Strażnicy cienia II część 47

Zatrzymali się na wzgórzu. Veronika patrzyła na wieś otoczoną palisadą. Sprawiała wrażenie opuszczonej. Z daleka nie widać było strażników ani żadnych śladów walki czy zwłok. Nic tam też raczej nie spłonęło. Brama była zamknięta.
     – Masz może lunetę? – czarodziejka zwróciła się do Alexa.
     – Nie – mruknął, nie odrywając wzroku od osady.
     – Ostatnio ciągle brakuje mi lunety… – Spojrzała na Gerta, który właśnie podjeżdżał. – Kochanie, czy masz może lunetę? – zapytała, gdy zatrzymał się obok niej.
     – Nie mam, ale mogę się dowiedzieć, czy ktoś ma – powiedział.
     – Jeśli możesz… – Uśmiechnęła się do niego.
     – Czy ktoś ma lunetę? – zwrócił się do towarzyszy.
     Niestety nikt nie dysponował takim sprzętem.
     Alex zacisnął zęby i zmrużył oczy, ale nie przestał obserwować wioski.
     – Musimy sobie sprawić lunetę – zdecydowała czarodziejka.
     – Tu raczej jej nie dostaniemy – stwierdził Gert. – Pewnie nikogo tutaj nie ma oprócz wampirów. O ile one tu są – zmienił temat.
     – Są – odezwał się Alex.
     – Tak? A skąd wiesz? – zainteresowała się Veronika.
     – Ślady. – Wskazał na drogę i zeskoczył z konia. – Ślady stóp.
     – Czyli tego najważniejszego tu nie będzie. Mówiłeś, że poruszał się konno – przypomniała. – Miałeś rację, jest w lesie – zwróciła się do narzeczonego.
     – Tam chyba ma więcej swobody. Tu byłby jak motyl w pojemniku – powiedział Gert.
     – Ale dlaczego wszystkie nie poszły do lasu? – zastanawiała się. – Razem są silniejsze.
     – Prawdę mówiąc, nie wiem – przyznał Alex. – Być może miały jakiś powód, a może postanowiły zatrzymać się w lesie, a we wsi były, by się najeść. Może część z nich tu została i trzymają zakładników, by się nimi posilić przed nocą.
     – Więc nie spalimy tego tak po prostu – odezwał się Jose.
     – Trzeba się najpierw rozejrzeć – stwierdził były łowca czarownic.
     – I to już zaczyna być ryzykowne – zauważyła Veronika.
     – W dzień nic nam nie zrobią – wtrącił dowódca najemników.

     Czarodziejka nie chciała oficjalnie brać na siebie tego, co miało nastąpić, więc podeszła do Alexa i stanęła blisko niego.
     – Masz w tym doświadczenie, prawda? – zaczęła prawie szeptem. – Dowodziłeś ludźmi. Może poprowadź ich tak, by to było skuteczne.
     Popatrzył na swoich niedawnych współpracowników i pochylił się w stronę kobiety.
     – Mam kierować twoim cyrkiem? – zapytał.
     – To twoi koledzy. Nie mów tak o nich – upomniała go.
     – Mówię o pozostałych. Mówię o wszystkich. Najemnicy nieudacznicy, barmanka, krasnolud alkoholik…
     – Weź pod uwagę, na co się zamierzają i nie obrażaj ich – przerwała mu. – Zajmij się najemnikami, a resztę zostaw mnie.
     – Zwracam ci tylko uwagę na pewien fakt. To nie są osoby, z jakimi zazwyczaj pracowałem, a jeśli coś pójdzie nie tak, to będzie moja wina.
     – Jeśli nie chcesz się tego podjąć, to nie ma sprawy. Możesz robić, co ci się żywnie podoba, a my i tak sobie poradzimy. Nie ma tutaj nieudaczników – rzuciła zirytowana.
     – Nie powiedziałem, że tego nie zrobię. Po prostu brak im kwalifikacji. Z tym się musisz…
     – Skocz do miasta i znajdź wykwalifikowanych ludzi – przerwała mu po raz kolejny.
     – Tak, ty się z nikim nigdy nie zgadzasz. Wsiadaj na konia i rób, co każę. Jeśli mam dowodzić, to wszyscy muszą robić to, co każę! – podniósł głos. – I bez dyskusji!
     – Wiesz co? Zapomnij o tym, co powiedziałam. – Veronika odwróciła się w stronę Jose. – Co robimy?
     – Najpierw trzeba wykonać rekonesans – zasugerowała Estela. – Musimy obejść palisadę, sprawdzić, czy nie chowają się gdzieś z tyłu i czy nie ma innego wyjścia. Potem spróbujemy sforsować bramę. Pewnie się zabarykadowały… To ich twierdza, więc będą okupować największy, najsolidniejszy budynek. Taki, w którym będą mogły się pomieścić.
     Czarodziejka od razu wytypowała dwie takie budowle.
     – Mówiłeś, że zachowują się jak dzikusy. Nie są opanowane jak te starsze wampiry – Estalijka zwróciła się do Alexa. – Jeśli nie ma tutaj ich przywódcy, to z pewnością nie zadbały o pozory. Po prostu harcowały nocą, a potem się schowały. W takim wypadku szukałabym ich w chatach, gdzie są szczelnie pozamykane okiennice i drzwi. Nie mam doświadczenia z porywaczami i zakładnikami, więc nie wiem, gdzie mogą ich trzymać, ale pewnie gdzieś blisko. Z tej odległości wybrałabym trzy budynki. – Wskazała zajazd, stodołę i duży dom, który prawdopodobnie należał do tutejszego władcy. – Jeśli się podzieliły, pewnie trzymają zakładników w stodole.
     – To by znacznie ułatwiło sprawę – stwierdziła czarodziejka.
     – Stodoła szybko spłonie i prawdopodobnie nie uda nam się nikogo ocalić – powiedział Jose.
     
     Veronika wzięła narzeczonego za rękę i pociągnęła go za sobą na ubocze. Objęła go i pocałowała, po czym wyszeptała:
     – Powinnam tam pójść i się rozejrzeć. Trzeba ich zlokalizować, zanim narobimy hałasu. Jeśli jednak tam pójdę, to się odkryję, a Alex węszy. Zresztą każdemu to by się wydało podejrzane. Z drugiej strony większość pewnie i tak zginie, a jego można w razie czego załatwić.
     – Tak, zwalimy to na wampiry. – Pocałował ją. – Mam pomysł – powiedział głośno do wszystkich. – Powinniśmy podzielić się na trzy grupy. Jeśli zaatakujemy stodołę, damy czas pozostałym na umocnienie swoich pozycji i stracimy efekt zaskoczenia. Musimy zostawić konie i wejść tam po cichu, podkraść się. Mają pozamykane okiennice, więc możemy się dostać pod same budynki. Mogą mieć broń dystansową. O tym pani zapomniała – zwrócił się do Esteli. – Przynajmniej dwa budynki są ustawione względem siebie tak, że śmiało można z jednego ostrzelać drugi. Powinniśmy zaatakować jednocześnie oba i chować się pod ścianami, by nie mogły do nas strzelać. Ktoś musi sprawdzić, czy zakładnicy faktycznie są w stodole. Rozumiem, że zależy nam na ich ocaleniu.
     – Naturalnie – potwierdziła czarodziejka.
     – Może ich tam nie być, a stodoła może być pusta – kontynuował Gert. – Jeśli jednak są tam zakładnicy, ktoś musi ich uwolnić. I należy się tym zająć w pierwszej kolejności.
     Alex przez cały czas uważnie przyglądał się narzeczonym.
     – Drogie dzieci, chyba o czymś zapomniałyście – odezwał się krasnolud. – Te potwory mogą poruszać się w dzień, a kiedy podpalimy ich schronienie, z pewnością nie będą tam czekać, aż się usmażą. To nie będzie spacer po łące. Jeśli będziemy siedzieć pod budynkami, to czeka nas zmasowany atak.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1138 słów i 6813 znaków.

2 komentarze

 
  • Margerita

    łapka w górę podróżować bez lornetki  :lol2:

    28 gru 2018

  • Fanriel

    @Margerita, dziękuję. :)

    29 gru 2018

  • AnonimS

    :jem:

    30 lis 2017