Strażnicy cienia część 33

– Arthur pewnie cię przesłucha – Veronika powiedziała do Gerta, gdy jechali w stronę bramy.
– Mówiłaś mu, co tam robiłem? – zapytał.
– Powiedziałam, że poprosiłam cię o pomoc w obserwacji podejrzanego… Boję się, że będzie chciał cię zatrzymać.
– Dlaczego miałby to zrobić?
– Choćby dlatego, że prawdopodobnie cię zahipnotyzowali i mogli ci coś zlecić.
– Nie ma na to dowodów.
– Dowodów? O czym ty mówisz? To łowca czarownic.
– Nie zrobi tego, jeśli jest taki, jak myślisz – stwierdził Gert.
– Wolałabym tego nie sprawdzać…
– Przekonamy się, jak potraktuje swojego rywala… Na moje oko strasznie go wzięło. Zakochał się.
– Nie sądzę. Wydaje mi się, że chodzi o seks.
– Jestem pewien, że się mylisz – powiedział z pełnym przekonaniem.
– Wiesz co? Chyba najbardziej kręci go to, że mu odmawiam. Pewnie mu się to nie zdarza. Gdyby chciał zdobyć kobietę, mógłby jej zaimponować wyglądem, inteligencją, obyciem, a także pozycją i pieniędzmi. Jeśli to by jej nie przekonało, pewnie uległaby mu ze strachu. W końcu to łowca czarownic.
– Tak czy inaczej, wolałbym, żeby pohamował swoje zapędy względem ciebie.
– A ja bym wolała, żeby się nie zorientował, że o tym wiesz. Zachowaj to dla siebie – poprosiła, na co on tylko skinął głową.

Sześciu łowców na koniach czekało w pobliżu bramy miasta, która pomimo późnej pory była otwarta.  
Eckstein wyjechał narzeczonym naprzeciw, zagrodził drogę Gertowi i zaczął mu się przyglądać. Kobieta obserwowała ich obu z niepokojem.
– Może jechać? – Arthur po chwili zwrócił się do niej.
– Myślę, że tak – odpowiedziała.
– W ciągu pół godziny zjawi się tu czterech naszych. Wypuśćcie ich – polecił strażnikom przy bramie, po czym zawrócił wierzchowca i opuścił Hergig. Pozostali ruszyli za nim.

Szybko minęli pola otaczające miasto i dotarli do lasu. Blask księżyca nie przedostawał się przez gąszcz starych, potężnych drzew, co zmusiło ich do rozpalenia pochodni.

Nieoczekiwanie czarodziejka poczuła silny niepokój. Jego źródłem były bardzo subtelne zmiany w eterze.  
– Arthur! – zawołała na tyle głośno, by mógł ją usłyszeć.
Wszyscy momentalnie zatrzymali się, sięgnęli po broń i zaczęli wypatrywać zagrożenia. Eckstein, który jechał na przedzie, zawrócił, kierując się w stronę kobiety.
– Co się dzieje? – wyszeptał Gert, który był najbliżej Veroniki.
– Cicho. Nie przeszkadzaj – odpowiedziała krótko, wytężając swój zmysł magii.
Czuła, że przed nimi coś jest. Nie mogła jednak tego zdefiniować.

– O co chodzi? – zapytał Arthur, gdy tylko do niej dotarł.
– Najprawdopodobniej gdzieś przed nami ktoś używa magii – powiedziała. – Nie jestem w stanie określić gdzie dokładnie, ale na pewno niedaleko. Nie wiem też jakie to zaklęcie, ale zakładam, że to nasz czarnoksiężnik. Może pojadę przodem? – zaproponowała.
Łowca pokręcił głową i czekał jeszcze przez chwilę, najwyraźniej licząc na jakieś konkrety.
– Gdy będziemy bliżej, pewnie powiem coś więcej – dodała, dostrzegając to. Obawiała się, że jej niewiedza w tym momencie mogła wynikać z braku doświadczenia. Bardzo jej zależało, by tym razem stanąć na wysokości zadania.

Dowódca na nowo ustawił swoich ludzi, nie wysyłając już zwiadowcy przed grupę. Sam ruszył za czarodziejką, by ta mogła na bieżąco informować go o swoich spostrzeżeniach.
– To silna magia, a jej źródło jest dość daleko – powiedziała wreszcie. – To nie jest zwykłe zaklęcie, bo trwa zbyt długo i niezmiennie. Przedmiot, może odprawiany rytuał…
– Może powinniśmy zgasić pochodnie? – zasugerował Gert.
– Wykluczone. Nie pozbawimy się światła. – Arthur stanowczo odmówił. – Większość tego, co nam zagraża, doskonale czuje się w ciemności. Orkowie, gobliny, istoty eteryczne…

– Jesteśmy już blisko – poinformowała towarzyszy, gdy tylko była w stanie to stwierdzić. – Nie jestem jeszcze pewna, z czym mamy do czynienia… – Cały czas koncentrowała się na magii. – Rytuał… Przywołane demony… Demony Tzeentcha… – Z każdą chwilą jej odczucia były wyraźniejsze.
– Najgorsze paskudztwo – skwitował Eckstein. – Jesteś w stanie pokonać strachulca swoimi zaklęciami? – zapytał ją.
Veronika popatrzyła na niego nieco rozszerzonymi oczami. Czarami z pewnością byłaby w stanie zranić demona, ale nie była przekonana, czy poradziłaby sobie w takim pojedynku. Nigdy wcześniej nie miała okazji, by się o tym przekonać.
Strachulec Tzeentcha bez wątpienia był wymagającym przeciwnikiem. Demon ten posługiwał się magią. Rzucał ognistymi kulami na znaczną odległość, a trafiona takim pociskiem ofiara mogła zostać ogłuszona. Gorszy był jednak dotyk strachulca, który mógł nawet zabić. Ze zwłok natychmiast powstawał nowy demon. Gdyby jednak komuś udało się przeżyć taki atak, najprawdopodobniej pojawiłaby się u niego spontaniczna mutacja.
Na szczęście istoty te nie należały do tych szczególnie wytrzymałych. Gdyby nie ich zaklęcia, nie stanowiłyby poważnego wyzwania.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 858 słów i 5257 znaków.

2 komentarze

 
  • Margerita

    ale emocje są w tej części

    24 lis 2016

  • Fanriel

    @Margerita To dobrze. ;)

    24 lis 2016

  • EloGieniu

    Uuuuuu pierwsza walka. I udało ci się wplątać mutację widzę. :D

    10 lis 2016

  • Fanriel

    @EloGieniu Nie miałam innego wyjścia ;-)

    10 lis 2016

  • EloGieniu

    @Fanriel :)

    10 lis 2016

  • Fanriel

    @EloGieniu  :D

    10 lis 2016