Strażnicy cienia II część 7

– Ty mnie naprawdę nie rozumiesz, czy tylko udajesz? – zapytała ogarnięta bezsilnością.
     – Nie musisz się czuć jak eksponat… – znów zaczął ją przekonywać.
     – W porządku… – zrezygnowała. – Ile osób będzie w świątyni?
     – Około trzydziestu. Potem wszyscy przyjedziemy tutaj… w orszaku – dodał ciszej, po czym zamilkł na chwilę.
     Narzeczona dostrzegła w jego spojrzeniu smutek.
     – Dobrze… Odwołam wszystko – odezwał się w końcu zupełnie przybity. – Wybierzemy inny dzień i pojedziemy do świątyni. Tylko my i kapłan. Co chcesz robić potem?
     Veronika przez chwilę nie odpowiadała. Czuła się okropnie. Miała wyrzuty sumienia, że niszczy jego marzenia. Przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele wysiłku włożył w te przygotowania.
     – Przepraszam – powiedziała, nie patrząc już na niego. – Chyba się denerwuję. Niech będzie tak, jak to zaplanowałeś.
     – Chcę, żebyś była szczęśliwa – zapewnił ją. – Jeśli miałabyś źle się czuć, to po co to wszystko? Gdybym miał pewność, że będziesz zadowolona i powiesz, że to był najszczęśliwszy dzień w twoim życiu, to w zasadzie nie potrzebowałbym tego.
     – Ja myślałam, że to będzie nasz dzień. Taki tylko nasz, nie na pokaz. Nieważne jak będę uczesana, nikt nie będzie tego oceniał. Tobie będę się podobać. Razem pójdziemy do świątyni. Zrobimy to tak… intymnie. Skromnie, tylko dla nas. Tak to widziałam… – wyznała, nie podnosząc wzroku.
     – Ale tak to byłby zwykły dzień…
     – Może dla ciebie, ale nie dla mnie… Może ty właśnie potrzebujesz tej otoczki, żeby nadać wyjątkowości temu wydarzeniu. Ja nie. Samo w sobie takie jest. Nawet w jakiejś walącej się i brudnej chacie w lesie, gdyby obszarpany kapłan udzielał nam ślubu, to nadal byłoby coś wyjątkowego.
     Gert westchnął.
     – Oczywiście, przysięga małżeńska tak – zgodził się z narzeczoną. – Mamy jednak pieniądze i możemy się bawić.
     – Dobrze. Będziemy się bawić… – ustąpiła.  
     Musiała się jakoś przełamać, bo nie chciała go więcej ranić.
     – Na pewno? – Przyglądał jej się badawczo.
     – Tak… – potwierdziła i posłała mu wymuszony uśmiech.
     – Jeśli zmienisz zdanie, to mi o tym powiedz – poprosił, po czym pocałował ją wyraźnie zadowolony. – Kąpiel za kwadrans, tak? – zapytał, ruszając do wyjścia.
     Skinęła głową.
     – Nie będziesz żałować – powiedział jeszcze, zatrzymując się na moment w drzwiach.

     Przez chwilę siedziała zupełnie bezczynnie. Pomyślała, że chyba łatwiej by jej przyszło go pobić, niż oglądać jego minę, gdy mu powiedziała, że nie ma ochoty na jego przyjęcie. Była miękka… On jej nie słuchał, choć od samego początku mówiła jasno, czego chce. Przy tak różnych wizjach powinni popracować nad kompromisem.

     W końcu zmęczona podróżą i trudną rozmową udała się do łaźni. Gdy stanęła w progu, Gert właśnie sprawdzał temperaturę wody. Wszędzie porozstawiał palące się świece.
     – Za wcześnie? – zapytała.
     – Nie, w sam raz. Woda jest idealna... Przynajmniej moim zdaniem – dodał.
     – Jakie masz plany na jutro? – zainteresowała się, odkładając rzeczy, które wzięła na przebranie.
     – Nic konkretnego, a dlaczego pytasz? Jest coś, co chciałabyś zrobić?
     – Nie – zaprzeczyła.
     – W zasadzie moglibyśmy spędzić ten dzień razem. Może pojechalibyśmy do miasta trochę się zrelaksować? – zaproponował.
     – Nie masz jutro żadnych przygotowań? – zapytała beznamiętnie, kończąc się rozbierać.
     Gdy weszła do wanny, podał jej kieliszek wina.
     – Prace będą postępowały bez względu na to, czy będę obecny, czy nie.
     – Wiesz, ważne decyzje do podjęcia. Nie pokrzyżuje ci to planów?
     – Nie. Na jutro nie mam chyba niczego takiego – powiedział bez przekonania. – Właściwie to niewiele już zostało albo o części jeszcze nie pomyślałem.
     – Świetnie. Chętnie pojadę do miasta – w jej głosie nie było entuzjazmu. – W zasadzie chciałabym tam zostać jakiś czas. – Spojrzała na niego, by sprawdzić reakcję.
     – Sama? Beze mnie? – Był zaskoczony.
     – Tak – potwierdziła. – Nie zamierzam krzyżować ci planów.
     – Jeśli chodzi o wesele, mówiłem poważnie, że mogę wszystko odwołać. – Bardzo się zaniepokoił, widząc, że nadal coś jest nie tak.
     – Nie ma powodu… Gert, nie chcę psuć ci tego dnia. Miałabym wyrzuty sumienia do końca życia. Skończmy ten temat – poprosiła.
     – Dobrze, ale jeszcze tylko jedna kwestia… Myślałem, że wszystkie kobiety marzą o tym, by mieć piękny ślub. Owszem, mówiłaś że nie zależy ci na tym, ale nie sądziłem, że będziesz miała powód do niezadowolenia, gdy wszystko przygotuję. Myślałem, że mówisz tak przez skromność…
     – Ja nie jestem skromna. Nie zauważyłeś tego? – zapytała, jednak nie czekała na odpowiedź. – Po prostu na niektórych rzeczach mi nie zależy. Nie przywiązuję do nich wagi albo po prostu ich nie chcę – wyjaśniła.
     – Cóż to innego jak nie skromność?
     – Może dziwne upodobania… Nieważne. Zostawmy to już – poprosiła. – Niech będzie tak, jak to sobie wymyśliłeś.
     – Naprawdę uważam, że ci się spodoba. Zaprosiłem twoich… kolegów z Kolegium – oznajmił, a ona zamarła. – Żart – dodał prawie szeptem, widząc jej reakcję.
     Ułamek sekundy dzielił ją od wybuchu, jakiego jeszcze nie widzieli. Bez słowa zanurzyła głowę w wodzie. Miała ochotę się utopić. Gdy ponownie usiadła, duszkiem wypiła wino z kieliszka i zaczęła się myć.
     – Pójdę po kolację, a potem, mam nadzieję, znajdziemy wspólny język, nić porozumienia i sposób, żeby za szybko nie zasnąć – powiedział Gert, po czym opuścił łaźnię, uznając to za najwłaściwsze w zaistniałej sytuacji.

     W pokoju czekała na nią kolacja, wino i świeże kwiaty. Pomyślała, że byłoby wspaniale, gdyby nie ten cholerny ślub. Może Arthur miał rację, twierdząc, że za dużo jest lukru w jej związku.
     Usiadła przy stole naprzeciwko uśmiechniętego Gerta i w milczeniu zaczęli jeść. Po jakimś czasie zerknęła na narzeczonego, który ją obserwował.
     – Co z resztą wieczoru? – zapytał, próbując wyczuć jej nastrój.
     – Z tym, żeby nie zasnąć, raczej sobie poradzimy – stwierdziła.
     – Świetnie… Ale nie masz na myśli kręcenia się w kapturze po okolicy i śledzenia mieszkańców wioski? – Sam nie wiedział, po co to powiedział.
     – Nie. To akurat byłby krok do tego, by w życiu kompletnie nic nie osiągnąć.
     – Więc robisz to dla kariery? – zainteresował się.
     – Nie, dla satysfakcji. O której jutro ruszamy? – zmieniła temat.
     – Nie ma pośpiechu. Zostanę tam z tobą na noc, a następnego dnia rano wrócę na plantację. Może ten wyjazd to dobry pomysł. Gdy to całe zamieszanie się skończy, na pewno poczujesz się tu lepiej.
     – Nie zostanę tu trzech miesięcy – wypaliła, nawet na niego nie patrząc.
     – Dlaczego?
     – Nie wytrzymam – odparła szczerze i dopiero wtedy podniosła wzrok.
     – Jak to? – Był zdezorientowany. – O czym ty mówisz?
     – Jestem z tobą szczera. Po prostu nie wytrzymam.
     – Ale dlaczego? – znów pytał ją tym łagodnym tonem, jakby zamierzał ją oswajać. – Co cię tu denerwuje?
     – To nie jest kwestia nerwów. Tu jest po prostu nudno.
     – W mieście są rozmaite rozrywki… To, czym się zajmuję, dostarcza mi dość wrażeń, żeby nie uganiać się za innymi mniej popłatnymi. Życie samo w sobie niesie dość niespodzianek, by…
     – Właśnie o tym mówię – przerwała mu. – Chcę po prostu popracować. Wiem, że inaczej się umawialiśmy. Tu jest przepięknie, cicho i miło, ale po tygodniu zaczynam jeździć za porwanymi kobietami. To nie była moja sprawa. Normalnie bym się w to nie mieszała. Wolałabym kultystę albo chociaż mutanta czy orka. Tego potrzebuję.  
     – Obiecałaś… – Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.
     – Dobrze. Ja mogę tu zostać te trzy miesiące, ale jak stąd wyjadę, to już nigdy nie wrócę, kochanie – zagroziła.
     Doskonale wiedział, że nie żartowała.
     – Nie jest moim celem zanudzić cię na śmierć. Nie musimy tu siedzieć. Możemy na przykład udać się na wycieczkę krajoznawczą. Nie wiem, może interesują cię jakieś ruiny? – zaczął od innej strony. – A kultyści są wszędzie, pewnie i w Nuln. Zresztą dopiero co wróciliśmy z niebezpiecznej wyprawy.
     – Jak to dopiero co? Dwa tygodnie tu jechaliśmy, a sprawa została zamknięta trzy tygodnie temu. Nawet moje rany się już zagoiły.
     – Obiecuję, że poświęcę ci więcej czasu. – Doszedł do wniosku, że to może być powodem tej rozmowy.
     – Nie trzeba – odparła. – Masz ważne zajęcia, którym oddajesz się z wielką pasją i poświęceniem. Z pewnością sprawia ci to niesamowitą przyjemność. Czasami nawet odnoszę wrażenie, że chciałeś się ze mną ożenić tylko po to, by móc to wszystko zorganizować.
     – Gadasz głupoty. – Uśmiechnął się pobłażliwie.
     – Prawie się nie widujemy. Mówisz do mnie tylko i wyłącznie o rzeczach, które mnie kompletnie nie obchodzą, a ty doskonale o tym wiesz.
     – A o czym mam mówić? – zapytał niefortunnie.
     – Skoro już nie mamy o czym ze sobą rozmawiać, nie powinniśmy brać ślubu. Wesele się skończy i co wtedy?
     – Zawsze się znajdzie jakiś temat – zapewnił ją. – Zobacz, kolacja nam ostygła, bo rozmawialiśmy. Ja tak mogę przez całą noc.

     – Jeśli nie masz ciekawszych planów, proponuję, żebyśmy poszli do łóżka – powiedziała Veronika, gdy skończyli jeść.
     – Tak po prostu? – Trochę go zaskoczyła tą propozycją.
     – Można nie po prostu. – Dolała sobie wina, wstała i z kieliszkiem w dłoni ruszyła w stronę łóżka.
     Poszedł za nią i wkrótce, przynajmniej na jakiś czas, zapomnieli o tym wszystkim, co ostatnio ich dzieliło.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1694 słów i 10036 znaków, zaktualizowała 19 paź 2017.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapeczka w górę jak zawsze

    19 paź 2017

  • Fanriel

    @Margerita Jak zawsze dziękuję. :)

    19 paź 2017