Hoefer od razu ruszył w stronę konia. Zatrzymał się w połowie drogi, odwrócił się w stronę Veroniki i wskazał pierścień, który nosiła na łańcuszku.
– To cię ochroni przed magią? – zapytał.
– Nie – zaprzeczyła, na co pokiwał głową i poszedł dalej.
– Miły facet – wyszeptał Gert.
– Całkiem do rzeczy – przyznała.
– Mniej więcej to miałem na myśli.
– Wydaje mi się, że z tymi ludźmi coś zwojujemy – Veronika powiedziała do Gerta, gdy byli już w drodze. – Może tym razem pójdzie lepiej.
– Mówiłem, że to lepszy początek niż poprzednio.
– Ale miejsce o wiele gorsze. – Spojrzała na niego.
– Czy to się równoważy? – zapytał.
– Nie. – Uśmiechnęła się.
– Dobrze, że masz mnie. – Puścił do niej oko.
– A w czym ty mi pomożesz?
– Pomogę ci przeżyć – odparł.
– Tak, w razie czego zatamujesz krwawienie. Tylko proszę cię, najpierw środki przeciwbólowe, a potem fachowa pomoc.
– No to mamy braki – stwierdził po tym, jak się rozejrzał.
– W Streissen musimy zrobić zakupy, żebyśmy mieli chociaż te leki. Co robiłeś po tym, jak wyjechałam? – zmieniła temat.
– Poszedłem do salonu i usiadłem. Nie wiem, nie pamiętam, jak długo tam siedziałem. Chyba niedługo… Ja po prostu nie wytrzymam, jak ciebie nie będzie. – Popatrzył na nią. – Najpierw przytłoczył mnie ogromny ciężar. Myślę, że dlatego nie mogłem się ruszyć. Poczułem strach i samotność. Tak jakbym sam miał się wybrać do tej cholernej Sylvanii. Jakby ktoś mnie tam wrzucił i powiedział: „Przynieś mi głowę najpotężniejszego wampira”. Potem powoli to ustępowało. Zacząłem myśleć, jakby to powiedział Edi, logicznie. Było, minęło, trudno… Następnie ogarnęła mnie jakaś dziwna panika i coś zaczęło krzyczeć w mojej głowie, że to bez sensu.
– Jak mnie to dopadło, to chciałam wrócić – przyznała.
– Nie mogłem zagłuszyć tego krzyku. Nie jestem w stanie ci tego opisać… Wstałem. Powiedziałem sobie: „Nie, do cholery. Ona się myli, a ja mam rację” i zacząłem sobie robić wyrzuty, czemu tak długo zwlekałem. Ruszyłem na południe. Wiesz, że mogłem cię szukać miesiącami? Myślałem, że pojedziesz na południe.
– Taki miałam zamiar, ale przekonali mnie do zmiany planów. Jak mnie znalazłeś?
– Jacyś ludzie jechali z południa i powiedzieli, że nikt w tamtą stronę nie zmierzał. Zawróciłem i popytałem przy bramie. Jeden ze strażników cię zapamiętał i wskazał mi właściwy kierunek.
– Przepraszam za kłopot.
– Wybaczam.
– Bez przesady. To było raczej takie kurtuazyjne – powiedziała z uśmiechem. – Zróbmy to.
– Nie ma innej opcji… Ale najpierw kupię pierścionek – wyszeptał, pochylając się w jej stronę.
– Tamten został w Nuln, tak?
– Tak, będziesz miała dwa – stwierdził.
– W Streissen? – zapytała.
– Tak, trzeba się spieszyć. Jak tylko dotrzemy do miasta, chyba że po drodze będzie jakaś wioska.
– Chwileczkę. W wiosce chcesz mi kupować pierścionek? Taki to ty sobie sam noś – powiedziała, śmiejąc się.
– Liczą się intencje. Nie wiedziałem, że jesteś taką materialistką. – Kiepsko udawał powagę.
– Nie jestem, ale wstyd by mi było nosić coś takiego.
– Zawsze uważałem to za romantyczne.
– Ale my chyba nie jesteśmy romantyczni, co? – Spojrzała na niego. – Jose może i tak.
– Jose jest nawiedzony, a nie romantyczny. Do tego nieudolny – skwitował Gert.
– Nie wiem, czy taki nieudolny. Ostatnio trzymali się za ręce – przypomniała rozbawiona.
– Przez większość czasu tylko łypał na nią okiem i nic.
– Nie, większość czasu stał jej za plecami.
– Niczym gwardzista – podsumował Gert i oboje się roześmiali.
– Jose głowę mi urwie za to, że jej nie dopilnowałam. – Veronika spoważniała.
– Mimo wszystko to było jego zadanie. Sam je sobie narzucił – zauważył. – Nie wiem, czy widziałaś, ale wtedy coś się z nim stało.
– Tak, widziałam – potwierdziła. – To zaklęcie tak działa.
– Szczęście, że wyjechaliśmy z tej ciemności. On tam został, ale gorzej by było, gdyby jego koń ruszył za nami, bo stanąłby w pierwszej linii, a tak my wzięliśmy na siebie siłę uderzenia. Potem się opamiętał. Nie wiem, gdzie ona wtedy była. Nie od razu zniknęła.
– Słyszałam ją później, jak próbowała dowodzić i widziałam, jak wampiry od niej uciekały – powiedziała.
– Wygląda na to, że miały konkretne rozkazy.
– Szkoda, że Dietmund nie powiedział im, żeby nie ruszały kobiety. Może i mnie by się upiekło… Od razu po przyjeździe czy następnego dnia? – zapytała.
– Od razu – odparł bez wahania.
– Może po wizycie u moich rodziców?
– Dobrze, niech będzie – zgodził się. – Już zaczynasz przesuwać to w czasie?
– Chyba głupio by było, gdybyśmy wjechali do miasta i od razu udali się do świątyni. Będziemy przecież zmęczeni.
– Możemy pojechać do zajazdu, odświeżyć się i stamtąd udać się do świątyni – zaproponował. – Potem mogłabyś pójść do rodziców. Powiedziałabyś im, że wyszłaś za mąż. Może by się ucieszyli.
– Nie jestem przekonana. Może lepiej następnego dnia? Chociaż ja bym była za tym, żeby zrobić to wieczorem. Noc spędzimy w mieście…
– Noc poślubna. – Uśmiechnął się. – Tradycja przede wszystkim.
– Yhm, dzisiaj moglibyśmy zrobić próbę generalną.
– Wspaniały pomysł – przyznał. – Potem będziemy płynąć statkiem. To będzie nasza podróż poślubna.
– Czy to nie jest zbyt romantyczne? – zapytała.
– Nie wiem – odparł, wzruszając ramionami.
Najemnicy jechali przed nimi. Filip co jakiś czas próbował dokuczyć Ulrychowi. Ten raz po raz albo zgrabnie odpowiadał na jego zaczepki, albo groził mu cierpieniem. Jego propozycja: „A może urwę ci głowę i zobaczę, co jest w środku?” rozbawiła wszystkich z wyjątkiem Marcusa, który był milczący i zamyślony.
Po południu zobaczyli na swojej drodze wioskę rybacką. Helmut czekał na towarzyszy w pobliżu rzeki. Przy pomoście zacumowana była nieduża łódź handlowa. Czarodziejka stwierdziła, że mogą zatrzymać się w osadzie na postój, by dać nieco odpocząć koniom.
Gdy zbliżali się do zabudowań, grupa dzieciaków wybiegła im na spotkanie. Zatrzymały się przy drodze i z zainteresowaniem obserwowały przybyszy. Jakaś dziewczynka powiedziała coś na ucho chłopcu, w zabawny sposób zakrywając przy tym usta dłonią. Uwaga większości była skierowana na Ulrycha. Jego postura i wielki młot robiły na nich wrażenie.
Jeden z chłopców podbiegł do Veroniki.
– Jaki ładny! – zachwycił się jej rumakiem. – Brytoński?
– Nie – odparła.
– A wygląda jak brytoński.
– Bretoński – poprawiła go. – Bretoński, nie brytoński
– Tata mówi brytoński. Mogę dotknąć? – zapytał.
– Gryzie, lepiej nie.
– Jedziecie na wojnę? – zainteresował się chłopiec.
– A jakaś gdzieś tu jest?
– W Małej Wsi nie ma – powiedział.
Kobieta z rozbawieniem spojrzała na Gerta.
– A gdzie jest Mała Wieś? – zapytał chłopaka.
– Tu jest Mała Wieś – wyjaśnił. – My jesteśmy z Małej Wsi. Jesteśmy małymi wieśniakami – dodał z dumą.
Veronika roześmiała się w głos.
– Ucz się od niego, to było zabawne – zwróciła się do Gerta.
– Ja jestem nulnczykiem, a ona jest streissanką – poinformował chłopca.
– Błagam cię… – Czarodziejka spojrzała na mężczyznę z dezaprobatą. – Spytałabym, czy ktoś już ci kiedyś wyrwał język, ale wiem, że jeszcze nie…
– Ja znam jednego pana bez języka – powiedział dzieciak.
– Mieszka tu gdzieś? – zapytała kobieta.
– Tak.
– Chętnie się z nim zaprzyjaźnię – mruknęła.
– Jest straszny i wydaje okropne dźwięki…
Zatrzymali się pod karczmą. Stała na palach, by nie sięgnęła jej woda, nawet gdy podniesie się jej poziom. Veronika zabrała ze sobą co cenniejsze i weszła do środka.
Izba była stosunkowo nieduża, dominował w niej zapach podgniłych desek. Kilku rybaków i marynarzy popijało piwo.
Na widok nowych klientów otyły mężczyzna wstał od stołu.
– Rozgośćcie się. Czego wam potrzeba? – zapytał, lekko się kłaniając.
– Piwa i czegoś ciepłego do jedzenia dla sześciu osób – zamówiła kobieta. – I niech ktoś nakarmi nasze konie.
Gert wszedł do budynku, gdy Veronika zmierzała w stronę marynarzy.
– Dzień dobry – powiedział głośno.
Kilka osób mu odpowiedziało. Mężczyźni nie spuszczali wzroku z czarodziejki.
Przywitała się, zatrzymując się przy ich stole.
– Można wiedzieć w którą stronę płyniecie? – zapytała.
– W tę samą – odparł jeden z nich, wpatrując się w kobietę z nieskrywaną fascynacją.
– A kiedy? – Uśmiechnęła się do niego.
– Choćby zaraz. – Podniósł się z miejsca.
– Pytam poważnie.
– Czy ja wyglądam na kogoś, kto żartuje? Dokończymy piwo i odpływamy – powiedział.
– Mam towarzyszy – zaznaczyła.
– Wielu?
– Pięciu i konie. Chcemy się dostać do Streissen – poinformowała go.
– Tak jak mówiłem, płyniemy w tę samą stronę. – Uśmiechnął się szeroko, ukazując brak kilku zębów. – Rozładowaliśmy towar, a stąd zabieramy kilka beczek solonych ryb. Poza tym łódź jest pusta, więc wszyscy się zmieszczą… Jest jeszcze kwestia ceny.
– Dogadamy się – zapewniła go.
– Na pewno. – Pokiwał głową z zadowoleniem.
Veronika podeszła do stołu, przy którym siedział Gert. Patrzył w stronę marynarzy i uśmiechał się w dziwny sposób.
– Dalej popłyniemy – oznajmiła, zajmując miejsce naprzeciwko niego.
– Tak – mruknął, nie odwracając wzroku – domyślam się.
– Po raz ostatni cię poproszę, przestań mówić na mój temat.
– Musisz sobie wymyślić jakąś historię – zasugerował.
– Może muszę, a może nie. Czy ktoś cię o coś pytał? Po co ględzisz o mnie nawet wtedy, gdy nie jesteś pytany?
– Z daleka widać, że coś ukrywasz – ściszył głos i pochylił się w jej stronę.
– O czym ty do mnie mówisz? – zapytała oburzona.
– Ludzie o sobie opowiadają, żalą się, mają wspomnienia. To jest podejrzane, że ty nigdy nic o sobie…
– I opowiadają jakimś dzieciakom, kim są? – przerwała mu.
– To tylko dzieciaki.
– Pewnie, ale szkoda, że nie przyszło ci do głowy, że może nie chciałam, żeby nasi towarzysze wiedzieli, skąd jestem. To było niepotrzebne, Gert.
– Dobrze. – Westchnął. – W ogóle nie będę się odzywał, ale uwierz mi, że jeśli ktokolwiek spędzi z tobą chociaż chwilę, zorientuje się, że jesteś spod… szarej gwiazdy.
– Chyba że będzie mi zależało, by myślał inaczej. Bez obawy, potrafię wcisnąć kit, ale nie widzę powodu okłamywania tych ludzi, którzy nam towarzyszą. Mimo to nie chcę, żeby wszystko o mnie wiedzieli. Nie ma o czym dyskutować. Po prostu nie mów na mój temat.
– Jeśli ktoś mnie zapyta, skąd jest moja narzeczona, co mam powiedzieć? Niech ona odpowie? To jest przecież proste pytanie. Co ja mam wtedy powiedzieć?
– Z Altdorfu – odparła. – Tam się poznaliśmy.
– Bardzo dobrze. Dla mnie od teraz jesteś z Altdorfu. O to chodzi. – Pokiwał głową.
Kobieta zerknęła w stronę drzwi, gdy do karczmy wchodzili najemnicy. Usiedli razem przy stole niedaleko baru i zaczęli po cichu o czymś rozmawiać.
W oczekiwaniu na posiłek, czarodziejka studiowała jedno z ostatnio zakupionych zaklęć. Gert bez słowa wstał i skierował się w stronę mężczyzn, z którymi wcześniej rozmawiała.
– Jesteście marynarzami, tak? – zaczął.
– Yhm – usłyszał w odpowiedzi.
– Dużo czasu spędzacie na statku i w karczmach portowych?
– No.
– I na pewno macie karty albo kości – ciągnął. – Moja towarzyszka nie przepada za tego typu rozrywkami. Może korzystając z chwili, gdy jest zajęta, moglibyśmy przepuścić trochę monet?
– Jasne. – Jeden z mężczyzn przesunął się, by zrobić miejsce przy stole. – Szczęście mi dzisiaj sprzyja, więc przygotuj się na łomot.
– Chyba nie będziemy się bić? – zapytał Gert. – Nie jestem oszustem.
Po chwili zaczęli grać w kości i zrobiło się znacznie głośniej.
2 komentarze
Margerita
łapka w górę mój Gercik
Fanriel
@Margerita, dziękuję.
AnonimS
To się dzieje tak jak lubię. Tylko o ile zdążyłem poznać Twoją skłonność do gmatwania prostych sytuacji to znowu coś naplączesz i namotasz ha,ha. Ale całość się czyta sympatycznie, więc nie miej zbytnich wyrzutów że czasami drażnisz stałego czytelnika.
Fanriel
@AnonimS Pewnie, że naplączę i namotam. I nie będę miała wyrzutów sumienia. Pozdrawiam.