Strażnicy cienia II część 34

– Gdzie jest ta… szefowa? – W korytarzu rozległ się tubalny głos krasnoluda.
     – Tu jestem – odpowiedziała czarodziejka.
     Po chwili Gottri zjawił się w salonie. Wyglądał dość komicznie w nowym, lśniącym hełmie na głowie.
     – Jestem gotów – oznajmił, zatrzymując się przed nią.
     – Świetnie. Proszę. – Podała mu pistolet, po który sięgnęła, gdy się zbliżał.
     Wziął go do ręki i obejrzał z uwagą, mrucząc coś pod nosem.
     – Będzie wart jakieś dwadzieścia koron – stwierdził.
     – Pokaż – poprosiła.
     Broń była używana, ale według Veroniki warta znacznie więcej.
     – Jeśli chcesz go sprzedać, mogę go od ciebie kupić. Przyda mi się. Dwadzieścia sztuk złota, tak? – upewniła się.
     – Jest wart z osiemdziesiąt – odezwał się Alex, który właśnie stanął w drzwiach.  
     Kobieta spojrzała na niego, ukrywając swoją dezaprobatę.
     – Tyle nie mam – powiedziała.
     – Może być dwadzieścia – zapewnił krasnolud, więc od razu odliczyła pieniądze i zapłaciła.
     Oczy świeciły mu się na widok złota.
     – To za wampira. – Dołożyła jeszcze jedną złotą monetę. – Tak jak się umawialiśmy.
     – Świetnie. – Ucieszył się. – Może jeszcze zaliczka?
     – Nie starczy ci na dzisiaj pieniędzy? – Zdziwiła się. – Nie oszukamy cię. Masz kuca, topór…
     – Mogę nie dożyć do wypłaty – uzasadnił swoją prośbę.
     – W takim wypadku on chyba nie będzie nam potrzebny – wtrącił Alex.
     – A ciebie kto pytał o zdanie? – obruszył się Gottri. – Chcesz się spróbować, podrzędny najemniku?
     – Za pozwoleniem… – Mężczyzna spojrzał na Veronikę.
     – Może jednak się wstrzymacie – zasugerowała. – Za godzinę ruszamy, wampiry szaleją. Któryś z was będzie kontuzjowany i co wtedy? Niepotrzebnie się osłabimy.
     – Może się przydać, ale łbów to on nie poobcina – stwierdził Alex.
     – A to niby czemu? – zapytał krasnolud, mrużąc oczy.
     – Nie sięgniesz.
     – Z jednym świetnie sobie dzisiaj poradził, a nawet nie miał broni – zauważyła czarodziejka.
     – Ja nie muszę sięgać. Będę go skracał, aż głowa będzie na odpowiedniej wysokości. Zacznę od kolan – wyjaśnił Gottri, wywołując uśmiech u pozostałych. – Kiedy ruszamy?
     – Czekamy jeszcze na kogoś, ale myślę, że za godzinę – odparła kobieta.
     – Widziałem na zewnątrz studnię. Pójdę… się odświeżyć – oznajmił i od razu po tym wyszedł.
     
     – Alex, usiądź sobie. Na korytarzu stoi fotel. Do wyjazdu jest jeszcze trochę czasu – powiedział Gert, wchodząc do salonu.
     Gdy najemnik opuścił pokój, zamknął za nim drzwi, po czym usiadł obok narzeczonej.
     – Pozbyłeś się tego? – zapytała.
     – Tak. Jak się czujesz?
     – Świetnie. – Wstała by dolać im wina, po czym wróciła na miejsce.
     – Martwiłem się o ciebie, gdy byłaś ranna – wyznał.
     – Gdyby nie krasnolud, byłoby po wszystkim…
     – Właśnie. Co to za krasnolud? – zainteresował się, więc opowiedziała mu, jak się poznali.
     Akurat, gdy skończyła, ktoś zapukał do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, do salonu wszedł Edgar. Miał przy sobie miecz i pistolet.
     – Witaj, Edi – Veronika odezwała się jako pierwsza.
     – Cześć – rzucił i  nie patrząc w jej stronę, podszedł do barku, by nalać sobie wódki. – Myślałem, że już was nie będzie – powiedział po tym, jak się napił. – Straszne zamieszanie. Pojadę za wami. Nie udało mi się zwerbować zbyt wielu ludzi. Zaledwie dwudziestu, a tobie? – zwrócił się do przyjaciela.
     – Dziesięciu – odpowiedział Gert.
     – Jaką przewagę ma wampir w starciu jeden na jednego? – zapytał Edgar.
     – Zależy od wojownika. Jeśli mowa o przeciętnych, to myślę, że potrzeba by było co najmniej dwóch na wampira – oszacowała kobieta. – Może trzech…
     – Czyli, jeśli będzie dwadzieścia wampirów, mamy równe szanse?
     – Ich może być znacznie więcej – zasugerowała.
     – Plan bez zmian? Wyjeżdżacie? – upewnił się i kontynuował, gdy Gert skinął głową. – Dobrze. Posłałem najemników. Będą czekać na ciebie. – Spojrzał na przyjaciela. – Zajazd „Podkowa” kilka godzin drogi od celu. Ja wyjadę po was i po wampirach, dzień po spokojnej nocy w mieście.
     – To może być za późno – wtrąciła czarodziejka.
     – Musicie się spieszyć. Spinajcie konie i oddalcie się czym prędzej od Nuln. Nie zatrzymujcie się, jeśli to nie będzie konieczne, wtedy was nie dogonią – radził. – Po drodze możecie ostrzec ludzi, ale przez to wampiry mogą się zorientować, że szykujemy zasadzkę.
     – Trzeba ich wszystkich ewakuować. Mogliby zasilić szeregi wroga – zauważyła.
     – Dzień po spokojnej nocy wyprowadzę wojsko z miasta – ciągnął Edi. – Ruszę za wami. Będę trzymał się z tyłu, bo trzeba będzie je dorwać, jak wyjdą z ukrycia. Dobrze by było, gdyby nie widzieli wojska. Będziecie musieli trochę się tam utrzymać.
     – Świetne posunięcie taktyczne – pochwalił go Gert, a jego narzeczona pokiwała głową z uznaniem.
     Edgar dał przyjacielowi klucze do swojego domu pod górami, po czym przez chwilę w zamyśleniu patrzył na towarzyszy.
     – W kuchni za piecem jest przejście do korytarza, który prowadzi pod ziemią – powiedział ściszonym głosem. – To wąski tunel i trzeba zasuwać na czworakach, ale można tamtędy dotrzeć aż do gór. Można tam też przeczekać w ukryciu ewentualne zagrożenie.
     – A ile jest do gór? – zainteresował się Gert.
     – Pięć kilometrów. Kończy się przy skałach.
     – Sam go zrobiłeś? – zapytał z uśmiechem, na co jego narzeczona się roześmiała.
     – Bardzo zabawne… Nie wiem, w jakim stanie jest ten tunel. Jeśli zdecydujecie się tam wejść, bądźcie przygotowani na kopanie – poradził.
     – Przyznaj, że gotowa jest połowa, a ty liczysz na to, że przy okazji wykopiemy resztę – powiedziała rozbawiona Veronika. – Zjesz z nami obiad?
     – Nie. Słyszałem, że ktoś do was strzelał i nie chciałbym, żeby ktoś mnie otruł. A tak poważnie, to nie chcę wam przeszkadzać.
     – Nie wygłupiaj się – upomniała go.
     – Skoro nalegasz. Zrobię to tylko dla ciebie. – Odpiął miecz i oparł go o ścianę.

     – Przydałoby się to umyć przed wyjazdem – stwierdziła Veronika, zbierając naczynia po obiedzie. – Gdzie jest kuchnia?
     – Ja to zrobię – powiedział jej narzeczony, podnosząc się z miejsca. – Nie chcę, żebyś pracowała w domu. Później będziemy mieli służbę, a teraz ja się tym zajmę.
     – Przestań – poprosiła. – To tylko talerz.
     – Trzy talerze – poprawił ją.
     – Poradzę sobie nawet z trzema – zapewniła go. – Omówcie szczegóły.

     – Jest coś jeszcze, co mi nie pasuje – zaczął Alex, podążając za kobietą do kuchni. – Macie złoto, nie jesteście byle mieszczuchami, ale nie widzę tu strażników, których przecież możecie sobie kupić. Zamiast starać się o ochronę, wyjeżdżacie. Większość ludzi uważa, że miasto jest bezpieczniejsze niż to wszystko, co jest poza jego murami.
     – Teraz chyba bezpieczniej jest poza miastem – powiedziała Veronika.
     – Tam nie ma strażników, nie ma świątyń, kapłanów.
     – A tu w biały dzień wampiry atakują ludzi w zajeździe – przypomniała.
     – Dla mnie to wszystko jest jakieś dziwne. Wampiry niechętnie dzielą się swoim… darem. – Założył ręce na piersiach i popatrzył na nią, jakby oczekiwał wyjaśnień.
     – Ten czarodziej, który mi pomógł, podejrzewa, że jeden z nich oszalał.
     – Więc mają przywódcę. Młody wampir nie jest w stanie nad sobą zapanować do tego stopnia, by przestać pić i podzielić się swoją krwią. Są strasznie chciwe, zachowują się jak bestie… To tak, jakby porównać psa do wilka. Von Carsteinowie są jak psy. Wyuczone, wyszkolone, w miarę opanowane i przystosowane do życia z ludźmi. Wilk jest dziki, nieobliczalny i krwiożerczy – tłumaczył, a kobietę zastanawiało, skąd miał tę wiedzę. – Tam w zajeździe nie wyglądałaś na przerażoną. – Zmienił temat.
     – Musiałam trzymać fason, ale to było straszne. – Wzdrygnęła się, by podkreślić swoje słowa. – Coś okropnego. Przeżyłam to wewnętrznie.  
     – Ciekaw jestem tego wnętrza. Trzymać fason. Proszę cię… – Pokręcił głową. – Musi je kontrolować. Trzeba go dorwać, a wtedy z resztą pójdzie łatwo.
     – Wiele wiesz o wampirach… Doświadczenie?
     – Owszem – odparł. – Pewnie trzyma je blisko siebie. Prawdopodobnie chowają się w kanałach.
     – Dlaczego na niego nie zapolujesz, skoro wiesz, że wystarczy go załatwić i to rozwiąże problem? – zapytała.
     – Masz rację, zaraz się tym zajmę – rzucił z ironią. – One pod ziemią są u siebie. To tak, jakby polować na nie w Sylvanii.
     – Ty chyba nie należysz do tych łowców wampirów? – Spojrzała na niego, przerywając zmywanie.
     – Tych fanatyków? Nie, ale znam wielu – przyznał.
     – Pracowałeś z nimi? – zainteresowała się.
     – Owszem – potwierdził.
     – Świetnie. Jesteś idealną osobą na taką okazję – powiedziała z uśmiechem.
     – Też tak uważam, ale skoro wyjeżdżamy, to nic z tego… Co to za dziewczyna w świątyni Morra?
     – Znajoma Jose – odparła i wróciła do swojego zajęcia.
     – Kapłanka? – dopytywał.
     – Nie. W zasadzie to ja jej nie znam. Nie wiem, kim ona jest. – Czarodziejka nie miała najmniejszego zamiaru wtajemniczać go w cokolwiek.
     – Opłakuje kogoś?
     – Zdaje się, że jej narzeczony zaginął.
     – Skoro jest w świątyni Morra, to chyba już go pochowała – stwierdził.
     – Powinniśmy jechać – zauważyła i po tym jak wytarła dłonie, ruszyła do wyjścia.
     Alex bez słowa podążył za nią.

     Kobieta zajrzała do salonu. Gert i Edgar nadal tam byli.
     – Zbieramy się? – zapytała.
     – Tak, najwyższy czas – powiedział jej narzeczony i położył klucz na stole.

     Bez ociągania zapakowali na konie bagaże, po czym skierowali się do świątyni. Zatrzymali się po drugiej stronie placu, na środku którego ustawiono gruby słup. Były do niego przytwierdzone solidne łańcuchy, a u jego podstawy leżało sporo popiołu.

     – Teraz chyba nic nam nie grozi – stwierdził Gottri. – Skoro już tu jesteśmy, skorzystam z okazji i szepnę parę słów Morrowi.
     Czarodziejka nie zaprotestowała, więc pojechał za Gertem, który w towarzystwie dwóch ochroniarzy udał się do świątyni.

     Za długo stali w jednym miejscu. Z każdą chwilą w Veronice narastała obawa, że może dojść do kolejnego zamachu. Gdy w końcu z budynku wyszedł krasnolud, odetchnęła z ulgą, jednak niepokój powrócił, kiedy okazało się, że wracał sam.
     Wsiadł na swojego czarnego, wyjątkowo żwawego kuca i ruszył w stronę czekających towarzyszy.
     – Widziałeś ich? – zapytała, gdy tylko do nich dotarł.
     – Nie – odpowiedział.
     – Coś się tam dzieje?
     – Chyba nie. Wampiry raczej nie są na tyle głupie, żeby włamywać się do świątyni Morra. Pewnie od razu stanęłyby w płomieniach, a potem by wybuchły. – Roześmiał się głośno.
     Kobieta rozejrzała się dokoła i wtedy dostrzegła kogoś zakapturzonego w płaszczu. Stał w cieniu na końcu ulicy. Natychmiast dyskretnie poinformowała o tym Alexa.
     – Zaczekajcie tu – powiedział i zawrócił konia.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1861 słów i 11415 znaków.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapeczka w górę

    12 maj 2018

  • Fanriel

    @Margerita Dziękuję.

    14 maj 2018