Strażnicy cienia II część 11

Po chwili poczuli przeciąg, a zaraz potem zobaczyli otwarte drzwi. Widać było przez nie rozgwieżdżone niebo. Dotarli na szczyt wieży.
     Czarodziej się zatrzymał. Wyjrzał najpierw w lewo, potem w prawo, po czym wyszedł na zewnątrz, trzymając się blisko ściany. Veronika zajęła miejsce z drugiej strony drzwi. Znaleźli się na dużym, okrągłym tarasie. Na wprost nich znajdowały się drugie, również otwarte drzwi. Z miejsca, w którym stali, nie mogli stwierdzić, czy byli sami.
     – Pójdę tam – powiedziała szeptem kobieta, wskazując w prawo.
     Jose skinął głową i ruszył biegiem przed siebie. Po kilku krokach czarodziejka dostrzegła stojącą przy balustradzie postać ubraną na czarno. Wychylała się na zewnątrz. Nie spostrzegła zbliżających się magów.
     Estalijczyk, będąc już dostatecznie blisko, wziął zamach halabardą. Veronika błyskawicznie wypowiedziała formułę zaklęcia Sztylety cienia, ale tym razem nie udało jej się spleść wiatrów magii i nic się nie wydarzyło. Zaalarmowana ich poczynaniami postać odwróciła się gwałtownie i w ostatniej chwili, odskakując w bok, uniknęła ciosu wymierzonego przez czarodzieja.
     – Przestańcie! – wrzasnął Gert, który na twarzy miał przewiązaną czarną chustę.
     Jose zatrzymał się, ale nadal był gotów do ataku.
     – Oszalałeś?! Mogłeś być trupem! Dlaczego się nie odzywasz?! – krzyknęła zdenerwowana czarodziejka.
      Wiedziała, że gdyby jej zaklęcie wyszło, on byłby już martwy.
     – Jose, odłóż to, zanim komuś stanie się krzywda – poprosił Gert. – Przecież się odzywam. Wyskoczyliście na mnie. Chcieliście… Nie wiem, co wy właściwie chcieliście… Odbiło wam?! – Szybkim ruchem zerwał chustę z twarzy.
     Dopiero wtedy Estalijczyk opuścił broń.
     – To ty otworzyłeś tamte drzwi? – zapytała Veronika.
     – Tak – potwierdził.
     – Uciekł nam! Cholera, uciekł! – Była wściekła.
     Gert wskazał za balustradę. Od razu tam podeszła i wychyliła się. Dostrzegła kogoś odjeżdżającego konno.
     – Szybko! – krzyknęła i natychmiast skierowała się do wyjścia.
     – Tam jest Estela! – wrzasnął Jose i ruszył biegiem za towarzyszką.  
     Wtedy wprost na nich wpadli dwaj opancerzeni mężczyźni uzbrojeni w wielkie miecze.
     – Na bok! – czarodziej rozkazał kobiecie, gdy zamachnęli się na nią.  
     Błyskawicznie odskoczyła, jednak nie udało jej się zachować równowagi i upadła. Usłyszała, że mag wypowiada zaklęcie. Odruchowo zasłoniła się przed podmuchem ognia, gdy płonące kule uderzyły w ich wrogów, którzy momentalnie zaczęli się palić. Wrzeszczeli przeraźliwie, tarzając się po ziemi.  
     Veronika, podnosząc się, zerknęła na Gerta. Stał nieopodal i właśnie chował sztylet.
     – Pójdę przodem – oznajmił Jose.
     Minął płonące ciała i biegiem ruszył schodami w dół, potykając się co jakiś czas. Gdy się przewrócił i spadł parę stopni, czarodziejka go wyprzedziła.
     – Edi, wychodzimy! Wychodzimy! – wrzasnął Gert, goniąc za magami.
     Po drodze Veronika złapała za swoje rzeczy.

     Zatrzymała się dopiero na zewnątrz, próbując ustalić, gdzie upadła jej księga z zaklęciami. Ruszyła w prawo, trzymając się ściany budynku.
     – Gdzie są nasze konie?! – krzyknęła, oddalając się od wyjścia.
     – Jakieś dwa kilometry stąd! W lesie! – odpowiedział Jose.
     Przeklęła niezadowolona z tej informacji.
     – W którą stronę?! – dopytywała, nie zwalniając.
     – Tam dokąd pojechał… Czy to był wampir?!
     – Tak! – potwierdził Gert, biegnąc tuż za kobietą.
     – Jeśli coś jej zrobi, to go zabiję! – zagroził Estalijczyk.
     – Ja i tak go zabiję! – odezwała się czarodziejka.

     Gdy wreszcie dotarła do swojej księgi, podniosła ją z szacunkiem, przetarła rękawem i pospiesznie sprawdziła, czy nie brakuje w niej żadnej strony.
     Gert stał obok z mieczem w ręku i rozglądał się dookoła.
     – Czy to już wszystko? – zapytał, gdy spojrzała na niego.
     – Tak. – Minęła go, idąc z powrotem. – Co tu robisz?
     – Zamierzam kupić tę wieżę.
     – Kiepska inwestycja – stwierdziła.
     – To nie inwestycja. To spełnienie marzeń, a marzenia są bezcenne – odparł. – A ty co tu robisz?
     – Szukam wrażeń. Odreagowuję po wizji pięknego ślubu. – Od razu pożałowała tej złośliwości.
     – Otrzymałem twój list – zaczął. – Wybacz, ale nie potraktowałem go zbyt poważnie.
     – Powinieneś – rzuciła, nie patrząc na niego. – To nie był żart.
     – A kto by cię wtedy uratował? Kto by znalazł twoją książkę?
     – Jose?
     – Jose? Sam? Nie sądzę. – Pokręcił głową.
     – No dobrze. – Musiała przyznać mu rację. – W porządku. Dziękuję. Jestem ci wdzięczna, ale…
     – To będzie cię kosztować o wiele więcej – oznajmił, przerywając jej.
     – Ile chcesz? – zapytała, choć doskonale wiedziała, że nie miał na myśli złota.
     – Wrócisz ze mną na plantację i wyjdziesz za mnie.
     – Nie wezmę z tobą tego ślubu. Ja się do tego nie nadaję – odpowiedziała szczerze i zupełnie spokojnie.
     – Do czego się nie nadajesz? A kto się nadaje? – Nie zamierzał rezygnować.
     – Gert, błagam cię. Ty myślisz, że ja będę twoją żoną, na plantacji będę się czuła jak w domu, a w końcu urodzę ci dzieci. Ja naprawdę się do tego nie nadaję.
     – Żeby wziąć ślub nie trzeba mieć żadnych predyspozycji.
     – Ja ci mówiłam, że nie chcę, by tak to wyglądało, prawda? Nie akceptujesz mnie takiej, jaką jestem i dlatego nic z tego nie będzie – uniosła się nieco.
     – Oczywiście, że cię akceptuję – zapewnił ją. – Inaczej by mnie tu nie było.
     Jose podjechał do nich z osiodłanymi końmi, które należały do ludzi wampira.
     – Później to omówicie – powiedział i od razu puścił się galopem w pościg.
     – Dziękuję – Veronika zwróciła do Ediego, gdy ten się do nich zbliżył, po czym dosiadła swojego wierzchowca.
     – Co robimy? – zapytał Edgar, obserwując kobietę.
     – Jedziemy za nim. – Skinęła w stronę oddalającego się Estalijczyka. – Za wampirem – dodała i ruszyła.
     – Myślałem, że mieliśmy cię tylko stąd wyciągnąć.
     – Jeśli tak, to jeszcze raz dziękuję. Ja zamierzam towarzyszyć Jose.
     – Wampir pojechał w stronę Esteli, jeśli tego nie zauważyłeś – poinformował go Gert, doganiając Veronikę. – Musimy ratować kolejną niewiastę.

     Pędzili zarośniętą leśną drogą. Choć starali się nie zostawać z tyłu, czasami tracili maga z oczu. W pewnym momencie dostrzegli przed sobą płomień. To Jose trzymał go na dłoni, nieznacznie oświetlając okolicę. Niedaleko stały wierzchowce.

     – Spóźniliśmy się – stwierdził wyraźnie przejęty czarodziej, gdy kobieta zatrzymała się obok niego. – Zabrał twojego rumaka.
     – Teraz przesadził – warknęła.
     – Nie widzę śladów – powiedział. – To znaczy jest ich mnóstwo…
     Veronika natychmiast odjechała od nich, by usłyszeć tętent kopyt oddalających się koni. Faktycznie doszły ją jakieś odgłosy, ale niestety nie była w stanie określić kierunku.
     
     – Sprawdź, czy są jakieś ślady, pomijając te na drodze, którą przyjechaliśmy. I te do wieży – polecił czarodziejowi Edi. – Jeśli nie ma innych, pojedziemy prosto.
     Wszyscy zaczęli rozglądać się po ziemi, choć nikt z nich nie potrafił tropić.
     Gert podszedł do byłej narzeczonej.
     – Co się dzieje? – zapytał, widząc jej emocje.
     – Zwinął mi konia i pierścień – wycedziła przez zęby. – Mojego najdroższego konia… Jest cholernym trupem. Jeśli włos mu z grzywy spadnie… – przerwała i powróciła do szukania śladów.
     – Od razu wiedziałem, że coś jest na rzeczy – mruknął Edi. – Po co ty właziłaś do tej piwnicy? – Nie mógł tego zrozumieć.
     – Chciałam sprawdzić, kto zastawił na mnie pułapkę. – To było kiepskie tłumaczenie, ale w tamtym momencie nic lepszego nie przyszło jej do głowy.
     – I co? Już wiesz?
     – Owszem – potwierdziła.
     – Dobrze, że nikomu nic się nie stało – stwierdził z typowym dla niego niezadowoleniem.
     – Dosyć tego! – przerwał im Jose. – Ja tu nic nie widzę. – Wsiadł na konia i nie oglądając się na nikogo, ruszył w kierunku wcześniej wskazanym przez Edgara.
     – No to jedziemy – powiedziała kobieta, dosiadając swojego wierzchowca.
     
     – Nie mogłeś się bardziej pospieszyć z pomocą? – zapytała Ediego po drodze.
     – Pilnowałem tamtego. Nie za bardzo wiedziałem, co mam z nim zrobić.
     – Uciekał. Mogłeś go po prostu puścić.
     – To po co go łapałem? A, przypomniałem sobie… To on nam wskazał tę wieżę. Faktycznie wtedy o tym nie wiedziałem, ale jednak do czegoś się przydał.
     – W porządku. Tak czy inaczej, jeszcze raz dziękuję. Ważne, że wszystko dobrze się skończyło – powiedziała. – Nic ci nie jest? – zwróciła się do Gerta.
     – Nie, chociaż niewiele brakowało. – Pochylił się w jej stronę i ściszył głos. – Co ty chciałaś zrobić tam na wieży?
     – Noże.
     Mężczyzna aż syknął, usłyszawszy tę odpowiedź. Wiedział, że to zabójcza broń.
     – Dobrze, że w porę się powstrzymałaś.
     – Nie powstrzymałam się. Coś mi nie wyszło – przyznała.
     – Ale nie wiedziałaś, że to ja? – Przyglądał jej się badawczo.
     – Nie… Chyba bym płakała.
     – Naprawdę? – Uśmiechnął się. – Tego was tam uczą?
     – Nie, tego nie.
     – A widzisz… Więc jest w tobie coś… normalnego.
     – Wszystko we mnie jest normalne – zapewniła go. – Ja po prostu nie chciałam, by nasz ślub wyglądał tak, jak to sobie wymyśliłeś.
     – Dobrze, nie będzie tak wyglądał. Przestań już o tym mówić – poprosił.
     – To jest istotne. Przez to musiałam cię zostawić.
     – Musiałaś mnie zostawić z powodu ślubu? – Na jego twarzy malowało się niedowierzanie. W życiu nie słyszał nic równie niedorzecznego.
     – Tak… Było nam dobrze, dopóki nie zacząłeś organizować nam tego pięknego życia.
     – To na pewno nie jest normalne – stwierdził, kręcąc głową.
     – Zamknijcie się! – wybuchnął Edi, który jechał za nimi i najwyraźniej miał dość wszystkiego. – Ten cholerny wampir może się czaić gdzieś w ciemnościach – zauważył słusznie.
     – Prędzej wpadnie na Jose. – Skinęła w stronę towarzysza, jadącego przodem.
     – Raczej na nas, on jest za cicho. Wampir mógłby go nie zauważyć – upierał się przy swoim, więc czarodziejka zmieniła stanowisko.
     – To nawet lepiej, że wpadnie na nas, jeśli gdzieś tu się ukrywa. Gorzej by było, gdybyśmy go minęli.
     – Gert, to twoja kobieta. Zrób coś – zwrócił się do przyjaciela Edi.
     – Co ja mam zrobić? – usłyszał w odpowiedzi.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1787 słów i 10831 znaków, zaktualizowała 24 paź 2017.

2 komentarze

 
  • anonimS

    "Brawo Ty" czytam tą opowieść jednym tchem. No początku historia Veroniki i Getta wydała mi się banalna o czym nawet napisałem w jednym z komentarzy w części I. Teraz uważam że to ciekawy zabieg tym bardziej że ta historia nie zakończyła się " żyli długo i szczęśliwie". Jednym słowem dla każdego coś miłego. Jest ciekawa intryga, dużo postaci , ciekawe akcje. Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy.

    24 paź 2017

  • Fanriel

    @anonimS Dziękuję! Widziałam tylko jeden komentarz od Ciebie pod pierwszą częścią. Chyba muszę jeszcze raz tam zajrzeć. Cieszę się, że nadal Ci się podoba, a na kolejny rozdzialik zapraszam już jutro. Również pozdrawiam!

    24 paź 2017

  • Margerita

    łapeczka w górę

    24 paź 2017

  • Fanriel

    @Margerita Dziękuję. :)

    24 paź 2017