Strażnicy cienia część 5

Gdy dotarli do zajazdu, Veronika od razu udała się do swojej izby. Gert został przy barze i zamówił butelkę wódki. Nie słyszała by wracał do siebie.

Pomimo prawie nieprzespanej nocy czarodziejka wstała dość wcześnie. Nie była w najlepszym nastroju. Myślała o Gercie. Zastanawiała się, czy ich romans musiał się tak skończyć. Jak ognia unikała zobowiązań, ale akurat z nim chciała spędzić więcej czasu. Był pierwszym mężczyzną, z którym pragnęła być. Wreszcie, próbując jakoś sobie poradzić z natrętnymi myślami, doszła do wniosku, że dobrze się stało. Prędzej czy później i tak musiało do tego dojść. W jej życiu nie było przecież miejsca dla nikogo. Angażować miała się jedynie w pracy.

Zeszła na dół i od razu skierowała się do baru, by zamówić śniadanie. Usiadła przy wolnym stole przy oknie. Zauważyła, że w sali było ciszej niż zwykle, pomimo, że magowie zajmowali prawie cały lokal. Rozejrzała się i dostrzegła powód nietypowej atmosfery. Pośrodku siedział młody mężczyzna o czarnych włosach, bystrym spojrzeniu i ostrych rysach twarzy. Miał na sobie mundur łowcy czarownic. Na jego widok Veronika poczuła niepokój, ale zdołała go ukryć.  
Powoli zjadła śniadanie. W międzyczasie do środka weszło jeszcze dwóch łowców. Zatrzymali się przy barze i z uwagą obserwowali gości. Czarodzieje z Kolegium Ognia, znani ze swojego temperamentu, z każdą chwilą zdawali się być coraz bardziej zirytowani ich zachowaniem.

Gdy Veronika wstała i udała się w stronę schodów, łowca czarownic, który siedział samotnie, podążył za nią. Zatrzymała się, gdy tylko to spostrzegła.
- Mogę w czymś pomóc? – zapytała, gdy bezczelnie ją oglądał.
- Owszem. Porozmawiamy u ciebie czy wolisz siedzibę łowców? – Jego głos był niski i władczy.
- Zapraszam. - Ruszyła do swojej izby, nie mając większego wyboru.
Otworzyła drzwi i weszła jako pierwsza.
- Dokumenty – zażądał, gdy tylko znalazł się w środku.
Podeszła do torby, która leżała przy łóżku. Wyjęła z niej skórzaną tubę, po czym wysunęła z niej swoje dokumenty i podała je łowcy czarownic. Przeczytał je z uwagą, zerkając na czarodziejkę, upewniając się, czy rysopis się zgadza.
- Księga z zaklęciami – powiedział, gdy skończył.
Niechętnie mu ją podała. Usiadł na krześle i zaczął ją powoli kartkować.
- Którego zaklęcia użyłaś w nocy? – zapytał.
- Uśpienia.
- Ile razy?
- Dwa. – Sama się zdziwiła, ale z każdą chwilą odzyskiwała spokój. Bez trudu stała przed nim pewna siebie i wyprostowana. Nie spuszczała wzroku, gdy patrzył na nią swoimi przenikliwymi oczami. Dostrzegła, że go to zaskoczyło.
- Co się tam wczoraj wydarzyło?
Opowiedziała mu to, co z pewnością przeczytał w raporcie strażników miejskich. Cały czas uważnie jej się przyglądał. Pytał o to, kiedy używała magii i dlaczego. Odpowiadała krótko i zwięźle, bez jakichkolwiek emocji.
- Co robiłaś w nocy przy świątyni?
- Jechałam ze znajomym potańczyć. To była chyba najkrótsza droga.
Zmrużył nieco swoje ciemne oczy.
- Skąd wiedziałaś o włamaniu?  
- Nie wiedziałam. Przejeżdżaliśmy w pobliżu i dostrzegłam zakapturzonego typa, obserwującego świątynię i okolicę. Z kolei w świątyni co jakiś czas migało niewielkie światło. Wydało mi się to podejrzane i postanowiłam to sprawdzić.
- Dlaczego nie wezwałaś straży?
- Mój towarzysz to zrobił. – Domyślała się, że nie o to mu chodziło, ale nie ciągnął tematu.
Później wypytywał o Gerta. Znów powiedziała mu to, co wiedział z notatek straży. Na szczegółowe pytania nie odpowiadała, zasłaniając się tym, że od niedawna zna swojego byłego już pracodawcę i nie wie o nim zbyt wiele.
- W jakim charakterze cię zatrudniał?
- Miałam mu parzyć herbatę. – Zdawała sobie sprawę jak idiotycznie to zabrzmiało.
Wyjaśnienie tej kwestii zajęło jej sporo czasu. By udowodnić, że mówi prawdę, Veronika pokazała łowcy umowę, którą podpisała na statku. Mężczyzna nie zdołał ukryć swojego zdziwienia.
- Jeszcze nie wiem co tu jest grane, ale możesz być pewna, że się tego dowiem – powiedział, zbierając się do wyjścia. – Masz zostać w mieście, dopóki nie pozwolę ci wyjechać. I uważaj, będę miał cię na oku. Jeśli coś się wydarzy, będziesz pierwszą podejrzaną.
- Zamierzałam dziś wyjechać – skłamała.
- Wyjedziesz, gdy ci pozwolę… Jeśli będziesz chciała dodać coś do swoich zeznań, pytaj o Arthura Ecksteina – powiedział i wyszedł, a ona mimo wszystko odetchnęła z ulgą.  
Po chwili rozległo się walenie w drzwi obok.
- Łowcy czarownic! Otwieraj! – Gerta także nie ominęło kolejne przesłuchanie.
Veronika usiadła ciężko na łóżku. Miała poczucie, że sytuacja zupełnie wymknęła jej się spod kontroli. Nie chciała wciągać Gerta w coś takiego. Gdy o nim myślała, czuła bezsilność i gwałtownie narastający smutek. Nie rozumiała, dlaczego nie może zapanować nad tymi emocjami.
Zamknęła oczy i parę razy nabrała głęboko powietrza, po czym zeszła na dół po butelkę wina. Dwóch łowców nadal stało przy barze, więc nie została tam dłużej niż to było konieczne.

Gdy wracała do swojej izby, zatrzymał ją młody chłopak z mieczem u boku.
- Pani Veronika Bischof? – zapytał.
Potwierdziła, a on wtedy wręczył jej list i odszedł. Weszła do siebie, zamknęła drzwi na klucz, otworzyła wino, upiła łyk i złamała pieczęć na liście.
Zaczęła czytać:

Pani Bischof,  

Chciałbym wyrazić wdzięczność za schwytanie włamywaczy przy świątyni. W związku z tym bardzo proszę przyjąć moje zaproszenie na dziś na godzinę siódmą wieczorem do domu kapłanów przy świątyni Sigmara na Placu Słonecznym.
                                   
                                                                      sługa Sigmara,  
                                                                      kapłan Fabian Tolzen

Veronika od razu pomyślała, że to będzie niepowtarzalna okazja, by dowiedzieć się czegoś więcej na temat wydarzeń ubiegłej nocy. Była przekonana, że w tę sprawę byli zamieszani kultyści. Bardzo chciała ich zdemaskować i zamierzała przynajmniej spróbować. Na drodze mógł jej jednak stanąć Arthur Eckstein.

Po obiedzie czarodziejka próbowała się uczyć, ale jej myśli wciąż błądziły wokół Gerta. W końcu przerwało jej pukanie do drzwi.
- Kto tam? – zapytała, podnosząc się z łóżka, gdzie miała porozkładane swoje notatki dotyczące magii.
- Gert – usłyszała jego głos i serce zabiło jej mocniej. Zdenerwowała się.  
- Chwileczkę. – W pośpiechu chowała swoje notatki w księgę. Wszystko razem włożyła do torby i wsunęła pod łóżko.
Dłonie nieco jej drżały, gdy otwierała. Czuła niepokój, bo zupełnie nie wiedziała, czego może się spodziewać.
Gert podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się lekko, gdy przed nim stanęła. Przed sobą trzymał sporą paczkę, przewiązaną szeroką, błękitną wstążką.
- Mogę na chwilę wejść? – zapytał.
Veronika odsunęła się, robiąc mu miejsce.
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać – powiedział, odstawiając na stole pakunek. – Usiądziemy?
Skinęła głową, zajmując miejsce na skraju łóżka. Gert przesunął krzesło i usiadł naprzeciw niej. Serce waliło jej jak oszalałe. Najbardziej obawiała się tego, że po tej rozmowie on wyjdzie i już nigdy się nie spotkają. Tak bardzo tego nie chciała. Gdyby dał jej jeszcze choć jeden dzień…
- Strasznie mnie zabolało, że nie chcesz mi powiedzieć o sobie prawdy, a jesteś na to gotowa przy jakichś strażnikach – zaczął, patrząc jej w oczy.
Pomimo delikatnego uśmiechu, błąkającego się na jego ustach, dostrzegła ten sam żal, który czuła. Robiła wszystko, by nie okazywać emocji.
- Myślałem o tym… Pewnie masz swoje powody. W porządku, rozumiem. Obiecuję, że nie będę więcej o nic pytał, tylko proszę cię, jedź ze mną na plantację… Zapomnijmy o tym, co się wydarzyło w nocy. To nie ma już znaczenia. – Nie był tak pewny siebie jak zwykle. Może za bardzo mu zależało, by się zgodziła.
Veronika gwałtownie wstała i podeszła do okna. Czuła, że oczy jej się zaszkliły. Była cała rozpalona i bała się na niego spojrzeć.
- To nie jest jakaś straszna tajemnica – odezwała się w końcu.
- To nieważne. Naprawdę – zapewnił ją.
- Jestem magiem… To wszystko. – Odwróciła się i zobaczyła jego zaskoczenie.
- Mogłem się domyślić – powiedział to bardziej do siebie niż do niej. – Dlaczego to przede mną ukrywałaś?
- Ludzie nie rozumieją magii, boją się nas. Było miło i nie chciałam niczego psuć… - przyznała szczerze i poczuła jakby kamień spadł jej z serca.
- Ja nie rozumiem magii, ale się ciebie nie boję. – Podszedł do niej i wziął ją za rękę. – Pojedziesz ze mną na południe? – poprosił kolejny raz.
- Nie, Gert. Nie pojadę.
Nie rozumiał dlaczego odmówiła. Przecież chcieli ze sobą być i dla niego tylko to miało znaczenie.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1653 słów i 9050 znaków, zaktualizowała 16 paź 2016.

2 komentarze

 
  • Margerita

    Fajne

    15 lis 2016

  • Fanriel

    @Margerita Cieszę się. ;-)

    15 lis 2016

  • BlackBazyl

    Uwielbiam motyw związany z łowcami czarownic :)  
    Przesłuchująca postać wydaje się intrygująca i zachęcająca do dalszego czytania :)

    16 paź 2016

  • Fanriel

    @BlackBazyl Cieszę się. Zdradzę Ci, że będzie więcej.   :)

    16 paź 2016

  • BlackBazyl

    @Fanriel Nie mogę się więc doczekać :D

    16 paź 2016

  • Fanriel

    @BlackBazyl Ale mi sprawiasz radość! Zapraszam jutro.

    16 paź 2016