Strażnicy cienia IV część 17

Veronika obserwowała zbliżającą się karawanę. Jechali nią kupcy z Kisleva i ich ochrona. W pewnym momencie jeden z mężczyzn skręcił w stronę czarodziejki. Viktor, gdy tylko to spostrzegł, gwałtownie zawrócił i ruszył galopem w kierunku Kislevczyka. Mężczyzna zauważył to i zatrzymał konia.
     Viktor stanął pomiędzy Kislevczykiem a Veroniką. Kobieta podniosła się z miejsca. Nie słyszała, o czym rozmawiali, jednak widziała, że mężczyzna na nią wskazywał, mocno gestykulując rękami. Po chwili ludzie Viktora i zbrojni ochraniający karawanę otoczyli dyskutujących, natomiast wozy zatrzymały się na drodze.
     Rozmowa była coraz głośniejsza. Kislevczyk wyciągnął szablę, na co najemnicy Viktora zareagowali tym samym. Veronika dosiadła swojego rumaka i powoli ruszyła w kierunku mężczyzn. Nie zamierzała zbytnio się zbliżać. Chciała tylko, by obcy byli w zasięgu jej magii.
     Viktor uniósł rękę, gestem uspokajając podwładnych. Powiedział coś do nich i po chwili odjechali na ubocze. On zeskoczył z konia.
     
     – Co się dzieje? – Veronika zapytała jednego z najemników, zatrzymując się obok niego.
     – Zaraz będą się pojedynkować – wyjaśnił.
     – Dlaczego? – zdziwiła się.
     – Sprawa honoru.
     – A konkretnie? – dopytywała.
     – Temu kozakowi chyba coś się nie spodobało – odparł, obserwując Viktora, który sięgnął po miecz.
     Stanął z bronią w ręku i skoncentrowany przyglądał się przeciwnikowi. Ten z kolei zaczął wymachiwać szablą, popisując się swoją sprawnością. Rodacy zaczęli go głośno dopingować. Veronika nie rozumiała, co krzyczeli, nie znała ich języka.
     W końcu Kislevczyk zamachnął się na Viktora. Ten usunął się z linii ciosu, obrócił się i mieczem uderzył w kark przeciwnika, obcinając mu głowę.
     Przez chwilę wszyscy patrzyli na to w bezruchu, zapanowała kompletna cisza. Viktor wyzywająco popatrzył na Kislevczyków. Ci, którzy to dostrzegli, odwrócili wzrok. Pozostali z niedowierzaniem wpatrywali się w pozbawione głowy ciało kompana.
     – Zabierać go i spieprzać! – rzucił do nich Viktor, chowając miecz.
     Bez pośpiechu podszedł do konia i dosiadł go. Wszyscy zjeżdżali mu z drogi, gdy jechał w stronę Veroniki.
     – Długo tu zostaniemy? – zapytał, zatrzymując się przy niej.
     – Nie, możemy ruszać – odparła niepewnie. – Czego ode mnie chciał?
     – Spodobał mu się twój koń. Chciał spytać, czy jest na sprzedaż.
     – To czemu do tego doszło? – Spojrzała na mężczyzn niosących zwłoki w stronę wozów.
     – Zarzucił mi brak ogłady. Nie spodobało mu się to, co mu powiedziałem.
     – A co mu powiedziałeś, jeśli to nie tajemnica? – dopytywała czarodziejka.
     – W skrócie, żeby spieprzał i że nie ma tu nic do szukania. Pewnie zauważyłaś, że rozmawialiśmy przez chwilę.
     – Tak. – Pokiwała głową i ruszyła.
     – Ustaw w końcu ludzi w szyku. Na co czekasz? – Viktor warknął na podległego mu sierżanta, który natychmiast wykonał rozkaz. – Czy zechcesz mi towarzyszyć przez resztę dzisiejszej podróży? – zwrócił się do Veroniki, dołączając do niej.
     – Oczywiście – zgodziła się.
     
     – Nerwowo zaczęło się to popołudnie – stwierdził Viktor, przerywając milczenie, które zapanowało między nimi. – Dobrze, że już mamy to za sobą. – Popatrzył na nią. – Lepiej, żeby było tak jak wcześniej, na przykład tak jak wczoraj w nocy przy ognisku, nie uważasz?
     – Sytuacja się zmienia, nastroje także. To normalne.
     – Mam wrażenie, że coś cię dręczy. – Zerknął na nią.
     – Zirytowałam się dzisiaj i mam to sobie za złe, bo zawsze, nawet w najtrudniejszych sytuacjach, staram się zachować spokój – przyznała.
     – Nie należy tłumić emocji.
     – Tak, już mi to mówiłeś, jednak ja jestem innego zdania. Uważam, że człowiek opanowany patrzy na wszystko chłodno i może zdziałać o wiele więcej. Najlepiej byłoby w ogóle nie odczuwać emocji, aczkolwiek…
     – Jak to najlepiej? – przerwał jej. – Chyba tylko kamienie nic nie czują. Chcesz być jak kamień? To ludzkie czuć, a ty chyba jesteś obrońcą ludzkości.
     – Oczywiście, że tak, ale emocje mogą wpływać negatywnie na zachowania czy działania. Pod wpływem emocji można robić rzeczy, których nie powinno się robić – argumentowała.
     – Jak wyglądałby świat, gdyby ludzie byli pozbawieni emocji?
     – Niech je mają, niech się nawet nimi kierują. Ja nie chcę, a jeśli już je odczuwam, chcę umieć na tyle nad nimi panować, by absolutnie nie miały wpływu na to, co robię. To nic złego. Po prostu chodzi o kontrolę nad sobą – tłumaczyła. – Nie obawiaj się, przede mną długa droga do opanowania tej sztuki.
     – Czasami lepiej obciąć komuś głowę, niż dręczyć się swoimi myślami czy lękami… Naprawdę uważam, że poczułabyś się lepiej, gdyby otaczali cię odpowiedni ludzie, na których mogłabyś liczyć.
     – Znowu do tego wracamy? – Spojrzała na niego. – Znasz moje stanowisko. Nie zamierzam zmieniać zdania.
     – W porządku. Co dalej? – zapytał.
     – Jutro muszę porozmawiać z krasnoludem i dowiedzieć się jak to dokładnie tam wygląda. Już wiem, że nie chodzi o dwa wampiry w jakimś zamku na odludziu, tylko o wampiry w pałacu otoczonym zbrojnymi w mieście. To nieco zmienia postać rzeczy.
     – Ułatwia zadanie – stwierdził Viktor.
     – Ułatwia?
     – Nie będziemy grupą dwudziestu osób stojących pod murem zamku na odludziu. Dwadzieścia osób w mieście to niewiele – zauważył. – Można wtopić się w tłum.
     – Chyba pójdę tam sama…
     – Wykluczone – zaprotestował, zanim dokończyła. – Po co ja ci jestem potrzebny, skoro chcesz iść tam sama?
     – Miałeś z nami jechać do Leichebergu. Tak się umawialiśmy – przypomniała.
     – Pojadę dalej – zdecydował, a jego ton świadczył o tym, że nie zamierzał na ten temat dyskutować. – Jeśli uważasz, że ta grupa jest zbyt liczna, możemy jechać tam we dwoje, ale na pewno nie pozwolę, żebyś była tam sama.
     – Co to znaczy, że mi nie pozwolisz?
     – Po prostu nie pozwolę. Nie po to tyle lat ćwiczyłem, żeby czekać w bezpiecznym miejscu aż moja kobieta wróci z Sylvanii po tym, jak pozbawi łbów dwa wampiry i uwolni z ich rąk zakładników. Nie ma o czym mówić. – Przez chwilę przyglądał się jej, by upewnić się, że temat był zakończony. – Teraz należy zastanowić się, jak dostać się do zamku i zbliżyć do wampirów – zasugerował.
     
     Późnym popołudniem wybrali miejsce na nocleg i zatrzymali się. Najemnicy zajęli się przygotowaniem obozu, a kucharz od razu zaczął gotować.
     Veronika poprosiła Hoefera, żeby zbudził ją przed północą i po posiłku położyła się spać.

     Obudziła się zaniepokojona i nerwowo się rozejrzała. Viktor leżał obok niej. Dokoła panowała cisza. Słychać było tylko wiatr i trzask ogniska. Skoncentrowała się na wiatrach magii, ale nie wyczuła niczego nietypowego. Ostrożnie wstała i zaczęła się ubierać.
     – Dokąd idziesz? – zapytał ją Viktor.
     – Zaraz przyjdę – powiedziała i wyszła na zewnątrz.
     Dwóch strażników stało u wejścia do namiotu.
     – Wszystko w porządku? – zwróciła się do nich, rozglądając się po obozie.
     Skinęli głowami.
     – Coś się stało? – zapytał ją półgłosem Marcus siedzący przy ognisku.
     – Nie – odparła. – Chyba już czas na zmianę.
     Wróciła do namiotu po miecz i zerknęła na Viktora. Spał, więc zachowywała się cicho. Nie chciała go budzić. Zabrała ze sobą pergamin i przybory do pisania, po czym wyszła na zewnątrz. Zamierzała popracować nad nowym zaklęciem. Chciała stworzyć coś, co pomoże im w Sylvanii. Coś, na co wampiry nie będą odporne. Myślała o mgle, która mogłaby unieruchamiać. Gdyby działała na ciało, a nie na umysł, byłaby skuteczna.

     O świcie wszyscy zaczęli szykować się do wyjazdu. Zanim ruszyli, do Veroniki podszedł Zygmunt.
     – Dzień dobry, pani. Czy na dziś mam wyznaczone jakieś zadania? – zapytał.
     – Gdy dotrzemy do miasta, dowiesz się, czy jakiś dyliżans jedzie do Averheim albo do Streissen – powiedziała. – Udasz się do moich rodziców i tam na mnie zaczekasz. Myślę, że będzie ci u nich wygodniej niż w zajeździe w Leichenbergu, a tam, dokąd się wybieramy, nie zamierzam cię zabierać.  
     – Jak pani sobie życzy. – Odczekał chwilę, by upewnić się, że to wszystko, po czym poszedł w stronę swojego konia.

     Tego dnia podróż wyjątkowo męczyła czarodziejkę, ponieważ było parno, a taka aura zdecydowanie jej nie sprzyjała. Na drodze prawie nie było ruchu. Przez cały dzień minęli zaledwie kilka wozów i jednego piechura wyglądającego na mnicha.
     Gdy wyjechali z lasu, na horyzoncie zobaczyli ciężkie, ciemne chmury. Prawdopodobnie były nad Sylvanią, choć z daleka nie mogli tego stwierdzić z całą pewnością.

     Po południu dotarli do celu. Leicheberg był dużym miastem, otoczonym solidnym murem z wieloma wieżyczkami strzelniczymi. Dodatkową ochronę stanowiła szeroka fosa i drewniane, zaostrzone pale gęsto powbijane w ziemię.
     Już przy bramie dało się wyczuć napięcie miejscowych. Solidnie uzbrojeni strażnicy zatrzymywali każdego i żądali dokumentów.
     – Witamy w Leichenbergu – usłyszała Veronika po tym, jak okazała swoje papiery.
     Towarzysze popatrzyli na nią nieco zdziwieni.
     – Liczymy na to, że zostanie pani u nas na dłużej. Pomoc magów bywa nieoceniona – powiedział strażnik. – Stać! Dokumenty – zwrócił się do Filipa, który chciał minąć bramę.
     – Nie mam – przyznał najemnik.
     – Zjedź na bok – strażnik gestem wskazał mu miejsce – i przygotuj bagaże do przeszukania. – Przeniósł wzrok na Viktora, który był następny w kolejce. – Dokumenty – zażądał.
     – Nie mam i nie pozwolę się przeszukiwać. Żaden z moich ludzi także nie będzie się na to godził – oznajmił. – Jeśli podejrzewasz mnie o konszachty z wampirami, to chętnie ci udowodnię, jak bardzo się mylisz. – Położył dłoń na rękojeści miecza.
     Przez chwilę obaj mężczyźni mierzyli się spojrzeniami. W końcu strażnik zerknął na czarodziejkę, która czekała nieopodal, rozejrzał się i przepuścił ich bez dalszej kontroli.

     Ruszyli w stronę centrum, by tam wynająć pokoje. Po drodze Veronika zwróciła uwagę na rycerza z Zakonu Czarnego Kruka, który siedział przy biurku ustawionym przed jednym z zajazdów. Właśnie rozmawiał z uzbrojonym mężczyzną i co jakiś czas notował coś na pergaminie. Nieopodal kręcił się demagog, który zachęcał do wstępowania do zakonu oraz wsparcia finansowego jego działalności. Chodził po ulicy z niedużym plecionym koszykiem, do którego chętni mogli wrzucać datki.
     Dalej stał ktoś, kto krzyczał o organizowanej przez siebie wyprawie do Sylvanii. Z szaleńczą pasją przedstawiał wizję bliskiego zwycięstwa nad wampirami.
     – Gwarantuję, że w mojej armii nie ma żadnego czarodzieja, są tylko porządni mężczyźni! – wrzeszczał.
     Zanim dotarli do zajazdu, byli świadkami kilku podobnych sytuacji. Ponad to Veronice rzuciło się w oczy, że ludzie w Leichenbergu wyglądali na biedniejszych od mieszkańców innych miast Imperium. Znaczna ich część odziana była w łachmany i mało kto nosił buty. Taki widok był typowy dla wsi.

     W zajeździe, który wybrali, było dość mrocznie. W głównej izbie unosił się nieprzyjemny, nieco duszący zapach. Marcus zatrzymał się przy barze i wrzucił monetę do stojącego tam pojemnika z napisem: „Wspieramy walkę z wampirami”.

     Późnym popołudniem Veronika i Viktor jedli już obiad w skromnie urządzonym i zaniedbanym pokoju. Czarodziejka była zmęczona i milcząca.
     – Jak długo tu zostaniemy? – mężczyzna przerwał ciszę.
     – Jutro powinniśmy ruszyć… – powiedziała – może pojutrze. Trzeba się dobrze przygotować… Chyba mamy czas. Może powinniśmy założyć, że ruszymy pojutrze. Nawet jak będziemy mieli plan, zawsze coś może nam przyjść do głowy w międzyczasie. Lepiej będzie się z tym przespać.
     – Jedziemy tam, odbijamy tę dwójkę, zabijamy wampiry i wracamy, tak? – zapytał.
     – Tak… Jesteś gotowy ruszać zaraz? – Spojrzała na niego.
     – Nie. – Pokręcił głową. – Pomyślałem, że dobrze by było wiedzieć, jaką armią dysponuje ten wampir.
     – Na pewno nie mamy szans go przebić – stwierdziła.
     – Więc otwarta walka nie wchodzi w grę. Trudna sprawa… – Zamyślił się na moment. – Jeśli pojedziemy całym oddziałem, ktoś może uznać nas za zagrożenie. Jeśli się rozdzielimy, stworzymy kilka słabych grup…
     – Część musi zostać tutaj – przerwała mu.
     – A jeśli wpadniemy akurat na kolację albo przez przypadek natkniemy się na jakieś podróżujące wampiry?
     – Będziemy musieli sobie radzić. Jeśli będzie z nami twój oddział, możemy mieć pewność, że będą kłopoty. Zakładam, że ich tam jest znacznie więcej niż nas, więc tak czy inaczej nie mielibyśmy z nimi szans. W niewielkiej grupie może nam się uda przemknąć niepostrzeżenie. To chyba jedyna możliwość… – zamilkła. – Przydałby nam się jakiś skrytobójca. – Znów pomyślała o Gercie.
     – W tym mieście pewnie prędzej znajdziemy jakiegoś fanatyka niż kogoś takiego – zauważył Viktor. – Może uda się nam wejść tam po cichu, ale tak już nie wyjdziemy.
     – Inaczej w ogóle nie wyjdziemy. Jak ty to sobie wyobrażasz? Myślisz, że nas wypuszczą?
     – Wyjście trzeba będzie sobie wyrąbać – stwierdził.
     – W Sylvanii? – To wydawało jej się nierealne.
     – Mówię o zamku. Potem trzeba będzie się ukryć i zniknąć.
     – Jak mamy tam zniknąć, skoro jest tam pełno szpiegów i zdrajców? – zapytała.
     – Będziemy unikać miejscowych.
     – To gdzie ty chcesz się ukryć? Na pustkowiu? Dotrą do nas po śladach.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2340 słów i 14025 znaków.

2 komentarze

 
  • AnonimS

    Coś się dzieje .. pierwszy komentarz mi urwało. Drugi w ogóle się nie ukazał... Ech ..

    28 sty 2018

  • Fanriel

    @AnonimS Z moimi jak na razie wszystko w porządku.

    28 sty 2018

  • AnonimS

    Ad vocem.  "  – Co to znaczy, że mi nie pozwolisz?    – Po prostu nie pozwolę." To jest właściwe podejście do Veroniki. Gert tak nie potrafił .I!LL

    28 sty 2018

  • Fanriel

    @AnonimS I tu potwierdza się Twoja teoria. ;)

    28 sty 2018