Strażnicy cienia III część 13

– Zapraszam – czarodziejka zwróciła się do Hoefera, wchodząc do środka jako pierwsza.
     Wnętrze było niezwykle przestronne. Do dyspozycji mieli salon, gabinet, sypialnię i łaźnię.
     – Prosiłem Morra o wskazówkę i wydaje mi się, że odpowiedział – zaczął Marcus, gdy usiedli. – Drogę wskaże nam… Nie jestem pewien, ale chyba krasnolud morderca albo morderca krasnoluda…
     – Zabójca krasnoludzki? – zapytała.
     – Też może być – potwierdził – ale nie mam stuprocentowej pewności… On zaprowadzi nas do celu.
     – Więc nawet nie wiemy, czy kierunek jest właściwy – wyraziła swoje obawy.
     – Jestem przekonany, że jest właściwy. Sylvania jest pewna. Nie wiem tylko, czy obraliśmy dobrą drogę.
     – Jeśli mamy zdać się na jakiegokolwiek krasnoluda, to chyba powinniśmy wykluczyć podróż statkiem – zasugerowała. – W zasadzie tak bardzo nam się nie spieszy. Pojedziemy konno – powiedziała do Gerta, który przysłuchiwał się tej rozmowie w milczeniu.
     – Dobrze – zgodził się.
     – To chyba słuszna decyzja w tej sytuacji? – zwróciła się do Marcusa.
     – Widywałem krasnoludy na statkach – odparł.
     – Sprawdzę, czy jakiś krasnolud płynie którymś z tych statków – zaproponował Gert.
     – Jeśli płynie z Arabami, jedziemy traktem – zaznaczyła czarodziejka.
     – Wtedy umówię się z nim w Averheim.
     – To w zasadzie wszystko – powiedział Hoefer, wstając.
     – Dziękuję. Jeżeli żaden krasnolud nie płynie z Bretończykami, ruszymy konno jutro rano – poinformowała go Veronika.
     
     – Co chciałeś omówić? – zapytała Gerta, gdy zostali sami.
     – Dzisiejszy dzień… Nie jestem pewny, czy to dobry pomysł z tym zabójcą – wyraził swoje wątpliwości. – Wiesz, że te krasnoludy to świry szukające śmierci. Chyba nie powinniśmy zdawać się na kogoś, kto usiłuje zmyć swoją hańbę, rzucając się na coraz większe potwory tylko po to, by zginąć.
     – Ktoś taki w drużynie może okazać się niezastąpiony. Zabójcy demonów to bardzo wprawni wojownicy. Chociaż nam pewnie trafi się początkujący zabójca trolli. – Uśmiechnęła się. – Mniejsza z tym. Wróćmy do tematu.
     – Tak. Co z twoją wizytą u rodziców?
     – Pojadę tam zaraz po śniadaniu – oznajmiła.
     – Dobrze, ja w tym czasie zajmę się przygotowaniami do ślubu – postanowił.
     – Ale musisz mi najpierw obiecać, że przestaniesz mówić na mój temat.
     – Słowa nie powiem. – Uśmiechnął się.
     – Przestań – upomniała go – przecież wiesz, o co mi chodzi. Tylko na tym mi zależy. To dla mnie bardzo ważne.
     – Dobrze, dostosuję się – obiecał.
     – Świątynia Sigmara, czy wolisz inną? – zapytała.
     – Dla mnie to nie ma większego znaczenia – przyznał.
     – To może w urzędzie?
     – W świątyni jest bardziej uroczyście – stwierdził.
     – I nieodwracalnie – zauważyła. – Jeśli weźmiemy ślub w świątyni, będziesz moim mężem do końca życia… Na pewno tego chcesz?
     – Tak – potwierdził bez wahania.
     – Może lepiej nam będzie bez ślubu? – Znów była pełna obaw.
     – A ty jak uważasz? – zapytał już zupełnie poważny. – Najważniejsze jest to, czego pragniesz. Nikt nie zna przyszłości i nikt nie może powiedzieć, jak będzie lepiej. Chyba że poradzimy się Marcusa.
     – Wczoraj, gdy się spotkaliśmy, chciałam. Dzisiaj już nie wiem – powiedziała szczerze.
     – Użyłaś czasu przeszłego. Niedobrze… – Pokręcił głową. – Wszystko przez jakiegoś dzieciaka z Małej Wsi.
     – Nie przez dzieciaka, tylko przez ciebie.
     – Gdyby nie on, nie doszłoby do tej sytuacji – upierał się. – Może i ja jestem winny, ale to on jest przyczyną.
     Przerwało im pukanie do drzwi. Na ich zaproszenie do środka wszedł młody, przystojny mężczyzna w uniformie.
     – Miło mi państwa powitać w Złotej Syrenie – zaczął, nisko się kłaniając. – Będę państwu usługiwał. Mam na imię Pieter i spełnię wszystkie państwa prośby – powiedział, nie patrząc na gości.
     – Czy kąpiel jest już gotowa? – zapytał Gert.
     – Zaraz sprawdzę i gdy tylko będzie gotowa, poinformuję państwa. Śniadanie będzie wkrótce.
     – Zamawialiśmy też wino i kwiaty – przypomniał.
     – Oczywiście zaraz się wszystkim zajmę. – Przed wyjściem sługa ponownie się skłonił.

     – W co się ubierzesz? – zainteresował się Gert. – Chciałbym się dostosować. Założysz tę suknię ode mnie?
     – Może kupię coś nowego – odparła Veronika.
     – Będziesz miała jakiegoś świadka?
     – Nie – zaprzeczyła – to chyba nie jest konieczne.
     – Konieczne nie jest, ale zawsze to jakieś wsparcie w tej przełomowej chwili – powiedział.
     – Potrzebujesz wsparcia? – zapytała z uśmiechem. – Jeśli chcesz, możemy zaczekać, żeby zrobić to, gdy Edi będzie w pobliżu.
     – Lepiej już nie kombinuj. – Pogroził jej palcem. – Niech będzie tak, jak ustaliliśmy. Jeżeli teraz cokolwiek zmienimy, pewnie nie dojdzie do ślubu.

     Po kąpieli i śniadaniu Veronika przygotowywała się do spotkania z rodzicami. Dopiero wtedy Pieter przyniósł ogromny bukiet kwiatów i wino, które zamówili.  
     – Masz ochotę napić się przed wyjściem? – zapytał Gert.
     – Chętnie – przyznała.
     – Może coś mocniejszego?
     – Wiesz co? Może i tak. Będzie mi się lepiej rozmawiało.
     – To chyba jednak nie jest najlepszy pomysł. Opróżnisz duszkiem kieliszek tego wina i już nie będzie ci się chciało pić, a jak zaczniesz z wódką, to nie przestaniesz – stwierdził.
     – Mówisz, jakbym ciągle tak robiła. – Spojrzała na niego z wyrzutem.
     – Po prostu domyślam się, co czujesz. Gdybym ja musiał pójść do swoich rodziców i chciałbym przed tym się wzmocnić, to pewnie bym do nich nie trafił. – Uśmiechnął się pod nosem.
     – Może nie powinnam tam iść. – Miała coraz więcej wątpliwości.
     – Jesteś już dorosła... – Podał jaj kieliszek z winem. – Jeśli tam pójdziesz i wszystko będzie w porządku, to świetnie. Może się stęsknili, może cię uściskają, będą się cieszyć… Istnieje ewentualność, że zatrzasną ci drzwi przed nosem. W zasadzie to nic, prawda? Jeśli nie pójdziesz, to skąd będziesz wiedziała, czy cię kochają, czy nie?
     – Mnie to chyba nie obchodzi. Ja już się przyzwyczaiłam do tego, że nie mam rodziców.
     – Przecież masz. Wybierasz się do nich. – Pogłaskał ją po głowie. – Nie można myśleć w ten sposób.
     – Gdybyśmy tu nie przyjechali, to…
     – Ale przyjechaliśmy. – Uśmiechnął się delikatnie.
     – Widzimy się na obiedzie? – upewniła się po tym, jak opróżniła kieliszek.
     – Tak – potwierdził.  
     – Po spotkaniu pójdę na zakupy... Ciekawe, co się wydarzy. Co tym razem przeszkodzi nam w ślubie…
     – Nic – przerwał jej. – Nigdzie nie pójdziesz. – Natychmiast ruszył w stronę drzwi, zamknął je, a klucz schował do kieszeni. Potem podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. – Nic się nie dzieje. Nie ruszaj się stąd. Nie potrzebujesz nowej sukienki.
     – Potrzebuję – powiedziała z rozbawieniem.
     – Nie – zaprzeczył energicznie – ale jak chcesz, poobrywam ci rękawy i ta, którą masz, będzie wyglądała inaczej.
     Veronika pokręciła tylko głową i zabrała mu klucz.
     – Uważaj na siebie – poprosił, gdy zmierzała w stronę drzwi. – Jedź prosto do domu rodziców i weź ochronę. Weź ze sobą Helmuta.
     – Nie chcę. Pojadę sama – zdecydowała.
     – Nie możesz. Pojadę z tobą i zostawię cię pod domem.
     – Nie chcę, Gert – powtórzyła. – Poradzę sobie.
     – Jestem już tak blisko… – Westchnął, gdy wychodziła z apartamentu.

     Powóz stał niedaleko wejścia. Upewniła się, że czekał na nią, po czym podała adres i wsiadła do środka. Im bliżej była celu, tym więcej widziała znajomych miejsc. Sporo się też zmieniło od czasu, gdy opuściła Streissen.  

     Karoca zatrzymała się pod kamienicą należącą do ojca Veroniki. Kobieta przez chwilę siedziała bez ruchu, obserwując budynek. Znajoma służąca z koszem pełnym zakupów zerknęła mimochodem na powóz, po czym otworzyła drzwi i weszła do domu.
     Czarodziejka poczuła się nieswojo i naciągnęła na głowę kaptur.
     – Czy mogę mieć prośbę? – zapytała woźnicę, na co ten zwrócił się w jej stronę. – Proszę pójść do pobliskiej karczmy i kupić butelkę dobrego czerwonego wina. – Podała mu dwie złote korony. – Reszta dla pana.
     – Przynieść do powozu? – upewnił się.
     – Tak – potwierdziła.
     – Jesteśmy na miejscu, nie wysiada pani?
     – Nie, jeszcze nie. Najpierw wino…

     Veronika zauważyła, że w jednym z okien na parterze poruszyła się firana. Służąca pokazywała komuś karocę. Czarodziejka miała nadzieję, że nikt do niej nie wyjdzie. Nie była jeszcze gotowa na spotkanie z rodzicami.

     Gdy mężczyzna przyniósł jej wino, otworzyła je i upiła solidny łyk. Długo nie ruszała się z miejsca, próbując opanować emocje. W końcu odstawiła butelkę i wyszła na zewnątrz.
     – Proszę na mnie zaczekać – rzuciła do woźnicy, kierując się w stronę drzwi.

     Zapukała i już po chwili stanęła przed nią służąca.
     – Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – zapytała.
     – Dzień dobry. Chciałabym się widzieć z Walbrechtem Bischofem – powiedziała Veronika, starając się zapanować nad drżącym głosem.
     – Czy była pani umówiona?
     – Nie – zaprzeczyła czarodziejka.
     – Proszę wejść i zaczekać. – Służąca otworzyła szerzej drzwi. – Wezmę płaszcz.
     – Nie – stanowczo odmówiła, wzbudzając tym zdziwienie i lekki niepokój rozmówczyni.

     Veronika rozglądała się z zainteresowaniem, gdyż alkohol sprawił, że napięcie związane z tą wizytą malało z każdą chwilą. Wystrój wnętrza praktycznie się nie zmienił. Zapach też był taki, jaki zapamiętała.
     Zwróciła się w stronę schodów, gdy usłyszała kroki zbliżających się dwóch osób. Jej serce mocniej zabiło, gdy zobaczyła ojca, za którym podążała służąca. Był nieco przygarbiony. Upływający czas wyraźnie odcisnął na nim swoje piętno. Z zaciekawieniem przyglądał się czarodziejce. Nie mógł jej poznać, gdyż nadal ukrywała twarz.
     – Dzień dobry – przywitał się z gościem, gdy podszedł już dość blisko.
     – Dzień dobry – odpowiedziała.
     Wtedy coś w nim drgnęło. Oczy wyraźnie mu się rozszerzyły.
     – Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam w śniadaniu – dodała.
     Ojciec wyciągnął powoli drżące ręce do kaptura Veroniki i zsunął go. Przez chwilę stał nieruchomo, po czym łzy zaczęły spływać mu po twarzy. Chwycił ją za ręce i zaczął oglądać. Potem dotknął jej ramion i policzków, jakby nie wierzył, że naprawdę przed nim stała. Kobieta dokładała wszelkich starań, by nie poddać się tym emocjom.
     – Nareszcie… – wyszeptał z wysiłkiem, po czym zamilkł. – Matka jest w domu. Jemy śniadanie. Może się przyłączysz? – zaproponował po dłuższej chwili.
     – Chętnie – odparła Veronika.
     – Pomogę ci się rozebrać – powiedział i obszedł córkę.
     Gdy zdjęła płaszcz, odwiesił go.
     – Przygotuj pokój… – zaczął, zwracając się do służącej, która obserwowała wszystko z boku.
     – To nie będzie konieczne – przerwała mu czarodziejka.
     – Jest gotowy. Trzeba go tylko odświeżyć, przewietrzyć – wyjaśnił.
     – Nie mogę zostać. Jestem tu przejazdem – powiedziała.
     – Jak to? – Wyraźnie posmutniał. – Nie wróciłaś?
     – Sporo czasu minęło… – urwała. – Chciałam was tylko odwiedzić.
     – Odwiedzić… – powtórzył cicho.
     – Jestem dorosła.
     – Widzę. Byłaś już prawie dorosła, gdy wyjechałaś. Nie zostaniesz nawet na noc? – zapytał z nadzieją w głosie. – Nie było cię pięć lat…
     Z jadalni wyszła jego zniecierpliwiona żona. Na głowie miała turban. Jej twarz zasłaniała woalka, a rękawiczki okrywały dłonie. Wyglądała dziwnie.
     – Veronika… – powiedziała, zatrzymując się nagle.
     Ojciec wyciągnął rękę do córki i podprowadził ją bliżej żony.
     – Veronika nie zostanie długo. Jest przejazdem – wyjaśnił.
     – Przyszłam się przywitać i powiedzieć, że żyję – dodała czarodziejka.
     – Jemy śniadanie. Może się przyłączysz? – Matka miała zmieniony głos.
     – Chętnie – odparła.

     Jadalnia była jasna, przez duże okno wpadały do środka promienie słońca. Gospodarz polecił służącej przyniesienie dodatkowej zastawy i wtedy wszyscy usiedli przy stole.
     Matka złożyła ręce na kolanach i przez jakiś czas w milczeniu przyglądała się córce.
     – Dobrze wyglądasz. Jesteś piękna – stwierdziła po chwili. – Jak ci się wiedzie?
     – Dziękuję, bardzo dobrze – odpowiedziała Veronika.
     – Masz męża? Czym się zajmujesz?
     – Wkrótce będę miała. Jestem zaręczona.
     – Całe szczęście. – Kobieta odetchnęła z ulgą.
     – Dlaczego? – zapytała czarodziejka.
     – Niczego nie zdołaliśmy cię nauczyć.
     – Wiele się nauczyłam przez te pięć lat – zapewniła. – Sporo się zmieniło.
     – Poszłaś do szkoły?
     – Owszem – potwierdziła Veronika.
     – Umiesz czytać?
     – Tak… – Uśmiechnęła się. – Wykształciłam się, zdobyłam sporo pieniędzy…
     – Tak? W jaki sposób? – zainteresował się ojciec.
     – Więcej było w tym szczęścia niż mojej pracy – przyznała, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
     – Hazard? – zgadywał.
     – Nie, ale to długa historia.
     – W interesach też jest potrzebne szczęście – stwierdził. – Przecież wiesz, że prawie wszyscy kupcy proszą o nie Ranalda. Gdzie mieszkasz? – zapytał.
     – Przez trzy lata mieszkałam w Altdorfie.
     – Altdorf… – westchnęła matka.
     – Wcześniej w Averheim, ostatnio w Nuln.
     – To już niedaleko. Będziesz mogła częściej nas odwiedzać… To znaczy, mieszkasz tam na stałe? W ciągu pięciu lat tyle razy zmieniłaś miejsce pobytu. Masz tam dom? – dopytywał ojciec.
     – Nie, mój narzeczony ma, ale nie wiem, czy tam zostaniemy. Jeszcze nie zdecydowaliśmy. Może gdzieś jest lepsze miejsce. – Uśmiechnęła się lekko.
     – Co to za człowiek? – zainteresował się.
     Veronika nie czuła się komfortowo. Nie lubiła odpowiadać na pytania, a podczas tego spotkania padło ich już wiele. Nie miała jednak wyjścia, musiała przez to przejść.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2357 słów i 14453 znaków.

2 komentarze

 
  • Margerita

    łapka w górę jak zwykle mi się podobało

    22 lis 2019

  • Fanriel

    @Margerita, dziękuję. :)

    22 lis 2019

  • AnonimS

    sytuacja opanowana , pani ma wyjść za pana he,he. Coś za łatwo to idzie :sciana:

    19 gru 2017

  • Fanriel

    @AnonimS Faktycznie za łatwo. Wkrótce coś z tym zrobię. ;)

    19 gru 2017