogło być inaczej, bo przeszukali całe jej mieszkanie. Kim jednak była nieznajoma dziewczyna? Nie mogła mieć pełnego Daru, bo przecież znali wszystkich w pełni Obdarowanych i Potencjalnych, którzy czekali na ujawnienie się Daru. Skoro nie była im znana, to skąd miała aż taką siłę? Przecież go nie okłamali, nie śmieliby... Spojrzał na mężczyzn, którzy pokornie czekali na jego słowa.  
- Ustalcie, kim ona jest – powiedział powoli – Ale nie zbliżajcie się do niej. - Skoro Oskar ją chronił, to musiała być kimś naprawdę ważnym. Kimś, do kogo nie mógł tak po prostu podejść i zażądać klucza.

Rozdział 1
Poznań. Wrzesień 2014.

     W pokoju na piętrze Majka leżała w pięknym dwuosobowym łóżku i wpatrywała się w małego śpiącego aniołka, ustawionego na nocnej szafce. Chwilowo był to jej pokój. Pokój w domu jej prawdziwych rodziców. Za ścianą spała jej młodsza siostra, Monika. Gdzieś na dole spał lub śnił jej osobisty ochroniarz. Nie czuła się tu obco, ale też nie mogłaby powiedzieć, że jest „u siebie”. O dziwo, będąc tydzień wcześniej u swoich „przybranych” rodziców w Warszawie, czuła się dokładnie tak samo. Czy teraz już zawsze tak miało być, pomyślała z rozżaleniem? Czy też istniało na świecie miejsce, gdzie poczułaby się „w domu”, a nie „w mieszkaniu”?  
     Co wieczór przymykała powieki i podświadomie czekała na choćby nikły sygnał, ale on nie nadchodził. Czy to oznaczało, że miała pozostać tam, gdzie do tej pory żyła? Czy to w ogóle było możliwe?                         
     Akos i Helena ubłagali ją, by nie śniła bez ich wiedzy. Wpadali w panikę na samo wspomnienie imienia „Swen”. Nawet specjalnie nie cierpiała z tego powodu. Co niby miałaby robić? Z kim się spotykać? Jakie piękne miejsca odwiedzać? I tak nie potrafiłaby się nimi cieszyć.      W ciągu dnia spędzała czas z Julią i Piotrem, którzy starali się nadrobić czas, jaki przyszło im spędzić z dala od córki. Po południu wracała ze szkoły szesnastoletnia Monika i korzystając z tego, że nie miała na razie zbyt wiele zadane, włóczyły się obie po mieście w towarzystwie Akosa. Na potrzeby znajomych, Majka została kuzynką Moniki, a Akos jej „chłopakiem”.  
     Majka podniosła się z pościeli i podeszła do okna. Przez szparę pomiędzy ciężkimi adamaszkowymi roletami i parapetem, sączyło się blade księżycowe światło. Chyba w życiu nie była tak wyspana. Po raz setny przeanalizowała słowa, jakie w gniewie rzucił jej Oskar. Jak to możliwe, że po tylu zapewnieniach, po przysięgach, tak łatwo odpuścił? Wyrzuciła go, to prawda, ale on nie podjął walki! Odszedł. A przecież wola była jego mocnym punktem. Teraz już wiedziała, dlaczego przy nim czuła się taka niepewna swoich racji. Miał Dar w jakiś sposób powiązany z wolą, a więc potrafił ją narzucić, ale też jego własna determinacja była silniejsza niż innych. Dążył do celu, który sobie obrał. Znała ten typ ludzi. Marek taki był, a jednak u Oskara, mimo tylu jego wad, akurat ta cecha jej nie raziła, wręcz wzbudzała podziw. Dlaczego?  
- Bo on tego nie robił dla siebie, idiotko! - szepnęła do siebie.  
     Oszukał ją, to prawda. Czuła się skrzywdzona, zawiedziona, a mimo to, nie potrafiła zapomnieć, jaki był czuły i wrażliwy. Jak to możliwe, że jeden człowiek mógł jednocześnie budzić w niej tyle skrajnych uczuć? Potępiała go i podziwiała, nienawidziła i kochała...  
     Odsłoniła roletę, wpuszczając do pokoju księżycowy blask. Podstępny umysł podsuwał jej obraz cudownie błękitnej wody, w której tarcza księżyca mogłaby się przeglądać do woli, lub lśnić na splecionych w uścisku mokrych ciałach. Położyła się tak, by móc obserwować przesuwający się za oknem jasny krąg księżyca.  
     Czuję się dziwnie, jakbym się unosiła w powietrzu. O rany, śnię! Jak to możliwe? Chyba zrobiłam to podświadomie, bo przecież nie chciałam... A może chciałam, tylko rozsądek nakazywał inaczej? Przecież miałam tego nie robić! No, ale skoro już się stało?  
- I co się tak gapisz? Wiem, że o nim myślę, choć nie powinnam – spoglądam na księżyc.
     Prawda jest taka, że wcale nie boję się tego Swena, kiedy śnię. Boję się, że przywołam Oskara, że podświadomie go zwabię. Czuję pod powiekami łzy. On mnie nie próbował przywołać przez te dwa tygodnie. Ani razu! Boję się, że ja go przywołam, a on się nie zjawi! Łzy płyną mi po policzkach. Dlaczego on mi to zrobił? Dlaczego pozwolił, żebym oddała mu serce, skoro wcale go nie chciał? Bo go nie chciał! Potrzebował tylko Daru Wiedzy! Och, gdybym mogła mu go oddać! Tak po prostu, wyjąć go z siebie i dać! Mam go w sobie, widziałam! Wracam myślami do chwili, gdy to się stało. To też było ukartowane? Chciał się po prostu przekonać? Nie! To niemożliwe!  
     Czuję, że dokądś się przenoszę. O cholera! O czym myślałam? O sypialni Oskara! Kurwa! Gdzie ja...? Przecież tam się nie dostanę! Na pewno mi tego nie zostawił! Może wcale mi tego nie dał, tylko tak mówił...  
     Stoję w sypialni Oskara. Jest ciemno, panuje cisza. Apartament wygląda na pusty. Podchodzę do łóżka. Równiutko zaścielone, zimne... Nie wierzę, że tu jestem! Dlaczego on na to pozwala, skoro się rozstaliśmy? Zapomniał? A może tego nie można cofnąć? Bzdura! Ale gdzie on jest? Wychodzę na korytarz. Ciemno. Zaglądam do gabinetu. Jest rzeczywiście prosto umeblowany, tak, jak mówił Oskar. Na ziemi leży jego podróżna torba. W salonie i kuchni pusto. Ogród. Mniej jesienny, niż poznańskie ulice, ale widać, że lato minęło. Obok jacuzzi, zamiast donic z truskawkami, wiszą ciężkie kiście winogron. Musiały być schowane pod liśćmi, bo wcześniej ich nie zauważyłam...  
- O boże! - jęczę na widok księżyca odbijającego się w tafli wody – Insomnia – szepczę. Sama nie wiem, dlaczego to robię.
     Katamaran sprawia równie przygnębiające wrażenie, jak ten opuszczony ogród. Kołysze się, pociągając to jedną, to drugą cumę. Czego ja szukam? Kogo? I po co? Zniknął tak samo, jak się pojawił. Przeleciał przez moje życie jak meteor, pozostawiając w sercu krater żalu. Kto wie, czy kiedykolwiek się zabliźni?  
     Wracam do swojego pokoju. Póki co, to mój azyl. Muszę sobie znaleźć coś do roboty, bo zwariuję! Mam dwa tygodnie, zanim zaczną się zajęcia. Nagle dociera do mnie, że śnienie mi pomaga. Tak, jakbym korzystając z energii Daru, oczyszczała umysł, napędzała go. To ciągłe spanie mnie przytłoczyło. Gdzie jeszcze mogłabym bezpiecznie zajrzeć? Do rodziców? Nie, nie chcę! Babcia wciąż okupuje mój pokój. Nie mieliśmy się gdzie podziać z Akosem, jak przyjechałam. Nie wiem, czy rodzice zrozumieli, co do nich mówiła babcia Helena...?
     Wyspa. Mogłabym odwiedzić wyspę! Popływałabym z delfinami... Znów to drapanie w gardle. Nie, nie dam rady.  
     Obóz archeologów. Przeliczam szybko godziny. U nich też już jest noc. Przynajmniej tym razem nikt mnie nie będzie śledził, myślę ze złością. Byłam tam przecież tylko raz! Musiał akurat wtedy mnie nakryć? Niebo jest zachmurzone, więc panują ciemności, ale i tak widzę świetnie. Śnienie ma swoje odrębne prawa, cieszę się. W obozie panuje cisza. Staram się niczego nie potrącić. Koło ogniska leży masa puszek i butelek. Pies! O rany, co będzie? Wyciąga szyję w moją stronę i węszy. Z jego gardła dobywa się złowrogie bulgotanie, warczy.
- Piesku – szepczę – Nie szczekaj. Nic ci nie zrobię. Lubię psy – przyklękam i wyciągam do niego dłoń. Od dołu, wnętrzem do góry, żeby nie wyglądało, jakbym chciała uderzyć.  
     Uspokaja się i merda ogonem! Ostrożnie dotykam jego głowy, drapię za uchem. Jesteśmy kumplami, czuję to. Pozwala mi odejść, jakbym była domownikiem. No pewnie, zwierzęta wyczuwają nasza aurę, czytałam o tym! Podchodzę do jednego z namiotów i zaglądam do środka. Chrapie tam jakiś grubas. Zaglądam do innego. Pachnie kremem i perfumami. Dziewczyny! Idę dalej. Nagle widzę znajomą koszulkę, niebieską z emblematem na piersi. Podchodzę cicho do namiotu i ostrożnie zaglądam do środka. Przy wejściu leży plecak. Też go poznaję. Zaglądam dalej... Marek. Obok niego dziewczyna z krótką jasną czupryną. O kurwa, Oskar mówił prawdę! Zastanawiam się, co czuję? Żal? Złość? Zazdrość? Nic z tych rzeczy. Chyba ulgę, że nie tylko ja okazałam się nie fair. Z drugiej strony, dlaczego od razu nie fair? Niczego sobie nie obiecywaliśmy. A co bym czuła na widok Oskara z inną? Ta myśl uderza mnie jak obuchem. Serce mi przyspiesza. O nie, nie dam się w to wkręcić. Odpycham od siebie tę myśl, ale ona wraca! Duszno mi.
     Marek porusza się niespokojnie, otwiera oczy... Wycofuję się gwałtownie na zewnątrz. Jestem wzburzona.  
- Mmmm... Co robisz? - słyszę zaspany kobiecy głos.
- Obudziłaś mnie – rozpoznaję Marka.
- Ja? Nie. To ty...
- Nie ważne. Ale skoro już nie śpimy, to rozłóż szerzej nogi.
     Odpowiada mu cichy chichot, a ja czuję, jak zaczynają mnie piec policzki. Podsłuchuję! Jestem okropna, ale nie potrafię się powstrzymać. Kręcą się, szeleszcząc śpiworem, a po chwili słyszę cichy jęk dziewczyny.  
- Marek, powoli – dociera do mnie jej głos. Rozumiem ją, ale wiem, że to dlatego, że śnię. Jakiej może być narodowości? Nie mam pojęcia...
     Przyspieszone oddechy i pojękiwania. Nie, nie powinnam! Wstaję i... natykam się na Akosa.  
- Co ty tu robisz? - besztam go, żeby pokryć zmieszanie.
- Przepraszam, ale mam cię pilnować – jest zakłopotany – Nie chciałem naruszać twojej prywatności. Wybacz.  
- Dobra, nie ma sprawy – bąkam. Głupio mi. - Nie miałam już siły leżeć i gapić się w sufit, a ile można spać?
- Wracajmy – Akos wygląda na zaniepokojonego – Czy mogę prosić, żebyś się obudziła po powrocie? Chciałbym porozmawiać.
- Jasne – mówię szybko i odchodzę od namiotu, z którego zaczynają dochodzić coraz głośniejsze jęki.
     Ale się popisałam!
---
- Jeszcze raz proszę o wybaczenie – zaczął Akos, kiedy Majka zjawiła się w jego pokoju.
- Daj spokój. To ja zachowałam się jak idiotka – stwierdziła, ochłonąwszy już po tym, jak ją nakrył – Wiem, że robisz to dla mojego bezpieczeństwa. Powinnam dostać reprymendę, a nie przeprosiny.
- Nie wolno mi cię oceniać – odparł natychmiast, jakby się bronił przed jej tłumaczeniami.
- Nie wygłupiaj się. Nie jesteś moim służącym – prychnęła – Masz mnie ochraniać, kiedy nie śpię, to wszystko. Masz prawo wyrażać swoje zdanie, albo mnie instruować, kiedy robię coś nie tak. Nie będę miała pretensji. Poza tym, komu miałabym się poskarżyć? Zgromadzeniu? - w jej głosie zabrzmiał sarkazm.
     Akos wyglądał tak, jakby samo słuchanie jej wywodów mogło zarazić go jakąś straszną chorobą.  
- Jesteś moim zwierzchnikiem, wiąże nas umowa i muszę być lojalny... - zaczął niepewnym głosem.
- Akos, proszę... – przerwała mu – Mam gdzieś te wasze wymysły! To dobre dla staruchów. Jesteśmy w podobnym wieku,a ty jesteś bardziej doświadczony niż ja. Nie jestem wcale pewna, czy powinnam być czyimkolwiek zwierzchnikiem!  
- Ale ty masz pełen Dar – upierał się.
- No, to co? Mam tylko wiedzę teoretyczną. Nic nie wiem o życiu w Zgromadzeniu. Chcę, żebyś mi zwracał uwagę, kiedy robię błąd. Chcę, żebyś był kumplem, a nie podwładnym. Rozumiesz?
     Akos wpatrywał się w nią okrągłymi ze zdziwienia oczami.  
- Jak sobie życzysz – wyszeptał w końcu.  
- O czym chciałeś rozmawiać? - spytała udobruchana.
- Właściwie, to mam dwie sprawy. Po pierwsze, nie powinniśmy po zachodzie słońca przebywać razem, kiedy śnimy. Swen na pewno wie, że przeze mnie może dotrzeć do ciebie. Nie zna twoich danych, więc nie może cię odszukać, ale mnie tak.
- To dlaczego za mną podążyłeś? - wyrwało jej się.
- Bo spanikowałem - przyznał niechętnie – Inaczej się umawialiśmy i pomyślałem, że coś się stało. Najlepiej byłoby, gdybyś poruszała się na razie do miejsc, które są na pewno bezpieczne. Do azylu.  
- Rozumiem – pokiwała głową – Masz rację. Tak będzie lepiej. Ale ty też nie ryzykuj bez potrzeby.
- No właśnie to jest ta druga sprawa – spuścił głowę, wbijając wzrok w podłogę – Chodzi o Manuelę.  
- Co z nią? - zaniepokoiła się.
- Nic, tylko nie mamy jak się bezpiecznie spotkać. Nie chcę jej narażać, a ani dom jej rodziców, ani moich nie jest odpowiednim miejscem... Przepraszam, że o to proszę, ale czy mogę ją czasem przywołać tutaj?  
- Akos! - przewróciła oczami – Jasne, że tak, chociaż... Nie, nie sądzę, żeby dziadkowie mieli coś przeciwko temu... Zresztą – machnęła ręką – Za dwa dni pojedziemy do Warszawy. Muszę załatwić parę spraw na uczelni... - zamyśliła się. Postanowiła poprosić o indywidualny tok studiów, na wypadek, gdyby Zgromadzenie jednak się o nią upomniało. Chciała też podzielić swój czas pomiędzy dotychczasowych rodziców i nową rodzinę.  
     Akos zwiesił smętnie głowę, ale przyjął jej słowa z pokorą.  
- Spokojnie – poklepała go po plecach – Babcia Helena wynajęła nam w centrum loft na swoją firmę. Nie będziesz musiał spać na dywanie w mieszkaniu moich rodziców, a Manuelę możesz tam przywoływać, kiedy zechcesz. Chętnie ją poznam – dodała, widząc w jego oczach niedowierzanie pomieszane z radością. - Rosanna zostawiła podobno jakieś notatki. Niektóre są w obcych językach, więc może będę potrzebowała jej pomocy?  
- Na pewno będzie zachwycona – zapewnił ją gorąco.
- Na razie nic jej nie mów. Sama ją zapytam, jeśli rzeczywiście będzie taka potrzeba – przykazała, podnosząc się z miejsca. Przypomniała sobie swoja rozmowę z Gregiem i Jeanem. Ona nie miała zamiaru nikomu niczego narzucać.

Roksana76

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 3316 słów i 18458 znaków.

Dodaj komentarz